Dane wyjazdu:
Temperatura:-3.0
OLSZTYN
Niedziela, 18 lutego 2024 ·
| Komentarze 5
Trasa: ELBLĄG-Pasłęk-Małdyty-Morąg-Łukta-Olsztyn-Gietrzwałd-Łukta-Morąg-Sarna-Marzewo-Pasłęk-ELBLĄG
MAPAGALERIA (z opisem) + 6 zdjęć Kristofera
Sporo osób szykuje się do sezonu ultra 2024, w tym między
innymi do Maratonu Elbląskiego. A wiecie, że dobrze
przepracowana zima będzie procentowała podczas wiosennych i letnich ultra maratonów.
Jednym z aspektów jazdy ultra jest jazda po zachodzie słońca i z nią zaznajamiamy się najbardziej podczas tych
wycieczek. Poza tym jest okazja do testów swojego sprzętu i odzieży oraz menu
na Orlenach.
Na siódmej trasie - trzeciej w roku 2024 - cyklu ,,Po co spać, jak można jechać",
kręciło korbami ze mną 9 osób. To absolutny rekord tych jazd, które zaczęły
się, gdy o Maratonie Elbląskim jeszcze nikt nie śnił. To chyba dlatego, że w
zapowiedzi jazdy użyłem słowa ,,egzamin” :-))))
Na Placu
Jagiellończyka o godzinie 22:00 pojawiła się zatem Sylwia i Patrycja oraz Roman, Zdzisiek, Marek, Robert,
Krzysiek, Jacek i Marcin Chruszczyk – aktualny Mistrz Maratonu Elbląskiego w
kategorii SOLO. Był też Piotr, którego obecności zawdzięczam fakt, że jestem na
fotce startowej ;-)
Temperatura na starcie wynosiła +3 stopnie i miała spadać. W
tym składzie ruszyliśmy na trasę do Olsztyna, która narysowana czekała na
dogodne warunki pogodowe od listopada 2023 r.
Mnie osobiście najbardziej ciekawił nowy odcinek DW 527 Łukta
– Olsztyn, którego remont zakończył się w zeszłym roku i który miałem jechać
teraz po raz pierwszy.
Sprzyjający wiatr zaczął nas napędzać już na ulicach Elbląga,
które były już uśpione i w ten sposób szybko znaleźliśmy się na rogatkach
miasta.
Pozostało przebić się przez dłużący się okrutnie remont
przelotowej ulicy Szafirowej w Gronowie Górnym i już pędziliśmy ku Pasłękowi.
Płaskie Żuławy Wiślane minęły szybko i za Pasłękiem
zaczęliśmy zdobywać metry przewyższeń wspinając się na Pojezierze
Dzierzgońsko-Morąskie (część Pojezierza Iławskiego), a potem zaczynając zabawę
góra-dół-góra-dół na Warmii.
Ta ,,zabawa” nie przypadła do gustu Sylwii, która zaczęła
wyraźnie słabnąć i po pewnym czasie już nawet sprzyjający wiatr nie był w
stanie pomagać.
Grupa rozpadła się na dwie części, kilka osób jechało z
przodu, kilka zajęło się motywowaniem i wspieraniem ultraski w kryzysie.
Największego wsparcia udzieliła jednak sobie ona sama, dowodząc żelaznego hartu
ducha i mocy w głowie, która zmusiła ,,nie podające” dzisiaj nogi do pracy.
A warunki tej pracy pogarszały się coraz bardziej: między Małdytami
a Morągiem zaatakowała nas śniegiem chmura, potem za Morągiem temperatura
sprawnie spadła do zera stopni, co sprawiło, że asfalt zaczął się podejrzanie
błyszczeć.
W ogóle obserwacja termometru w liczniku rowerowym zajmowała
mnie podczas tej wycieczki bardziej niż ilość pokonanych kilometrów, kadencja
czy godzina :-)
Gotowy byłem w każdej chwili zarządzić odwrót, jakby się
okazało że mamy gołoledź pod kołami naszych rowerów szosowych (tylko Marcin
jechał na rowerze MTB).
W międzyczasie zatrzymaliśmy się na morąskim Orlenie, trochę
odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej na wschód.
Nowa droga od Łukty, a momentami i od Morąga - chociaż tutaj
jakieś prace jeszcze trwają - może się podobać kierowcom samochodów, płazom
i gadom, które są chronione barierami, jakie znamy z DW 503 oraz pieszym,
którzy zyskali fajne chodniki i przystanki. Dla rowerzystów nie zrobiono nic,
ale może to i dobrze – jakby miały powstawać jakieś pseudo ścieżki rowerowe, to
lepiej, że nie ma nic :-)
Na tablicy Olsztyn pojawiliśmy się o 3 rano, czyli po 5
godzinach od startu. Na Orlenie
zajęliśmy miejsca o 3:15 i do godziny 4 był odpoczynek, picie i jedzenie.
Obserwowałem, czy Sylwia nie zapragnie zakończenia jazdy za
pomocą pociągu, ale oczywiście nic takiego nie nastąpiło. Ciekawe, czy w ogóle
o tym myślała? ;-)
Skrótem znanym mi jeszcze z czasów olsztyńskiej nauki szybko
znaleźliśmy się na wylotówce z Olsztyna do Ostródy, czyli DK 16.
Niedaleko było do Gietrzwałdu, za którym skręciliśmy na Łuktę
zaczynając w ten sposób powrót do Elbląga. Wiatr się uciszył, asfalty były
chwilowo suche, temperatura -2 nie stanowiła zagrożenia.
I tak dotarliśmy znowu do Morąga, na ten sam Orlen, gdzie chwilę sobie odpoczęliśmy.
W międzyczasie zaczęło wschodzić słońce – sam świt pojawił
się na prawie bezchmurnym niebie już za Łuktą – które uwieczniliśmy
fotograficznie na wiadukcie kolejowym w Morągu. Bo po co spać, jak można jechać
i podziwiać :-)
Za Morągiem dokonałem pierwszej korekty trasy, żeby
zaoszczędzić Sylwii mordęgi podjazdów i wybrałem bardziej płaski wariant do
Marzewa.
Na tym odcinku słońce zginęło w oparach mgły, która
towarzyszyła nam do Elbląga i jeszcze kilka godzin później nie chciała ustąpić.
I tak to z ciemności nocy wpadliśmy w mgłę dnia, czyli w
zakresie widoczności niewiele uległo zmianie. Nie przypominam sobie w bogatej
przecież historii wycieczek takiej sytuacji.
Mgła zaczęła na nas zamarzać, pojawiły się także momenty
śliskiego asfaltu. Robiąc fotkę zaliczyłem przyziemienie w wyniku nie wypięcia się buta z pedału. Trzeba było jechać ostrożnie, zwłaszcza w zakrętach. Stan
nawierzchni poprawił się po dotarciu do starej drogi krajowej nr 7 w Marzewie i
dalej już tylko jechaliśmy otuleni białą chmurą.
Ostatni postój zrobiliśmy na dawnym pasłęckim Lotosie i za Pasłękiem zaczęły się
Żuławy Wiślane. Tutaj wilgoci było w
powietrzu najwięcej, ale temperatura już wzrosła i mróz się zakończył.
Do Elbląga dotarliśmy także zmodyfikowaną trasą, taką samą
jak w nocy, kilka minut po godzinie 10 przebywając na trasie 12 godzin w
trakcie których przejechaliśmy 208 km.
Po bohaterkę wyjazdu przyjechał mąż, a reszta ekipy
samodzielnie dotarła do swoich domków.
Dziękuję Wam za wspólne kręcenie w tych niełatwych warunkach,
które mam nadzieję, że zostaną na długo w głowie i będą procentować podczas
,,trudności” wiosennych i letnich maratonów :-)