INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.89 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2015

Dystans całkowity:2511.00 km (w terenie 45.00 km; 1.79%)
Czas w ruchu:116:23
Średnia prędkość:20.28 km/h
Maksymalna prędkość:75.00 km/h
Suma podjazdów:17106 m
Maks. tętno maksymalne:184 (97 %)
Maks. tętno średnie:116 (61 %)
Suma kalorii:35888 kcal
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:100.44 km i 11h 38m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
4.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:27.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m

To tu, to tam po Elblągu

Poniedziałek, 31 sierpnia 2015 · | Komentarze 0

Cube już przebrany w opony terenowe, sezon szosowych maratonów dobiegł końca. Zapraszam do lektury relacji z Góry MRDP.
















Kategoria Z MICHAŁEM


Dane wyjazdu:
10.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:23.0
Podjazdy: m
Rower:

To tu, to tam po Elblągu

Sobota, 29 sierpnia 2015 · | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
10.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:

To tu, to tam po Elblągu

Piątek, 28 sierpnia 2015 · | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
45.00 km 0.00 km teren
02:01 h 22.31 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:428 m

ŚWIERADÓW ZDRÓJ-JELENIA GÓRA

Środa, 26 sierpnia 2015 · | Komentarze 0

Trasa: ŚWIERADÓW ZDRÓJ-Mirsk-Pasiecznik-Rybnica-JELENIA GÓRA

Wracać pod górę do Szklarskiej Poręby na PKP nie miałem najmniejszej ochoty, toteż pojechałem do Jeleniej Góry gdzie przeżyłem deja vu. Taki tramwaj to ja znam, ale z elbląskiej starówki :-).
Po 16 godzinach multimodalnej podróży PKP-Polski Bus-PKP byłem w domu.





Dane wyjazdu:
326.00 km 0.00 km teren
20:04 h 16.25 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:4744 m

GÓRY MRDP - II ETAP

Wtorek, 25 sierpnia 2015 · | Komentarze 0

Trasa:OTMUCHÓW-Złoty Stok-Lądek Zdrój-Międzylesie-Zieleniec-Kudowa Zdrój-Radków-Głuszyca-Chełmsko Śląskie-Lubawka-Kowary-Podgórzyn-Szklarska Poręba-ŚWIERADÓW ZDRÓJ

GPS (całość)

BIKEMAP

FOTOGALERIA




Pobudka wyznaczona na 4 rano przeciąga się do 4.30 i przed szóstą jesteśmy już w trasie. Płaska i odkryta droga krajowa 46 to krajobraz wyjęty żywcem z Żuław Wiślanych, tylko garbaty horyzont mówi że do morza to mamy daleko. Za Paczkowem zaczyna nas demolować silny, zachodni wiatr – marzę o schowaniu się do lasów za Złotym Stokiem. Po drodze mijamy dwóch bikerów z kategorii Sport – panowie spotkają sie z nami jeszcze nie raz na ostatnich kilometrach.

W Złotym Stoku (PK 11 na 846 km - 7.09) jestem pierwszym klientem lokalnej Biedronki otwieranej o 7 rano – czemu nie czekały na mnie kwiaty albo chociaż darmowe zakupy? Po zaprowiantowaniu ruszamy na pierwszą z kotlińskich przełęczy, czyli Jaworową. Spokojnie pokonywany slalomem między dziurami, kawałkami drzew podjazd ma na części nowy asfalt, ale kładziony wedle jakiego algorytmu to nie wiem. Podobnie było na zjeździe – część zmasakrowana, część nówka.

Do Lądka Zdroju docieramy w całości, po krótkiej chwili jesteśmy w Stroniu Śląskim, gdzie rozpoczynający się deszcz zagania nas pod dach kolejnej Biedronki. Siedząc pod dachem jemy sobie II śniadanie, piszę SMS z kolejnego, dwunastego już punktu kontrolnego 871 km – 8.56. Jak ulewa nieco przechodzi ruszamy pod górę na przełęcz Puchaczówka. Dawno na niej nie byłem, pamiętam że jest długi i łagodny. Kręcą sobie korbami na poziomie 12km/h wspinam się prawie godzinę, przeżywając lekki szok po zobaczeniu zmian budowlanych pod Czarną Górą.

W 2003 r. i nawet jeszcze w 2008 r. podczas Klasyka Kłodzkiegoto były puste pola, a teraz jest gęsto od wyciągów, domów wczasowych i innych ciekawostek. Przed przełęczą zaczyna kropić, odpoczywamy z Wikim w bacówce nieopodal szczytu. Chmury są tak nisko, że Czarnej Góry i wieży na jej szczycie zupełnie nie widać.

Zjazd w deszczu do Idzikowa to nie jest to co lubimy najbardziej, ale przynajmniej nie przegapiamy zjazdu na Wilkanów. Nowy asfalt prowadzi nas do tej wsi, gdzie twardo ruszam do Międzygórza, myląc je z Międzylesiem. Wszystko jakieś takie podobne :-). Wiki gromkim krzykiem i machaniem nawraca mnie na jedynie słuszną drogę i już spokojnie zmierzamy do kolejnego punktu kontrolnego. W Międzylesiu na 902 km jesteśmy o 11:36 i zaczynamy jazdę w kierunku Zieleńca. Jakoś tak ułożyłem sobie w głowie że stąd będzie cały czas pod górę, więc miłym zaskoczeniem jest szybki zjazd do Różanki. Czekając na Wikiego doceniam twórczość mieszkańców tej wsi, którzy symbolami róży udekorowali różne w niej obiekty. Mija też trzecia doba imprezy, na liczniku 910 km.

Zaczynamy wspinaczkę na przełęcz nad Porębą. Jedziemy Autostradą Sudecką, ale bez przesady z tym nazwami. Jest na szczęście pusto, napisy z tegorocznego Klasyka Kłodzkiego każą hamować, zwalniać, uważać. Ostrzę sobie zęby i aparat na nieznany mi Zamek Szczerba, ale gęste listowie sprawia, że jest on dalej dla mnie niepoznany.
Na przełęczy odbijamy w kierunku granicy czeskiej i do samego Zieleńca (który teraz jest częścią Dusznik Zdrój) jedziemy po dobrej nawierzchni i wcale nie cały czas pod górę. W jakiejś miejscowości kurier UPS pyta mnie o lokalny numer, ale co ja mogę mu powiedzieć?

W Zieleńcu też duże zmiany w stosunku do 2008 roku, przybyło wyciągów, restauracji, cały czas coś się buduje. Obiad mamy zaplanowany w Kudowie więc ruszamy zjazdem na przełęcz Polskie Wrota na DK 8. Po drodze zatrzymujemy się na punkcie widokowym nad Dusznikami Zdrój, bo pogoda z każdą chwilą robi się coraz lepsza i o deszczu nie ma już mowy.
Na krajówce czekamy dobrą minutę aby włączyć się do ruchu bo jadą jakieś ,,karawany’’ blachosmrodów osobowych wymieszanych z TIR-ami. Jeden pas prowadzi w dół, a dwa pod górę i urzekające jest patrzeć jak te dwa pasy zajmują wyprzedzające się TIR-y. Gdyby nie 60 km/h to zrobiłbym fotkę.

Szybko i sprawnie docieramy do Kudowy (PK 14 959 km – 15.41), i szukając obiadowej miejscówki spotykamy Lucjana i Marcina. Lucjan po złamaniu karbonowej obręczy jedzie na sztukowanym kole, a Marcin uszkodzone wiezie na swoich … plecach! Podziwiam.
Zatrzymujemy się na mocarny obiad, makaron wręcz mnie owija i wychodzi ze mnie :-). Po godzinie odpoczynku nie mogę się ruszyć, ale łagodny podjazd Drogą Stu Zakrętów na przełęcz Lisią pozwala obiadkowi się ułożyć. Rzucam okiem na Szczeliniec Wielki, zjeżdżamy do Radkowa po częściowo nowym, częściowo starym asfalcie i przy sklepie uzupełniamy zapasy.

Skręcamy na Tłumaczów, jest lekko pod górę a potem mocno z góry. We Włodowicach skręcamy na drogę do Głuszycy żegnani współczującymi spojrzeniami pewnej pani która powiedziała, że tam jest cały czas pod górę i jest zniszczona nawierzchnia. Tak faktycznie było, ale w końcu uporaliśmy się z tym odcinkiem. Zakończyły się też widoki na Góry Sowie i zaczęła się ostatnia noc na trasie.

W Głuszycy, gdzie jest przedostatni punkt kontrolny (20.40 – 1013 km) Daniel zaplanował jazdę przy dworcu PKP i tak też jedziemy ulicą Kolejową docierając do DW 380 prowadzącej do Unisławia Śląskiego. Tutaj zakończyłem moją jazdę w 2012 roku i jestem trochę niezadowolony, że cały nowy dla mnie odcinek jechać będę w nocy, kiedy g… widać. Ale nie ma się co wygłupiać, bo jest zawsze ryzyko nie zmieszczenia się w 96 godzinach. Za dnia zrobię ten odcinek w przyszłym roku.

Za Unisławiem jedziemy w kierunku Mieroszowa, gdzie należy skręcić na Chełmsko Śląskie. Przejeżdżamy to miasteczko i zbliżamy się do granicy. Znowu mamy kilometry gratis o czym informuje nas z okna mieszkaniec .. Golińska. Pada komenda w tył na lewo i wracamy na właściwą trasę.
Zapowiadam Wikiemu, że w Chełmsku to ja muszę , obowiązkowo muszę zrobić sesję fotograficzną zabytkowym chatom śląskich tkaczy, choćbym nie wiem co :-). Wiki nie protestuje, więc pomimo ciemności kilka fotek wychodzi w miarę przyzwoicie.

Zaraz potem jest Lubawka czyli ostatni punkt kontrolny na trasie GMRDP. Jesteśmy tam o 1.15 – 1050 km i już tylko kataklizm może sprawić że nie zdążymy na metę. Szukamy w Lubawce stacji paliw bo robi się chłodno i ciepła kawa to coś czego pragniemy. Znajdujemy ją nie bez małego trudu – jakiś taksówkarz informował nas, że najbliższa czynna stacja jest w … Kowarach. Na szczęście Lotos jest w Lubawce, tylko na wyjeździe z miasta w kierunku Kamiennej Góry.

Po przerwie kawowej ruszamy na przełęcz Kowarską, która okazuje się podjazdem chyba długim, a na pewno łagodnym. Starannie czytając drogowskazy nie jedziemy na Okraj tylko ruszamy zjazdem do Kowar. Tutaj pamiętam z analizy mapy że trzeba wjechać do miasta, bo jak się człowiek zapomni to wyląduje w Jeleniej Górze.

W lekkiej panice zjeżdżam z głównej drogi nieco za szybko i klucząc po ulicach Kowar w końcu wydostajemy się na drogę do Karpacza. Potem jeszcze jedno newralgiczne skrzyżowanie i zostawiając Karpacz z lewej ruszamy w kierunku Piechowic.
Niesamowicie marznę jadąc świtem koło zbiornika Sosnówka ale w końcu wychodzi słońce i od razu robi się miło. W Piechowicach docieramy do DK3, ja ruszam do Szklarskiej Poręby Górnej sprawdzając po drodze czy można kupić bilet PKP na drogę powrotną. Nigdzie nie ma kas biletowych, bilety kupuje się w pociągu. Nie bardzo sobie wyobrażam zakup biletu na podróż przez Polskę z rowerem i miejscówkami u konduktora więc jadę dalej. Wiki w tym czasie zgodnie z GPS jedzie przez Szklarską Porębę Dolną w kierunku Zakrętu Śmierci. Po drodze spotykamy znowu Lucjana i Marcina z kołem na plecach. Szacun, chłopie!   

Zostaje mi do podjechania ostatnie 2, 5 km drogi do sławnego Zakrętu Śmierci a potem to, co jeszcze kilkadziesiąt godzin temu było wielką niewiadomą staje się faktem. Po wspaniałym, chociaż z wiatrem z twarz, kilkunastokilometrowym zjeździe melduję się na tablicy Świeradów Zdrój. Wykorzystuję fakt, że Robert wyjechał z miasta naprzeciwko i nie muszę robić wygibasów z aparatem na siodełku, tylko on robi mi fotkę.

Jeszcze chwila i jestem na mecie mieszcząc się w wąskiej furtce prowadzącej do środka. Jest środa, godzina 8.10, tak, więc byłem na trasie 92 godziny i 10 minut. Wiki dociera do bazy kilkanaście minut po mnie.
Czas niestety goni nieubłaganie, więc biorę szybki prysznic, próbuję maratonowego makaronu z brokułami lub szpinakiem (nie pamiętam już) przebieram się w świeże ciuchy i idę rzucić okiem na uzdrowisko. Pora jest wybitnie śniadaniowa, więc nie odmawiam sobie delicji. Senność nie występuje, tak więc postanawiam odebrać medal i pożegnać się.
Przez Mirsk z wichurą w plecy docieram do DK 30, która doprowadza mnie w licznym towarzystwie blachosmrodów fajnym zjazdem do Jeleniej Góry. Tam wsiadam w pociąg do Wrocławia, skąd jadę autobusem do Gdańska a potem pociągiem do Elbląga. I tak urlop dobiega końca.



PODSUMOWANIE:
Maraton Góry MRDP to najtrudniejsza jak do tej pory pokonana przeze mnie trasa. Nie sposób jej porównywać z BBTour, ani nawet z dłuższym kilometrowo przejazdem podczas MRDP 2013. Fakt, że nie odnotowałem podczas tej ekstremalnej jazdy żadnych kontuzji (opuchnięte kolana i prawa kostka się nie liczą) bardzo mnie cieszy. Także sprzęt sprawował się bez zarzutu - zwłaszcza opony Schwalbe Durano warte są każdych pieniędzy.

Przepięknie poprowadzona trasa ułożona przez Daniela to prawdziwy majstersztyk. Gdyby tak jeszcze dało się zahaczyć o Góry Świętokrzyskie to byłby komplet …;-). Super robota Panie Dyrektorze:-).

Dziękuję za wspólną jazdę mojemu towarzyszowi Krzysztofowi – Wikiemu. Nigdy bym się nie spodziewał, że ktoś wytrzyma na tak długim dystansie mój - nieco specyficzny - sposób podróżowania:-). Przywykłem już pokonywać długie dystanse samotnie, niezależnie od kategorii open czy solo, ale zawsze to miłe jak można z kimś porozmawiać. Jeszcze raz dzięki za wspólne kręcenie:-).

I do zobaczenia w 2017 roku ...



Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP


Dane wyjazdu:
854.00 km 0.00 km teren
42:06 h 20.29 km/h:
Maks. pr.:75.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:9468 m

GÓRY MRDP - I ETAP

Sobota, 22 sierpnia 2015 · | Komentarze 9

Trasa: PRZEMYŚL-Arłamów-Ustrzyki Górne-Cisna-Tylawa-Nowy Żmigród-Gorlice-Banica-Tylicz-Muszyna-Stary Sącz-Niedzica-Łapszanka-Bukowina Tatrzańska-Zakopane-Zawoja-Stryszawa-Węgierska Górka-Wisła-Cieszyn-Jastrzębie Zdrój-Racibórz-Głubczyce-Głuchołazy-OTMUCHÓW

GPS (całość)

BIKEMAP

FOTOGALERIA

>>>DALEJ>>>



Zapisując się na maraton podałem w formularzu, że dystans 1120 km zamierzam pokonać w 110 godzin (limit ustalony przez organizatora to 120 godzin). Zakładałem tradycyjnie spokojną, turystyczną jazdę z dużą ilością fotek zwłaszcza z odcinków, których nie miałem okazji odwiedzić w 2012 roku.

Już w bazie zawodów w Przemyślu dowiedziałem się, że aby uzyskać kwalifikację do MRDP 2017 trzeba góry przejechać w maksymalnie 96 godzin, czyli 4 doby. I spokojną turystykę szlag w tym momencie trafił. Wychodziło że trzeba będzie w pierwszą dobę zrobić co najmniej 400 km, potem 300 km i dwa razy po 200 km. Bułka z masłem i banan ;-).

Start z ukośnego rynku w Przemyślu nastąpił bez podziału na grupy startowe, za to w eskorcie policji i przy zamkniętym ruchu samochodowym. Eskorta towarzyszyła nam do miejscowości Aksmanice, a droga była zamknięta i obstawiona przez strażaków z lokalnych OSP aż do Arłamowa. Zupełnie gratis policjanci kierowali lewoskrętem jeszcze w Ustrzykach Dolnych, ułatwiając nam skręt w kierunku Ustrzyk Górnych. Dobra robota!

Jazda w grupie w której niektórzy mieli sakwy jakby wybierali się na podbój Azji, spowodowała włączenie u mnie żyłki sportowego współzawodnictwa (miewam takową czasami, ale na ogół wyprzedzam dzieci i leśnych dziadków:-). Start ostry był więc naprawdę szybki, tak że na pierwszym podjeździe przed Huwnikami zagotowałem się porządnie, tętno wyższe niż wtedy już się nie pojawiło do samego Świeradowa.

Na zjeździe do Huwnik chciałem wykorzystać całą szerokość zamkniętej drogi do wyprzedzania na łukach, ale jednak stare przyzwyczajenie nie tak łatwo wykorzenić i grzecznie jechałem za zamulającymi zjazd bikerami. Moja ułańska szarża trwała do Arłamowa, gdzie dałem sobie spokój z pogonią nieuchwytnych celów i skupiłem się na jeździe, tym bardziej że blachosmrody zaczęły odreagowywać długi podjazd po nowym asfalcie pokonany z prędkościami rowerowymi.

Droga przez Ustrzyki Dolne do Górnych to na pamięć już znana trasa z poprzednich wyjazdów. Dla statystyki odnotuję, że pierwszy z zapowiadanych przelotnych deszczy pojawił się na mnie w Żłóbku, a przed Lutowiskami zaczęły mnie chwytać skurcze w mięśniach ud. Jakbym kończył BB Tour to bym to jeszcze zrozumiał, ale po 80 km 1220 trasy ? Na szybko stworzyłem teorię, że to przez deszcz, który schłodził rozgrzane nogi. Co sądzicie o takiej teorii? ;-) Skurcze już się więcej nie pojawiły, przed 17.00 byłem na pierwszym punkcie kontrolnym w Ustrzykach Górnych (107 km) jadąc ostatnie kilometry przed punktem z Wikim. Krótka przerwa na wodopój, SMS, zakup magnesu na lodówkę dla mojego młodego bikera i ruszam w prawdziwe Bieszczady - przełęcze Wyżniańska i Wyżna.

W międzyczasie przelotny po raz trzeci deszcz przeszedł w upierdliwą mżawkę, która na zjazdach ze wspomnianych przełęczy była oberwaniem chmury. Nisko wiszące chmury spowodowały, że już po 19 robi się ciemno. W Cisnej zatrzymuję się na obiadokolację, gdzie winszuję sobie smażone pierogi z kaszą gryczaną i zupę pomidorową z makaronem. Prowiantuję się w sklepie ,,na bogato’’, bo w Bieszczadach a zwłaszcza w Beskidzie Niskim nie wiadomo kiedy w niedzielę zechcą otworzyć sklepy.

Przed Komańczą trwa przebudowa drogi, o mały włos nie kończę udziału w maratonie na przejeździe kolejowym, którego szlabany wyrastają mi w ciemnościach przed nosem. Kreatywni drogowcy pozabierali wszystkie znaki ostrzegawcze, a przejazd jest umiejscowiony na łuku drogi i jadąc od Cisnej lekko z górki. Dobrze mieć na mokrym hamulec tarczowy.
W samej Komańczy oznakowanie też zniknęło. W momencie jak widzę i mijam wiadukt kolejowy obsługa samochodu zawodnika z kategorii Sport krzyczy do mnie, żeby skręcić w lewo na Tylawę. Ja już daję na Rzepedź, ale mnie też się przypomina, że pod tym wiaduktem to trzeba przejechać, a nie go mijać.

Na odcinku do Tylawy mijam grupki zawodników, ktoś na poboczu skuwa łańcuch, ktoś mnie wyprzedza, kogoś biorę ja. Z jakiegoś przystanku dochodzi chrapanie, ale nie wiem czy to był ktoś od nas czy zmęczony tubylec.
Od Tylawy jadę nowy dla mnie odcinek przez Mszaną i Chyrową mijając w ten sposób ruchliwą DK 19 i Duklę przy okazji. Większych górek na tym odcinku nie odnotowałem. Przed Nowym Żmigrodem znowu zaczyna kropić, wjeżdżam do zupełnie ciemnego miasta – w totalnych ciemnościach brakuje tylko żeby dostać w łeb. Jest tutaj drugi punkt kontrolny(235 km - 23:48) więc trzeba napisać SMS, że się żyje. Wykorzystuję do tego przystanek znajdujący się przy oświetlonym rynku (okolice urzędu gminy oświetlone rzęsiście) na którym siedzi sobie mieszkaniec i mówi, że otwarta jest stacja paliw przy drodze na Jasło). Ruszam tam z grupką zawodników odpoczywających po drugiej stronie przystanku. Na stacji jak zwykle – hot dogi, kawa i w drogę. Deszcz już nie padał, do Gorlic leciałem sam. Po zawsze sympatycznym zjeździe do tego miasta nie umiałem sobie odmówić odwiedzin na Statoilu, gdzie duża kawa i ciacho odganiają sen na kolejne kilometry.

Do Ropy docieram szybko jadąc DK 28 i skręcam w kierunku Brunar. Z MRDP 2013 dobrze zapamiętałem ściankę w Banicy, ale zapomniałem o pierwszym podjeździe jeszcze przed sławną Banicą. Spokojne patataj wprowadza mnie na szczyt, na zjeździe też nie szaleję bo krzaki żyją i ciągle widzę oczami wyobraźni jelenie i inne łosie na drodze.
Do Banicy na punkt numer 3 docieram przed 4 rano (293 km) i usiłuję wysłać SMS. Nic z tego – brak zasięgu na dole. Robię więc foto dokumentalne szkoły i wspinam się z buta na pierwszą cześć podjazdu. Na szczycie jest zasięg, SMS idzie w świat a ja z siodełka pokonuję dalszą cześć przewyższenia.

Przez Mochnaczkę i Tylicz lecę sobie w dół, myląc Muszynkę z Muszyną i w Tyliczu kierując się do przejścia granicznego ze Słowacją. W porę odkrywam błąd, ale z 2 km mam gratis. Mijam wytwórnie znanych wód mineralnych i w Muszynie na przystanku piszę SMS z pkt. kontrolnego nr cztery (320 km – 5.54). Dopada mnie tutaj senność, trochę odpoczywam na siedząco czuję że ktoś się zatrzymuje i na mnie patrzy. To Wiki (Krzysztof Wiktorowski) z Łodzi, z którym od tej pory aż do Szklarskiej Poręby Dolnej będę jechał razem.
Cudownie widokową drogą wzdłuż Popradu jedziemy sobie w kierunku Starego Sącza na piąty punkt kontrolny (366 km – 8.16). Po drodze zajeżdżamy na stację paliw w Piwnicznej Zdrój, gdzie śniadanie pałaszują LucjanMarcin, czyli ekipa z Żuław Wiślanych. My też coś tam pijemy, coś jemy i ruszamy dalej bo 24 godziny niebawem miną, a do 400 km jeszcze daleko.

W Starym Sączu za szybko wjeżdżamy w miasto i jedziemy po remontowanej ulicy. Wiki ma trekinga z amorem na szerokich oponach, ja górala z amorem na slickach więc ogarniamy temat szybko i sprawnie.
Za Starym Sączem Poprad zamieniamy na Dunajec i lecimy drogą widokową wzdłuż tej ładnej rzeki. Niestety, niedzielny poranek to też wysyp blachosmrodów i to fajne nie jest. Hałas robi się duży i nie ma co podziwiać widoków, tylko trzeba skupić się na technice jazdy. Niemniej, zawsze się zastanawiam dlaczego w Łącku słynącym z przedniej śliwowicy ciągle widzę z drogi sady jabłoni :-). Gdzie oni chowają te śliwki?

W Krościenku nad Dunajcem ilość turystów poraża, zatrzymujemy się jednak na  kolejne śniadanie przy sklepie i po solidnym wzmocieniu  niebawem skręcamy w lewo na przełęcz Osice nad Hałuszową. Ten odcinek to dla mnie nowość, tak więc spokojnie mielę korbami na poziomie 10 km/h i pnę się w górę. Pod koniec podjazdu nachylenie wzrasta i mój góral nie ogarnia rzeczywistości swoją geometrią. Ja też nie chcę się kopać z koniem i jechać 5 km/h – wolę sobie pochodzić.

Z przełęczy prowadzi piękny zjazd do Jeziora Sromowieckiego, gdzieś tam migają mi pienińskie Trzy Korony ale prędkość jest za duża aby robić zdjęcia. Sesję fotograficzną robimy za to przy brzegu jeziora, które jest zbiornikiem zaporowym na Dunajcu. Lanszafty z zamkiem w Niedzicy w tle zostają zapisane i ruszamy dalej.
Myślimy z Wikim o obiadowym wzmocnieniu przed dwoma tatrzańskim ściankami, ale pod zamek nie chce nam się podjeżdżać a przy drodze w samej Niedzicy nic nie widać. Za to w Łapszach Niżnych widzimy restaurację ,,U Nowaka’’ ale dziwnie brakuje przy niej życia. A znajomy szef kuchni zawsze mnie ostrzegał, aby nie iść do knajpy gdzie nie ma ludzi. Mijamy więc Nowaka bez większego żalu i zaczynamy  powolną wspinaczkę w Tatry. W międzyczasie mijają 24 godziny od startu w Przemyślu, mój licznik wskazuje 431 km. Jest bardzo dobrze :-).

Podjazd w Łapszance dłuży się niemiłosiernie, Tatr jeszcze nie widać, rozglądam się więc na boki. Końcówka jest mocno nachylona, idę więc sobie z buta po raz drugi. Po dojściu na szczyt widok jest powalający, pomimo lekkiej mgiełki skrywającej tatrzańskie szczyty. Sesja foto jest oczywiście obowiązkowa, potem ruszamy drogą szczytową i w końcu zaczyna się zjazd do Jurgowa.
Na nim puszczam wodze fantazji i w pewnym momencie jadę 75 km/h. Istne szaleństwo i nowy rekord ;-). Z Jurgowa czeka wspinaczka w kierunku Zazadniej Polany gdzie jest zlokalizowany punkt numer 6. Nikt nie wie, co to jest ta zazadnia polana – miasto, wieś osada, przysiółek, kolonia, polana w lesie? Nieważne – SMS idzie w świat o godzinie 15.28 - 454 km. Wcześniej boli podjazdo-podejście do Brzegów, gdzie czuję jak tracę siły i bez makaronu długo nie pojadę. Po dotarciu do drogi w Bukowinie Tatrzańskiej wspinaczka się nie kończy, ale wyraźnie łagodnieje. Przy drodze wyłania się karczma widokowa Szymkówka i w niej biesiadujemy dobrą godzinę delektując się lokalną kuchnią i widokami.

Teraz czekała nas gwałtowna utrata wysokości (znajdowaliśmy się w najwyższych punktach na całej trasie – altimeter pokazywał mi momentami 1170 metrów), czyli zjazd do Zakopanego. Jak wygląda niedzielne popołudnie w ,,stolicy’’ polskich gór nie ma co pisać, pewnie je znacie, a jak nie to niewiele tracicie. Sajgon na ulicach i Sajgon na chodnikach.
Czym prędzej ewakuowaliśmy się z miejskiej dżungli i ruszylismy w kierunku Diablaka, aby zdążyć na przełęcz Krowiarki przed nocą. Zamiar ten udał się nam w pełni, trochę pomagała nam w jego osiągnięciu lokalna młodzież z Zubrzycy, która urządziła sobie z nami starymi wyścig w kierunku przełęczy. Byli szybcy, ale niecierpliwi, więc wypalili się daleko przed szczytem. Fenomenalny zjazd do Zawoi po nowym asfalcie szybko się skończył i czekała nas teraz wspinaczka na przełęcz Przysłop w drodze do Stryszawy. Było już ciemno, na przełęczy pamiętałem, aby jechać prosto i nigdzie nie skręcać. Bez problemów dotarliśmy do Stryszawy na siódmym punkt kontrolny ( 548 km – 21.27).

Postanawiamy się przespać na przystanku PKS, piękna ławka mieści nas obu na długość. Noc jest chłodna, w granicach +10 stopni. Śpimy około 2 godzin, po czym decydujemy się odwiedzić widoczną stację paliw. Panuje tam rozleniwiające ciepło, ekipa z pełnym zrozumieniem wie kogo obsługuje. A ja dumam, dlaczego marzliśmy na przystanku zamiast spróbować od razu uderzyć na stację i regenerować się w znacznie lepszych warunkach.

Po mocnych kawach ruszamy dalej, droga w Beskidzie Żywieckim jest poprowadzona po nowemu, mamy ominąć Żywiec i wjechać od razu do Węgierskiej Górki. Nie wiem czy to zmiana na lepsze bo w nocy nie widziałem wiele, ale pewnie widoki były ładne.
Przez Jeleśnię i Sopotnię docieramy w dolinę Soły w okolicach Węgierskiej Górki po drodze myląc się na jednym skrzyżowaniu i zaczynając wspinaczkę we wsi Brzuśnik. Tutaj jednak korekta była błyskawiczna :-).

Z Węgierskiej Górki jedziemy przez Milówkę i pomny doświadczeń z 2012 roku dbam aby nie wpakować się w podjazd do Koniakowa ekspresówkę S69. Zjazd z głównej drogi pod estakadą jest zupełnie nieoznakowany, prowadzi nas GPS Wikiego.
Zaczynamy kilkukilometrową wspinaczkę na Ochodzitą - idzie dobrze aż wyrastają przede mną płyty ,,jumbo’’ tak dobrze znane z wycieczek po Żuławach Wiślanych. Tylko że u nas są położone płasko a nie pod kątem 20% :-). Szybciutko uciekam z siodełka i daję z buta – po raz czwarty i ostatni na trasie. Potem jest jeszcze kamienna kostka na podjeździe, ale to nawierzchnia bardzo komfortowa.
Mijamy Koniaków, Istebną (ósmy pkt. kontrolny 613 km – 5.27) podziwiając wschodzące poniedziałkowo słońce nad Beskidem Śląskim. W Istebnej zaczyna się poranny szczyt komunikacyjny, ruch na drodze do Wisły wzmaga się z każdą chwilą. Jak zwykle trafiają się oszołomy pędzące na wariata i wyprzedzające ,,na gazetę’’ - jednego z nich dochodzę na zjeździe przed Wisłą i serdecznie pozdrawiam stosownym palcem.

W Wiśle jemy śniadanie przed dobrze zaopatrzonym sklepem i ruszamy dalej. W Ustroniu odbijamy na Cieszyn, tutaj blachosmrodów jest już trochę mniej ale już widać że przejazd przez dwa duże śląskie miasta (Jastrzębie Zdrój i Wodzisław Śląski) nie będzie sielanką.
Przelatujemy przez Cieszyn, w Zebrzydowicach stajemy na Orlenie gdzie trzeba w końcu zrobić poranną toaletę po bezskutecznych poszukiwaniach stacji z prysznicem. Jastrzębie Zdrój przejeżdżamy prowadzeni jak za rączkę przez doskonałe oznakowanie drogowe i wbijamy się do Wodzisławia Śląskiego gdzie już tak różowo nie jest. Do tego znajdują się kierowcy wskazujący nam na pseudo ścieżki rowerowe. Nie wiem do dziś o co im chodziło ;-).

Za Wodzisławiem zaczyna się płaski odcinek trasy, w Raciborzu nie zatrzymujemy się (a tak fajnie się tam spało w 2012 roku na wałach Odry). Jedziemy w otoczeniu aut wszelkiej maści, pojawiają się roboty drogowe i dwa czy trzy wahadełka, które mijamy bokiem albo środkiem. Dokuczliwy robi się upał co w połączeniu z brakiem lasów (na szczęście są chociaż drzewa na poboczach) jest bardzo niezdrową mieszanką. W takim to otoczeniu docieramy do Kietrza, gdzie jest dziewiąty punkt kontrolny (726 km – 13.08). W międzyczasie minęła druga doba w trasie, ponad 700 km to bardzo dobry wynik. Dostajemy info pogodowe z którego wynika że zbliża się od zachodu pogodowy armagedon, czyli w mordę wind i deszcz, którego tak brakuje rolnikom i leśnikom ale na pewno nie rowerzystom.

Postanawiamy dotrzeć przed zmrokiem w okolice Kotliny Kłodzkiej, tam się przespać i - a nuż się uda - minąć z frontem atmosferycznym. W szybkiej jeździe pomaga nam sprzyjający wiatr, zatrzymujemy się tylko w Głubczycach na obiad gdzie pani w barze ma trudności ze zrozumieniem, dlaczego chcę dwa talerze pomidorowej z makaronem, a kotlet de vollaile jest z serkiem topionym w środku zamiast z masłem – może to taka głubczycka odmiana :-).

Z Głubczyc jedziemy przez Prudnik do Głuchołaz (PK 10 794 -18.14) km i tutaj zaczynamy kolejny odcinek dla mnie nieznany, czyli nie przez Nysę a skrótem do Otmuchowa. Jak ojciec dyrektor Daniel wymyśla skrót to wiadomo że będzie krócej ale ciężej. I tak jest faktycznie – z Głuchołaz wyrasta jakiś masywny podjazd i zjazd do Gierałcic, potem jest powiedzmy pagórkowato, mijamy wieś Kijów gdzie uwieczniam się na tablicy zaliczając z nazwy jakby nie było stolicę dużego państwa.

Zachodzące słońce każe się rozejrzeć za noclegiem już w Otmuchowie, bliżej Kotliny Kłodzkiej już nie zdążymy dotrzeć. Analiza miasteczka nie nastraja pozytywnie, brak kwater, agroturystyki, hoteli – jest tylko zamek. Obawiamy się że cena za nocleg będzie mało rycerska, ale spróbować trzeba. Zostawiam Wikiego z rowerami u podnóża skarpy zamkowej, a sam wspinam się do góry. Po schodach już w zamku idę jakoś dziwnie, ale dochodzę do recepcji. Pani w recepcji mówi że nie ma wolnych pokoi, bo było wesele i jeszcze nie posprzątali. Ja odpowiadam, że nam to zupełnie nie przeszkadza, jesteśmy na pewno bardziej brudni od każdego pokoju w tym zamku. Narada telefoniczna z panią kierownik skutkuje tym, że wbijamy się do dwuosobowego pokoju i jeszcze dostajemy promocję bo zamiast 150 zł za pokój płacimy 80 zł. Pięknie :-).

Zanim zasypiamy odwiedzamy jeszcze sklep bo ,,chodziły’’ za mną kabanosy, ogórki i musztarda a i Wiki był głodny. Z rachuby czasu wychodzi, że do mety mamy 300 km więc trzeba ruszyć o poranku aby na spokojnie dotrzeć w środę do 12.00 na metę w Świeradowie Zdroju. Jeżeli tylko drzewa nie będą się łamały przed nami na drogi Kotliny Kłodzkiej to zdążymy bez trudności.
Wiki zasypia szybko, ja trochę wolniej ale w końcu też odpływam. 




Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP


Dane wyjazdu:
25.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy: m

To tu, to tam po Przemyślu

Piątek, 21 sierpnia 2015 · | Komentarze 0

Bardzo interesujące miasto, chociaż nie byłem w nim pierwszy raz.

FOTOGALERIA


Dane wyjazdu:
5.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:

To tu, to tam po Elblągu

Czwartek, 20 sierpnia 2015 · | Komentarze 3

Relacja SMS ,,live''  oraz pozycjonowanie zawodników podczas maratonu Góry MRDP będą dostępne na stronie http://mrdp.pl/.  Z Elbląga jadą dwie osoby, jeszcze Robert, a z całego województwa łącznie trzy - Paweł

Zapraszam do sportowego dopingu oraz trzymania kciuków :-). Rower-power!


Dane wyjazdu:
5.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:23.0
Podjazdy: m
Rower:

To tu, to tam po Elblągu

Wtorek, 18 sierpnia 2015 · | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
16.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:

10.000 km

Niedziela, 16 sierpnia 2015 · | Komentarze 5

Zakupowo i wiaduktowo.  Zakupy udane, ale  budowa wiaduktu na DK 22 jeszcze w powijakach. Nie dzieje się nic :-).