INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 301.707 kilometrów, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.89 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)

DO MRDP 2025 ZOSTAŁO



baton rowerowy bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Dane wyjazdu:
370.00 km 0.00 km teren
33:34 h 11.02 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy: m

MARATON PÓŁNOC-POŁUDNIE - ETAP II

Wtorek, 18 września 2018 · | Komentarze 6

Trasa: ZŁOCZEW-Nowa Brzeźnica-Janów-Mirów-Zawiercie-Ogrodzieniec-Olkusz-Trzebinia-Zator-Zawoja-Czarny Dunajec-Ząb-Murzasichle-BUKOWINA TATRZAŃSKA

GPS (całość)

MAPA (całość)

GALERIA (z opisem, całość)

>>> DALEJ>>>



O 1 w nocy ruszamy w trasę opuszczając zaspany Złoczew. Niebawem przejeżdżamy przez Stolec, miejscowość, która budziła mój uśmiech już na etapie uczenia się trasy maratonu. Biorąc pod uwagę panujące ciemności, można by strawestować, że byliśmy w czarnej d...ie.

W prawdziwej czarnej d… znalazł się w Osjakowie Stasiu, który ze spokojem mi tam zakomunikował, że na kwaterze w Złoczewie zostawił … portfel. 25 km w plecy x 2 to 50 km w gratisie. To się nazywa dokręcanie do 1000 km ;-). Ryzyka, że portfela nie znajdzie, nie było także nie musiał szaleńczo pędzić.

Pożegnałem zatem kolegę, obiecując sobie ponowne spotkanie i ruszyłem ku wschodzącemu słońcu. Zatrzymałem się w Pajęcznie aby uwiecznić elegancko iluminowaną szkołę. Od Nowej Brzeźnicy poruszałem się drogą znaną z maratonu-pielgrzymki do Częstochowy, który w dawnych czasach posłużył do uzyskania kwalifikacji do pierwszego BB Tour 2010. Nie trwało to jednak długo, bo trasa MPP jest zawsze układana z maksymalnym ominięciem dużych miast i rozpoczęło się wielkie mijanie Częstochowy.
W Nowym Broniszewie zarządziłem sobie przerwę śniadaniową przy lokalnym sklepiku z ciepłymi pączkami, drożdżówkami i kefirem w roli głównej. Po śniadaniu byłem gotowy na jurajskie podjazdy.

Przecudnej urody pogoda dodawała mocy i można było się zacząć zastanawiać, gdzie tutaj najlepiej szukać serwisu rowerowego. Po głowie chodziło mi Zawiercie, którego opłotkami prowadziła trasa ale jak to na opłotkach – poza sklepami spożywczymi niczego tam nie znalazłem. A do centrum szkoda było mi czasu, aby zjeżdżać. Zapowiadała się trzecia nocka w trasie i to w pełnych górach, więc cenna była każda minuta.

Pierwszy raz tak naprawdę przemierzałem Jurę Krakowsko-Częstochowską więc z ciekawością rozglądałem się na boki, fotografując różne obiekty, które zobaczyć możecie w galerii.
Rozpoczęła się jazda interwałowa, a pierwszy podjazd który utkwił mi w pamięci to wspinaczka od Złotego Potoku w kierunku Niegowej. Dobre asfalty pozwalały, mimo awarii, puścić się z góry bez zbędnego hamowania. Podjazdy swoim charakterem przypominały Wysoczyznę Elbląską, więc czułem się jak u siebie.

Niebawem przekroczyłem CMK pod Górą Włodowską i w oczekiwaniu na ewentualne Pendolino zjadłem sobie II śniadanie ekspresu się nie doczekawszy. Zaraz potem były Włodowice w których zaliczyłem krótką skuchę nawigacyjną, bo drogowskazy na zamek w Morsku brzmiały interesująco. Ten jednak musi poczekać na moje odwiedziny jeszcze jakiś czas.
Niebawem przeleciałem przez wspomniane peryferie Zawiercia i rozpocząłem lekką wspinaczkę w kierunku zamku Ogrodzieniec. Ten akurat już miałem okazję w tym roku widzieć, więc pokusa turystyczna postoju zmalała. A że przed Podzamczem doszedł mnie w końcu Stasiu w doborowym towarzystwie Anity to i o postoju zupełnie zapomniałem.

Wspólnie dojechaliśmy do Podzamcza, a chwilę potem do Ogrodzieńca i pojawiliśmy się na DW 791 prowadzącej w kierunku Olkusza. Skończyła się cicha jazda, bo droga była już opanowana przez poniedziałkowo obudzone blachosmrody.
Po minięciu tablicy oznajmującej wjazd do województwa małopolskiego, ostatniego na trasie MPP, pojawił się elegancki podjazd na którym zostawiłem daleko w tyle Anitę i Stasia. Potem czekał szybki przelot przez Klucze z fabryką chusteczek, papierów, ręczników i innego ustrojstwa kuchenno-łazienkowego i kolejna wspinaczka do Olkusza oraz szaleńczy zjazd tamże.
Pojawiły się też drogowskazy kierujące na Pustynię Błędowską, którą kiedy tylko miałbym odpowiedni zapas czasu, odwiedziłbym na pewno. Cóż, zapasu nie było …

W Olkuszu wykorzystałem wiedzę mieszkańca, który wskazał mi serwis rowerowy, znajdujący się idealnie przy trasie maratonu. Do tego w pobliżu miałem Biedronkę, McDonalds, Circle K i jeszcze centrum handlowe na dodatek. A pora była wybitnie obiadowa :-)
W serwisie Gianta głośnym okrzykiem oderwałem serwisanta od jakiegoś koła i na jednym wdechu opowiedziałem mu swoją historię. Skupiłem się zwłaszcza na tym, że czas leci. O dziwo zrozumiał mnie całkowicie i już po chwili moje koło siedziało w centrownicy. Ja zaś ruszyłem na obiad w kierunku złotej litery M, bo nie ma to jak 1000kcal Big Mac’a z frytkami. Nie zapomniałem też o chłopaku wymieniającym mi ekspresowo szprychę, bo usługi ekspresowe muszą być bez dwóch zdań odpowiednio wynagradzane.
I tak to spokojnie pałaszując obiad przyglądałem się pracy profesjonalisty wartego w tej sytuacji każdych pieniędzy i każdego posiłku :-).

Już po chwili dysponowałem w pełni sprawnym rowerem i hamulcem z tyłu też. Można było opuszczać Olkusz i ruszać dalej na południe. Na celowniku była Trzebinia – nie muszę dodawać, że były to okolice zupełnie mi dotychczas nieznane.
Droga do niej prowadziła raczej z góry, bo Jura została już z tyłu, a trasa maratonu zbliżała się do doliny Wisły pod Zatorem. Uatrakcyjnieniem banalnego i nadal samotnego pedałowania był telefon od Roberta Janika w sprawie lokalizatora, który – jak to u mnie robi się już tradycją – zamilkł. Powodem był brak zasilania i Robert zasugerował, aby podłączyć go do mojego powerbanka. Na nim miałem już ładowaną komórkę oraz własny GPS, więc trudno było tę prośbą spełnić.

Na konieczność dokumentacji trasy rozpocząłem fotografowanie punktów kontrolnych, czyli sprawdzoną od czasu MRDP 2013 najlepszą metodę kontroli przejazdu trasy. Ta elektronika nas kiedyś zgubi …
Za Trzebinią trasa już zupełnie się wypłaszczyła i do Wisły pod Zatorem dotarłem szybko i sprawnie. Królowa w tym miejscu jest wąska i niepozorna, zupełnie niepodobna do jej wersji na Żuławach Wiślanych. Wiedziałem też, że od tego momentu czeka mnie już tylko jazda w górę. Lekko licząc 150 km podjazdów ;-)

Najpierw jednak czekała DK 44, której trzy kilometry trzeba było zaliczyć. Warto jednak było, bo most kolejowy na Skawie w jej pobliżu wart było rzucenia okiem. Skawę miałem zresztą okazję jeszcze oglądać, bo doliną tej rzeki jeszcze jakiś czas prowadziła trasa.
Od punktu kontrolnego w Woźnikach płaskie się skończyło i zacząłem zbierać metry pionowe. Woźniki, a potem zwłaszcza Witanowice – na szczycie których zdałem relację telefoniczną z imprezy mojej rodzince, dały mi odczuć trudy imprezy.
Trochę żałowałem, że trasa omija Wadowice, które były na wyciągnięcie ręki, ale ideą tego maratonu jest jak najstaranniejsze omijanie dróg krajowych. Turlałem się więc drogami bocznymi, kilka razy borykając się nawigacyjnie i zasięgając języka w mapach smartfona, którego od dwóch tygodni starałem się nauczyć i okiełznać.

Zmęczenie zaczęło narastać. Do tego stopnia, że przed zjazdem, którego nie byłem pewien, wolałem zajrzeć do gospodarstwa i upewnić się, że jazdę w dobrym kierunku. I tak to w końcu dotarłem do znanego dotychczas z okien pociągu zbiornika retencyjnego na Skawie Świnna Poręba, tudzież Jeziora Mucharskiego.
Odpoczywając przed najlepszymi pojazdami trasy MPP zrobiłem krótką sesję fotograficzną, podczas której dojechali Anita i Stasiu, których nie opuściłem już prawie do samej mety.

Wspólnie pokonaliśmy podjazd do Tarnawy Wyżnej i przez Krzeszów zjechaliśmy do Stryszawy. Na tym zjeździe 1-2 centymetry dzieliły mnie od gleby życia, kiedy to przy prędkości dobrze ponad 50 km/h dostrzegłem w zapadającym zmroku jedyną chyba dziurę na trasie całego maratonu usytuowaną na środku drogi. Nie jechałem jeszcze na lampach PROX’a i dlatego zobaczyłem ją w ostatniej chwili. Przednie koło ją ominęło, natomiast tylne złapało krawędzią obręczy.

Oględziny w Stryszawie pod sklepem, gdzie zrobiliśmy zakupy na noc i ubraliśmy się stosownie do okoliczności, przyniosły wiadomość, że mam pękniętą obręcz. Szprychy wytrzymały. Chyba wolałbym na odwrót :-)
Tymczasem rozpoczął się podjazd na przełęcz Przysłop między Stryszawą a Zawoją. Robiłem ją już dwa razy, ale zawsze od strony Zawoi. Teraz nowy asfalt znacznie ułatwił pojazd, a zjazd z uszkodzoną obręczą i tak był spokojny. Zawoja, podobno najdłuższa i największa wieś w Polsce faktycznie ciągnęła się i ciągnęła, a wraz z nią podjazd pod przełęcz Krowiarki, czyli zdobywaliśmy Babią Górę. Prawie. Na przełęczy byliśmy o 22. Pierwotny plan przewidywał bycie o tej porze już na mecie zawodów do której było stąd 80 km …

Chwilę potem rozpoczął się zjazd, z którego pamiętam przeraźliwe zimno i to nie w palce dłoni, które są moim najsłabszym punktem cieplnym w niskich temperaturach, ale całego ciała. Zupełnie nie pamiętam, jak dotarłem do Jabłonki, ale pamiętałem, żeby skręcić w kierunku Orlena znajdującego się w tej miejscowości i nie pojechać DK7 na Słowację.

Na Orlenie czekająca ze Stasiem Anita poratowała i chyba zasponsorowała małą kawę, bo ze mną było całkiem słabo i kryzys trwał w pełni. Grzali się tutaj też inni bikerzy i niebawem spora grupa ruszyła na ostatnie kilometry. Ja wraz z nimi, bo kawa poczyniła cuda. Przez Czarny Dunajec przejechaliśmy bez zatrzymywania rozpoczęliśmy jazdę bokami w kierunku Zębu. Jazda łagodnym podjazdem zakończyła się ostrą wspinaczką do wsi Kamila Stocha, podobno najwyżej położonej w Polsce.

Do szału doprowadzał mnie oświetlony koniec podjazdu, bo z dołu to wydawało się, że wspinamy się prosto do nieba. Lampy były tak nierzeczywiście wysoko, że koniec wspinaczki wydawał się nieosiągalny. W końcu jednak Ząb został zdobyty i nastąpił zjazd do Poronina. Ktoś tam sugerował aby olać mijankę i tory kolejowe pokonać skrótem pieszym, ale większość pojechała zgodnie z wytycznymi orgów.

W Poroninie ciężko było poznać co się dzieje i jak jedziemy, bo miasteczko było rozkopane ale w końcu je opuściliśmy kierując się na Murzasichle. To miał być ostatni konkretny podjazd na trasie i wjazd na teren TPN.
Ciągnęła się ta wieś i ciągnęła, ciągnęliśmy się i my, aż wreszcie ja odpadłem. Stwierdziłem, że muszę położyć się spać na chwilę, bo inaczej nic z tego nie będzie. Stasiu i Anita byli odmiennego zdania, ale ja już ich nie słyszałem. Zaległem na przystanku w pozycji regulaminowej i zasnąłem.

Za długo nie pospałem, bo połowa września to już nie jest pora na spanie saute w górach. Siadłem na siodełku, ale to jeszcze nie było to. Dla urozmaicenia ruszyłem ,,z buta’’ do skrzyżowania z drogą Zakopane-Łysa Polana. I tak to pieszo wszedłem na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego, ale biletu nie kupowałem.
To tuptanie obudziło mnie dokumentnie i od drogowskazu: Łysa Polana 12, byłem już gotowy jechać. Bliskość mety była już wyczuwalna i w ciągu godziny dotarłem do celu, czyli Schroniska Głodówka w Bukowinie Tatrzańskiej.

Zalogowałem się w biurze zawodów we wtorek o 5:10 (3 godziny 50 minut przed upływem limitu 72 godzin) i po konsumpcji dwóch żurków oraz odebraniu medalu ruszyłem na pokoje, dołączając w pokoju do pogrążonego w śnie Łukasza Tymoszuka, czyli forumowego Yoshko, który dotarł na metę nieco szybciej razem z Anitą Ignaczak i Stasiem Piórkowskim o godzinie 4:00.
Wstający powoli dzień nie utrudniał szybkiego zaśnięcia, za to niezłym przerywnikiem było wejście jednego z organizatorów bodajże około godziny 8 z grzeczną sugestią szybkiego opuszczenia pokoju i przeprowadzki do innego, bo,, inna grupa, rezerwacja i ogólnie wypad’’. To była jedyna rysa na perfekcyjnie zorganizowanym maratonie, bo dalsze spanie po przejściu do innego budynku schroniska już nie mogło się powieść.

Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło ruszyłem na śniadanie, potem na oscypki nieopodal schroniska, następnie lekki spacer a potem na obiad w schronisku. Wszystko to w bezpośredniej bliskości urzekającej tatrzańskiej panoramy i powietrza. Integrowałem się też z przybyłymi na metę nieco po limicie Arkiem (Wąski) i Karoliną (Linus), Stasiem i Anitą oraz kilkoma innymi osobami, które jeszcze w schronisku przebywały.

W końcu nadszedł czas na pożegnanie się, spakowanie dobytku i wyruszenie do Krakowa na pociąg do domu. Z Zakopanego bowiem pociągi nie jeździły, a nawet gdyby jeździły to ja już miałem bilet z Krakowa kupiony. Zapowiadała się czwarta nocka w trasie, okrężnej trasie do stolicy Małopolski. Byłem gotowy, pomimo pękniętej obręczy …

>>>DALEJ>>>


Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
565.00 km 0.00 km teren
34:36 h 16.33 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:6057 m

MARATON PÓŁNOC-POŁUDNIE - ETAP I

Sobota, 15 września 2018 · | Komentarze 4

Trasa: HEL-Władysławowo-Luzino-Kościerzyna-Czersk-Tuchola-Mrocza-Nakło nad Notecią-Mogilno-Słupca-Kalisz-ZŁOCZEW

GPS (całość)

MAPA (całość)

GALERIA (z opisem, całość)

>>> DALEJ >>>



Maraton Północ-Południe to jedna z imprez integracyjnych Forum Podróżerowerowe. info. Obserwowałem jego inaugurację w roku 2016, w roku 2017 ruszyłem z ekipą obejrzeć ,,na żywo’’ start imprezy z Helu, a w roku 2018 przyszedł czas na pełną integrację z malowniczą trasą z Helu do Bukowiny Tatrzańskiej.

Wydawało mi się, że kilka osób z Elbląga da się namówić na udział w tej imprezie, ale chłopaki wybrali łatwiejszą opcję roku 2018, czyli maraton BB Tour. I w ten sposób pozostało mi samodzielnie reprezentować Elbląg. Czułem ciężar odpowiedzialności na sobie ;-)
Na Hel wybrałem się dzień wcześniej standardowym środkiem transportu, czyli PKP, i zamieszkałem w Hotelu Cassubia. Na początek Polski dotarł też Robert, który zamierzał potowarzyszyć mi kilka kilometrów na trasie i zaliczyć dwie nowe ulice Księżycowe na Kaszubach. Zamieszkaliśmy razem w jednym pokoju. Odebrałem pakiet startowy w którym wyróżniała się stylowa czapeczka kolarska.

Po twardo przespanej nocy – pomimo bliskości hałasującej stacji PKP – ruszyliśmy na poszukiwanie dobrego źródła śniadania. Okazała się nim cukiernia blisko dworca, czynna już od 7 rano. Kawa, herbata, drożdżówki i własne musli musiały wystarczyć na początek pracowitego dnia.

Kilka minut po ósmej dotarliśmy na miejsce startu maratonu wyznaczone pod latarnią morską na Helu. Po dwóch nieudanych MRDP powinienem czuć do ruszania spod latarni morskich niechęć, ale nie należy przecież ulegać stereotypom. Z każdą minutą przybywało zawodników, ujrzałem też kibiców z Elbląga, którzy jechali nocą na swoich rowerach poziomych. Pojawił się radiowóz Policji, co wskazywało, że start tuż, tuż. Nastąpiła krótka odprawa i o 9 ruszyliśmy w Polskę.

Jak podają statystyki, ruszyło 71 osób, z czego – uprzedzając nieco fakty – na metę nie dotarły 3, a czwarta była od tego niedaleko...
Spokojnym tempem, niemającym jednak wiele wspólnego z tym podanym w komunikacie startowym (25km/h), a oscylującym bardziej przy 35 km/h grupa ruszyła w kierunku Jastarni, gdzie radiowozy i karetka miały się z nami pożegnać w miejscu lotnego startu ostrego.

Czułem się bezpiecznie jadąc tuż przed karetką, gdyż taka prędkość mogła być dla mnie zabójcza:-). Razem ze mną jechali przez chwilę, Wojciech i Piotr Łuszcz, wyposażeni w stylowe kuferki, no ale nie tak stylowe jak mój Piknik ;-). Chłopaki zjechali w kierunku morza i tyle ich widziałem; pozostało mi dojść koniec peletonu. O kibicach z Elbląga dyplomatycznie nie wspomnę, bo ostatni kontakt z nimi miałem jeszcze na ulicach Helu.
I tak to jadąc szalonym tempem po godzinie byłem już we Władysławowie, gdzie przy stacji Circle K czekał na mnie Robert, a poziomi Marek i Zbyszek pomachali mi na pożegnanie.

Za chwilę zjechaliśmy z głównej drogi i elegancką drogą dla rowerów pędziliśmy na południe nadziewając się na kontrę przeciwnego wiatru, który odczuwalnie spowalniał. Zaczęły się zmarszczki Kaszub północnych mające swoją kulminację na pięknym podjeździe z Czymanowa do Gniewina, gdzie natknęliśmy się na pierwszych ,,tuptusiów’’. Po drodze dogoniliśmy Stanisława Piórkowskiego, z którym przyjdzie mi przejechać wspólnie wiele kilometrów – ale to później.

Na przedmieściach Bolszewa zatrzymaliśmy się z Robertem na pierwszy posiłek w sklepie i uzupełnienie płynów. Chwilę potem czekało nas kilka emocjonujących inaczej kilometrów DK 6 aż dotarliśmy do Luzina, w którym zakończyliśmy kibicowanie na trasie MPP 2017. Teraz jechaliśmy dalej a Robert na swoje Księżycowe uciekł ode mnie w Niedźwiadku.
I już samotnie pokonuję zjazdy i podjazdy serca Kaszub, walcząc z pokusą fotografowania co ładniejszych landszaftów. Pokusa kilka razy okazuje się silniejsza, ale tylko kilka razy. Solidny obiad planuję w Stężycy, gdzie znam dobrą pizzerię z wcześniejszych wyjazdów. Tam idzie szybki atak na makaron zapiekany z serem. Poprawiam to sałatką i ruszam dalej.

Niebawem docieram do płonącej Kościerzyny aby rozpocząć nowy dla mnie odcinek do Wdzydz Kiszewskich. Spoglądam na obwodnicę tego miasta na DK 20 i ciesząc się ze znacznie mniejszego ruchu samochodowego wbijam się w lasy, które doprowadzą mnie do Wdzydz. Tam mam w planie obejrzenie z dołu wieży widokowej, której nie było, gdy wiele lat temu byłem tam rowerem pierwszy raz.

Zanim jednak ujrzałem Wdzydze ujrzałem i poczułem pękniętą szprychę oraz bijący hamulec tylnego koła. Wróciły koszmary pękających szprych z MRDP 2017 oraz pękniętej obręczy z P1000J 2018. Poczułem, że mam wyraźnego pecha :-/. Było sobotnie popołudnie i perspektywa kilkudziesięciu godzin jazdy do otwarcia serwisów rowerowych w poniedziałek o 10 rano.
Rozpiąłem tylny hamulec i ciesząc się, ze teraz płaska Polska przede mną potoczyłem się dalej. Toczyłem się dość sprawnie, bo niebawem dotarłem do rowerzysty na MTB, który na mój widok jakby dostał szpilę w tyłek, bo ruszył dynamicznie do przodu. Takich okazji to ja nie przepuszczam ;-).

Nie bacząc na ryzyko pękania dalszych szprych ruszyłem za nim w pogoń i po dojściu jechałem sobie tuż za nim. Niebawem rozpoczęła się nasza rozmowa, podczas której Marcin z Wiela powiedział, że zna dobry serwis z Brus, który może będzie miał ochotę na dojazd do Czerska i wymianę szprychy. Od razu chłopaka polubiłem i zadeklarowałem ekstra napiwek.
Podczas gdy on wykonywał telefon, ja obejrzałem wieżę widokową i lekko się zamotałem z kierunkami we Wdzydzach, wbijając się w jakieś szutry i jeszcze szybciej wracając do Marcina, który niestety nie miał dobrych wiadomości, bo w sobotni wieczór serwis nie odbierał telefonów.

Cóż więc, trzeba był ruszać dalej. W Wielu pożegnałem się z kolegą, wyraźnie zafascynowanym maratonowymi opowieściami i snującym plany startu w takiej imprezie. Zostawiłem mu swój telefon na wszelki wypadek – jakby serwis odpowiedział – ale wiedziałem, że w sobotę to ludzie mają ciekawsze zajęcia niż serwisowanie roweru i to na wyjeździe.

Niebawem pojawił się Czersk i pyknęło 200 km na liczniku. Zaczęła się pierwsza nocka w trasie, podczas której zatrzymałem się w Tucholi na uzupełnienie płynów. Za Tucholą trasa skręcała w mało intuicyjnym miejscu na południe, więc skorzystałem z nawigacji grupy bikerów, która wyprzedziła mnie po drodze. I tak do Nakła nad Notecią toczyliśmy się po różnego rodzaju asfaltach.

Od tego miasta nawierzchnia już jest OK i jazda nie przyprawia o ból głowy z powodu szprychy. Nad ranem stołuję się w Łabiszynie na Orlenie, gdzie zapodaję sobie nowość ,,żywieniową’’ w moich jazdach maratonowych o nazwie Kofactin (miałem ze sobą) oraz zapiekankę w ramach wczesnego śniadania. Zestaw zostaje poprawnie przyjęty przez organizm i można jechać dalej. Na tej stacji spotykam innych zawodników oraz zawodniczkę, ale ich numery umykają w mrokach nocy.

Powoli zaczyna świtać i z nowym dniem jedzie się tak jakoś inaczej. Zwłaszcza, że jest to dzień moich urodzin, a doprawdy trudno sobie wymarzyć lepszą imprezę dla bikera niż maraton :-). Postanawiam sobie nie żałować urodzinowych prezentów … żywieniowych. Chociaż najchętniej otrzymałbym szprychę z serwisem :-).

Przed Słupcą moim oczom ukazują się Wąski i Linus, czyli Arek i Karolina z którymi będę się jeszcze wiele razy tasował na trasie, a i razem jechał też. Mija też pierwsza doba jazdy podczas której wykręcam 410 km co jest jednym ze słabszych wyników w historii. W Słupcy motam się na rondzie nie dostrzegając bocznej drogi i wbijając się na DK 92 oraz na Orlen przy okazji. W obroty idą hot-dogi i sok bo mi głód wzrok upośledza.

Na niebie gości słońce, w plecach mam wiatr a pod kołami dobry asfalt i rośnie we mnie nadzieja, że może doturlam się do poniedziałkowego otwarcia serwisów rowerowych. Tymczasem pokonuję płaskie okolice przed Kaliszem zastanawiając się, co też rowerowego zjem w tym dawnym mieście wojewódzkim.

Te rozważania kończą się w miejscowości Chocz, gdzie dostrzegam małą Restaurację Piotruś przy samej drodze; co ważne z ludźmi w środku. Zasiadam więc do stołu i ja, zamawiam rosoły z makaronem i poprawiam mało rowerowym dużym kotletem z ziemniakami. Urodzinowy obiad w Choczu – bezcenne! Tak taniej restauracji to jeszcze nie widziałem.
Niebawem osiągam Kalisz wraz z grupą pod przewodnictwem Anity Ignaczak i Stasia Piórkowskiego. Podczepiam się pod nich, żeby nie błąkać się zbytnio po ulicach, ale jak widzę że zmierzają na przerwę obiadową to dyskretnie opuszczam towarzystwo, bo obiad to ja już mam w sobie.

W nogach mam też 500 km i o 15:30 wyjeżdżam z Kalisza. Zaczyna się jazda po zupełnie dziewiczych dla mnie drogach, tak bocznych jak tylko możliwe i tak miejscami nierównych, że znowu wraca strach o tylne koło.
Toczę się spokojnym patataj i w ten sposób dochodzi mnie Stasiu Piórkowski z którym przemierzę większość pozostałych kilometrów MPP. Szybko ustalam, że planuje on nocleg podczas drugiej nocy w trasie, co jest też zgodne z moimi zamiarami. Zdradza mi patent na dobre spanie w … klasztorach.

Jak dla mnie może być, chociaż czy zakonnicy (zakonnice) się nie wystraszą? Na horyzoncie pojawia się Złoczew, godzina jest nienajgorsza na początek snu, bo dochodzi 19, czyli wieczorynka i lulu. Wbijamy się do klasztoru … kamedułek. Stasiu melduje się w furcie i zaczyna negocjacje. Ja trzymam kciuki. Sprawa idzie całkiem dobrze, ale pojawia się nie wiadomo skąd pijany facet. Siostra przełożona myśli, że jest on z nami i cały nocleg szlag trafia. Żadne argumenty już nie dają rady.

Udajemy się więc na dalsze poszukiwania i znajdujemy salę bankietową Grażka z poprawinami w akcji. Deklarujemy, że nam to zupełnie nie przeszkadza i razem z rowerami ładujemy się do pokoju. Ustalamy z właścicielem szczegóły wyjścia w środku nocy i po szybkim prysznicu oddajemy się we władanie Morfeuszowi.

>>>DALEJ>>>


Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
3.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Piątek, 14 września 2018 · | Komentarze 27

Jutro o 9 rano ruszam na trasę Maratonu Północ-Południe z Helu do schroniska Głodówka nad Bukowiną Tatrzańską. Moją jazdę (nr 26) będzie można (albo i nie :-) obserwować na stronie

monitoringu. 

Jest to mój pierwszy start w tej imprezie, także nastawiam się na jej spokojne, turystyczne przejechanie w limicie czasu 72 h. Liczę na dobrą pogodę i możliwość zrobienie ładnych fotek Jury Krakowsko-Częstochowskiej i Tatr. Dokręcenie do dystansu 1000 km także rozważam :-)

Trzymajcie kciuki. 




Dane wyjazdu:
26.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Czwartek, 13 września 2018 · | Komentarze 4

Bielnik Pierwszy. Malutka wieś po zachodniej stronie rzeki Elbląg i Kanału Jagiellońskiego  jest miejscem często odwiedzanym przez elbląskich bikerów. Ten trend zapoczątkował Darecki, który w wyniku częstych jazd do Bielnika znalazł tam swój nowy rower .

Teraz szczęście uśmiechnęło się do mnie, gdyż idąc dzisiaj piechotą na ryby znalazłem porzucony w trzcinach rower trekingowy TREK Daytona. Staranne przeczesanie trzcinowiska w poszukiwaniu jego właściciela nie przyniosło rezultatu, więc wracając z połowu już nie musiałem tuptać, a mogłem jechać. To się nazywa dobra zmiana ;-)

Bielnik Pierwszy jest magicznym miejscem, w którym rowery TREK spadają z nieba. Zaglądajcie tam regularnie a może i do Was uśmiechnie się szczęście. Naprawdę warto!









Dane wyjazdu:
20.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:23.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Środa, 12 września 2018 · | Komentarze 0

Na wschodzie Polski przez 5 województw (a nawet 6 jakby się dobrze przyjrzeć) biegnie trasa GreenVelo. Zachód nie chce być gorszy i będzie miał swoje velo o nazwie BlueVelo.  Od morza do gór wzdłuż Odry. Już nie mogę się doczekać, kiedy całość będzie spójna i przejezdna :-).






Dane wyjazdu:
22.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:22.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Wtorek, 11 września 2018 · | Komentarze 0

Z Mierzei Wiślanej dochodzą bardzo dobre - odnośnie przyszłego roku - wieści, gdyż w tym roku wieści były dobre umiarkowanie ;-)

Wygląda na to, że w przyszłe wakacje będziemy śmigać od Wisły do granicy z Rosją bez kontaktu z asfaltem i blachosmrodami. 

A na poniższym zdjęciu taxi z portu Elbląg. Urzekające. Można by powiedzieć: Jaki port, takie taxi :-))






Dane wyjazdu:
20.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:31.00 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Poniedziałek, 10 września 2018 · | Komentarze 4

Czas rozpocząć przygotowania do piątkowego wyjazdu na maratonu MPP z Helu do schroniska ZHP na Głodówce, nad Bukowiną Tatrzańską. Cube jest już po przeglądzie w Neksusie, teraz trzeba założyć mu szosowe opony i kufer Piknic. Start w sobotę, 15 września o godzinie 9:00.


Dane wyjazdu:
53.00 km 0.00 km teren
03:10 h 16.74 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

MWR#28-OGRÓD BOTANICZNY w STALEWIE

Niedziela, 9 września 2018 · | Komentarze 3

Trasa: ELBLĄG-Wikrowo-Jegłownik-Gronowo Elbląskie-Rozgart-Szaleniec-Stalewo-Zwierzno-Markusy-Jezioro-Raczki Elbląskie-ELBLĄG

GPS

MAPA

GALERIA (z opisem)

FOTO STALEWO

BANANOWA ŚCIĄGA


Film dzięki uprzejmości Łukasza Jatkowskiego (LUKE_HS)


Wrześniowa odsłona Miejskich Wycieczek Rowerowych prowadziła rozmaitymi drogami Żuław Elbląskich do Stalewa, gdzie w gościnnym ogrodzie botanicznym Pana Sławomira Borowskiego mieliśmy okazję obejrzeć egzotyczne rośliny.
W jej organizację zaangażowany był Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Elblągu przy współpracy z PTTK Oddział Ziemi Elbląskiej, Towarzystwem Ubezpieczeń Wzajemnych TUW, Biurem Podróży Variustur, Urzędem Gminy w Elblągu i Salonem Rowerowym Wadecki.

Plac katedralny już przed godziną 10 zapełnił się rowerzystami, wśród których pojawili się goście z Nowego Dworu Gdańskiego oraz z Kaszub. Po zrobieniu pamiątkowego zdjęcia grupie 62 osób ruszyliśmy w łatwą trasę po Żuławach Elbląskich prowadzącą do wsi Stalewo, położonej nieopodal Starego Pola. Popychani sprzyjającym wiatrem sprawnie dotarliśmy do Jegłownika, gdzie zaobserwowaliśmy namiot cyrkowy; widok rzadki w tym miejscu.

Po sprawnym pokonaniu drogi krajowej nr 22 w tej miejscowości bardzo szybko pojawiły się budynki Gronowa Elbląskiego, bo grupa na tym odcinku biła rekordy prędkości. Dalsza droga wiodła przez Rozgart i Szaleniec, które to już były kiedyś celem wycieczek elbląskich rowerzystów. Od Szaleńca droga z asfaltowej przeszła w brukowaną, ale na szczęście równe, gruntowe pobocze umożliwiało płynną jazdę.

Już tylko chwila dzieliła nas od Stalewa, w którym zameldowaliśmy się parę minut przed godziną 12. Czekał na nas już właściciel ogrodu, Pan Sławomir Borowski który w ciekawych słowach przedstawił genezę powstania ogrodu. A potem nadszedł czas na podziwianie imponujących okazów flory, które na żuławskiej ziemi znalazły doskonałe warunki do rozwoju i troskliwą opiekę pasjonata.

Szczególne wrażenie zrobiły na rowerzystach okazy kwitnących bananów, owocujących bananów czerwonych czy też papai. Znalazły się też bardziej popularne owoce i warzywa, jak cytryny, pomidory czy słoneczniki.

Godzinna wizyta zakończyła się rozdaniem słodyczy, które były wsparcie energetycznym przed czekającą nas powrotną drogą pod wiatr do Elbląga. Spokojnym tempem przez Zwierzno, Markusy i Żurawiec dotarliśmy do Raczek Elbląskich gdzie nastąpił ostatni akord wycieczki, czyli podstemplowanie pieczęcią MWR książeczek turystyki kolarskich PTTK, które już w grudniu posłużą do wylosowania nagród dla najbardziej aktywnych uczestników Miejskich Wycieczek Rowerowych.

W tym celu zatrzymaliśmy się przy wiacie rowerowego przystanku w Raczkach Elbląskich, tuż przy najniższym miejscu w Polsce, czyli sławnej depresji. Potem już tylko zostało dojechać do Elbląga gdzie przy rondzie na ulicy Warszawskiej wycieczka została zakończona.

Dziękuję Bogdanowi Uhrynowi i Szymonowi Uhrynowi z biura podróży Variustur za wsparcie sponsorskie. Podziękowania należą się także elbląskim mediom za skuteczne nagłośnienie wycieczki oraz wszystkim uczestnikom za wspólną, bezpieczną i spokojną jazdę. Specjalne podziękowania kieruję do Pana Sławomira Borowskiego za zgodę na odwiedzenie ogrodu,  dzięki któremu wycieczka mogła zaznać nieco egzotyki na Żuławach, a Stalewo nie kojarzy się już tylko z zabytkowym domem podcieniowym.

Na kolejną odsłonę Miejskich Wycieczek Rowerowych zapraszam 14 października. Będzie to nietypowa edycja, gdyż do pokonania będziemy mieli równe 100 niełatwych kilometrów po Wysoczyźnie Elbląskiej. Długość trasy nieprzypadkowo nawiązuje do rocznicy 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę w 1918 roku. Jej szczegóły niebawem.


Dane wyjazdu:
30.00 km 4.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:19.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Sobota, 8 września 2018 · | Komentarze 0

Silna ekipa spod znaku forum rowerowego podrózerowerowe.info zajechała dzisiaj do Elbląga. Ruszyli w składzie WujTom, JUREK i Marek szlakiem GreenVelo do Białegostoku.
Towarzyszyłem im w drodze na początek/koniec szlaku, potem przeprowadziłem przez elbląskie zakamarki, aby w Dąbrowie przy wiatach nadleśnictwa pożegnać się z bólem rowerowego serca z sympatyczną ekipą. 

Szerokości Panowie na trasie i niech Wam szuter problemów nie robi :-)






Kategoria GREENVELO


Dane wyjazdu:
50.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Piątek, 7 września 2018 · | Komentarze 6

Dzisiaj to się pojeździło - całe 50 km! Służbowy kurs do Nowakowa odbył się w towarzystwie Dareckiego  z którym omówiłem aktualną sytuację społeczno-gospodarczo-polityczną.
Ożywionej dyskusji sprzyjał odcinek płytowy między Bielnikami na którym już nie widać rejestracji samochodów z całej Polski. Dzięki Daro za wspólne kręcenie w porannej mgle :-)

Nie zapomnijcie o NIEDZIELI.