INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.88 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Dane wyjazdu:
620.00 km 0.00 km teren
40:05 h 15.47 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:8277 m

RACE AROUND POLAND - ETAP 4

Czwartek, 11 lipca 2024 · | Komentarze 7

Trasa: JELEŚNIA-Międzybrodzie Bialskie-Bielsko Biała-Żywiec-Koniaków-Wisła-Cieszyn-Racibórz-Głuchołazy-Paczków-Złoty Stok-Stronie Śląskie-Międzylesie-Zieleniec-Kudowa Zdrój-Głuszyca-Chełmsko Śląskie-Kowary-Karpacz-SZKLARSKA PORĘBA

MAPA (całość)

GALERIA (całość, z opisem)

WYNIKI

RELACJA MARCIN (+ filmy)



C.d.n.





Dane wyjazdu:
305.00 km 0.00 km teren
17:21 h 17.58 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:40.0
Podjazdy:4906 m

RACE AROUND POLAND - ETAP 3

Środa, 10 lipca 2024 · | Komentarze 0

Trasa: PIWNICZNA ZDRÓJ-Knurów-Czorsztyn-Łapszanka-Trybsz-Ząb-Gliczarów Górny-Bukowina Tatrzańska-Zakopane-Czarny Dunajec-Zawoja-Stryszawa-JELEŚNIA

MAPA (całość)

GALERIA (całość, z opisem)

DALEJ >>> 




Kilka godzin snu szybko minęło i czas był wstawać. Wziąłem jeszcze szybki prysznic na pobudzenie a ciąg dalszy pobudki przebiegł na Orlenie, gdzie w roli śniadania wystąpiły hot dogi i kawa. To miał być dzień pod znakiem fastfodów, bo w Poroninie wiedziałem, że zjem ,,obiad” w KFC przed Gliczarowem i wspinaczką do Bukowiny Tatrzańskiej.

Tymczasem zacząłem wspinaczkę na jakieś kosmicznie strome wzniesienia Beskidu Sądeckiego (Gaboń, Bystry Wierch) trochę pamiętane z maratonu Góry MRDP 2019. Tutaj zaliczyłem pierwsze pchania na tym maratonie, bo jazda z prędkością 6 km/h to sensu nie miało. Czasami warto też pochodzić ;-)

W końcu te interwały się skończyły i zjechałem w dolinę Dunajca. Tylko na chwilę, bo za chwilę zaczęła sie wspinaczka na przełęcz Knurowską, znaną z MPP 2020 i z tegorocznej majówki. Wsie Ochotnica Dolna i Ochotnica Górna ciągnęły się i ciągnęły, ale w końcu na przełęcz i ja się wtoczyłem.

Szybko zjechałem ponownie do Dunajca i ruszyłem zatłoczoną DW 969 w kierunku Czorsztyna. Tak sobie myślę, że na przyszłość to chyba lepiej poprowadzić ten odcinek RAP przez Velo Czorsztyn, który od Knurowa też do Czorsztyna prowadzi, co też Remkowi niniejszym sugeruję.

W Czorsztynie nie miałem potrzeby odwiedzać punktu, a że organizator dopuszczał taką możliwość, to z tego skorzystałem. Byłem tam 2 godziny przed upływem limitu kolejnych 24 godzin.

Z Czorsztyna zjechałem na poziom Jeziora Czorsztyńskiego i przez zaporę w Sromowcach Wyżnych zacząłem zdobyć wysokość w kierunku Łapszanki – najwyższego punktu na trasie RAP.

W Niedzicy zatrzymałem się na drugie śniadanie przy stojącej tam od lat budce lokalnej cukierni-piekarni Steskal. Zrobiło się słodko, pączki szły jak marzenie. Cola także. Spotkanej grupie kolonistów opowiedziałem co ja tutaj robię, gdzie i skąd jadę. Słuchali z zainteresowaniem, opiekunowie pytań nie mieli :-))

W tej sytuacji zdobywanie Łapszanki, dłuuuuugiego ale niezbyt stromego podjazdu poszło całkiem sprawnie. Na szczycie przełęczy zatrzymałem się na przerwę foto z flagą Elbląga, bo ja po prostu nie potrafię tego przepięknego miejsca z majestatyczną panoramą Tatr, nie skażoną żadną cywilizacją, od tak sobie przejechać. Szczegóły w galerii.

W końcu jednak trzeba było się ruszyć i puścić w dół, przez Jurgów. Zgodnie z zaleceniami orga na grupie WhatsApp zawodów, powinienem ominąć Czarną Górę z uwagi na roboty drogowe. No, ale tego nie zrobiłem bo to było tylko kilkaset metrów twardego terenu, a opony 32 mm na dużo pozwalają.

Poza tym nie chciało mi się jechać DK 49, więc zafundowałem sobie pchanie roweru a potem zjazd słabiutkim asfaltem w kierunku Gronkowa. Straciłem z dobrą godzinę, bo po co słuchać się organizatora :-)) Zyskałem ładny widok z Czarnej Góry i tysięczny km, który tam właśnie mnie zastał. Zaraz też minęła 3 doba jazdy i 1020 km na liczniku.

Potem zaczęło się górskie okrążanie sam nie wiem czego, ale zbieranie przewyższeń szło w najlepsze. Wszystko w dzikim słońcu i bez cienia. Z widokiem na Tatry albo i bez, bo pot zalewał oczy. Woda szła w siebie i na siebie, czasu traciło się multum.

Było jechane, było pchane, było wszystko. Był też upór, determinacja i inne mniej szlachetne odczucia. W końcu dotarłem do Zębu i zaczął się zjazd do upragnionego Poronina. Upragnionego z uwagi na klimatyzowany KFC i zaplanowaną tam – już w Elblągu – przerwę na obiad, ładowanie elektroniki i odpoczynek.

Już mi nawet nie przeszkadzał sfrezowany asfalt na zjeździe do miasteczka, bo jak wspomniałem, opony 32 mm na dużo pozwalają ;-)

Przerwa w KFC trwała długo, ochłonąłem, naładowałem sprzęt i naładowałem siebie przede wszystkim. 8 dolewek różnych napojów mówi samo za siebie, do tego jakieś bułki, kubełek, a raczej kubeł z kurczakami, frytki i lody. Kaloryczny kosmos :-))

Że ja się po tym ruszyłem, dziwi mnie do dzisiaj, ale na ultra dzieją się często rzeczy nierealne w życiu codziennym ;-)

Nawet takie wsparcie i tak nie pomogło za zaczynający się kilka km dalej gliczarowski podjazd Tour de Pologne, który od momentu wyjścia z lasu pchałem z uśmiechem na twarzy, bo po co jechać, jak można pchać. Jak na złość pojawiło się tutaj foto auto wyścigu spod znaku Damiana Ługowskiego. Zdjęć pchania na pewno nie usunął :-)))

Potem byłem jeszcze fotografowany kilka razy, na szczycie Gliczarowa i na zjeździe do ronda w Bukowinie Tatrzańskiej. Jak zobaczyłem Damiana leżącego na ziemi i robiącego mi zdjęcia, to wiem, że takie chwile i takie zdjęcia na żadnym ultra nie mają szans się powtórzyć. Z niecierpliwością czekam na całą galerię.

Tymczasem zjechałem do Bukowiny i zacząłem finałowy podjazd w Tatrach, w kierunku dobrze znanego Schroniska Głodówka, tradycyjnej mety Maratonów Północ Południe (MPP). Od górnego ronda w Bukowinie jechałem w przepięknie ożywczym deszczu i lekkich pomrukach burzy, które to przyszły zdecydowanie za późno. Ale dobre było i to. Niebawem zaczęła się Droga Oswalda Balzera, czyli zjazd do Zakopanego.

Deszcz w międzyczasie przestał padać, ale powietrze i od tego krótkiego opadu było bajkowo rozkoszne. Do tego doszły całkiem już stylowe i bliskie pomruki burzy, która rozwijała się nad szczytami Tatr. Nie padało zupełnie nic, ale grzmoty odbijające się od nagich, tatrzańskich szczytów wprowadzały ciekawy klimat w moim zjeździe do Zakopca. Chyba pedałowałem szybciej niż normalnie ;-)

W stolicy Tatr pojawiłem się w godzinach szczytu komunikacyjnego, ale że w korkach i paranoi ruchu ulicznego jeździć umiem, to w miarę sprawnie i bez postojów przeleciałem przez miasto zaczynając łagodny zjazd do Czarnego Dunajca przez Chochołów.

Tam skręciłem w lewo i obrałem kierunek zachodni, nieuchronnie zbliżając się do Królowej Beskidów, czyli Babiej Góry.

Słońce idealnie zachodziło za nią, więc postój na fotki zrobił się obowiązkowy. Szczegóły w galerii. Na drodze, która jest długą prostą z Czarnego Dunajca do Jabłonki panował spokój, chociaż z innych ultra nie wspominam tego odcinka najlepiej.

Niebawem słońce całkiem zaszło, w Zubrzycy Dolnej zatankowałem ,,bidony” i już byłem gotowy na zdobywanie przełęczy Krowiarki, tak dobrze znanej z różnych ultra wyjazdów.
Podjechałem i zjechałem ją sprawnie, znajdując się w najdłuższej wsi Polski, czyli Zawoi.

Stąd zaczął się podjazd na przełęcz Przysłop przed Stryszawą. Na jej szczycie, nie jakimś wybitnie stromym, dopadł mnie kryzys i poczułem konieczność przerwy na przystanku autobusowym.

Pospałem tam z pół godziny i ruszyłem dalej, bo do Jeleśni, gdzie czekał punkt kontrolny nr 4 z noclegiem i śniadaniem nie było już daleko – 30 km – i należało ten etap jak najszybciej zakończyć i zregerować się w normalnych warunkach. Ten postój był błędem, nie był potrzebny, nie wiem czemu zrezygnowałem tam z wzięcia Kofaktin przygotowanego na takie wypadki.

Na zjeździe z przełęczy do Stryszawy dogonił mnie inny uczestnik RAP, Grzegorz Oszast jadący 3600 km, z którym tasowaliśmy się na trasie do samej Jeleśni w Beskidzie Żywieckim. On lepiej zjeżdżał, ja sprawniej robiłem podjazdy. W Jeleśni, w hotelu Vesta, pojawiłem się kilka minut po godzinie 3 i od razu poszedłem do łóżka, ustawiając budzik na godzinę 8 rano. Musiałem opuścić to miejsce najpóźniej do godziny 11:36 ...

Czekało mnie okrążanie Jeziora Żywieckiego nieznanym drogami przez jakieś lokalne Kocierze i inne Przegibki o których to słyszałem, że podjazdy w nich będą bolały. Ale po Tatrach już nic nie mogło mnie przestraszyć :-))







Dane wyjazdu:
375.00 km 0.00 km teren
17:15 h 21.74 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:4863 m

RACE AROUND POLAND - ETAP 2

Poniedziałek, 8 lipca 2024 · | Komentarze 0

Trasa: PRZEMYŚL-Ustrzyki Górne-Komańcza-Tylawa-Krempna-Uście Gorlickie-Krynica Zdrój-PIWNICZNA ZDRÓJ

MAPA (całość)

GALERIA (całość, z opisem)

DALEJ >>> 




Godzina 22 szybko nastąpiła i czas było wstawać. Coś tam zjadłem, sprawnie się ubrałem i już byłem gotowy do wyjścia. Chwytając rower zobaczyłem kapcia w przednim kole. Słów, które wtedy padły nie będę przytaczał ;-) Rad nierad rozebrałem się, wyciągnąłem jedną z dwóch zapasowych dętek i wziąłem się do roboty. Co zrobiło krzywdę dętce zobaczycie w galerii.

Wymiana poszła szybko, łącznie z pompowaniem – błogosławiłem swoją przezorność – bo przed maratonem wymieniłem już na stałe opony z 28 mm na 32 mm i nie musiałem pompować do 8 barów, a tylko do 5. Tak, że kompresora na jakiejś stacji w Przemyślu nie musiałem odwiedzać.

Wszystko kosztowało mnie z pół godziny i około 23 w końcu opuściłem hotel. Ulice Przemyśla były mokre, kałuże na poboczach wskazywały, że coś na miasto popadało jak ja spałem. To był dobry układ.

Za Przemyślem trasa zaczęła się wspinać i to nie było niespodzianką. Ciekawszą sprawą był duży ruch powrotny samochodów do miasta, co o tej porze nie powinno wystąpić. Rozwiązanie zagadki nastąpiło w Huwnikach, gdzie około 1 w nocy kończył się dość duży – patrząc na scenę – wakacyjny koncert muzyczny. Stąd jechały te samochody.

Za Huwnikami zostałem w końcu sam na drodze i przy szumie lokalnego potoku zacząłem wspinaczkę do Arłamowa. Podjazd długi, ale łagodny, coś w stylu elbląskiej Dębicy, tylko tak przez 10 km :-)

Wróciły wspomnienia z roku 2017, gdzie to właśnie w Arłamowie zakończyłem walkę na trasie MRDP tracąc w nocy dwie szprychy i nie zdołałem uzyskać pomocy w tamtejszym hotelu.
Tym razem wszystko w moim rowerze grało i mogłem zaczynać zjazd. Szaleństwa nie było, bo asfalt był wilgotny, jakieś oczy świeciły z pobocza i nie było to czas na chojrakowanie. 

Zjazd z małymi przerwami trwał do Krościenka, skąd ruszyłem do Ustrzyk Dolnych. Powoli kończyło się picie, ale nie chciało mi się odbijać z trasy do Orlenu i dodawać kilka km gratis. Noc była przyjemnie chłodna i postanowiłem dotrzeć do Ustrzyk Górnych, gdzie już za dnia chciałem coś kupić i zjeść.

Takie myślenie okazało się błędne, bo na dużej obwodnicy bieszczadzkiej nie było żywej duszy i gdyby nie sympatyczny staruszek ze wsi Procisne nie poratował mnie kilkoma butelkami wody mineralnej, to bym chyba pił wodę z Sanu albo w Wołosatego :-))

Sklepy mijałem, 6 rano już była, ale nic nie było otwarte. Warto o tym pamiętać …

Przed Ustrzykami Górnymi sfotografowałem kultowy drogowskaz z 14 km do tej wsi – kultowy, bo oznaczający końcówkę trasy BB Tour, jednego z najstarszych polskich ultra. Końcówkę, która dla wielu strasznie się dłuży ;-)

W samych Ustrzykach rzuciłem jeszcze okiem na Caryńską, zajazd w którym dwa razy odbierałem medale za ukończenie BB Tour. Też jeszcze była zamknięta i wizja śniadania musiała poczekać na punkt kontrolny Cień PRL w Wetlinie.

Tymczasem rozpocząłem podjazd na przełęcz Wyżniańską, a potem na przełęcz Wyżną, fotografując połoninę Caryńską, tak dawno nie widzianą.
Stąd zjechałem do Wetliny, gdzie w schronisku Cień PRL-u (630 km) był drugi bufet. Spotkałem tutaj dyrektora wyścigu Remka Siudzińskiego, który ze swoim kamperem tylko czekał, aby zbierać zawodników i zawodniczki, przekraczających pośrednie limity czasu ;-)

Ja tutaj byłem o 7:41, więc prawie 4 godziny przed limitem. Miałem więc trochę czasu, aby zjeść kilka talerzy pysznego żurku, odpocząć i porozmawiać. Tutaj też dowiedziałem się, że upały soboty i niedzieli zebrały obfite żniwo w postaci dużej liczy wycofań z trasy.

Tymczasem poniedziałek był pięknie chłodny, niebo było niegroźnie zachmurzone i skwaru nie było. Tak to można było podróżować. Z perspektywy widzę, że ten dzień chyba ustawił mi cały maraton, bo doprawdy sam nie wiem, czy dałbym radę jechać cały czas w upale.

I tak to pobyt w Wetlinie dobiegł końca. Ruszyłem dobrze znaną drogą w kierunku Cisnej, Komańczy i powoli opuściłem Bieszczady zaczynając jazdę po Beskidzie Niskim. W tych miasteczkach rzuciłem jeszcze okiem, czy są może jakieś sklepy sportowe, gdzie mógłbym kupić bidony, ale nic nie namierzyłem. Nie był to jakiś wielki problem, bo zdążyłem już nauczyć się odkręcać zakrętki w czasie jazdy, no ale ;-)

Spokojna jazda po generalnie pustej drodze w kierunku Tylawy została zakłócona przez dwóch zawodowych kierowców TIR-ów wiozących całe pnie drzew. Jeden zdecydował się mnie wyprzedzać na łuku drogi, z naprzeciwka oczywiście pojawił się samochód i ciężarówka szybko wracała na prawy pas. Tak szybko, że całkiem ładnie ją zarzuciło a ja oczami wyobraźni już widziałem te pnie w rowie. ,,Zawodowiec” ;-)

Kilkaset metrów za nim jechał drugi, podobny zestaw. Ten ,,zawodowiec” zaczął mnie wyprzedzać przed widocznym zwężeniem drogi w związku z remontem mostku. Naprawdę, lusterko w rowerze to bardzo, bardzo dobra rzecz. Ustąpiłem baranowi, bo przecież mi aż tak bardzo się nie spieszyło …

Po tym urozmaiceniu monotonii samotnego pedałowania dalsze km przebiegały spokojnie. Na obiad zatrzymałem się w Krempnej, zjadając dwie zapiekanki. Pierogi w lokalnym barze były, ale tylko w menu. Ale zapiecki też były OK. Poprawiłem to lodami, colą i już mogłem jechać dalej. W międzyczasie minęła druga doba jazdy, licznik pokazywał 716 km.

Dalsza jazda w Beskidzie Niskim to liczne zjazdy i podjazdy z kulminacją na przełęczy Małastowskiej, z której zacząłem zjazd, a potem podjazd do Krynicy Górskiej. W tej okolicy byłem rowerem dokładnie w roku 2000 więc nie pamiętałem już nic. Podjazd okazał się normalny, za to zjazd do Krynicy i przelot przez miasto mógł się podobać, czyli nie chciałbym jechać tego w odwrotnym kierunku :-)))

Krynica to już była około godziny 20 i powoli należało się rozglądać za miejscem noclegowym. W Krynicy znałem dobrą miejscówkę, ale oceniłem, że to za szybko. W Muszynie także byłem po chwili, wiec zdecydowałem, że pociągnę do Piwnicznej Zdrój, gdzie w razie braku noclegu można było zamknąć oko na tamtejszym Orlenie.

Zależało mi spać jak najbliżej Czorsztyna, czyli punktu nr 3, bo miałem w pamięci słowa Roberta, że na tym punkcie wiele osób w poprzednich edycjach RAP kończyło swój udział z powodu przekroczenia pośredniego limitu czasu.

Jak pomyślałem, tak zrobiłem i około 22 zameldowałem się w Piwnicznej Zdrój na 880 km trasy. Hotel restauracja Majerzanka znajdował się zaraz na wjeździe i miał wolne pokoje. Nie ociągając się szybko zająłem w jednym z nich strategiczną pozycję horyzontalną i odleciałem do Morfeusza. Budzik nastawiłem na 3 rano, czekały na mnie Tatry i … upał.

Tym etapem – z Przemyśla do Piwnicznej Zdrój – udowodniłem sobie, że niewyobrażalne dotychczas 300 km w górach jest do zrobienia na tym rowerze. To cenna wiedza ;-)






Dane wyjazdu:
506.00 km 0.00 km teren
20:36 h 24.56 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:40.0
Podjazdy:2176 m

RACE AROUND POLAND - ETAP 1

Sobota, 6 lipca 2024 · | Komentarze 0

Trasa: WARSZAWA-Góra Kalwaria-Pilawa-Czemierniki-Parczew-Dorohusk-Hrubieszów-Mircze-Tomaszów Lubelski-Radymno-PRZEMYŚL

MAPA (całość)

GALERIA (całość, z opisem)

DALEJ >>>




Ze startu honorowego w Wilanowie ruszyłem sobie z Markiem niespiesznym tempem w kierunku wsi Obórki, gdzie zaplanowany był start ostry. Do przejechania było 9 km i godzina czasu, więc naprawdę nie było potrzeby się spieszyć. Tym bardziej, że bezchmurne niebo zwiastowało trudny początek walki na 1800 km dystansie.

Z Obórek start w trasę nastąpił o 11:36 (Marek 3 minuty wcześniej). Ta godzina miała mi teraz odmierzać dobowe limity na pokonanie około 300 km między punktami kontrolnymi (bufetami) na trasie Race Around Poland (RAP). Ten maraton ma bowiem formułę imprezy ze wsparciem, coś w stylu BB Tour.

Novum są tylko te pośrednie limity czasu, których także trzeba było przestrzegać pod rygorem dyskwalifikacji. W ten sposób tworzyły one limit główny imprezy na dystansie 1800 km - 144 godzin (6 dób). No i to było dla mnie najważniejsze – sprawdzić się podczas 6 dniówki.

Pierwsze kilometry, do Góry Kalwarii, to jazda w niemijającym peletonie warszawskich ustawek mniejszych i większych. Oni gnali, ja jechałem bo inaczej być nie mogło. Całe to towarzystwo pożegnałem przy Górze Kawiarni w Górze Kalwarii i po przekroczeniu Wisły ruch rowerowy zaczął zanikać.

Od początku trasy wiał sprzyjający wiatr z kierunków południowo-zachodnich i po obraniu kierunku wschodniego zaczął on dobrze napędzać. Tak dobrze, że pierwsze 100 km pokonałem w 4 godziny! Okupiłem to bólem w okolicach wyrostka robaczkowego, a potem żołądka.

Przyczyną była zbyt mocno ściśnięta ,,nerka”, którą nieco za mocno – względem torby podsiodłowej – wypchałem różnymi rzeczami. Odkryłem to z ulgą, bo już różne czarne myśli zaczynały się w głowie formować ;-)

W czasie tych 100 km był postój w Pilawie przy fontannie oraz brzemienny w skutkach postój na lokalnej stacji benzynowej w Miastkowie Kościelnym. Brzemienny, bo zostawiłem tam obydwa, napełnione pięknie lodowatą Nestea, bidony. O tym fakcie zorientowałem się po 5-7 km od tej wsi.

Krótko kalkulowałem powrót, ale myśl o stracie tak ładnie przejechanych km byłaby dla mnie nie do zniesienia, więc zdecydowałem, że będę od teraz kupował stosowne butelki, pasujące do moich dwóch różnych koszyków. Wiedziałem dokładnie, jakie pojemności to mają być ;-)

Następny dłuższy postój był w Czemiernikach, gdzie była połowa dystansu dla uczestników RAP 300 (Warszawa-Warszawa). Jechała go Patrycja, jedna z pięciu osób które z Elbląga brały udział w tej edycji RAP. Minęliśmy się w drodze, bo i jej i mi się spieszyło.

W Czemiernikach najadłem się pierogami z soczewicą oraz pierogami z mięsem, opiłem się kawą i ruszyłem czym prędzej w drogę. Zwłaszcza że na lokalnym boisku trwał koncert, a rytmy disco polo nie są moimi ulubionymi ;-) Zdążyłem też zamienić kilka słów z Robertem, który nieco wcześniej dogonił mnie na trasie (ruszał z Wawy godzinę po mnie) i jechał swoje 3600 km (główny dystans RAP) zgodnie ze swoim harmonogramem.

Dalsza droga ku wschodniej granicy to kolejne, zupełnie nieznane okolice, miejscowość Parczew, gdzie została wykonana pierwsza z moim udziałem sesja fotograficzna przez foto ekipę od organizatora. To także liczne wyprzedzania przez ekipy w kamperach, stanowiących wsparcie dla zawodników biorących udział w RAP w kategoriach ze wsparciem z każdej strony. My formalnie bowiem jechaliśmy w kategorii bez wsparcia.

W końcu nadszedł zmierzch i koniec męczącego upału stał się faktem. A jak zobaczyłem tablicę Wola Uhruska, no to zacząłem okolice już rozpoznawać. Byłem na ścianie wschodniej, na trasie znanej z innych maratonów, jak i GreenVelo. Byłem też na półmetku (250 km) drogi do Przemyśla, gdzie zaplanowałem pierwszy nocleg na maratonie.

Niebawem minąłem uśpiony Dorohusk, gdzie pracowała tylko na drodze Straż Graniczna, ale obyło się bez zatrzymywania i pytań, co ja tutaj w środku nocy robię.

Zbliżałem się powoli do pierwszego punktu kontrolnego na trasie we wsi Mircze. Wcześniej, na 300 km były Marcze i tam szukałem zawzięcie tego punktu. Prawie dwa razy przejechałem całą wieś, zanim przyjrzałem się opisowi punktów dostarczonemu przez orga. JPRD! :-))

Do bufetu miałem w tej sytuacji jeszcze dobre 50 km i pustkę w ,,bidonach”. Świt zastał mnie na rogatkach Hrubieszowa i dodatkowo były to zamknięte rogatki przejazdu kolejowego. W sznureczku aut spotkałem busa z ekipą dobrych ludzi, którzy poratowali mnie wodą mineralną. Dużo jej wypiłem, litr przelałem do butelki po soku i już mogłem w spokoju jechać na punkt w Mirczach. Miałem szczęście.

W Mirczach spotkałem całą elbląską ekipę, Grzegorza jadącego 900 km do Czorsztyna (wycofał się w Suścu na 416 km), Roberta smacznie jeszcze śpiącego i Marka, który zmroził mnie informacją, że wycofuje się tutaj z wyścigu, bo musi wracać z powodów prywatnych natychmiast do Elbląga.

To był przykry news, ale cóż – życie. W tym momencie zostałem solo na trasie 1800 km, bo jeszcze jeden uczestnik z 4 w sumie zgłoszonych do tego dystansu (Dawid Salamon) miał ruszyć w Warszawy z ponad dobowym opóźnieniem względem pozostałych.

W Mirczach spędziłem dobrą godzinę, ładując komórkę, jedząc makaron, chwilę rozmawiając z Robertem, który w międzyczasie wstał i ruszał na trasę zgodnie ze swoim harmonogramem. Tutaj też widzieliśmy się po raz ostatni.

Chwilę po jego ruszeniu dostrzegłem leżaki przed budynkiem i czując, że zaczyna mnie skręcać w ich kierunku czym prędzej odpaliłem rower i ruszyłem na Przemyśl. Zaczynał się drugi dzień walki z upałem.

Przed Tomaszowem Lubelskim pojawiły się pierwsze górki na trasie RAP, znane już z MRDP. Potem były odwiedziny Suśca, znanego z kolei z objazdu szlaku GV parę lat temu i rzut oka na klimatyczne ,,szumy” na Tanwi w Rebizantach. Na więcej nie można było sobie pozwolić, należało jak najszybciej dotrzeć do Przemyśla i zacząć regenerację.

Niebawem minęła pierwsza doba jazdy (11:36, niedziela)i licznik pokazał mi dobre 446 km w 19 godzin netto. Widać, ile tutaj można było poprawić, ale pogoda postawiła swoje warunki.
Przed Przemyślem większą przerwę zrobiłem jeszcze na stacji Moya w Radymnie, gdzie działająca klima zatrzymała jeszcze dwóch bikerów z RAP. Oj, ciężko było opuścić tę przyjemną przestrzeń, ale że Przemyśl był już na wyciągnięcie ręki to w końcu to zrobiłem.

Długie, nieosłonięte proste przed tym miastem jechało się wybitnie ciężko, ale w końcu zacząłem finałowy zjazd do centrum miasta i razem z wylewającym się z popołudniowym szczytem komunikacyjnym dotarłem około 16 do znanego z różnych rowerowych wypadów Hotelu Accademia, gdzie bez problemu zakwaterowałem się do pokoju, wziąłem długi prysznic połączony z biczami wodnymi i ruszyłem do łóżka.

Budzik nastawiłem na 22, bo po co spać, jak można jechać w …chłodzie ;-)








Dane wyjazdu:
29.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy: m

To tu, to tam po Warszawie

Piątek, 5 lipca 2024 · | Komentarze 2

Po Warszawie z pociągu do biura zawodów i na odprawę przedstartową RAP 1800.

Wszędzie niby blisko, a odległość jakbym do Malborka pojechał :-)))

Ma to miasto potencjał...

DALEJ >>> 




Dane wyjazdu:
22.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:32.00 km/h
Temperatura:22.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Czwartek, 4 lipca 2024 · | Komentarze 0

Dwa dni do RAP 1800. Sprzęt ogarnięty, pakowanie zakończone, jeździec obklejony plastrami przez Łukasza Sałamachę chyba jest gotowy do podjęcia wyzwania ;-)

Jutro ruszam do Warszawy, start w sobotę o 11:36. Numer startowy 79. Strona monitoringu jeszcze nie podana.

Pogoda na pierwsze dwie doby jazdy ogarnięta, potem się zobaczy :-))






Dane wyjazdu:
5.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:27.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Środa, 3 lipca 2024 · | Komentarze 2

Trzy dni do RAP 1800. Sraczka narasta - strach jeździć, strach chodzić, strach oddychać, żeby coś sobie nie zrobić po tylu miesiącach przygotowań :-)))

Startuję honorowo o godzinie 10:30, a na ostro - od tego momentu liczy się 6 dób limitu czasu - o godzinie 11:36. Mój numer startowy to 79, a strona do monitoringu jeszcze nie działa.
Z Elbląga jedzie jeszcze Robert Woźniak - 3600 km, Marek Dive - 1800 km, Grzegorz Paradowski - 900 km oraz Patrycja Mazurowska - 300 km.  Wszyscy jadą w kategorii SOLO BEZ WSPARCIA (SOLO UNSUPPORTED).

Impreza zaczyna się w Warszawie i po przejechaniu 3600 km tak się kończy na głównym dystansie. Krótsze trasy kończą się odpowiednio w Szklarskiej Porębie, Czorsztynie i w Warszawie (300 km).

Dla mnie 1800 km to jak dotychczas najdłuższy zaplanowany do pokonania w trybie non stop (dzień po dniu) dystans, także już zacznijcie trzymać kciuki, modlić się, pluć przez lewe ramię, pukać w niemalowane i co tam jeszcze przynosi szczęście, bo będzie ono bardzo, bardzo potrzebne :-)





Dane wyjazdu:
27.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Poniedziałek, 1 lipca 2024 · | Komentarze 0

Zakończyła się akcja ,,Aktywne Miasta-Rowerowa Stolica Polski". ,,Stolicą" została ... Biała Podlaska :-))) Nigdy tam nie byłem, może to i prawda  ;-)

Na naszym lokalnym podwórku kręciłem sobie kilometry dla I Liceum Ogólnokształcącego, bo mnie koleżanka poprosiła i z sentymentu dla tamtejszego boiska na którym grałem za młodu w piłkę nożną a blizny po kontakcie z tamtejszym asfaltem mam na nogach do dzisiaj :-))
Liceum wygrało w rywalizacji elbląskich szkół ponadpodstawowych, a ja zająłem miejsce na pudle, konkretnie trzecie. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu ;-) 

To była fajna zabawa, za rok pewnie też wezmę w niej udział - kto chce mnie wynająć? :-)))







Dane wyjazdu:
142.00 km 0.00 km teren
07:08 h 19.91 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:18.0
Podjazdy:382 m

NOCNA STEGNA

Niedziela, 30 czerwca 2024 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Jazowa-Solnica-Nowy Dwór Gdański-Tujsk-Rybina-Sztutowo-Stegna-Mikoszewo-Drewnica-Szkarpawa-Tujsk-Marzęcino-Kępki-Władysławowo-Wikrowo-Karczowiska Górne-Jezioro-Żurawiec-Raczki Elbląskie-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)

GALERIA MAŁGORZATA



Nocna Stegna to cykliczna wycieczka elbląskich rowerzystek i rowerzystów na wschód Słońca nad morzem. Nie zliczę ile razy już tam byliśmy i ciągle nam się to podoba :-)
Dzisiejsza tropikalna noc sprzyjała kręceniu i dokręcaniu kilometrów, chociaż wiatr na powrocie momentami wiał z przesadą. Niemniej potężna grupa 24 osób spod znaku ,,Po co spać, jak można jechać" dała sobie ze wszystkim świetnie radę. 

Dzięki Gosia za zorganiowanie wyjazdu i dziękuję wszystkim za wspólne kręcenie i pogaduchy.  Czerwiec na boku, lecimy w lipiec ;-)


Kategoria WYCIECZKI 50-150


Dane wyjazdu:
20.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Piątek, 28 czerwca 2024 · | Komentarze 0

Pięknie popadało, chociaż w Gdańsku to wiatr mocno przesadził ...

https://tv.trojmiasto.pl/Dzwig-runal-do-wody-28-06-2024-video-91253.html