Dane wyjazdu:
Temperatura:25.0
Sobota, 8 czerwca 2013 ·
| Komentarze 16
TRASAGALERIASię działo! Relacja poniżej.
Trasa rowerowa Bałtyk Maratonu zaczęła się dla nas w Stargardzie Szczecińskim, dokąd dotarliśmy z Romanem za pomocą Polskich Kolei Przygodowych (PKP). Tym razem jazda była spokojna i bez przygód.
W ciemną noc ruszyliśmy w kierunku Pyrzyc, które były pierwszym miastem na trasie naszej jazdy. Towarzyszył nam sprzyjający wiatr i cicha, czerwcowa noc. Za Pyrzycami, które przejechaliśmy bez zatrzymywania się, zaczęło się ochładzać i postanowiliśmy się ubrać cieplej. Asfaltowa nawierzchnia drogi chwilowo się popsuła i jechaliśmy po kostce brukowej. Romanowi i jego wypasionej szosówce ( triatlonowy model Scotta) to nie mogło się podobać. Ja z Rebą na pokładzie tak tego nie odczułem :-).
Zachodni kierunek jazdy, który mieliśmy od Pyrzyc niebawem się skończył bo przed nami była już Odra i należało skręcić w prawo, na północ. Byliśmy w Widuchowej, pierwszej miejscowości na trasie
MRDP, którego trasę na odcinku zachodnio-północnym do mety w Rozewiu mieliśmy zamiar sprawdzić podczas tego maratonu.
Za Widuchową minęliśmy elektrownię Dolna Odra i wjechaliśmy do Gryfina. Zaczęło się rozwidniać i nasza jazda nabrała tempa. Do tej pory średnia utrzymywała się w granicach 25 km/h, a teraz zaczęła wzrastać. Przez dzielnice Szczecina Zdroje i Dąbie minęliśmy to miasto i pedałowaliśmy w kierunku Goleniowa. Na tym odcinku wyprzedził nas lokalny biker, a my podjęliśmy wyzwanie i ruszyliśmy za nim ;-). Cisnął ostro, ale my jeszcze bardziej i przez kilka kilometrów siedzieliśmy mu na ogonie męcząc go psychicznie W końcu skręcił do jakiegoś centrum logistycznego, a my wjechaliśmy do miasta na zasłużone śniadanie.
Lokalny Orlen był zamknięty, ale w sklepie znaleźliśmy wszystko co trzeba.
Z Goleniowa wyjechaliśmy prosto na ekspresówkę S3, chociaż miało być inaczej. Z powodu objazdów coś musieliśmy przeoczyć. Nie był to jednak duży odcinek, bo za chwilę S3 przeszła w DK 3, a my skręciliśmy w Puszczę Goleniowską. Jak się potem okazało był to najprzyjemniejszy etap naszej jazdy: piękny las, cisza, zieleń i śpiew ptaków, czyli to co lubimy najbardziej.
Bocznymi drogami dotarliśmy do Wolina i przez miasto, z krótkim postojem, wjechaliśmy ponownie na DK 3, którą w towarzystwie dużego ruchu samochodowego przez Woliński Park Narodowy dojechaliśmy w pobliże Międzyzdrojów. Tutaj nastąpiła ostatnia już zmiana kierunku jazdy i ruszyliśmy na wschód, do domu. Słońce było już wysoko na niebie, ale upał był łagodzony przez północno-zachodni wiatr. Niemniej, kremy do opalania były w użyciu.
Za Międzyzdrojami dwa podjazdy nieco dały mi się we znaki i to chyba było przyczyną osłabienie koncentracji w miejscowości Wisełka, gdzie wjechałem przednim kołem w krawężnik, przeleciałem nad chodnikiem i uderzyłem kaskiem i prawym barkiem w metalowe pręty ogrodzenia posesji. Tył kasku przestał istnieć, ja po chwili podniosłem się i na oczach lekko przerażonego Romana wsiadłem na rower. W sumie nic mnie nie bolało, głowa była cała, nogi i ręce bez urazu. A o trzech uszkodzonych żebrach dowiedziałem się nieco później :-).
Jadąc dalej dotarliśmy do Dziwnowa, gdzie był czas na II śniadanie ( jajecznica z 10 jaj z chlebem i pomidorami za 48 zł!) oraz lody. Od Międzyzdrojów poruszaliśmy się drogą wojewódzką 102, której asfalt lata świetności ma już dawno za sobą. Aż do Kołobrzegu ciężko było znaleźć odcinek, gdzie można byłoby depnąć.
W miejscowościach nadmorskich na plażę nie zaglądaliśmy, bo tym razem inne były priorytety. Wyjątek zrobiłem dla Trzęsacza, bo tamtejszy kościół, a w zasadzie jego pozostała jedna ściana zawsze mnie bardzo ciekawiły. To niesamowite, patrzeć na jego pozostałości i wiedzieć, że kiedyś stał on 2 km od morza.
Za Trzęsaczem upał stał się nieznośny i zalegliśmy w przydrożnej trawie na sjestę. Po godzinie byliśmy jak nowi i niebawem wjeżdżaliśmy do Trzebiatowa. Potem męczyliśmy się na ostatnich kilometrach przed Kołobrzegiem, licząc że na DK 11 między Kołobrzegiem a Koszalinem będzie lepszy asfalt. Wcześniej jednak zjedliśmy na obiad makarony w Da Grasso, pomimo, że obsługa nie była nastawiona prorowerowo i nasze pojazdy musiały zostać na zewnątrz – chociaż lokal był pusty.
Krajowa ,,11’’ była w podobnie opłakanym stanie jak wcześniejsze asfalty, do tego duży ruch samochodowy utrudniał jazdę środkiem pasa. Z ulgą ja pożegnaliśmy przed Koszalinem i asfaltową drogą dla rowerów dotarliśmy do Mielna.
Okrążyliśmy Jezioro Jamno i skierowaliśmy się do Darłowa. Na tym odcinku DW 203 trwają prace budowlane i w kilku miejscach jest ruch wahadłowy. Może do sierpnia skończą, wtedy to będzie jazda I klasa.
W Darłowie kolacja w postaci makaronu lasagne była ładowaniem akumulatorów na nocną jazdę. Tym razem wspaniała obsługa pizzerii przy runku nie robiła problemów z faktu, że rowerzyści przyjechali.
Odcinek 40 km do Ustki był ostatnim na którym towarzyszył mi Roman, bo niespodziewanie na wjeździe do tego miasta powiedział, że jest zbyt lekko ubrany
i drugiej nocy nie chce spędzić w siodle. Udał się na nocleg do agroturystyki, a ja poszukałem drogi wyjazdowej na Smołdzino. Pomoc policji była nieodzowna, a i tak pomimo jej zrobiłem dwie rundy po uśpionych uliczkach kurortu. W końcu jednak prawidłowo odczytałem wskazówki i ruszyłem dalej.
Droga niczym nie różniła się od tego do czego zdążyłem się już przyzwyczaić. Nowością była mgła, która w połączeniu z dziurami w asfalcie spowolniłam mnie zupełnie. Turlałem się więc 12-15 km na godzinę, modląc się tylko o nieprzebicie dętki bo wybitnie mi się nie chciało jej zmieniać. Za Smołdzinem zaczęło świtać i była szansa na lekkie przyspieszenie. Chciałem dotrzeć do Rozewia
i z Władysławowa wrócić PKP, tak aby być o godzinie 12 w Elblągu.
Po wjechaniu na DW 213, którą miałem dotrzeć w okolice Żelaznej te plany stały się zupełnie nieaktualne. Dziury, nierówności, spękania, luźny żwir i wszelkie inne udogodnienia dla opon szosowych spowodowały, że w Wicku i ja się poddałem, i zjechałem na PKP do Lęborka. Jechałem sobie ddr z polbruku, która jest wzdłuż drogi aż do samego Lęborka. Ciekawe, czy doprowadzi też do Łeby?
Czekając na transport zjadłem sobie śniadanie, zadzwoniłem do Romana i dowiedziałem się , że dotarł do Słupska i jedzie sobie tym pociągiem do którego ja zaraz wsiadam :-)).
Tak więc wspólnie wróciliśmy do naszego Elbląga mając zupełnie dobry humor pomimo nie zrealizowania wszystkich założeń wycieczki. Dzięki Romanie za wspólną jazdę i wspieranie w trudnych chwilach.
Biorąc pod uwagę stan asfaltów na Pomorzu i fakt, że w sierpniu będzie kilkadziesiąt tysięcy samochodów więcej w tej okolicy, nadmorski odcinek MRDP jawi się jako najtrudniejszy na całej trasie. Tym bardziej, że 2500 km będzie już się miało w nogach. Ale najpierw trzeba będzie tam dojechać ;-).