Dane wyjazdu:
Temperatura:21.0
Sobota, 13 czerwca 2020 ·
| Komentarze 5
Trasa: ELBLĄG-Małdyty-Miłomłyn-Ostróda-Olsztynek-Pawłowo-Grunwald-Dąbrówno-Glaznoty-Samborowo-Iława-Siemiany-Zalewo-Myślice-Rychliki-Krzewsk-ELBLĄG
GPSMAPAGALERIA (z opisem)
Tour de Silesia czyli maraton dookoła Śląska w tym jakże nietypowym roku
2020 ma edycję internetową. Jest ona dla chętnych, którzy chcą się sprawdzić na
dystansie 250 lub 125 km. Maraton cały czas jeszcze trwa; dowolnie ułożone trasy
należy przejechać i ich zapisany ślad dostarczyć organizatorom do 30
czerwca.
Spodobała mi się idea imprezy dobrze wpisująca się w moje tegoroczne plany
rehabilitacyjne i przygotowania do głównej imprezy sezonu, jaką jest wrześniowy
MPP. No i nie ukrywam, pamiątkowy medal z maseczką ochronną wydał mi się bardzo
oryginalny i pożądany ;-)
Pozostało zatem ułożyć trasę długości minimum 250 km i ją przejechać.
Okienko pogodowe także było przydatne, ale że od razu trafiła się nam
najcieplejsza noc w tym roku?
Nam, bowiem na Placu Dworcowym pojawiła się całkiem liczna ekipa rowerowa:
Ania, Andrzej, Mateusz i Marek postanowili spędzić tę noc w siodle. Każde z nich
miało trochę inną koncepcję jazdy i tak Andrzej z Anią zaplanowali powrót z
Ostródy, Mateusz jechał odwiedzić rodzinę pod Grunwaldem w Dąbrównie a Marek nie
miał sprecyzowanej koncepcji jak pojedzie i ostatecznie towarzyszył mi na całej
trasie.
I tak punktualnie o 23:00 ruszyliśmy w drogę. Starą siódemką szybko
pokonywaliśmy pierwsze kilometry chociaż były one pod wiatr i mijaliśmy kolejne
uśpione wsie: Komorowo Żuławskie, Bogaczewo i Krosno.
Za Pasłękiem pożegnaliśmy się z Żuławami i wspięliśmy się na Pojezierze
Iławskie. Wszyscy bez problemu pokonali pierwsze wzniesienie, urozmaicone
sarenkami które przebiegły nam drogę, podnosząc nieco ciśnienie.
Pierwszy postój zrobiliśmy na zamkniętym Orlenie w Małdytach, ale że każdy
miał swój prowiant nie stanowiło to jakiegoś większego problemu.
Za Małdytami naszą wesołą gromadkę usiłowała rozdzielić stado dzików, ale
na szczęście hałas jaki robiły w zaroślach ostrzegł nas przed
niebezpieczeństwem. Wbiegły na drogę kiedy już je mijaliśmy.
Napędzani sprzyjającym wiatrem dość szybko zobaczyliśmy tablicę Miłomłyn
przed sobą i postanowiliśmy nieco dłużej spojrzeć na iluminowany kościół i mury
obronne tego średniowiecznego miasta.
Z Miłomłyna już tylko rzut beretem dzielił nas od Ostródy gdzie
zatrzymaliśmy się pod zamkiem krzyżackim i tam też pożegnaliśmy się z Andrzejem
i Anią, którzy rozpoczęli powrót do Elbląga. Wyjazd z Ostródy następował w warunkach wstającego poranka, świt był już na
wyciągnięcie ręki. Zresztą noc była bezchmurne i słoneczna poświata towarzyszyła
nam na całej trasie. W czerwcu bowiem słońce tylko symbolicznie chowa się za
horyzont.
Stabilna nocna temperatura na poziomie 19 stopni uległa nieznacznemu
zaburzeniu tylko w Rychnowie, gdzie po zjeździe w dolinę Drwęcy termometr
pokazał plus 17 stopni. Pojawiło się też trochę klimatycznych mgieł.
Na rogatkach Olsztynka dojechałem do Marka, który swoją poziomką pobijał
kolejne rekordy prędkości i chwilę poczekaliśmy na Mateusza, który dla odmiany
zamulał na podjazdach.
Jak już dojechał spojrzeliśmy na tablice dawnego mauzoleum niemieckiego
marszałka Hindenburga, które do 1945 roku znajdowało się niemieckim Olsztynku,
czyli Tannenbergu. Spojrzeliśmy też na cmentarz ofiar I wojny światowej. Po tej
odrobinie historii nadszedł czas na zajęcie się sprawami zupełnie przyziemnymi i
wskazałem: kierunek Orlen, tam musi być jakaś cywilizacja ;-)
Cywilizacja nazywała się wrap z kurczakiem i kawa z mlekiem. A co tam
chłopaki wzięli to nie wiem. Niech się pochwalą.
Dawno nie byłem w centrum Olsztynka więc zajrzeliśmy na olsztynecki rynek i
chwilę pokręciliśmy się w dookoła. Wpadła mi w oko ładna kamienica z kształtami
cieszącymi mężczyzn - szczegóły w galerii.
Z Olsztynka dalsza droga wiodła jeszcze na południe, ale niebawem
pożegnaliśmy się z bliskością drogi S7 i zjechaliśmy na węźle Pawłowo ze starej
DK7 na drogę prowadzącą na Pola Grunwaldzkie.
Szybko się na nich znaleźliśmy i przystąpiliśmy do oględzin, co też tutaj
się zmieniło. Dla mnie zmieniło się dość sporo, bo nie byłem tutaj ponad 20 lat.
Najbardziej widoczną zmianą jest trwająca budowa nowego gmachu Muzeum Bitwy pod
Grunwaldem.
Z Pól Grunwaldzkich kilka kilometrów dzieliło nas od Dąbrówna, gdzie do
celu swojej podróży dotarł Mateusz, który tutaj w okolicy ma rodzinę.
Mnie w Dąbrównie najbardziej interesował budynek dawnej synagogi o którym
dowiedziałem się kilka dni przed wyjazdem, no i pozostałości zamku krzyżackiego,
których nigdy byśmy nie dostrzegli, gdyby nie pomoc Mateusza znającego Dąbrówno
jak własną kieszeń.
To w ogóle ciekawa miejscowość, malowniczo położona między dwoma
jeziorami z kąpieliskiem. Do tej pory znałem ją tylko z tranzytowych przejazdów
nocą i nie wiedziałem nawet, że przy drodze stoi zabytkowa wieża wodna.W Dąbrównie uzupełniliśmy zapasy, nasmarowaliśmy się kremem
przeciwsłonecznym, bo upał zaczynał się już robić, no i pożegnaliśmy się z
Mateuszem, który już mógł odsypiać nockę :-).
Kolejnym punktem ciekawym turystycznie na mapie maratonu Tour de Silesia
Covid Edition były Glaznoty. Znajduje się w nich odnowiony wiadukt, albo i most,
na linii kolejowej Samborowo-Turza Wielka. Linii oczywiście nieistniejącej. Sam
wiadukt widziałem kilka lat temu i teraz wypadało porównać, jak wygląda po
renowacji.
Czekała nas wspinaczka na poziom 235 metrów, gdyż wjechaliśmy do Parku
Krajobrazowego Wzgórz Dylewskich. Samą Górę Dylewską ominęliśmy, ale kiedyś
trzeba będzie ponownie wspiąć się na ten jeden z najwyższych szczytów Niżu
Polskiego.
Pięknym zjazdem powitaliśmy Glaznoty i nadszedł czas na krótką sesję
fotograficzną stylowego wiaduktu. Bardzo się różni od wersji
z roku 2017.
Zapomniałem dodać, że od Dąbrówna wiatr już nie był nam
sprzyjający a momentami dość skutecznie spowalniał jazdę. Sytuacja ratowała
spora ilość lasów i liczne zmiany kierunku jazdy. Ratowała oczywiście mnie, bo
Marek ciął powietrze jakby wiatr nie istniał.
Przed nami był teraz krótki odcinek drogi krajowej nr 16 którą dotarliśmy do Samborowa pod Ostródą. Ta miejscowość nad Drwęcą słynie z dwóch wież obronnych
(bunkrów kolejowych) usytuowanych przy nadrzecznym moście kolejowym. Dotarliśmy do nich całkiem blisko, tak blisko, że maszynista jadącego pociągu dynamicznie ostrzegał przed wejściem na tory. Schrony są w kiepskim stanie i mogłyby zostać odnowione, bo są konstrukcją dość unikatową.
Z Samborowa czekał na nas piękny, kilkukilometrowy odcinek asfaltowej drogi leśnej którą dojechaliśmy do Makowa nad Jeziorakiem. Zbliżyliśmy się do tego najdłuższego w Polsce jeziora i przez Jażdżówki wjechaliśmy do Iławy. Czas na obiad był bardzo akuratny, więc pojechaliśmy na bulwar nad Małym Jeziorakiem słusznie spodziewając się, że tutaj gastronomia będzie licznie reprezentowana. Tak też było i szybko zasiedliśmy w klimatyzowanych wnętrzach mając baczenie na nasze kosztowne maszyny. Prawie godzinne ucztowanie przygotowało nas dobrze do ostatnich 90 km.
Różnokolorowy i bardzo zniszczony asfalt doprowadził nas do Siemian, gdzie z doskonale umiejscowionej wieży widokowej rozciągał się równie doskonały widok na bielejący od żagli Jeziorak. Im wiatr sprzyjał ;-) Tutaj też natknęliśmy się na największe tłumy turystów czerwcowego weekendu, którzy wyluzowani tłoczyli się na plaży, w sklepach i barach. Szybko zrobiliśmy niezbędne zakupy i pojechaliśmy dalej.
Zatrzymałem się jeszcze w Dobrzykach, aby przyjrzeć się odnowionemu mostowi nad Kanałem Dobrzyckim, najstarszym kanałem żeglownym na ziemiach polskich, datowanym na czasy krzyżackie. Jak na zamówienie pojawił się na nim mały statek, udowadniając, że połączenie Jezioraka z Jeziorem Ewingi funkcjonuje i ma się dobrze. Kolejne kilometry prowadziły przez Zalewo, Przezmark i Myślice z odcinkiem specjalnym Rejsyty-Rychliki, który ma być w tym roku remontowany. Tam już nawet grube opony i dobry amor nie pomagają :-/
Ostatni postój zrobiliśmy w Rychlikach, gdzie po krótkim postoju i wybornie smakującym Żywcu 0% popędziliśmy do domu. W sumie wyszło, że popędziłem ja, bo Marek ruszył jeszcze na dodatkowe kilometry. Ja tymczasem dokręcania do 300 km nie miałem najmniejszego zamiaru i po 19 godzinach zwycięskiej walki z COVID dotarłem do domku. Na
medal muszę poczekać, przyjdzie pocztą o czym nie omieszkam powiadomić :-).
Dziękuję wszystkim za udział w tej nietypowej imprezie, organizatorom
Sebastianowi i
Pawłowi gratuluję pomysłu i myślę, że kiedyś nadejdzie czas stanięcia na linii startu ,,kanonicznej'' wersji Tour de Silesia. Do zobaczenia zatem!