INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.91 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)

DO MRDP 2025 ZOSTAŁO



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Dane wyjazdu:
153.00 km 0.00 km teren
09:05 h 16.84 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy:425 m

WISŁA 1200 GRUDZIĄDZ-GDAŃSK

Czwartek, 8 lipca 2021 · | Komentarze 8

Trasa: GRUDZIĄDZ-Nebrowo Wielkie-Gniew-Tczew-Kiezmark-GDAŃSK

MAPA

GALERIA (z opisem)



Nocując w Grudziądzu pogrzebałem szansę na ukończenie Wisły 1200 w zakładanym przed startem czasie 120 godzin. Nie miałem jednak z tego powodu kaca moralnego, bo priorytetem była dla mnie jazda w dzień i napawanie się widokami Królowej oraz jej fotografowanie. Nie śpiąc w Grudziądzu dotarłbym na metę w tym czasie, ale po co?

Tak więc po pobudce o 4 rano, ogarnąłem się dość sprawnie, sprawdziłem prognozę pogody, chmurną i z deszczem, co mnie bardzo ucieszyło – jakie to wszystko jest względne ;-) i ruszyłem na szlak. Na ,,dzień dobry” czekała mnie wspinaczka na wysoki brzeg, nad sławne spichlerze, na Górę Zamkową.

Potem był zjazd do Wisły na wały, gdzie warunków do robienia zdjęć za bardzo nie było. Wilgoć wisiała w powietrzu, coś tam kapało, było jednak ciepło i jechało się dobrze. A jak komuś było chłodno – miałem bowiem towarzystwo dwóch ultrasów – to za chwilę zaczęliśmy wspinaczkę w Góry Łosiowe, która częściowo zamieniła się w wypych po piasku. Na punkcie widokowym widoków zbyt nie było, dlatego wkrótce z niego zjechaliśmy w Dolinę Dolnej Wisły przed Kwidzynem.

Zaczęło się niebawem województwo pomorskie, czyli ostatnie na trasie zawodów. Jazda po asfalcie trasą znaną z wieku wycieczek, a w ostatnich latach z Maratonu Elbląskiego, nie miała dla mnie żadnych tajemnic, poza tym, kiedy zjedziemy z asfaltu nad Wisłę.

To nastąpiło na wysokości Grabówka, gdzie jadąc wzdłuż rurociągu technologicznego kwidzyńskiej papierni dotarłem nad Wisłę. Dalsza droga prowadziła po wale w kierunku powiększającego się z każdym obrotem korbami mostu w Korzeniewie, którym po raz ostatni miałem przekroczyć Królową w ramach jazdy Wisła 1200.

Chłopaki niebawem rozpłynęli się z tyłu we mgle i mżawce, ja zaś po pokonaniu Wisły zacząłem się przygotowywać do podjazdu w kierunku Betlejem. Tymczasem ślad skierował mnie na nadwiślańskie łąki przed Gniewem, którymi dotarłem do podnóża wzgórza zamkowego i dopiero tutaj czekała na mnie wspinaczka na dziedziniec warowni.
Odpoczywając i jedząc sobie kabanosy na II albo i I śniadanie opowiedziałem krzątającej się ekipie zamkowych pracowników, co to za impreza, co to za rowerzyści od 3 dni przejeżdżają przez zamek i ilu ich jeszcze będzie :-)

W międzyczasie przestało padać i po tym odpoczynku ruszyłem dalej. Niebawem miałem spotkać się z Andrzejem, który o poranku ruszył z Elbląga potowarzyszyć mi na ostatnich km trasy.

Do spotkania doszło nieopodal wsi Rybaki, około 1100 km od startu. Fajnie było spotkać kolegę i zdać relację ,,na gorąco”. Pamiętam, że był zdziwiony, co ja jestem taki uśmiechnięty :-)))

Wkrótce dotarliśmy do Tczewa, który pokonaliśmy bez zatrzymywania się i chwilę potem zaczął się 13 km odcinek nadwiślańskich łąk za Tczewem, o którym legendy słyszałem już w Wiśle. Bałem się więc okrutnie, co też Ojciec Dyrektor na nich wymyślił: rowy czołgowe z wodą, ostrokół czy może smoki wychodzące z Wisły ;-)

Tymczasem było zupełnie płasko, mało wilgotnie, po dość wyraźnej drodze i z pchaczem na Wiśle, któremu uciekliśmy mimo jazdy pod wiatr.

Ten odcinek specjalny trwał do Leszkowych, gdzie wróciliśmy na wał i przez Kiezmark i Błotnik dotarliśmy do promu Świbno-Mikoszewo. Tutaj Andrzej odbił na Elbląg, na mnie zaś czekała meta nr 1, czyli ujście Wisły do Morza Bałtyckiego.

W drodze na nią i z niej było krótkie pchanie po plażowym piasku, ale większość po kamienisto-betonowym nabrzeżu dało się jechać na oponach MTB. Przy szlabanie grodzącym dalsza drogę na groblę było liczne grono finiszerów, każdy z nas robił w tym miejscu pamiątkowe zdjęcie. Ja zrobiłem jeszcze jedno a jego opis okazał się proroczy w kontekście roku 2022.

Z ujścia Wisły z 20 km dzieliło mnie od mety nr 2, zlokalizowanej na gdańskiej Ołowiance, nieopodal Filharmonii Bałtyckiej. Przez Wyspę Sobieszewską jechałem ścieżką nad dawnym kolektorem ściekowym i pożarową szutrówką, a od Sobieszewa już tylko asfaltem. Na tym ostatnim odcinku towarzystwa dotrzymywał mi Tomek, sławny trójmiejski Flash. Był on i całkiem niezła ulega nad głowami.

Na metę nr 2 tej jakże przyjemnej imprezy dotarłem o godzinie 16:14, czyli po 126 godzinach 42 minutach od startu. Lekko się zatem spóźniłem ;-)

Tutaj czekali na mnie kibice w postaci Magdy i Piotra robiąc mi swoją obecnością bardzo miłą niespodziankę, a że przyjechali samochodem, a deszcz dalej padał … Cube został lekko rozebrany i w ten mało ambitny sposób wróciłem do Elbląga. A co tam, ileż można pedałować po Żuławach Wiślanych :-)

Wcześniej, na mecie zjadłem posiłek regeneracyjny, popiłem piwem – w końcu normalnym – był też czas na rozmowę z Leszkiem Pachulskim, spiritus movens całej imprezy, ba całej serii imprez. Odebrałem także medal i koszulkę finiszera oraz zmieniłem ciuchy, co po kilku dniach jazdy było miłe ;-)

Podsumowanie:

Wisła 1200 to był dobry pomysł na spędzenie rowerowego urlopu w pięknych okolicznościach wiślanych panoram, dzikich brzegów i piaszczystych łach. Wysmakowana trasa poprowadzona przez miejsca momentami nieprawdopodobne bardzo mi się podobała, a o jej drobnym puszczeniu przez place budowy na wałach już zapomniałem. Dobra, momentami nawet zbyt dobra, pogoda umożliwiła wykonanie bogatej dokumentacji fotograficznej. Pamiątka i świadectwo na długie lata.

To był także debiut mojego roweru, nominalnego MTB, na terenowym ultra. Debiut udany, maszyna nie zawiodła mnie ani na moment. Także ja nie odniosłem żadnych urazów czy kontuzji. A złamany w styczniu 2020 r. łokieć przejechał udanie ten szlak drgań, wstrząsów dziur i nierówności.

Na koniec jeszcze raz bardzo dziękuję za wsparcie licznemu gronu kibiców, którzy za pomocą Fejsa jak i innych metod wspierali moją walkę z trasą i wymagającą pogodą.

Teraz muszę znaleźć czas na Wschód 1400 by Leszek Pachulski. Myślę, że warto :-)






Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
236.00 km 0.00 km teren
13:19 h 17.72 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:43.0
Podjazdy:981 m

WISŁA 1200 PŁOCK-GRUDZIĄDZ

Środa, 7 lipca 2021 · | Komentarze 0

Trasa: PŁOCK-Włocławek-Toruń-Chełmno-GRUDZIĄDZ

MAPA

GALERIA (z opisem)




Dzwoniący budzik komórki wyrwał mnie ze snu, w pierwszej chwili nie wiedziałem gdzie jestem i co się dzieje. Czyli urlop w pełni, pełny reset :-) Świadomość pobytu w Płocku szybko jednak wróciła, jak i fakt że trzeba się zbierać i ruszać przed siebie.

Śniadanie miałem już przygotowane od wczoraj w postaci niezawodnego makaronu z brokułami, więc węglowodany szybko zostały przyswojone, ubrałem się i ruszyłem ulicami śpiącego Płocka w kierunku Włocławka. Ślad Wisły 1200 prowadził teraz dłuższą chwilę asfaltami, więc nie było ryzyka skuchy nawigacyjnej czy zaliczenia jakichś dziwnych zarośli.

Kosmicznie oświetlony Orlen oddalał się z każdym obrotem korb, a ja niebawem zatrzymałem się nad Skrwą aby posłuchać równie kosmicznego rechotu żab. Hałasowały niesamowicie. Niebo na wschodzie już zaczynało się rozjaśniać, zresztą nocki na początku lipca to całkiem czarne nigdy nie są.

Szybka jazda po dobrej nawierzchni poskutkowała tym, że na odcinku terenowym przed Dobrzyniem nad Wisłą pojawiłem się, kiedy jeszcze się zbyt dobrze nie rozjaśniło. A tymczasem czekał dynamiczny zjazd po trawie nad brzeg Wisły i należało zachować ostrożność. Prawie się udało wycelować w mostek wyprodukowany przez Ojca Dyrektora specjalnie dla uczestników, prawie ;-) Tarczówki jednak zadziałały i kąpieli o poranku nie doświadczyłem. W sumie dramatu by nie było, noc była ciepła, a potem – ale nie wyprzedzajmy faktów.

Po chwili wydostałem się znad Wisły i wróciłem na szutrówkę, która doprowadziła do Dobrzynia. Tym samym pożegnałem województwo mazowieckie i wjechałem do kujawsko-pomorskiego. Znanego pod kątem WTR z roku 2017.

Za Dobrzyniem trasa prowadziła wysokim brzegiem Zbiornika Włocławskiego i fajnie było obserwować wody Wisły na tym odcinku. Włocławek było już widać na horyzoncie, ale zanim wjechałem do miasta zaliczyłem jeszcze most pontonowy na Chełmiczce, most wojskowy zainstalowany na stałe, zupełnie inny niż nasz w Nowakowie na rzece Elbląg.

Wjazd do Włocławka odbywał się w porannym szczycie komunikacyjnym, odpaliłem więc tylnego Bontragera na pełną moc żeby jakiś zaspany kierowca nie zrobił mi ,,kuku”. Trasa Wisły 1200 prowadziła na szczęście cały czas prawym brzegiem rzeki, więc po minięciu zjazdu do mostu na tamie we Włocławku samochodowa sraczka się uspokoiła.

Tak jak szybko do Włocławka wjechałem, tak też go opuściłem i teraz jechało się w przyjemnym lesie z widokiem na Wisłę. Po drugiej stronie nieco hałasował Anwil, ale nie było to hałas uciążliwy.

Przyjemna droga w lesie niebawem przeszła w mniej przyjemna drogę w lesie, czyli zaczęły się słynne podtoruńskie piaskownice. Miejscami i mój Kubuś się w nich gubił i trzeba było zaliczać pobocza i robić jakieś dziwne slalomy między drzewami. Tak nadal wygląda Wiślana Trasa Rowerowa na terenie tego województwa.

Stary Bógpomóż i Nowy Bógpomóż to miejscowości związane z mennonitami, tak dobrze znanymi na Żuławach Wiślanych, ale i obecnymi w całej Dolinie Dolnej Wisły. Po ich minięciu zatrzymałem się przy sklepem w Bobrownikach uzupełnić zapasy. Spotkałem tutaj dwóch męczenników Wisły 1200, jeden narzekał na tyłek, drugi natomiast opuchniętego Achillesa schładzał sobie … lodem na patyku owijając wszystko bandażem. W wysokiej już temperaturze poranka to chłodzenie za długo nie mogło działać …

I tu mała dygresja. Rozmawiając z uczestnikami zarówno na trasie, jak i jeszcze na starcie, zaskoczyło mnie jak wiele osób zdecydowało się na swój debiut na ultra dystansie, podejmując od razu wyzwanie przejechania 1200 km. Zdaję sobie sprawę że zapewne stał za tym niewymagający limit czasowy imprezy, jak i jej płaski profil wysokościowy, ale to jednak 1200 km. To dobre kilka dni uczciwego kręcenia, do którego należy być w jakiś jednak sposób przygotowanym. Przykład kolegów spod sklepu w Bobrownikach wskazuje, że na samym entuzjazmie i chęci przeżycia przygody ta sztuka może się nie udać.

Tymczasem wracamy na trasę, która zbliżyła się do kultowego mostka na Mieni i tym samym do Torunia. Mostek pokonałem z buta, bo jakoś tak był dziwnie nachylony i nie wyglądał przejezdnie. Dalszy odcinek terenowy prowadził przez jakieś zielska i piaskownice. Tak minął 900 km trasy i w końcu wydostałem się na asfalt.

Zakole Wisły przed Toruniem pokonałem ciekawym singlem nad rzeką, ale nie miał on nic wspólnego z Amazonią nad Świdrem. Jechało się łatwiej i bez trudności nawigacyjnych.

Niebawem pojawiłem się na toruńskich bulwarach, a że pora była wybitnie śniadaniowa to udałem się na Stare Miasto. Znalazłem otwartą piekarnio-kawiarnię i rozsiadłem się w cieniu z kawą, pączkami i drożdżówkami. Ile ja tego zjadłem! :-))

Po godzinie tego odpoczynku ruszyłem w dalszą podróż. Wyjazd z Torunia na wiślane wały prowadził pośród zabudowań różnych inwestycji innego Ojca Dyrektora i też wyglądał ciekawie ;-).

A potem zaczęły się wały - dla mnie to już sławne wały za Toruniem - które dobitnie i dość dotkliwie uświadomiły mi, czym różni się ultra asfaltowe od ultra terenowego.

Cienia na nich nie było ani metra, godzina dochodziła 11 więc lipcowe słoneczko pokazało już swój potencjał. Po niecałej godzinie miałem opróżnione dwa litrowe bidony Isostara i po wodny ratunek udałem się do widocznego nieopodal wału kościoła.

Kościół w Górsku, a bardziej konkretnie jego proboszcz, okazał się prawdziwym chrześcijaninem i spragnionego wędrowca napoił. Jeszcze raz bardzo dziękuję, bo tylko pozornie wody w koło było dużo, bardzo dużo – Wisła po lewej stronie ;-)

Wróciłem na wały i dobrze widocznym śladem kontynuowałem jazdę zazdroszcząc ziemniakom elegancko zraszanym wodą przez konkretne pompy. Ja też tak chciałem, więc zatrzymałem się kilka razy aby mokra mgiełka dotarła do mnie. Z wału nie chciało mi się schodzić, bo to jednak wiązało się z wysiłkiem. Dopiero teraz przyjrzałem się szerzej mapie, analizując ile tej patelni do lasu przed Ostromeckiem mnie czeka. No, trochę czekało.

Wsparcie wodne uzyskałem jeszcze raz, w domu przy wale, który – jak się dowiedziałem już na mecie w Gdańsku – cieszył się niesamowitą popularnością.
W szczytowym momencie termometr pokazywał +43,3 stopnie niejakiego Celsjusza i to już nie było zdrowe.

Ochłodzenie przyszło po wjeździe do lasu i tu – ciekawostka – już po kilku minutach temperatura spadła o 12 stopni. Nie muszę pisać, że całkowicie inaczej się jechało. Schładzająca funkcja zieleni widoczna była jak na dłoni.

Przed wjazdem do parku pałacowego w Ostromecku stał kolejny punkt wsparcia z wodą, tutaj jakby nieco mniej potrzebną, ale może komuś się przydał. Ja gruntowny odpoczynek zafundowałem sobie w cieniu pięknych drzew tworzących ten stylowy park. Wcześniej zaopatrzyłem się w lody i piwo 0%.

Za Ostromeckiem jechałem asfaltami znanymi z roku 2017 i dopiero za Starogrodem zaczęła się terra incognita. Droga po krawędzi Góry Świętego Wawrzyńca sprowadziła na poziom Wisły po wcześniejszej wspinaczce w Starogrodzie. Leśny singielek zapewnił miły cień, ale to trwało tylko chwilę. Za to po wyjeździe z lasu moim oczom ukazało się kąpielisko nad Jeziorem Starogrodzkim, oblężone przez kąpiących się ludzi. Przez chwilę miałem ochotę dołączyć, ale uznałem że to nie najlepszy pomysł. Niedaleko było już do Chełmna, gdzie planowałem zjeść obiad, a poza tym na niebie zaczęła rozwijać się … burza i przyszedł jakże pożądany cień.

Na chełmińskiej starówce znalazłem się z kilkoma innymi uczestnikami Wisły 1200 i obsiedliśmy stoliki pod parasolami na rynku. Menu było mało rowerowe, ale chyba nikomu już nie chciało się szukać czegoś innego. Ja zamówiłem najbardziej oryginalnego hamburgera w swoim krótkim życiu - trzy kotlety w bułce, każdy inny. Jeden mielony wołowy, drugi jakiś gotowy kwadratowy z serem, a trzeci drobiowy panierowany. McDonalds może się uczyć :-)))

Podczas tego oryginalnego obiadu niebo nad chełmińskim rynkiem całkiem się zachmurzyło i zaczął padać deszcz. Do tego doszły grzmoty i pioruny, tak więc burza była w pełnej okazałości. I tak na 1000 km trasy skończyły się upały na tegorocznej Wiśle 1200. Byłem bardzo zadowolony.

Jak burza już sobie odeszła to zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem na wiślane wały, które już bez słońca i z mokrą trawą doprowadziły mnie w temperaturze +22 stopnie do samego Grudziądza.

Z wałów cały czas widoczna była Wisła, na koniec etapu czekała mała wspinaczka na wysoki brzeg Wisły na którym położony jest Grudziądz, która zakończyła się zjazdem leśnym singlem o nazwie Singletrack Wisła. Tak, to była specjalnie przygotowana trasa w dół, chociaż miejscami trzeba było na niej pedałować, flow nie był zatem całkowity :-)

Po dotarciu na bulwar udałem się na grudziądzkie Stare Miasto, będąc przekonanym, że jak w Elblągu czy innych dużych miastach, szybko znajdę tutaj jakiś hotel. Napotkana mieszkanka wyprowadziła mnie z błędu, bowiem w Grudziądzu nie ma żadnego hotelu na starówce. Dostałem namiary na Ibisa, ale okazało się , że nie ma w nim wolnych miejsc. Takie znalazły się w Hotelu Villa Grudziądz, świetnej miejscówce z Biedronką pod oknami.

To był elegancki koniec tego dnia, najtrudniejszego na całym maratonie. Zrobiłem zakupy na śniadanie i zasnąłem. Jutro czekał na mnie etap ostatni, najbardziej przewidywalny, znany i krótki.


DALEJ >>>




Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
180.00 km 0.00 km teren
10:00 h 18.00 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:35.0
Podjazdy:478 m

WISŁA 1200 GÓRA KALWARIA-PŁOCK

Wtorek, 6 lipca 2021 · | Komentarze 4

Trasa: GÓRA KALWARIA-Warszawa-Modlin-Wyszogród-PŁOCK

MAPA

GALERIA (z opisem) 



Elegancko wypoczęty i najedzony o 5 rano opuściłem klimatyczny hotel w dawnych koszarach i wróciłem na ślad Wisły 1200 prowadzący prawym brzegiem Królowej.

Bezchmurne niebo, piękne słońce i stylowe mgły snujące się nad wiślanymi łąkami tworzyły piękny obraz poranka. Że za kilka godzin będzie upał nie do zniesienia też było wiadomo, ale nie uprzedzajmy faktów.

Po zejściu z mostu zaczęła się trawiasta i wilgotna jazda po koronie wału, ale to nie trwało długo bo zaraz pojawił się znany z wczoraj asfalt DW 801 z którego na wysokości ujścia rzeki Świder do Wisły zszedłem po schodkach w Warszawską Amazonię :-)

Zaczęło się kilkanaście km singielka po zaroślach, krzaczkach, drzewkach i pokrzywach, czasami tak blisko Wisły, że już bliżej się nie dało. Jak dobrze, że ja się tutaj nie władowałem wczoraj wieczorem…

Były momenty nawigacyjnej niepewności, ale w końcu wydostałem się z tego buszu od razu na drogę rowerową na Wale Miedzeszyńskim. Drogę znaną z wyjazdu kiedyś tam, dawno do Józefowa.

Tutaj rzuciłem okiem na kominy elektrociepłowni Siekierki i niebawem dotarłem do centrum Warszawy. Odpuściłem sobie nic nie wnoszący odcinek na lewy i z powrotem na prawy brzeg Wisły i trzymając się cały czas brzegu prawego minąłem ciekawy architektonicznie Kamień. Bardzo oryginalna realizacja, wpisującą się niezauważalnie w otoczenie.

Nieco dalej minąłem elektrociepłownię Żerań i to był ostatni tego typu obiekt na trasie Wisły 1200. Wszystkie one, od Połańca do Żerania, są zależne od wód Wisły, używanych przez nie do chłodzenia urządzeń i wytwarzania pary.

Na wyjeździe z Warszawy dotrzymywał mi towarzystwa Paweł (Garmin-Bikestats) z którym przez dobre kilka km fajnie się rozmawiało. Bo musicie wiedzieć, że już od dwóch dni w zasadzie jechałem sam, niezwykle sporadycznie kogoś spotykając. Tu też minął 700 km trasy.

Z Warszawy wyjazd prowadził – sensacja – świetnie zacienionym wałem z wyraźnie wytartym śladem, po którym jechało się doskonale. Ślad został na dłużej, ale cień drzew wkrótce się skończył i zaczęła się walka o przetrwanie. Nawodniony byłem dobrze, ale słońce szybko opróżniało zasoby organizmu, a co za tym idzie bidony także ekspresowo robiły się lekkie.

W Nowym Dworze Mazowieckim skorzystałem z przyjemnego centrum handlowego kupując drugie opakowanie kremu do opalania – butelka pierwszego właśnie się skończyła po 2 dniach i odwiedziłem McDonaldsa.

Ciężko było wyczuć, gdzie namierzę potem jadłodajnię z obiadem przed Płockiem, więc wolałem zjeść na zapas. Dwa Big Mac’i i lody załatwiły sprawę. Przy okazji skorzystałem z klimatyzowanych wnętrz, skąd nie bardzo chciało się wychodzić.

W końcu jednak trzeba było ruszyć, bo siedząc kilometrów nie ubywa. Przede mną rozciągała się Twierdza Modlin z najdłuższym w Europie budynkiem z cegły. Dobrze ponad 2 km się ciągnął.

Potem droga się skończyła i zaczęła się ścieżka nad Wisłą. Widokowa ścieżka na Wisłę już w pełni uformowaną, z wodami Bugu i Narwi, o szerokości takiej jaką elblążanie znają z Żuław Wiślanych. Prawdziwą Królową.

Opłotkami minąłem Zakroczym, po czym zrobił się ruch nad moją głową. Trasa tutaj prowadziła bowiem w osi pasa startowego lotniska w Modlinie, a że pandemii chwilowo nie było ;-)

W kolejnej nadwiślańskiej miejscowości, Czerwińsku, zrobiłem postój przy sklepie, gdzie solidnie się nawodniłem i schłodziłem lodami. Potem były w dalszym ciągu lokalne asfalty z ładną panoramą na Wisłę, aż przed Wyszogrodem dała znać inwencja Ojca Dyrektora i pogonił on peleton przez łąkę. Prywatną łąkę, jak głosiła znaleziona przeze mnie tabliczka :-))

Wyszogród minąłem bez zatrzymywania, za to postój urządziłem na ostatnim spotkanym przeze mnie spontanicznym punkcie wsparcia. Andrzej Wasiuk przygotował wspaniałe miejsce przy wiślanym wale nieopodal swojego domu. Akurat załapałem się na świeżutkie drożdżówki. Mistrzostwo!

Żal było opuszczać to gościnne miejsce, ale do Płocka było jeszcze parę km. Dokładnie 40. Odczuwając trudy jazdy w upale postanowiłem dotrzeć do tego miasta i zameldować się na nocleg w sprawdzonym w zeszłym roku podczas Maratonu Północ-Południe Hotelu Starzyński.

Analiza mapy wskazywała że za Płockiem będzie kilkadziesiąt km asfaltów, więc jutro mogłem ruszyć w nocy, aby nadrobić skrócenie dystansu dzisiaj.

Z tą ideą wjechałem około 18 do Płocka, zjadłem makaronową kolację w ramach uzupełniania zapasów glikogenu a drugą tackę makaronu wziąłem do hotelu na ,,śniadanie”. Budzik ustawiłem na 1:30 i poszedłem spać.

DALEJ >>>



Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
236.00 km 0.00 km teren
11:47 h 20.03 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:814 m

WISŁA 1200 SANDOMIERZ-GÓRA KALWARIA

Poniedziałek, 5 lipca 2021 · | Komentarze 2

Trasa: SANDOMIERZ-Zawichost-Solec nad Wisłą-Kazimierz nad Wisłą-Puławy-Dęblin-GÓRA KALWARIA

MAPA

GALERIA (z opisem)




Kilka minut przed 5 rano opuściłem świetną kwaterę pod Sandomierzem i ruszyłem na drugi etap Wisły 1200. Plan dnia był prosty i zakładał dojazd jak najdalej na północ, może i do Warszawy.

Minąłem śpiący jeszcze Sandomierz i z ciekawością zagłębiłem się w Góry Pieprzowe o których przeczytałem sporo w relacjach finiszerów wcześniejszych edycji. Zanim zacząłem pchać rower po suchych jak pieprz skałach pokryłem błotem nadwiślańskich ścieżek świeżo umytego Kubusia. A taki ładny był.

Sama wspinaczka nie trwała długo, na szczycie dostrzegłem gęstą mgłę zamiast Wisły, ale nie przeszkadzała mi ona, aby dostrzec zwijającą obozowisko ekipę bikerów spod znaku Wisły 1200.
Po pokonaniu Gór Pieprzowych trasa maratonu prowadziła mało uczęszczanymi lokalnymi asfaltami i nabijanie kilometrów szło sprawnie. Niebawem dotarłem do Zawichostu, miasta które kojarzę z podawanymi w programie I Polskiego Radia komunikatami o stanie wody Wisły. Słynnego wodowskazu nie szukałem, w te okolice i tak trzeba będzie kiedyś wrócić.

Trasę urozmaicały hopki Wyżyny Sandomierskiej, maksymalnie wspiąłem się na poziom 203 metrów, czyli nieznacznie (5 metrów) wyżej niż maks. na Wysoczyźnie Elbląskiej. W odróżnieniu od okolic Elbląga otaczało mnie bogactwo różnego rodzaju owocowych sadów i plantacji. Szaber chodził mi po głowie ;-)

Tymczasem dotarłem do wsi Dorotka, tak więc MMS do żony był pozycją obowiązkową :-)). Przed i za Dorotką pojawiło się kilka podjazdów po 8-10% nachylenia, co sprawiło że spotkałem pchających swoje przeładowane rowery uczestników maratonu.

W okolicach Solca nad Wisłą przeprawiłem się mostem na prawy brzeg Wisły, mogąc przy tej okazji zobaczyć Królową już w swoim prawie maksymalnym rozmiarze. Połączenie z Sanem dobrze jej zrobiło. Wjechałem w ten sposób do kolejnego województwa na trasie, lubelskie czeka.

Wkrótce zaliczyłem 500 km trasy, półmetek zaczął być widoczny. Wyczuwalny zaczął też być upał, dobrze że trasa nie prowadziła po wałach, tylko przez bardziej zacienione okolice. Gwoździem dzisiejszego dnia miały być lessowe wąwozy okolic Kazimierza Dolnego. Były faktycznie piękne, zjazdy i podjazdy szły sprawnie, bo jechałem na sucho. Podobno po deszczu już tak fajnie nie jest.

Sam Kazimierz zrobił tradycyjnie dobre wrażenie, zatrzymałem się na chwilę na rynku aby zjeść lody, kupić magnes i chwilę odpocząć przed wspinaczką w kierunku zamku.

Wciągnięcie podjazdu po bruku łatwe nie było, ale w końcu dotarłem na szczyt. Fotka dla złapania oddechu i za chwilę wjechałem w bramę prywatnej posesji – zgodnie ze śladem. Widzę też ślady setek kół na ziemi, ale widoczna właścicielka każe mi zawracać i subtelnie mnie opier… ala, dlaczego tutaj wjechałem. Chwilę próbuję tłumaczyć, ale widząc, że nic nie dociera, zawracam. Nadjeżdżają inni rowerzyści i oni także ślad interpretują jednoznacznie.

Że jednak posesja wydaje się zamknięta to zjeżdżamy do głównego asfaltu innym wariantem i po chwili wracamy na ślad Wisły 1200. Przed nami teraz Puławy do których docieramy po wale wiślanym. W samym mieście postoju nie robiłem, opuściłem je eleganckim, wyasfaltowanym bulwarem, który niebawem się skończył i zaczęła się jazda po wałach.

Teraz one będą dominować przez wiele, wiele kilometrów. A wraz z nimi płyty o różnej fakturze, w tym niebywale upierdliwe w kształcie małych okiennic (vide zdjęcie powyżej). Na tym typie otworów to i hardtail z oponami 2,1 już nie ogarniał tematu.

Póki co jednak pojawił się Dęblin, a wraz z nim Restauracja Nad Wisłą w której pochłonąłem 3 chłodne piwa 0% i konkretny obiad w postaci nieśmiertelnego makaronu. Za Dęblinem przecierałem oczy ze zdziwienia jadąc i jadąc drogą po koronie wału zbudowaną z niefazowanego polbruku. Długości 9,5 km! To chyba mój rekord, tak na raz :-)

Dalszy podbój wiślanych wałów trwał do okolic elektrowni Kozienice, której kominy stanowiły dominantę w krajobrazie tych okolic. Tym razem mijanki przy płocie nie było, jak w Połańcu, bo elektrownia jest zlokalizowana na lewym brzegu Królowej.

Za Kozienicami pojawiły się remontowane odcinku wałów i jazda stała się mocno upierdliwa, a do tego formalnie nielegalna. Póki jakaś trakcja była, to jechałem trzymając się śladu, ale jak zaczęły się piaskownice to byłem zmuszony wytyczyć sobie własny ślad, bo Wisła 1200 to w końcu maraton rowerowy a nie biegowy (chodzony).

W końcu jednak remonty się skończyły, pojawił się asfalt DW 801 i można było nieco zacząć nadganiać stracone minuty. Do Warszawy było niby niedaleko, z 80 km, godzina dochodziła 18, w normalnych warunkach spokojnie do zrobienia. Wiedziałem jednak, że przed Warszawą jest jakiś koszmar terenowy nad rzeką Świder, co to niejednego i niejedną w poprzednich edycjach pochłonął ;-)

Dlatego też uznałem, że robić offroad w zapadających ciemnościach nie będzie miało sensu i postanowiłem poszukać noclegu w Górze Kalwarii. Z mapy wynikało, że będzie się to wiązać z kilkoma km gratis, bo miasto było na lewym brzegu, a ja i ślad na prawym. Życie.

Umocnił mnie w tym postanowieniu kolejny plac budowy na wale wiślanym, który spowolnił mnie kosmicznie. Podziwiając malowniczy zachód słońca nad Wisłą pociętą licznymi łachami piachu skręciłem na most w ciągu DK 50 i w lekkim szaleństwie kolumn TIR-ów wjechałem do Góry Kalwarii.

Mapa podpowiedziała, że czeka na mnie Hotel Koszary Arche do którego niebawem zapukałem. Miejsce było, restauracja była, czegóż więcej mi trzeba było. I tak skończył się dzień drugi wiślanej przygody.

DALEJ >>>



Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
444.00 km 0.00 km teren
23:19 h 19.04 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:1166 m

WISŁA 1200 WISŁA-SANDOMIERZ

Sobota, 3 lipca 2021 · | Komentarze 0

Trasa: WISŁA-Ustroń-Oświęcim-Kraków-Szczucin-SANDOMIERZ

MAPA

GALERIA (z opisem)





Nadeszła w końcu godzina startu i …poszły konie po szutrze dróg masywu Baraniej Góry. Chwilę po starcie było już pod górę, co może wydawać się dziwne, ale prawdziwe. Potem też było ciekawe, interwałowe kilometry, podczas których widziałem pchających rowery na tych lekkich jednak hopkach, liczne przebite dętki i subtelnie zjeżdżających gravelowców na wyraźnie zbyt delikatnych oponach.

To wszystko były widoki dość dramatyczne, momentami zabawne i pouczające zarazem. Ja tymczasem na pancernych Smart Samach+ 26x2,1 leciałem swobodnie, tym bardziej że poranna mgła zapewniła zupełny brak widoczności na dalszych dystansach i można było skupić się tylko na jeździe terenowej po różnej wielkości kamyczkach.
Widoczność poprawiała się wraz z utratą wysokości i zbliżaniem się do centrum Wisły. Oczywiście znalazłem czas na kilka fotografii Beskidu Śląskiego i Jeziora Czerniańskiego, jak tylko wyszło słońce.

Najbardziej niebezpiecznym momentem całego zjazdu do Wisły była jego końcówka, tuż przed wjazdem na asfalt. Stromy spadek na drodze z betonowych płyt i brak jednej z nich na zakręcie spowodował, że jeden z bikerów poleciał z rowerem na barierkę ochronną. Na szczęście nie połamał się i mógł kontynuować dalszą jazdę.

A ona zaczęła prowadzić już przy połączonej Wiśle i na płasko. Sprawnie przebiłem się z grupą przez centrum Wisły i zaczęła się jazda w kierunku Ustronia i Skoczowa. Jazda szybkim szutrem, jakimś dziwnym, wąskim asfaltem, ale generalnie nawierzchniami łatwymi i przy samej rzece raz z jednej, raz z drugiej strony, chociaż wyglądającej jeszcze bardzo niepozornie.
Oznakowanie wskazywało, że jedziemy Wiślaną Trasą Rowerową , ale jadąc w grupie zdałem się na nawigację innych , swoją oszczędzając na jazdę solo ;-) Zaprowiantowany byłem solidnie, upału nie było, pamiętałem jednak ,żeby uzupełnić wodę przed sławnym odcinkiem trawiastej przeprawy na wale Jeziora Goczałkowickiego.

Zabawa w trawie Goczałkowic trwała około 1,5 godziny w tempie nie przekraczającym 10 km/h. Klasyka urlopu :-))) Pogoda była idealna, nie smażyło słońce, nie padał żaden deszcz.
Dalsza droga prowadziła przez koronę tamy na Wiśle tworzącej ten największy sztuczny zbiornik w Polsce południowej, Śląskie Morze. Znajdowała się tutaj infrastruktura turystyczna, więc podczas przerwy najadłem się solidnie. Wcześniej obejrzałem sobie sesję zdjęciową ekipy dziewczyn jadących na tandemie w ramach jazdy dla Fundacji ,,Na Kole” na którą czekały tutaj lokalne media.

Po wypoczynku ruszyłem w dalszą trasę, wiodącą przez Czechowice-Dziedzice w kierunku Brzeszcz (tak, tych sławnych ;-) i Oświęcimia. W Czechowicach czekał na uczestników maratonu pierwszy, spontaniczny i oddolny, punkt cateringowy przygotowany przez kibiców Wisły 1200. Na całej trasie do Gdańska takich miejsc było kilka; to dość niesamowite, że ludziom chciało się poświęcać swój czas, pieniądze i zaangażowanie w pomoc zawodnikom. Szacun i ukłony z mojej strony za wsparcie.

Tymczasem jak to na Śląsk przystało, na horyzoncie pojawiła się kopalnia węgla kamiennego, konkretnie Silesia z wielką hałdą węgla, widokiem dla człowieka z północy Polski zawsze ciekawym i oryginalnym. Bardzo interesujący okazał się też wodowskaz, stojący dość daleko od koryta Wisły, ale pokazujący jej potencjał powodziowy.
Za Czechowicami –Dziedzicami skończyło się województwo śląskie i Wisła 1200 wjechała do Małopolski. Minąłem Brzeszcze z kolejną kopalnią na horyzoncie, za nią można było skorzystać z punktu nawodnienia sygnowanego logiem Natanrower.pl.

Za Brzeszczami lekko wyszło moje nieprzygotowanie topograficzne, bo zdziwiłem się że jadę obok zabudowań i drutu kolczastego pomnika zagłady w Brzezince. Zupełnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, jednak dość pobieżnie studiując mapę maratonu. A że byłem tutaj po raz pierwszy w życiu, to nie mogło się obyć bez kilku zdjęć tego strasznego miejsca.

Za Oświęcimiem trasa skręciła na wschód i do Krakowa było coraz bliżej. Wisła 1200 wjechała na wiślany wał razem z WTR i drogowskaz oznajmił 60 km do Krakowa. Ktoś tam się zarzekał, że to 60 km asfaltu, no ale tak nudno to Leszek trasy nie zaplanował ;-). Zresztą, sama WTR nie jest w całości pokryta asfaltem na tym odcinku. Jest też szuterek.
Niemniej, jazdy teraz nawigacyjnie była łatwa, Wisła była po prawej stronie i tego trzeba było pilnować. Po drodze można było obejrzeć kominy zakładów chemicznych w Oświęcimiu, konstrukcje Energylandii w Zatorze, śluzę Smolice w miejscu ujścia Skawy do Wisły i most, którym pokonywałem Wisłę podczas Maratonu Północ-Południe 2018.

Powoli dobiegał końca pierwszy dzień w trasie Wisły 1200, za jasności udało się jeszcze odpocząć i zjeść pyszne jabłka na punkcie w Czernichowie. Punkcie będącym świadectwem pasji jego właściciela, dawnego kolejarza. Do tego będącym miejscem przyjaznym rowerzystom, czyli wszystko było na swoim miejscu. Żal było szybko opuszczać to klimatyczne miejsce, ale cóż, Kraków wzywał.

Zegarek pokazywał, że w dawnej stolicy Polski zamelduję się koło północy. Idealna pora na spóźniony obiad i wczesne śniadanie łącznie. Planowałem catering na krakowskim rynku, ale po dogonieniu kilku bikerów postanowiłem zjeść i odpocząć wcześniej, w KFC. Oni też mieli takie plany, a ja nie chciałem plątać się w zakamarkach Lasku Wolskiego samotnie, w ciemnościach i po zagmatwanym śladzie.

Obżarstwo w KFC było solidne, długie i drogie. Ale że chciałem pierwszą noc spędzić w siodle to inaczej to nie mogło wyglądać. W końcu ruszyliśmy i zaczęła się wspinaczka w kierunku Kopca Piłsudskiego. Znając zaliczony rowerem Kopiec Kościuszki widziałem, że trochę pod górę będzie, tu nie wiedziałem tylko jak? Okazało się w sumie łatwo, największa wspinaczka była na Orlej, potem już był spokój.

Nie byłem pewny, czy nie będziemy też zdobywać Kościuszki, więc grzecznie sobie jechałem w grupie, znającej znacznie lepiej okoliczne ścieżki, co jednak i tak nie uchroniło nas od jednej skuchy nawigacyjnej, na szczęście bezbolesnej, czyli nie zakończonej podjazdem. A jak się okazało, że Kopiec Kościuszki robimy bokiem to ja przejąłem pałeczkę i dynamicznym zjazdem wprowadziłem grupę na krakowskie Błonia. Stąd już rzut kamieniem było od Rynku Głównego, gdzie pojawiliśmy się o 1 w nocy, i gdzie fotki zrobić trzeba było. Przy okazji można było zobaczyć, że to miejsce w wakacje nie zasypia :-)

W tym nocnym tłumie zbyt długo nie zabawiliśmy, dalsza droga czekała i wzywała z daleka. Wszak było to dopiero 200 km trasy. Jazda wiślanymi bulwarami pod ciekawie iluminowanymi mostami i innymi obiektami dostarczyła wiele przyjemności. Skończyły się one za mostem kardynała Macharskiego, gdzie pojawiły się kontrowersje jak jechać. Droga jakby zniknęła, okolica przypominała plac budowy, a ślad nie prowadził WTR. Ostatecznie to nią zdecydowaliśmy się jechać jakiś czas, a jak okoliczności się poprawiły to zjechaliśmy w kierunku koryta Wisły.

W końcu wydostaliśmy się z międzywala i lokalnymi asfaltami zaczęliśmy zbliżać się do Niepołomic. Do mnie zaś zbliżył się kryzys senny i szybciutko pożegnałem grupę, samemu zalegając na kilkanaście minut na przystanku autobusowym w Grabiach. Taki resecik dobrze mi zrobił, do tego już robiło się jasno, więc ruszyłem dalej. Na wysokości Niepołomic wjechałem na najbardziej wypasiony punkt wsparcia, z myjką i serwisem rowerowym. Otwarty bar też był.  Zaatakowałem pierogi, popiłem kawą i czułem się prawie jak na Orlenie, tylko lepiej.

Dowiedziałem się, że teraz do granicy Małopolski w Szczucinie Wisła 1200 jedzie po asfaltowym dywaniku WTR i Velo Dunajec z rzadka tylko zmieniając nawierzchnię. Velo Dunajec może dziwić, ale to objazd promu w Wietrzychowicach, który w normalnych czasach (czyli podczas pierwszych dwóch edycji W1200) był wykorzystywany przed zawodników, którzy startowali z Wisły wspólnie, bez podziału na grupy).

Nudy na takiej ilości asfaltu zrobiły się potężne, ale w gratisie był Dunajec w dolnym odcinku, Nieciecza z eleganckim stadionem otoczonym polami kukurydzy, pszenicy i innego dobra oraz zjawiskowe Zalipie, gdzie spędziłem dobre pół godziny podziwiając kunsztownie udekorowane domy. Cudo!
Za Zalipiem wróciłem na WTR i tym samym nad Wisłę, widocznie większą dzięki wodom Dunajca. Do Szczucina było już niedaleko, pora obiadowa wskazywała, że wypadało by w tym miejscu coś zjeść, bo potem to nie wiadomo kiedy nadarzy się okazja. Pewnie dopiero w Sandomierzu ;-)

Tak więc żegnając się bez żalu z asfaltem WTR zjechałem z trasy i udałem się na poszukiwania obiadu w Szczuczynie. Restauracja Sovrana okazała się być otwarta, zamówiłem dwa talerze rosołu z makaronem, do tego makaron ze szpinakiem i kurczakiem i tak to można do Sandomierza kręcić. W knajpie nie byłem sam, kilka osób z trasy też tu zjechało.
Po obiedzie pożegnałem się z województwem małopolskim i zacząłem wiślaną eksplorację świętokrzyskiego. Tutaj już nie będzie nadmiaru asfaltów, nudnych, płaskich prostych i jazdy bez cienia. Zaczyna się za to szlak elektrowni węglowych - pierwsza jest ta w Połańcu - który zakończy się Żeraniem w Warszawie.

Połaniec to także miejsce podpisania Uniwersału Połanieckiego, którego przypomnienie zajęło mi dobre kilka minut – do Googla zaglądać mi się nie chciało :-) Z ciekawostek terenowych to odnotowałem całkiem ładny podjazd i zjazd przed Połańcem, cały terenowy, który był miłym urozmaiceniem płaskiej wędrówki głównie przy wałach i na lokalnych asfaltach. Wisły na tym odcinku w zasadzie nie było jak zobaczyć.

W Połańcu za to mogłem się przyjrzeć elektrowni, bo trasa wiodła przy jej płocie. Cóż, duża i tylko szkoda, że taka nienowoczesna w obecnych czasach. Na dalszych kilometrach zacząłem obmyślać koncepcję noclegu w Sandomierzu, bo po pokonaniu 400 km trasy należało w końcu odpocząć w normalnych warunkach. Pomny doświadczeń z GreenVelo, kiedy to nocleg w kwaterze na sandomierskim rynku kosztował 350 zł za pokój, wolałem nie powtarzać tego manewru ;-)

Zanim jednak ukazał się Sandomierz trzeba było jeszcze minąć niewidoczny, po drugiej stronie Wisły, Tarnobrzeg, za którym zaczęły się sandomierskie sady jabłoniowe. Piękne widoki na jabłonie musiały wystarczyć, bo Wisła płynęła sobie za solidnymi już wałami i nie była widoczna z trasy.

Przed Sandomierzem w miejscowości Koćmierzów namierzyłem przy samej trasie miejscówkę o nazwie Gościniec Koćmierzów. Niewiele się zastanawiając , zajechałem do niej i jak się okazało, że wolnych miejsc jest do oporu, to postanowiłem szczęścia w Sandomierzu już nie szukać. Za całe 100 zł otrzymałem kolację, śniadanie – zrobiłem samodzielnie, bo pora wyjazdu nie była normalna ;-), do tego miałem nocleg i dowolną ilość świeżo wyciśniętego soku z jabłek. Gościniec ma też status Miejsca Przyjaznego Rowerzystom, co objawiło się m.in. umyciem roweru z błota po trudach wiślanych wertepów. A nade wszystko życzliwym i niezwykle empatycznym właścicielem tego miejsca.

Na kwaterę dotarłem chwilę po 17, spać poszedłem około 20, a ruszyłem w dalszą trasę około 5 rano. Tak to można jeździć ,,ultra” :-)

DALEJ >>>




Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
20.00 km 0.00 km teren
01:05 h 18.46 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:13.0
Podjazdy:447 m

NA START WISŁY 1200

Sobota, 3 lipca 2021 · | Komentarze 0

Trasa: Przełęcz Salmopolska-Wisła Malinka-Schronisko Przysłop

Wolałem nie ryzykować awarii i męczyć się nadmiernie, więc zrezygnowałem z interwałowej jazdy terenowej do schroniska Przysłop. Zatem zjechałem z przełęczy asfaltem do Wisły Malinki i wspiąłem się także asfaltem wzdłuż Czarnej Wisełki. Na końcówce podjazdu z pieszego szlaku czerwonego już nie korzystałem, bo dowiedziałem się, że do schroniska prowadzi od tej strony droga :-))

Starty były rozłożone od godziny 7:00 do 10:00 co 5 minut i każdy mógł wybrać dogodną dla siebie. Ja postawiłem na 9:30, tak aby zjeść solidne śniadanie na przełęczy Salmopolskiej, no i dojechać na spokojnie na start. A blisko nie było.

Pod schroniskiem na Baraniej Górze znalazłem się około godziny 8:45, chwilę porozmawiałem z Ojcem Organizatorem-Dyrektorem, zdałem przepak do Gdańska, pooglądałem sobie sprzęt innych uczestników ze szczególnym uwzględnieniem typu rowerów. Rządziły gravele, było trochę MTB, w tym kilka fuli. Szokująco wyglądał rower na oponach 25 mm, ale jak widziałem na zdjęciach z mety, dotarł do Gdańska. Ciekawe ;-) Sensacyjnie było też oglądać seledynową damkę UNIBIKE, ale w sumie jak na Wigry 3 można ukończyć w limicie czasu BB Tour …

Rowery w większości były bardzo obładowane, niektóre miały po dwie wypchane sakwy tylne, czyli tak jak ja mykam z Biedronki z zakupami . Tylko ,,trochę” mniej niż 1200 km ;-). Do tego wory transportowe, plecaki … Widać było, że dla wielu to będzie ultra przez całe 180 godzin urlopu. Ja zamierzałem pokonać trasę w godzin 120, aczkolwiek nie było to wartością niewzruszalną. Głównym założeniem było zrobić maksymalnie dużo klimatycznych fotek Wisły i innych ciekawych krajobrazów oraz nie zepsucia łokcia, złamanego 1 stycznia 2020 roku.

DALEJ >>>



Kategoria WYCIECZKI <50


Dane wyjazdu:
81.00 km 15.00 km teren
05:11 h 15.63 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:1666 m

PO PAKIET WISŁA 1200

Piątek, 2 lipca 2021 · | Komentarze 2

Trasa: BIELSKO BIAŁA-Szczyrk-Wisła-SZCZYRK

MAPA

GALERIA (z opisem)





Ołowiane chmury powitały mnie w Bielsku Białej, co jak na pierwszy w życiu pobyt w tym mieście sprawia, że już go nie lubię ;-) Potem jednak z każdym kilometrem pogoda się ogarniała i zrozumiała, że tego gościa nie da się deszczem zmiękczyć. Do tego stopnia, że na przełęczy Salmopolskiej, długiej ale niezbyt wymagającej, czekało już na mnie słońce i fotograficzne panoramy Beskidu Śląskiego.

Czekał też wolny pokój w tamtejszym zajeździe Biały Krzyż (Gazdówka), więc po zakwaterowaniu się, puściłem klamki hamulcowe i zjechałem do Wisły. 
Pokręciłem się po mieście, znanym mi do tej pory z przelotów w ramach szosowych maratonów, czyli w sumie nieznanym. Spotkałem tam Ojca Dyrektora Wisły 1200 Leszka Pachulskiego jak pracowicie malował kredą strzałki kierunkowe dla zawodników, bo w Wiśle trwały remonty i oznakowanie objazów było konieczne. 

Potem wspiąłem się wzdłuż Wisełki do Jeziora Czerniańskiego i zajrzałem do Zameczku, który malowniczo ,,wisi" nad tym akwenem. No, a potem to już tylko w górę - nie tylko rowerem ale i z buta - do schroniska Przysłop, gdzie od 16:00 odbywało się wydawanie pakietów startowych. W nich była czapeczka i buff, a po koszulkę trzeba było stawić się na ... mecie maratonu w Gdańsku. Sprytne :-))

Na przełęcz Salmopolską do Gazdówki udałem się drogami gruntowymi w masywie Baraniej Góry poznając w ten sposób początkowe kilometry rozpoczynającego się jutro maratonu i męcząc się znacznie na interwałowej trasie. A ja myślałem, że będzie po prostu z górki ;-) Wspaniała widokowo okolica popsuła się pod koniec dystansu, kiedy to przyszła deszczowa chmura i zrobiło się ciemno. Ale ona też miała swój klimat. 

Po tak aktywnie spędzonym dniu zasnąłem jak dziecko. A jutro miał się zacząć prawdziwy wypoczynek... 

DALEJ >>>

Kategoria WYCIECZKI 50-150


Dane wyjazdu:
7.00 km 0.00 km teren
00:25 h 16.80 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:22.0
Podjazdy: m

To tu, to tam po Bielsku Białej

Czwartek, 1 lipca 2021 · | Komentarze 0

Do Bielska Białej przyjechałem o 22 więc prosto z pociągu pojechałem do hotelu. Ciężko byłoby coś innego wymyślić ;-)

DALEJ >>>


Dane wyjazdu:
2.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:25.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Czwartek, 1 lipca 2021 · | Komentarze 2

No, czas na pociąg. Wisła 1200 czeka :-)

Mój numer startowy to 473 i poza tą ,,4" bardzo mi się podoba :-) Na trasę ruszam 3 lipca o godzinie 9:30. Będzie można mnie obserwować pod adresem: https://wisla1200.pl/live/


Dane wyjazdu:
75.00 km 0.00 km teren
02:58 h 25.28 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:22.0
Podjazdy:145 m

ŚRODOWE LATARECZKI-URODZINY MARKA NA ŻUŁAWACH

Środa, 30 czerwca 2021 · | Komentarze 2

Trasa: ELBLĄG-Władysławowo-Bielnik II-Marzęcino-Tujsk-Nowy Dwór Gdański-Solnica-Władysławowo-Helenowo-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)




Jak to na dobrej imprezie wypada, zaczęło się od dynamicznej burzy z grzmotami pod Hydropressem a potem było jeszcze ciekawiej :-)  Lody w Marzęcinie, Picollo w Solnicy poprawiony Jim Beam'em dla solenizanta a wszystko okraszone dzikim tempem jazdy, dochodzącym na prostej przed Kmiecinem do 47 km/h! 

A miało być spokojnie, regeneracyjnie  :-))

Kategoria WYCIECZKI 50-150