Dane wyjazdu:
Temperatura:25.0
WYCIECZKA ROKU-CZĘSTOCHOWA TOUR
Druga próba zdobycia Częstochowy zakończyła się wspaniale :-). Nic nie stanęło tym razem na przeszkodzie, aby w całości i bez większych problemów przejechać założoną trasę.
FOTKI STATYSTYCZNE:
CZAS PRZEJAZDU
© MARECKY
DYSTANS
© MARECKY
TRASA:ELBLĄG-MALBORK-KWIDZYN-GRUDZIĄDZ-STOLNO-TORUŃ-RADZIEJÓW-SOMPOLNO-LICHEŃ-KONIN-TUREK-WARTA-SIERADZ-SZCZERCÓW-NOWA BRZEŹNICA-CZĘSTOCHOWA
Wraz ze mną w sobotę o północy z Elbląga wyruszyli elbląski biker Robert oraz gość z Gdańska, Tomek, znany społeczności Bikestats bardziej jako
FLASH.
CZĘSTOCHOWA TOUR-START!
© MARECKY
Od Torunia towarzyszył nam jeszcze elblążanin Roman, który dojechał z nami do Częstochowy i torunianin Darek, który towarzyszył nam od rogatek Torunia (Łysomice) i pomógł nam sprawnie przejechać przez miasto aż do Radziejowa na Kujawach :-).Dzięki!
CZĘSTOCHOWA TOUR-NA KUJAWACH
© MARECKY
Następnego dnia o poranku na rower miał ochotę tylko Flash :-)
CZĘSTOCHOWA TOUR-IDZIEMY(NO, PRAWIE)
© MARECKY
Udało się jednak wejść na jasnogórską wieżę
CZĘSTOCHOWA TOUR-JESTEM na WIEŻY
© MARECKY
Potem był czas na lody i kremówki papieskie w wersji częstochowskiej. Chociaż podobno według receptury wadowickiej ;-).
CZĘSTOCHOWA TOUR- KREMÓWKI :-)
© MARECKY
Na koniec pobytu fotka dokumentująca, że nie była to piesza pielgrzymka ;-).
CZĘSTOCHOWA TOUR-ŻEGNAMY JASNĄ GÓRĘ
© MARECKY
Potem czekała nas jazda przygodowa PKP do Warszawy. Przygody zaczęły się w Koluszkach, gdzie po 10 minutowym, nieplanowanym postoju stało się jasne,że ekspres z Warszawy do Malborka będzie jedynie wspomnieniem. W ten sposób pojawiła się 3 godzinna przerwa, którą wykorzystaliśmy z Robertem na mały objazd centrum stolicy.
Pełna fotorelacja z opisem jest
TUTAJ, a poniżej coś dla lubiących czytać :-).
RELACJAOsoba postronna, która zajrzałaby w piątek, 24 lipca na elbląski Plac Dworcowy zdziwiłaby się zapewne, że przed północą jest na nim tylu rowerzystów.
Jedna grupa pracowicie ładowała rowery na przyczepkę, aby w ten wygodny sposób zawieść je do Częstochowy na 10 dniowy podbój Jury Krakowsko-Częstochowskiej.
Było też trzech bikerów, którzy ze spokojem przyglądali się temu wszystkiemu. Oni bowiem zaplanowali dojazd do Częstochowy … rowerami w ciągu jednego dnia :-).
Poza mną zmierzyć się z niebagatelnym dystansem 480 km zamierzał elblążanin Robert oraz gość z Gdańska – Tomek, znany też jako Flash.
Punktualnie o godzinie 0.00 żegnani przez pozostałych rowerzystów wyjechaliśmy z Placu Dworcowego w towarzystwie Darka Korsaka, który dokumentował nasz wyjazd na potrzeby elbląskiej strony internetowej ESR
www.bikerelblag.hg.pl . Ulicami Grunwaldzką i Warszawską skierowaliśmy się w kierunku Malborka. Na rogatkach miasta do domu zawrócił Darecki, a my kontynuowaliśmy jazdę.
Droga w kierunku Malborka była pusta, większe natężenie ruchu było w kierunku Elbląga. Pierwsze 30 km jechaliśmy pod wiatr, co nie przeszkodziło w uzyskaniu wysokiej prędkości średniej 29.2 km/h w Malborku, gdzie byliśmy o godzinie 1.10.
Tutaj po skręcie w lewo, na Kwidzyn, wiatr zrobił się boczny, tak więc nie miał on większego znaczenia.
Dojeżdżając do Sztumu, przypomniałem sobie pierwszą próbę jazdy do Częstochowy w czerwcu, kiedy to od Malborka jechaliśmy w deszczu i cała wycieczka zakończyła się właśnie w Sztumie. Teraz taka ewentualność nie wchodziła w grę, bowiem nad naszymi głowami widać było cudownie rozgwieżdżone niebo z Małym i Wielkim Wozem na czele. Za Sztumem pojawiło się kilka podjazdów, czyli były też zjazdy. Niezapomniane wrażenia daje szybki zjazd w świetle lamp rowerowych, kiedy dookoła jest ciemno.
Na wjeździe do Kwidzyna (2.40-73km) zajechaliśmy na stację benzynową, aby Flash mógł zrobić małe zakupy. Na ścianie wisiała ogromna mapa drogowa Polski. Zobaczyliśmy dokładnie, ile jeszcze kilometrów przed nami :-). Na pierwszym podjeździe w mieście spadło na nas kilka kropel wody. Koszmary powróciły! Na szczęście deszcz równie nagle jak zaczął, tak też szybko się skończył. Przejazd przez miasto rond, jakim jest Kwidzyn trwał kilka minut i po chwili wyjeżdżaliśmy z miasta kierując się na Grudziądz.
Dwa kilometry za Gardeją Flash zgłosił przebitą dętkę w tylnym kole. Standard. Zatrzymaliśmy się w pięknie oświetlonym miejscu, jakim był przejazd kolejowy i do roboty. Powiało grozą, gdy okazało się ze w swoim ostrym kole Flash ma nietypowy zacisk piasty. Potrzeby był dziwny klucz imbusowy. Na szczęście miał go :-). Nie miał za to dętki, także kleiliśmy przebitą. Potem już tylko pompowanie i do przodu.
O godzinie 4.30 (108km) byliśmy w Grudziądzu i wykorzystując obwodnicę ominęliśmy znaczną część centrum. W okolicach tego miasta dało się zaobserwować wzmożony ruch samochodów dostawczych,, Biedronki’’. Zapomniałem też dodać, że ciemności już ustąpiły i przez chmury przebijały pierwsze promyki słońca.
Za Grudziądzem droga prowadziła Pojezierzem Chełmińskim i miała urozmaicony charakter. Było trochę podjazdów i meczących odcinków długich prostych, za to wiatr był w dalszym ciągu neutralny. Przejechaliśmy też obok budowy kolejnego odcinka autostrady A1. Szeroka będzie ;-).
Wkrótce nadszedł czas pożegnać się z drogą ,,55’’, którą jechaliśmy od Malborka. Na całej swojej długości ma ona dobrej i bardzo dobrej jakości asfalt, którym świetnie się jechało. Wyjątkiem jest podjazd wyjazdowy z Kwidzyna, zbudowany z kostki brukowej. Na szczęście krótki.
W Stolnie (6.00-137 km) wjechaliśmy na krajową ,,1’’, aby pokonać nią 40 km dzielących nas od Torunia. Zanim to nastąpiło, zatrzymaliśmy się na oficjalne śniadanie w przydrożnym zajeździe. Chłopaki co nieco zamówili, ja zjadłem przygotowane kanapki (smakowały jak nigdy:-).
W międzyczasie nawiązałem kontakt z Darkiem z Torunia, który miał nas przeprowadzić przez miasto i czekał na jego rogatkach. A za mostem na Wiśle w Toruniu czekać miał na nas Roman, który planował pojechać z nami do Częstochowy.
Jazda ,,1’’ okazała się trudna nie tylko z powodu ruchu (naprawdę duży był w kierunku na Gdańsk), ale złej jakości pobocza. Miało ono frezowane koleiny po tirach i momentami trzeba było jechać głównym pasem ruchu. Gdzieniegdzie były też kałuże. Był to jednak w sumie dość krótki odcinek, po 1,5 godzinie wjeżdżaliśmy już do Torunia (180 km) prowadzeni od Łysomic przez niezawodnego Biodarka. Punktualnie o godzinie 8.00 przekroczyliśmy Wisłę i zobaczyliśmy Romana czekającego na nas na przystanku autobusowym.
Po krótkim odpoczynku skierowaliśmy się na drogę ,,15’’z której wkrótce zjechaliśmy kierowani przez lokalnego znawcę kujawskich dróg – Biodarka :-). Poprowadził on nas sobie znanymi skrótami, aż dojechaliśmy do drogi ,, 266’’, którą mieliśmy dojechać w okolice Lichenia.
W Radziejowie (10.30-226 km) nasz toruński przewodnik zawrócił do Torunia via Inowrocław.
Mnie zaś wkrótce dopadł kryzys (tęsknota za Darkiem ;-), który trwał między 230-250km. Ciężko się wtedy jechało, nogi wyraźnie nie podawały. Nie wiem do dzisiaj, co spowodowało tą niemoc. Dłuższa przerwa i zwiedzanie w Licheniu pozwoliło odzyskać siły i potem było już OK. Wcześniej jednak było Sompolno (12.00-255 km), za którym skręciliśmy na Licheń.
Kopuła bazyliki była widoczna długo przed miasteczkiem. Wśród pól i łąk wyglądała nieco surrealistycznie. Z potęgą tej budowli przyszło nam się zmierzyć po wjechaniu do Lichenia (13.00-275 km). Pobliskie budynki są całkowicie zdominowane przez tą ogromną konstrukcję. W otoczeniu bazyliki, jak i w jej środku znajdowało się bardzo dużo osób. Ogromny parking wypełniony był autokarami z całego kraju, jak i zagranicy. W środku panował rozgardiasz i hałas. Trudno było o skupienie. Sama świątynia sprawia wrażenie mało przytulnej, jest bardzo duża i jasna. Człowiek czuje się mały jak mrówka. Po zrobieniu kliku fotek zabraliśmy się stąd i skierowaliśmy się do nieodległego Konina. Po drodze odkleiło mi się mocowanie licznika, tak więc w użyciu była niezawodna w takich momentach taśma izolacyjna :-).
W Koninie byliśmy o 15.00-291 km i zajechaliśmy szukając sklepu w okolice rynku. Stał tam ładny pomnik konia i zabytkowa studnia, które posłużyły za tło do zdjęć. Oczywiście o zakupach nie zapomnieliśmy. W międzyczasie znowu trochę popadało, ale to był typowy przelotniak. Zresztą tutaj już nikt by nie zawrócił przez jakiś deszcz :-).
Za Koninem przejechaliśmy nad autostradą A2 (tam to był ruch) i zaczęliśmy szukać miejsca na obiad. Nie uwzględniliśmy jednak faktu, że jest sobotnie popołudnie i lokale są wynajęte na wesela. Odbiliśmy się chyba od 7 różnych barów, knajp i zajazdów. Dopiero w Turku (16.30-331 km) znaleźliśmy bar, gotowy nakarmić głodnych bikerów z północy ;-).
Zjedliśmy dużo i dobrze, a do tego za małe pieniądze, tak więc byliśmy zadowoleni. O 17 wyjechaliśmy z gościnnego Turka i wspomagani lekkim wiatrem ruszyliśmy dalej na południe. Droga ,,83’’ wiodła wzdłuż urokliwego brzegu Jeziora Jeziorsko na Warcie. Niestety, czasu na kąpiel nie było, a szkoda. Zrobiłem za to kilka fotek.
Do Sieradza dojechaliśmy o godzinie 19.30, mając w nogach przejechane 394 km. Na skutek błędu w oznakowaniu przez chwilę jechaliśmy w niewłaściwym kierunku, jednak błąd został szybko skorygowany. Dwóch motocyklistów udzieliło nam informacji kierunkowych, włącznie ze szczegółowym opisem jakości asfaltów aż do Częstochowy. Informacje były dobre, drogi, którymi przyszło nam się poruszać w ostatniej części trasy były po remontach.
Za Sieradzem pierwszy raz w życiu wypiłem Red Bulla, aby powstrzymać ogarniającą senność. Efekt był naprawdę piorunujący, ale tylko przez około 2 godziny. Powtórka już nie była tak efektywna :-).
Kolejną miejscowością przejazdu był Szczerców, miejsce słynące z odkrywkowej kopalni węgla brunatnego i nieodległej elektrowni w Bełchatowie. Niestety byliśmy tam około godziny 22.00 (440 km), tak więc było znowu ciemno i fotek nie dało się już robić. Chociaż w ciemnościach też efektownie wyglądały kominy elektrowni oświetlone mrugającymi czerwonymi lampami i ogromna, oświetlona koparka na tle czarnego nieba. Przejechaliśmy pod pracującymi, niemiłosiernie hałasującymi taśmociągami i ku naszemu zdziwieniu zobaczyliśmy, że jedziemy piękną, szeroką drogą z poboczem. Ruch na niej był mały, tak więc jechało się wyśmienicie. Nasza czwórka od pewnego czasu podzieliła się na dwie dwójki: Tomek z Robertem i ja z Romanem.
Gdy dojechaliśmy do Nowej Brzeźnicy (23.30-470 km) jasne było, że rozpoczyna się ostatni akord naszego maratonu. Należało się tylko skupić na skrzyżowaniach, aby nie popełnić żadnego błędu nawigacyjnego i droga do Częstochowy była prosta.
Dla mnie głównym problemem ostatnich 30 km była wszechogarniająca senność. Dwa razy miałem ochotę jechać ,,po angielsku’’ i czujne uwagi Romana sprowadzały mnie na właściwy pas ruchu :-). Dobrze, że ruch samochodów był naprawdę znikomy.
Kilka minut przez godziną 1 w nocy minęliśmy tablicę z napisem ,,CZĘSTOCHOWA’’ i to co ponad 24 godziny temu było tylko marzeniem stało się faktem :-). Byliśmy na miejscu. Pozostawało wjechać do uśpionego miasta i udać się do hotelu na zasłużony odpoczynek. Droga prowadziła z górki, także po chwili byliśmy już w centrum. Chłopaki zrobili zakupy na stacji benzynowej i skierowaliśmy się do hotelu. Szybkie pobranie kluczy, załatwienie formalności i do łóżek. Oczywiście, nikt nie zapomniał o wymarzonym prysznicu ;-).
Dziękuję w tym miejscu wszystkim uczestnikom wspólnej jazdy, szczególne gratulacje dla pielgrzymów, którzy jechali ze mną z Elbląga ;-).
Pozdrawiam.