INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.90 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Dane wyjazdu:
370.00 km 0.00 km teren
33:34 h 11.02 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy: m

MARATON PÓŁNOC-POŁUDNIE - ETAP II

Wtorek, 18 września 2018 · | Komentarze 6

Trasa: ZŁOCZEW-Nowa Brzeźnica-Janów-Mirów-Zawiercie-Ogrodzieniec-Olkusz-Trzebinia-Zator-Zawoja-Czarny Dunajec-Ząb-Murzasichle-BUKOWINA TATRZAŃSKA

GPS (całość)

MAPA (całość)

GALERIA (z opisem, całość)

>>> DALEJ>>>



O 1 w nocy ruszamy w trasę opuszczając zaspany Złoczew. Niebawem przejeżdżamy przez Stolec, miejscowość, która budziła mój uśmiech już na etapie uczenia się trasy maratonu. Biorąc pod uwagę panujące ciemności, można by strawestować, że byliśmy w czarnej d...ie.

W prawdziwej czarnej d… znalazł się w Osjakowie Stasiu, który ze spokojem mi tam zakomunikował, że na kwaterze w Złoczewie zostawił … portfel. 25 km w plecy x 2 to 50 km w gratisie. To się nazywa dokręcanie do 1000 km ;-). Ryzyka, że portfela nie znajdzie, nie było także nie musiał szaleńczo pędzić.

Pożegnałem zatem kolegę, obiecując sobie ponowne spotkanie i ruszyłem ku wschodzącemu słońcu. Zatrzymałem się w Pajęcznie aby uwiecznić elegancko iluminowaną szkołę. Od Nowej Brzeźnicy poruszałem się drogą znaną z maratonu-pielgrzymki do Częstochowy, który w dawnych czasach posłużył do uzyskania kwalifikacji do pierwszego BB Tour 2010. Nie trwało to jednak długo, bo trasa MPP jest zawsze układana z maksymalnym ominięciem dużych miast i rozpoczęło się wielkie mijanie Częstochowy.
W Nowym Broniszewie zarządziłem sobie przerwę śniadaniową przy lokalnym sklepiku z ciepłymi pączkami, drożdżówkami i kefirem w roli głównej. Po śniadaniu byłem gotowy na jurajskie podjazdy.

Przecudnej urody pogoda dodawała mocy i można było się zacząć zastanawiać, gdzie tutaj najlepiej szukać serwisu rowerowego. Po głowie chodziło mi Zawiercie, którego opłotkami prowadziła trasa ale jak to na opłotkach – poza sklepami spożywczymi niczego tam nie znalazłem. A do centrum szkoda było mi czasu, aby zjeżdżać. Zapowiadała się trzecia nocka w trasie i to w pełnych górach, więc cenna była każda minuta.

Pierwszy raz tak naprawdę przemierzałem Jurę Krakowsko-Częstochowską więc z ciekawością rozglądałem się na boki, fotografując różne obiekty, które zobaczyć możecie w galerii.
Rozpoczęła się jazda interwałowa, a pierwszy podjazd który utkwił mi w pamięci to wspinaczka od Złotego Potoku w kierunku Niegowej. Dobre asfalty pozwalały, mimo awarii, puścić się z góry bez zbędnego hamowania. Podjazdy swoim charakterem przypominały Wysoczyznę Elbląską, więc czułem się jak u siebie.

Niebawem przekroczyłem CMK pod Górą Włodowską i w oczekiwaniu na ewentualne Pendolino zjadłem sobie II śniadanie ekspresu się nie doczekawszy. Zaraz potem były Włodowice w których zaliczyłem krótką skuchę nawigacyjną, bo drogowskazy na zamek w Morsku brzmiały interesująco. Ten jednak musi poczekać na moje odwiedziny jeszcze jakiś czas.
Niebawem przeleciałem przez wspomniane peryferie Zawiercia i rozpocząłem lekką wspinaczkę w kierunku zamku Ogrodzieniec. Ten akurat już miałem okazję w tym roku widzieć, więc pokusa turystyczna postoju zmalała. A że przed Podzamczem doszedł mnie w końcu Stasiu w doborowym towarzystwie Anity to i o postoju zupełnie zapomniałem.

Wspólnie dojechaliśmy do Podzamcza, a chwilę potem do Ogrodzieńca i pojawiliśmy się na DW 791 prowadzącej w kierunku Olkusza. Skończyła się cicha jazda, bo droga była już opanowana przez poniedziałkowo obudzone blachosmrody.
Po minięciu tablicy oznajmującej wjazd do województwa małopolskiego, ostatniego na trasie MPP, pojawił się elegancki podjazd na którym zostawiłem daleko w tyle Anitę i Stasia. Potem czekał szybki przelot przez Klucze z fabryką chusteczek, papierów, ręczników i innego ustrojstwa kuchenno-łazienkowego i kolejna wspinaczka do Olkusza oraz szaleńczy zjazd tamże.
Pojawiły się też drogowskazy kierujące na Pustynię Błędowską, którą kiedy tylko miałbym odpowiedni zapas czasu, odwiedziłbym na pewno. Cóż, zapasu nie było …

W Olkuszu wykorzystałem wiedzę mieszkańca, który wskazał mi serwis rowerowy, znajdujący się idealnie przy trasie maratonu. Do tego w pobliżu miałem Biedronkę, McDonalds, Circle K i jeszcze centrum handlowe na dodatek. A pora była wybitnie obiadowa :-)
W serwisie Gianta głośnym okrzykiem oderwałem serwisanta od jakiegoś koła i na jednym wdechu opowiedziałem mu swoją historię. Skupiłem się zwłaszcza na tym, że czas leci. O dziwo zrozumiał mnie całkowicie i już po chwili moje koło siedziało w centrownicy. Ja zaś ruszyłem na obiad w kierunku złotej litery M, bo nie ma to jak 1000kcal Big Mac’a z frytkami. Nie zapomniałem też o chłopaku wymieniającym mi ekspresowo szprychę, bo usługi ekspresowe muszą być bez dwóch zdań odpowiednio wynagradzane.
I tak to spokojnie pałaszując obiad przyglądałem się pracy profesjonalisty wartego w tej sytuacji każdych pieniędzy i każdego posiłku :-).

Już po chwili dysponowałem w pełni sprawnym rowerem i hamulcem z tyłu też. Można było opuszczać Olkusz i ruszać dalej na południe. Na celowniku była Trzebinia – nie muszę dodawać, że były to okolice zupełnie mi dotychczas nieznane.
Droga do niej prowadziła raczej z góry, bo Jura została już z tyłu, a trasa maratonu zbliżała się do doliny Wisły pod Zatorem. Uatrakcyjnieniem banalnego i nadal samotnego pedałowania był telefon od Roberta Janika w sprawie lokalizatora, który – jak to u mnie robi się już tradycją – zamilkł. Powodem był brak zasilania i Robert zasugerował, aby podłączyć go do mojego powerbanka. Na nim miałem już ładowaną komórkę oraz własny GPS, więc trudno było tę prośbą spełnić.

Na konieczność dokumentacji trasy rozpocząłem fotografowanie punktów kontrolnych, czyli sprawdzoną od czasu MRDP 2013 najlepszą metodę kontroli przejazdu trasy. Ta elektronika nas kiedyś zgubi …
Za Trzebinią trasa już zupełnie się wywłaszczyła i do Wisły pod Zatorem dotarłem szybko i sprawnie. Królowa w tym miejscu jest wąska i niepozorna, zupełnie niepodobna do jej wersji na Żuławach Wiślanych. Wiedziałem też, że od tego momentu czeka mnie już tylko jazda w górę. Lekko licząc 150 km podjazdów ;-)

Najpierw jednak czekała DK 44, której trzy kilometry trzeba było zaliczyć. Warto jednak było, bo most kolejowy na Skawie w jej pobliżu wart było rzucenia okiem. Skawę miałem zresztą okazję jeszcze oglądać, bo doliną tej rzeki jeszcze jakiś czas prowadziła trasa.
Od punktu kontrolnego w Woźnikach płaskie się skończyło i zacząłem zbierać metry pionowe. Woźniki, a potem zwłaszcza Witanowice – na szczycie których zdałem relację telefoniczną z imprezy mojej rodzince dały mi odczuć trudy imprezy.
Trochę żałowałem, że trasa omija Wadowice, które były na wyciągnięcie ręki, ale ideą tego maratonu jest jak najstaranniejsze omijanie dróg krajowych. Turlałem się więc drogami bocznymi, kilka razy borykając się nawigacyjnie i zasięgając języka w mapach smartfona, którego od dwóch tygodni starałem się nauczyć i okiełznać.

Zmęczenie zaczęło narastać. Do tego stopnia, że przed zjazdem, którego nie byłem pewien, wolałem zajrzeć do gospodarstwa i upewnić się, że jazdę w dobrym kierunku. I tak to w końcu dotarłem do znanego dotychczas z okien pociągu zbiornika retencyjnego na Skawie Świnna Poręba, tudzież Jeziora Mucharskiego.
Odpoczywając przed najlepszymi pojazdami trasy MPP zrobiłem krótką sesję fotograficzną, podczas której dojechali Anita i Stasiu, których nie opuściłem już prawie do samej mety.

Wspólnie pokonaliśmy podjazd do Tarnawy Wyżnej i przez Krzeszów zjechaliśmy do Stryszawy. Na tym zjeździe 1-2 centymetry dzieliły mnie od gleby życia, kiedy to przy prędkości dobrze ponad 50 km/h dostrzegłem w zapadającym zmroku jedyną chyba dziurę na trasie całego maratonu usytuowaną na środku drogi. Nie jechałem jeszcze na lampach PROX’a i dlatego zobaczyłem ją w ostatniej chwili. Przednie koło ją ominęło, natomiast tylne złapało krawędzią obręczy.

Oględziny w Stryszawie pod sklepem, gdzie zrobiliśmy zakupy na noc i ubraliśmy się stosownie do okoliczności, przyniosły wiadomość, że mam pękniętą obręcz. Szprychy wytrzymały. Chyba wolałbym na odwrót :-)
Tymczasem rozpoczął się podjazd na przełęcz Przysłop między Stryszawą a Zawoją. Robiłem ją już dwa razy, ale zawsze od strony Zawoi. Teraz nowy asfalt znacznie ułatwił pojazd, a zjazd z uszkodzoną obręczą i tak był spokojny. Zawoja, podobno najdłuższa i największa wieś w Polsce faktycznie ciągnęła się i ciągnęła, a wraz z nią podjazd pod przełęcz Krowiarki, czyli zdobywaliśmy Babią Górę. Prawie. Na przełęczy byliśmy o 22. Pierwotny plan przewidywał bycie o tej porze już na mecie zawodów do której było stąd 80 km …

Chwilę potem rozpoczął się zjazd, z którego pamiętam przeraźliwe zimno i to nie w palce dłoni, które są moim najsłabszym punktem cieplnym w niskich temperaturach, ale całego ciała. Zupełnie nie pamiętam, jak dotarłem do Jabłonki, ale pamiętałem, żeby skręcić w kierunku Orlena znajdującego się w tej miejscowości i nie pojechać DK7 na Słowację.

Na Orlenie czekająca ze Stasiem Anita poratowała i chyba zasponsorowała małą kawę, bo ze mną było całkiem słabo i kryzys trwał w pełni. Grzali się tutaj też inni bikerzy i niebawem spora grupa ruszyła na ostatnie kilometry. Ja wraz z nimi, bo kawa poczyniła cuda. Przez Czarny Dunajec przejechaliśmy bez zatrzymywania rozpoczęliśmy jazdę bokami w kierunku Zębu. Jazda łagodnym podjazdem zakończyła się ostrą wspinaczką do wsi Kamila Stocha, podobno najwyżej położonej w Polsce.

Do szału doprowadzał mnie oświetlony koniec podjazdu, bo z dołu to wydawało się, że wspinamy się prosto do nieba. Lampy były tak nierzeczywiście wysoko, że koniec wspinaczki wydawał się nieosiągalny. W końcu jednak Ząb został zdobyty i nastąpił zjazd do Poronina. Ktoś tam sugerował aby olać mijankę i tory kolejowe pokonać skrótem pieszym, ale większość pojechała zgodnie z wytycznymi orgów.

W Poroninie ciężko było poznać co się dzieje i jak jedziemy, bo miasteczko było rozkopane ale w końcu je opuściliśmy kierując się na Murzasichle. To miał być ostatni konkretny podjazd na trasie i wjazd na teren TPN.
Ciągnęła się ta wieś i ciągnęła, ciągnęliśmy się i my, aż wreszcie ja odpadłem. Stwierdziłem, że muszę położyć się spać na chwilę, bo inaczej nic z tego nie będzie. Stasiu i Anita byli odmiennego zdania, ale ja już ich nie słyszałem. Zaległem na przystanku w pozycji regulaminowej i zasnąłem.

Za długo nie pospałem, bo połowa września to już nie jest pora na spanie saute w górach. Siadłem na siodełku, ale to jeszcze nie było to. Dla urozmaicenia ruszyłem ,,z buta’’ do skrzyżowania z drogą Zakopane-Łysa Polana. I tak to pieszo wszedłem na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego, ale biletu nie kupowałem.
To tuptanie obudziło mnie dokumentnie i od drogowskazu: Łysa Polana 12, byłem już gotowy jechać. Bliskość mety była już wyczuwalna i w ciągu godziny dotarłem do celu, czyli Schroniska Głodówka w Bukowinie Tatrzańskiej.

Zalogowałem się w biurze zawodów we wtorek o 5:10 (3 godziny 50 minut przed upływem limitu 72 godzin) i po konsumpcji dwóch żurków oraz odebraniu medalu ruszyłem na pokoje, dołączając w pokoju do pogrążonego w śnie Łukasza Tymoszuka, czyli forumowego Yoshko, który dotarł na metę nieco szybciej razem z Anitą Ignaczak i Stasiem Piórkowskim o godzinie 4:00.
Wstający powoli dzień nie utrudniał szybkiego zaśnięcia, za to niezłym przerywnikiem było wejście jednego z organizatorów bodajże około godziny 8 z grzeczną sugestią szybkiego opuszczenia pokoju i przeprowadzki do innego, bo,, inna grupa, rezerwacja i ogólnie wypad’’. To była jedyna rysa na perfekcyjnie zorganizowanym maratonie, bo dalsze spanie po przejściu do innego budynku schroniska już nie mogło się powieść.

Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło ruszyłem na śniadanie, potem na oscypki nieopodal schroniska, następnie lekki spacer a potem na obiad w schronisku. Wszystko to w bezpośredniej bliskości urzekającej tatrzańskiej panoramy i powietrza. Integrowałem się też z przybyłymi na metę nieco po limicie Arkiem (Wąski) i Karoliną (Linus), Stasiem i Anitą oraz kilkoma innymi osobami, które jeszcze w schronisku przebywały.

W końcu nadszedł czas na pożegnanie się, spakowanie dobytku i wyruszenie do Krakowa na pociąg do domu. Z Zakopanego bowiem pociągi nie jeździły, a nawet gdyby jeździły to ja już miałem bilet z Krakowa kupiony. Zapowiadała się czwarta nocka w trasie, okrężnej trasie do stolicy Małopolski. Byłem gotowy, pomimo pękniętej obręczy …

>>>DALEJ>>>


Kategoria SUPERMARATONY



Komentarze
MARECKY
| 18:10 sobota, 29 grudnia 2018 | linkuj Dzięki. Coś mi się setki kilometrów poprzestawiały.
wilk
| 22:33 czwartek, 27 grudnia 2018 | linkuj Gratulacje, MPP to kawal maratonu, a końcówka to są solidne góry, nie taka łatwizna jak na BBT; przyjemnie było jeszcze raz wrócić pamięcią do tego wyścigu.

PS. Coś chyba z kilometrami pokręciłeś, bo do Złoczewa było sporo mniej niż 660km, a z kolei ze Złoczewa ma netę sporo więcej niż 270km
MARECKY
| 17:43 piątek, 21 września 2018 | linkuj jotka69: Dzięki! Ściskałem słabo:-)

michuss: I z wzajemnością :-)

Andrzej: Dzięki, ciężko było a i fotek sporo ;-)
Andrzej | 11:12 piątek, 21 września 2018 | linkuj Gratulacje, chociaż strasznie długo to trwało ;-)
michuss
| 06:29 piątek, 21 września 2018 | linkuj Gratulacje! :)
jotka69
| 19:30 czwartek, 20 września 2018 | linkuj Zęby całe? Cieszysz się całym sobą, wielka radość! Gratuluję raz jeszcze.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa atmie
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]