Dane wyjazdu:
Temperatura:7.0
SZLAK SKARSZEWSKI
Niedziela, 26 października 2014 ·
| Komentarze 1
Trasa: SOPOT-Gdańsk-Otomin-Kolbudy-Szklana Huta-Drzewina-Skarszewy-Godziszewo-Tczew-Nowy Staw-Lubstowo-Jazowa-Kazimierzowo-ELBLĄG
FOTOGALERIA
Szóstka,
przepraszam siódemka, bikerów pojawiła się na peronie dworca PKP w Elblągu. Był
Kristofer, Sławek,
MarekB oraz
Marcin i Paweł, których widziałem po raz pierwszy. Do pociągu jadącego w kierunku Sopotu wsiadła
jednak szóstka, bo
Robert z rowerem
szosowym nie bardzo komponował się do
jazdy Szlakiem Skarszewskim ;-).
Wspomniany
szlak zaczyna się/kończy w Sopocie i prowadzi przez malownicze i piękne tereny
Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego,
Kaszub i Kociewia. Po drodze dosiadła
się do naszej ekipy Kasia (
Katrina) z Tczewa, a na dworcu w Sopocie Sebastian
(t.o.p.o.l).
Po
dotarciu na miejsce startu trasy rowerowej poranna, darmowa kawa w znanej sieci fast-food
otworzyła oczy potrzebującym i po zrobieniu okolicznościowej fotki ruszyliśmy w
drogę. Pierwszy odcinek prowadził
oznakowanym na czarno ,,Szlakiem Wzgórz Szymbarskich’’ a po kilkuset metrach wjechaliśmy
na zielony ,,Szlak Skarszewski’’. Jego znaki
miały nam teraz towarzyszyć przez wiele kilometrów.
Niebawem
zjawiamy się na pierwszym punkcie widokowym nad stadionem lekkoatletycznym w
Sopocie i widzimy obelisk
Szlaku Borsuka. Po znajdujących się na nim inskrypcjach kojarzę
go z obecnym marszałkiem Senatu Borusewiczem, ale żywych borsuków w okolicy brak. Panorama z punktu jest niezbyt imponująca z
uwagi na zamglenie.
Dynamicznym
zjazd prowadzi nas do Doliny Świemirowskiej, gdzie przecinamy ulicę Reja i przy Dębie Esperantystów wbijamy się na
wąską ścieżkę, którą w
2010 roku podążałem. Na razie jazda jest lekka, łatwa i
przyjemna a spodziewanych trudności brak.
Jadąc
sobie góra-dół, góra-dół po milionach
szeleszczących liści docieramy do punktu widokowego przed Pachołkiem, a zaraz
potem na sam Pachołek, gdzie znajduje się wieża widokowa. Nie wszystkim chce
się wspinać, a ci co to robią mają okazję rzucić okiem na panoramę Gdańska-Oliwy
wraz z przyległościami. W dalszym ciągu jest mglisto, tak więc widoki nie są szczególnie okazałe.
Zjazd
z Pachołka udaje się chyba tylko Sebastianowi, reszta dla zdrowia sobie schodzi
J. Niebawem schodzenie
będzie tam ułatwione bo są budowane schody. Przez chwilę znajdujemy się w
centrum cywilizacji, czyli na ulicy Spacerowej w Oliwie. Szum i duże natężenie
ruchu szybko wpycha nas w las i w cudowną ciszę oraz widoki. Jeszcze nie wiemy,
ze zaczyna się najtrudniejszy odcinek Szlaku Skarszewskiego.
Dwie
górki na które rowery pchamy, a potem w
zasadzie je sprowadzamy dokładnie
nam pokazują że jesteśmy na szlaku pieszym. Tętno idzie na maksa w górę, oddech się rwie a rower jest ciężarem. Ale przecież nikt nie mówił że będzie łatwo. Chociaż na jednym ze stoków jest drabina …
Za Doliną
Samborowo w lesie na krzyżówce dróg leśnych pojawiają się ławki na które ciężko
opadamy i ładujemy kalorie. Ruch
rowerowy jest tutaj bardzo duży, ale chłopaki w lekkich lycrach i jadący z dużą
prędkością nie wyglądają na zdobywców pieszych szlaków rowerowych ;-).
Dalsza
jazda (mieliśmy prędkość w granicach 10-12
km/h) doprowadza nas na obrzeża dzielnicy Niedźwiednik, gdzie nasz rodzynek –
Kasia, się gubi. Telefoniczne konsultacje
sprowadzają ją na dobrą drogę i możemy jechać dalej. Jest już nieco łatwiej, za chwilę przecinamy ulicę Słowackiego i przez Dolinę Strzyży wspinamy się w kierunku węzła Karczemki. Nowym wiaduktem nad torami budowanej Pomorskiej
Kolei Metropolitalnej po placu budowy
przekraczamy tą barierę i za chwilę jesteśmy nad ulicą Kartuską.
Teraz
następuje zjazd w kierunku pierwszego dzisiaj na trasie jeziora-Jeziora Jasień,
które okrążamy od wschodu i wspinamy się na wiadukt nad drogą S6. Żegnamy się z
ostatecznie z widokami Trójmiejskiego Parku krajobrazowego i zanurzamy się w
kaszubskie klimaty. Do Skarszew mamy jeszcze 53,5 km.
Niebawem
docieramy do Otomina i jeziora o tej samej nazwie. Fajnie byłoby się wykąpać, ale to jednak
niemożliwe. Jest ciepło, pojawia się chwilami słońce ale woda to już lipcowej
temperatury nie ma :-). Za chwilę mamy awarię w
rowerze Kasi-nie wytrzymuje najsłabsze ogniwo w jej łańcuchu i trzeba go reanimować. Skuwacz i spinki
pomagają i już jedziemy dalej.
Spokojne
patataj (przez chwilę faktycznie widzimy parę koni :-) na szlaku prowadzi w kierunku
Jeziora Łapino, ale za namową Sebastiana
– głównego nawigatora, który szlak już kiedyś objechał, nie ładujemy się w
bagna nadjeziorne tylko piękną leśną szutrówką mkniemy równolegle do jeziora.
Kończy
się ona wjazdem do Kolbud, gdzie robimy popas w lokalnym Tesco i ruszamy dalej.
Przekraczamy Radunię, robimy kilka fotek
kościoła w Pręgowie i z powrotem do lasu.
W lesie jest miejscami mokro, są
koleiny i błotko ale jazda jest płynna. Na tym odcinku rower Kasi ponownie wymaga
serwisu, bo pęka jej śruba ze sztycy podsiodłowej. Udaje nam się to ogarnąć i dziewczyna może z
powrotem siąść na siodełku :-).
Oznakowanie
szlaku staje się coraz rzadsze, docieramy do Szklanej Góry i brzegiem Jeziora Przywidzkiego
lecimy ostatnie kilometry. Zmiana czasu
zaczyna być odczuwalna bo już po 16 robi
się szaro i należy zadbać aby noc nas w lesie nie zastała. Powolna nawigacja w ciemnym i źle oznakowanym
lesie nawet z pomocą potężnych lamp jakie miała ekipa nie wydawała mi się
sensowna. O ryzyku kolejnej awarii i
chęci powrotu na kołach do Elbląga nie wspominając.
Docieramy
zatem do Mierzeszyna, potem asfaltem do Miłowa i przez Drzewinę docieramy do
Bożego Pola Królewskiego. Stąd już tylko
chwila i meldujemy się w Skarszewach, gdzie w gościnnych piwnicach
Zamku Joanitów biesiadujemy dobrą godzinę. Na stołach królują zupy, makarony i … pizza :-). Po tej uczcie jazda do
Tczewa po asfalcie, z wiatrem i z górki trwa tylko chwilę.
Żegnamy
się z Kasią, Sebastiana pozdrawiamy zdalnie bo został nieco z tyłu i ruszamy w
kierunku Elbląga. Leci cała ekipa bo nikt nie ma ochoty dać zarobić PKP. Nowi
uczestnicy (Paweł i Marcin) zamierzają pobić swoje życiówki, co udaje im się znakomicie.
Gratulacje zwłaszcza dla Pawła, który po
mocnym ,,dzwonie’’ na trasie był nieco obolały.
Nieco
z przodu (kilka kilometrów) jedzie MarekB, którego dętka uległa za dnia minimalnemu rozszczelnieniu
i wymagała pompowania co jakiś czas. My zaś popychani wiatrem bez forsowania
tempa docieramy przed godziną 23 do
Elbląga i w ten sposób kończymy naszą jazdę.
Dziękuję
wszystkim uczestnikom za wspólnie spędzony czas i gratuluję pobicia rekordów
życiowych. Do następnego razu!