Dane wyjazdu:
Temperatura:25.0
MARATON 777
Sobota, 7 czerwca 2014 ·
| Komentarze 20
Trasa: ELBLĄG-Pruszcz Gdański-Kościerzyna-Bytów-Miastko-Biały Bór-Szczecinek-Okonek-Jastrowie-Złotów-Więcbork-Mrocza-Nakło nad Notecią-Bydgoszcz-Solec Kujawski-Toruń-Golub Dobrzyń-Rypin-Brodnica-Nowe Miasto Lubawskie-Ostróda-Morąg-Małdyty-Pasłęk-Rzeczna-Jelonki-Stankowo-Krzewsk-Raczki Elbląskie-Elbląg-Władysławowo-Kępa Rybacka-Nowakowo-ELBLĄG
TRASA
FOTOGALERIAIdea maratonu 777 powstała w mojej głowie po uzyskaniu
informacji, że Elbląg w roku 2014 będzie obchodził 777-lecie założenia. Od
pomysłu przeszedłem do planowania trasy i w ten sposób powstała pętla z Elbląga
przez Kościerzynę, Bytów, Szczecinek, Bydgoszcz, Toruń, Mławę i Ostródę
do Elbląga. Pozostało namówić paru pozytywnie zakręconych ,,wariatów’’ i
pojechać w trasę :-)
Namawianie poszło całkiem sprawnie, tak sprawnie że w trasę ruszyły dwie ekipy. Jedna
już o 18 (
Krzysiek,
Mariusz, Leszek) ruszyła na trasę, obawiając się niepotrzebnie zbyt dużego tempa grupy drugiej, która o godzinie 22 wystartowała z Placu Słowiańskiego w towarzystwie licznego
grona kibiców na rowerach. Ludzi było
tyle, że sam nie wiedziałem kto ile zamierza jechać, poza
Robertem rzecz jasna.
Peletonik ruszył w trasę ulicami Warszawską i Żuławską, aby potem skręcić na obwodnicę
Elbląga i DK 7 popedałować na zachód. Zdążyłem
ustalić, ze dalej niż granice miasta zamierza jechać osiem osób.
Mirek towarzyszył nam do Nowego Dworu Gdańskiego, a Radek do Wisły w Kiezmarku. W międzyczasie
dogoniliśmy bikera, który jechał na Hel i do ronda w Przejazdowie jechał on z nami. Tempo jazdy było wspomagane wiatrem w plecy,
co skutkowało wskazaniami licznika w granicach 30 km/h.
Niebawem zameldowaliśmy się więc w Pruszczu Gdańskim ( 60 km)
i zaczęła się wspinaczka na Kaszuby. Wysokościomierz niebawem dotarł w okolice
250 metrów n.p.m a tempo jazdy zbytnio nie spadło! Czas było ogarnąć chłopaków,
bo istniało ryzyko przegrzania się już po 100 km. ,,Szczęście’’
sprzyjało, bo w Kościerzynie podczas popasu
stacji benzynowej ujawniła się przebita dętka i postój się przedłużył. Zadzwoniłem też do Krzyśka z pytaniem, gdzie
są i usłyszałem że w Szczecinku.
Oznaczało to, że około 100 km przed nami.
Chwilę potem zaczęło świtać i mogliśmy zacząć podziwiać urokliwe kaszubskie krajobrazy. Poranne mgły przed Bytowem skusiły nas do krótkiej sesji foto, po
której poddaliśmy analizie zamek krzyżacki w tym mieście, jeden z ostatnich na
szlaku zamków gotyckich którego jeszcze
nie miałem w swojej kolekcji. Tutaj też
trzech kolegów (Mariusz,
Sławek i trzeci biker – sorry, imię umknęło mi w
mrokach nocy) zawróciło do Elbląga.
Dalszą jazdę kontynuowałem z Robertem i Wojtkiem. Chłopaki na
szosówkach jechali nieco z przodu, ale czekali na mnie co jakiś czas :-). Odcinek między Bytowem a
Miastkiem to bardzo sympatyczna droga w
lesie z licznymi zakrętami, podjazdami i zjazdami co powodowało że jazda była
ciekawa i urozmaicona .
W Miastku zrobiliśmy pierwszą próbę śniadaniową, ale otwarty pensjonat
gotował tylko dla swoich gości. Dla trzech bikerów składników na śniadanie nie
było. Skończył się też pomagający wschodni wiatr i teraz wiało z boku. Szukając dalej śniadania dotarliśmy do sławnej
z licznych fotoradarów miejscowości Biały Bór, gdzie w
Hubertusie udało nam się
złapać Pana Boga za nogi. Za 20 zł zaoferowano nam śniadanie w formie … bufetu. Stół
opustoszał prawie zupełnie po naszym ,,śniadanku’’ – zrobiliśmy istny twister :-)).
Teraz można było spokojnie jechać dalej, chociaż trzeba przyznać,
że jak na drogi krajowe okolice te nie
są bogato wyposażone w gastronomię.
W Szczecinku zatrzymaliśmy się przy sklepie, współczując przy okazji
mieszkańcom miasteczka życia na rozwidleniu dwóch dróg krajowych, gdzie nawet w sobotę ruch był duży. Za Szczecinkiem
jazda prowadziła w kierunku południowym, a wiatr zaczął wariować. Tak bardzo,
ze zdobyłem się na wysiłek dogonienia traktora z przyczepami i w jego tunelu powietrznym
spędziłem kilka kilometrów.
Chłopaki w tym czasie
relaksowali się w fontannie w Okonku, gdzie i ja do nich dołączyłem. Fajna sprawa,
bo i upał po drodze się zrobił ;-). Niebawem pożegnaliśmy się z drogami krajowymi
i za Jastrowiem skręciliśmy w kierunku Złotowa i Więcborka. Tutaj rzucił się nam w oczy
oryginalny most kolejowy, na widok którego palce same zacisnęły się na klamkach hamulcowych.
Dalsza droga to mozolne pedałowaniu po nudnej drodze, z
długimi prostymi i bez lasów. I tak aż do Nakła nad Notecią, które ominęliśmy obwodnicą
na DK 10 i trasą znaną z BB Tour ruszyliśmy w kierunku Bydgoszczy.
Obiadokolację zjedliśmy w przydrożnym zajeździe przed miastem i omijając centrum pojechaliśmy
obwodnicą poznając przy okazji szczegóły trasy BB Tour, który w sierpniu
będziemy ponownie jechać. Obwodnica jest
bowiem na odcinku drogą ekspresową i rowerem
nie można się tam poruszać. Za
Bydgoszczą zaczął zapadać zmrok i
zaczęła się druga noc w siodle.
Na początek nocki pewne ożywienie wprowadziła grupa
rowerzystów, która jechała poboczem po lewej stronie, celując na czołowe
zderzenie z nami. Przed Toruniem odwiedziłem stację benzynową, gdzie przetestowałem kawę mrożoną. Dobra rzecz, chociaż
droga.
Chłopaki w tym czasie byli już na dworcu PKP w Toruniu, bo Wojtek postanowił zakończyć
jazdę na 470 km. Nasze namowy i przekonywania, że to już blisko i z ,,górki’’
nie przyniosły efektu. Kupił bilet i oddalił się na zasłużony odpoczynek. Gratuluję
życiówki osiągniętej w bardzo dobry sposób i wiem, że masz potencjał na nieco więcej.
Nocny Toruń to fotografie na moście drogowym przez
Wisłę, rzut oka na tętniącą życiem
starówkę ( godzina 0.00), nowa estakada
przy wyjeździe z miasta i zarys nowego
mostu drogowego przez Wisłę. To także kryzys senny, który zmusił mnie do
krótkiej pauzy na przystanku autobusowym w Lubiczu Górnym.
Robert w tym czasie odpowiadał na pytania zaniepokojonych służb,
co nam się stało, że jeden śpi na przystanku, a drugi siedzi w trawie :-)
Dalsza jazda prowadziła do Golubia-Dobrzynia. Tempo jazdy
siadło, 50 km jechaliśmy około 3 godzin, ratując po drodze życie sympatycznego
jeża i gdzieś tam jeszcze przysypiając.
Za Golubiem trasa prowadziła do Rypina, gdzie w lokalnym sklepie wzbudziliśmy lekki popłoch pytając
się o możliwość zjedzenia śniadania. Możliwości nie było.
Postanowiliśmy nie pchać się dalej drogami wojewódzkimi na
Mławę, gdzie pewnie nic nie było, a mapa mówiła że drogi nie mają zakrętów i
lasów też brak, i ruszyliśmy na północ w kierunku Brodnicy. Kierunek wiatru też
pewnie miał znaczenie.
W Brodnicy udało się znaleźć wyszynk, na śniadanie zjadłem
spaghetti, a Robert schabowego. Typowe polskie śniadanie ;-). Interwały okolic
Kurzętnika przelecieliśmy jak z procy. Nawiązałem kontakt telefoniczny z ekipą
jadącą od godziny 18 i ku mojemu lekkiemu, a w zasadzie dużemu zdziwieniu
usłyszałem, że są w Ostródzie!!! Szok :-).My w tym
momencie mieliśmy do niej 40 km, ale chłopakom nie chciało się czekać.
W Ostródzie nadszedł
czas na obiad (pizza) i lody. Zgodnie z planem ruszyliśmy na Łuktę aby przez Morąg i
Małdyty zameldować się w Pasłęku. Na liczniku
miałem 700 km i należało teraz ,, cudownie’’ rozmnożyć 20 km i zrobić
70. Normalnie bowiem z Pasłęka do Elbląga jest 20 km. Robert nie miał takich
problemów bowiem jemu 777 km pojawiło się na liczniku szybciej z tego powodu,
że jeździł w piątek przed głównym wyjazdem.
W Pasłęku zatem pożegnaliśmy się, a ja ruszyłem dookoła Jeziora Druzno, a potem
na Wyspę Nowakowską. Wjeżdżając ulicą Mazurską do Elbląga miałem 762 km i po ponad 30 godzinach jazdy trzeba było
jeszcze 15 km dokręcić. Czegóż się nie robi dla magii cyferek, ale to był już lekki masochizm :-)
W końcu trzy siódemki pojawiły się na liczniku i w ten sposób
można było zjechać do domu. Gratuluję wszystkim
finiszerom maratonu 777, niezależnie ile kilometrów wykręcili. Tyle osób pobiło swoje rekordy życiowe, że to coś niesamowitego. Jest moc w narodzie elbląskim :-).