INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.91 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)

DO MRDP 2025 ZOSTAŁO



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Dane wyjazdu:
493.00 km 1.00 km teren
25:05 h 19.65 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:13.0
Podjazdy:5732 m

ZACHÓD MRDP - etap II

Poniedziałek, 26 września 2022 · | Komentarze 4

GRYFINO-Cedynia-Kostrzyn nad Odrą-Słubice-Gubin-Brody-Zgorzelec-Bogatynia-Leśna-ŚWIERADÓW ZDRÓJ

MAPA (całość)

GPS (całość)

GALERIA (całość, z opisem)

Dalej >>>



Budzę się całkiem samodzielnie o 23:30 i po chwili już jestem ubrany i gotowy do jazdy na Orlen, na jedzonko. Wcześniej sprawdziłem, w Gryfinie są dwa, więc z pewnością któryś będzie czynny. Pierwszy ma obsługę tylko przez okienko, ale drugi ma wszystko, łącznie z sofami i działającym USB. Zarzucam burgera, popijam herbatą i ruszam w trasę.

Na drodze jestem zupełnie sam, nic nie pada, lekko wieje w twarz. Warunki bajka. Za chwilę mijam elektrownię Dolna Odra i skwierczące nade mną liczne linie energetyczne z tej siłowni. Obserwuję ze spokojem życie poboczy w postaci jeży i kotów i tak przelatuję Widuchową.

Niebawem opuszczam DK 31, aby rozpocząć zjazd do Krajnika Dolnego nad Odrą. Tutaj jest możliwość obejrzenia położonej na niemieckim brzegu Odry rafinerii w Szwedt, która oświetlona jest jak filmowa stacja kosmiczna. Wcześniej spada na mnie kilka kropli deszczu, ale że też widzę gwiazdy na niebie to wnioskuję, że chmurką chwyciła mnie swoją krawędzią.

W Krajniku Dolny po zjeździe musi nastąpić podjazd i taki też jest, do Krajnika Górnego. Mało to wyrafinowane :-) Po zdobyciu Krajnika jadę na podbój Cedyni, którą mijam uśpioną, więc łatwą do opanowania. Potem jest legendarny Osinów Dolny z McD do którego nie zajeżdżam, bo głodny nie jestem. Wysyłam za to SMS, bo to punkt nr 5.

Postój robię przed Siekierkami, gdzie wyłania się z ciemności droga rowerowa prowadzącą na rowerowy most nad Odrą. Most nówka, tegoroczny. Tutaj trzeba będzie wrócić za dnia. A tymczasem robię kilka fotek samego skrzyżowania i MOR-a.

Niezbyt ciekawe jakościowo asfalty spowalniają drogę, ale w końcu docieram ponownie do DK 31 przed Boleszkowicami, gdzie czeka ładna, asfaltowa droga rowerowa. Za długa ona nie jest, poza tym za wsią zjeżdżam z krajówki i ponownie zanurzam się w słabe, leśne asfalty. Tutaj natykam się na wiadukt, po którym za chwilę pędzi pociąg IC Przemyśl-Świnoujście, a jak wiadomo, wycieczka bez pociągu się nie liczy ;-). Wpadają mi też w oko kameralna elektrownia wodna w Namyślinie i niekameralne zakłady papiernicze w samym Kostrzynie.

Nawierzchnia drogi poprawia się przy wjeździe do Kostrzyna nad Odrą, gdzie zatrzymuję się w Lidlu na śniadanie. Zapinam rower, a i tak biegiem lecę przez alejki sklepowe po niezbędne składniki kolarskiego śniadania. Ochrona nie interweniuje ;-))

Śniadanie zjadam w parku nieopodal, obserwując sobie do też się dzieje w poniedziałkowy poranek na krajówce do Słubic. Teraz bowiem czekają mnie kilometry tych na ogół ruchliwych dróg, najpierw do Słubic, a potem ze Słubic do zjazdu na prom w Połęcku.

Na razie nie wygląda to źle, ruch jest do ogarnięcia. Wbijam się i ruszam na Słubice. Początkowo jadę też razem z DK 22, więc jak nic prosi się na skrzyżowaniu odbić na Elbląg, dokąd ta droga prowadzi ;-) Jak już kręcę po DK 31 to widzę, że przede mną długa, taka żuławska w stylu, prosta.

To że jest pod wiatr to standard, gorzej że jest obudowana barierami energochłonnymi po obydwu stronach i nie ma żadnego pobocza. Źle to wygląda w kontekście ewentualnego wyprzedzania ,,na czołówkę” przez jakiegoś kierowcę, bo nie będę miał gdzie uciekać. Odpalam więc lamy przednie w trybie wściekle mrugającym, żeby mnie w razie czego jeden z drugim widział.

I tak sobie odmierzam około 30 km trasy, która jednak nie okazała się tak dramatyczna jak to mogło wyglądać. Pojawiły się zakręty, kilka wiosek, TIR-y wyprzedzały poprawnie a osobówek było mało. Na tym odcinku był jeden podjazd na którym nieco zablokowałem ruch, ale koreczek grzecznie czekał, aż się z nim uporam.

I tak to osiągnąłem Słubice, przez które przejechałem bez zatrzymania i teraz zacząłem lekką wspinaczkę z doliny Odry w kierunku Zielonej Góry. Tym razem czekała DK 29 z kolumnami TIR-ów jadącym z Niemiec, do Niemiec, w kierunku A2 i z A2. Hałas panował potężny, pierwszy raz widziałem 4 TIR-y za sobą czekające na włączenie się do ruchu i ustępujące mi pierwszeństwa. Chciałem je sfotografować, ale pomyślałem, że nie będę nadużywał uprzejmości. I tak mały rowerek przedefilował przed tymi gigantami :-))

Cisza i spokój wróciły po opuszczeniu węzła Świecko i końcu różnych terminali w tym rejonie. Zbliżałem się do kolejnego punktu kontrolnego – nr 6 w Cybince - gdzie ominąłem Orlen a dałem zarobić w barze z kebsami. Tak, dla odmiany.

Za Cybinką zaraz nastąpił zjazd z krajówki do promu na Odrze i tutaj też miałem najniebezpieczniejszą sytuację podczas całego maratonu. Droga w połowie miał nawierzchnię asfaltową, a w połowie gruntową. Po mojej stronie gruntową. Do tego było lekko z górki, więc leciałem asfaltem. Tymczasem zza zakrętu wyłonił się traktor, który ani myślał lekko odbić z asfaltu na pobocze. Ewakuować więc musiałem się ja, co prawie skończyło się glebą. Wiem, że był na prawie, ale jednak w takich sytuacjach rolnicy współpracowali. Temu się nie chciało …

Przed promem spotkałem jeszcze dobrego ducha tego miejsca, Tomka Ignasiaka, który podczas każdego ultra tędy biegnącego robi spontaniczny punkt logistyczny. Tym razem Tomek już uciekał, bo czas go gonił, ale chwilę czasu na rozmowę znalazł. Miło było poznać!

Na brzegu Odry w Połęcku na prom długo nie czekałem, już płynął w naszym kierunku. Naszym, bo w międzyczasie dotarł jeszcze jeden zawodnik, niestety numeru nie zapamiętałem. Odra została szybko pokonana i rozpoczęła się jazda w kierunku Gubina, gdzie planowałem konkretny obiad. Bo za Gubinem zaczynały się Bory Dolnośląskie i tam zapewne mógłbym tylko grzyby znaleźć ;-)

Do Gubina było bez zmian lekko pod górę, za to nawierzchnia drogi się poprawiła w stosunku do 2017 r. W Gubinie chwilę pokręciłem się po mieście, znalazłem świetną Restaurację Rodzinną, gdzie poza dobrym jedzeniem nie robiono trudności z postawieniem roweru w środku lokalu. Polecam! Wrzuciłem w siebie pierogi i pomidorową i tak przygotowany ruszyłem na podbój lubuskich bruków.

Na drodze dali się zauważyć rajdowcy spod znaku FKR. Naprawdę, co niektórzy jeździ jakby prawo jazdy znaleźli w chipsach. Ja rozumiem, że każdy się spieszył do domu, ale po co od razu tak zapier….alać ;-/

Na szczęście z drogi wojewódzkiej 286 niebawem ślad skręcił w prawo i za Jasienicą na DW 285 pojawił się pierwszy bruk. Był do ominięcia twardym poboczem, więc poszło to sprawnie. Potem dotarłem do Brodów, gdzie rzuciłem fotograficznym okiem na dawny pałac Brühla oraz na odnowioną bramę wjazdową (wyjazdową) do miejscowości.

Po tych pięknych wrażeniach kontrastem było nurkowanie w piasku drogi gruntowej między Brodami a Nabłotem. Krótkie to było, ale niepotrzebne. Daniel na mecie mi wyjaśnił, że to tradycyjny przebieg MRDP, ale tu bym akurat z tą tradycję zerwał ;-) Tym bardziej, że obok jest normalna droga…

Za Proszowem bruki miały urozmaicenie w postaci łat asfaltu, więc krążyłem sobie od lewej do prawej i na odwrót; oczywiście byłem sam na drodze. Krążenie jednak szybko się skończyło bo głośny huk z tylnego koła poinformował mnie że prawie 8 barów właśnie opuściło dętkę.

Prawdopodobnie jakiś ostry kamyk przykleił się do opony, a jak wjechałem na kamienie to zadziałał jak szpilka. Rozłożyłem się wygodnie, wyjąłem dętkę, wymieniłem, miałem lekki problem z pompką więc akurat otrzymałem wsparcie od przygodnego zawodnika. Moja potem zaczęła działać, ale teraz nie chciała. Oczywiście, do 8 barów pomką ręczną nawet się nie zbliżyłem, ale z 5-6 barów udało się wepchnąć po kilkuset machnięciach.

Teraz należało znaleźć jakiś kompresor i dobić do nominalnych 7,9 bara. Niestety, kompresora nie miały napotkane lokalne stacje benzynowe, a nie nawet Lotos przy DK 12 w Trzebieli. Kompresor był w bazie GDDKiA, ale ochroniarz nie miał dostępu do garaży ….
Tak wiec jechałem sobie dalej, tym razem po pustej DK 12 wkraczając powoli w ciemniejący dzień. W sumie niskie ciśnienie mogło dać dobre efekty w kręceniu po brukach, których jeszcze trochę było przede mną, ale jednak wolałem co nieco do dętki dorzucić.

Po kilkunastu km jazda DK 12 się zakończyła i już w ciemnościach dotarłem do Nowych Czapli. Było już wiadome, że tutaj to ja nic już nie znajdę. Także dość skupiony jechałem sobie to asfaltem, to brukami, dbając o delikatne wjazdy na zmieniającą się co rusz nawierzchnię. Nie na wiele to się zdało, po kilku km poczułem że walę felgą po kamieniach, co oznaczało drugą kichę.

Raportowałem SMS: ,,Dętka właśnie poległa 2x na brukach. To samo tylne koło. Jest noc, jest las, jest klimat”. Tutaj trzeba dodać, że za chwilę usłyszałem też wojenne odgłosy z nieodległego poligonu żagańskiego, także było całkiem ciekawie. Miałem drugą dętkę, toteż kleić nic nie musiałem, wyjąłem, wsadziłem, napompowałem i podczas inspekcji opony po tej czynności dostrzegłem jej rozcięcie (vide galeria).

No i tutaj – pomimo ciepłej nocy – poczułem, jak mi się robi gorąco. Opony zamiennej to ja nigdy nie wożę, a tutaj taki zonk! Trzeba było zrobić przekładkę opon, ale to postanowiłem zrobić w najbliższej wsi, gdzie była szansa na normalne oświetlenie, bo bocialarką to tak umiarkowanie sprawnie to szło.

Mapa powiedziała, że za 2-3 km jest Potok. I tam też pod trzema sodowymi latarniami dokonałem dzieła przełożenia opon. Teraz już żadna nie miała 8 barów, no ale przynajmniej miałem zapasową dętkę pożyczoną od innego zawodnika. W rozmiarze 25 mm, ale co tam ;-)

Do mety było prawie 200 km i słabo to widziałem, ale cóż – kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Bruki pojawiały się jeszcze tylko przez kilkanaście km, do Gozdnicy, gdzie był kolejny punkt kontrolny. Za Gozdnicą już kręciłem po asfaltach, dbając tylko, aby nie władować się w jakąś dziurę. Straty czasowe miałem ogromne, ale przy założeniu braku awarii wydawało się, że powinienem w limicie się zmieścić.

W Zgorzelcu do którego dotarłem już we wtorek zajechałem tylko na Orlen dorzucić kompresorem do tylnego koła, przednie z dziurą zostawiając w spokoju. Teraz należało zdążyć przed porannym szczytem komunikacyjnym, który do elektrowni i kopalni Turów niósł ze sobą tysiące ludzi. Drogi ze Zgorzelca do Bogatyni nigdy rowerem nie jechałem, a samochodem to było z 20 lat temu, więc nie pamiętałem nic. Teraz też wiele nie zapamiętałem, bo była 4 w nocy jak opuściłem Zgorzelec.

Po drodze były dwa dość długie podjazdy, które zaliczyłem w towarzystwie licznych TIR-ów, a potem był zjazd z industrialnym widokiem na dymiące kominy Turowa. Na zjeździe trudno było się rozbujać, bo przednie koło było podsterowne i zaczynało myszkować przy większej prędkości.

Ucieczka przed szczytem komunikacyjnym prawie się udała, chociaż przed samą Bogatynią zastanawiałem się skąd tutaj tyle autobusów pędzi. Wyjaśniło się pod bramami elektrowni, kiedy to ludzie wysiadali prosto do pracy ;-)

Ja po chwili pedałowałem już w prawie całkowitym spokoju, rzucając okiem na okazale iluminowaną koparkę węgla brunatnego. I tak wraz ze świtem dotarłem do Sieniawki, gdzie ślad prowadził na trój styk granic Polski, Czech i Niemiec. To miejsce akurat pamiętałem dobrze z czasów wizyty na początku tego wieku, więc nie miałem trudności nawigacyjnych. Tutaj też zrobiłem ostatnią większą sesję fotograficzną, wysłałem SMS i zacząłem wspinaczkę na Jasną Górę nad Bogatynią. Z tej miejscówki rozciągała się szeroka, ogromna, może i piękna, panorama na kopalnię i elektrownię.

Zjazd do Bogatyni średnio mnie cieszył, bo było wiadomo, że zaraz czeka wspinaczka do Czech. Przez dawne przejście Bogatynia-Kunratice wjechałem do krainy równiutkich asfaltów, co bardzo mnie cieszyło. Mniej cieszył deszcz, który od jakiegoś czasu sobie kropił, bo sprawiał, że trzeba było bardzo uważać na zakrętach z niedopompowanymi oponami.

I tak to km powoli ubywało, prognozy dojazdu na czas były dobre, chociaż ja cały czas miałem z tyłu głowy, że ta opona pęknie mi na sam koniec i się nie wyrobię. Niebawem Czechy się skończyły i zaczęła się proza słabiutkich asfaltów polskiego pogranicza. Dopiero od Leśnej jechało się w miarę, za to pod górę. Gdzieś tam po drodze od Czech miksowaliśmy się z Gio Eliava, ale ostatecznie za Leśną został nieco z tyłu.

Ja zaś po dotarciu do tablicy Świeradów Zdrój nie mogłem – wzorem roku 2015 podczas Gór MRDP – odmówić sobie fotki finiszowej. Teraz już wiedziałem, że w razie czego dobiegnę do mety, chociaż to byłaby rzeźnia :-)
O 11:26, czyli 34 minuty przed końcem czasu 3 dób moja epopeja dobiegła końca, a moja obecność zaskoczyła nieco MarkaRoberta, bo na monitoringu widzieli mnie z 10 minut do tyłu.

Blacha zawisła mi na szyi, fotki zostały zrobione i nadszedł czas na jedzonko. Zupy pomidorowe pochłonąłem chyba ze trzy, spaghetti wystarczyło jedno. Potem była jeszcze biesiada z uczestnikami i organizatorami GMRDP w Restauracji Pod Żabami a wreszcie zasłużony nocleg w Hotelu Krasicki, który bladym rankiem opuściliśmy z Robertem jadąc 13 km na stację kolejową Rębiszów. Tu też się bałem, że opona rąbnie :-))

I tak to przygodowo minął mi urlop. Dzięki Daniel za wytyczenie fajnej trasy, która w całości na szczęście nie pojawi się podczas pełnego MRDP ;-) Maraton rozpoczęła trójka elblążan i trójka elblążan go ukończyła. Brawa dla Marka za zajęcie 7 miejsca – chyba najwyższego z dotychczasowych startów elbląskich ultrasów.

Kto musi to w przyszłym roku pokręci sobie korbami w ramach Gór MRDP Świeradów-Przemyśl, a ja zamierzam pojawić się w roku 2024 na starcie Wschód MRDP Przemyśl-Rozewie. Do zobaczenia!

Dalej>>>





Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
573.00 km 1.00 km teren
23:43 h 24.16 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:9.0
Podjazdy:5732 m

ZACHÓD MRDP - etap I

Sobota, 24 września 2022 · | Komentarze 2

Trasa: ROZEWIE-Ustka-Darłowo-Kołobrzeg-Międzyzdroje-Szczecin-Nowe Warpno-GRYFINO

MAPA (całość)

GPS (całość)

GALERIA (całość, z opisem)

Dalej >>> 





Daniel Śmieja z cyklu MRDP utworzył swoisty program lojalnościowy, a to za sprawą medalu, będącego nowoczesną, stalową formą puzli. Na cały cykl wchodzą 4 imprezy, począwszy od Zachód MRDP (2022), Góry MRDP (2023), Wschód MRDP(2024) i na koniec pełne MRDP (2025), dookoła Polski.

Także jak się chce ułożyć je całe, to trzeba było zacząć od Zachodu MRDP. Tegoroczna trasa z Rozewia do Świeradowa Zdrój została nieco zmodyfikowana względem pierwszej edycji, kiedy to meta była w Złotym Stoku i trzeba było zaliczyć w drodze na nią Kotlinę Kłodzką. Teraz etap miał się kończyć w Świeradowie Zdrój, co wymagało nieco wydłużenia trasy, tak aby prestiżowy 1000 km był przekroczony. W ten sposób dostaliśmy do zaliczenia krążenie w okolicach Szczecina oraz odwiedziny Worka Turoszowskiego z Trójstykiem Granic.

Na Rozewie udałem się dzień wcześniej, aby spokojnie nastawić się do czekającego wysiłku, pobrać skromny pakiet startowy i dobrze się wyspać. Księżycowy Roberto dotarł do Hotelu Kliper w Chłapowie nieco później, zaś Marek planował przyjechać pod rozewską latarnię morską w sobotę, od razu na start.

Wesołe towarzystwo ultrasów z całej Polski spotkałem już w pociągu z Gdyni, więc podróż minęła ekspresowo. We Władysławowie każdy udał się w swoją stronę, ja zacząłem od obiadu :-)

Potem dotarłem do Chłapowa, poczekałem na Roberta i razem udaliśmy się do biura zawodów w Jastrzębiej Górze, niedaleko latarni morskiej. Tam skonstatowaliśmy, że w sumie poza Danielem Śmieją, dyrektorem MRDP, nie znamy nikogo więc zbyt długo tutaj nie zabawiliśmy. Wróciliśmy do hotelu, zjedliśmy kolację i grzecznie poszliśmy spać, bo kolejne nocki już takie spokojne być nie miały …

Po wybornie długim śnie – start o 12:00 ma jakieś swoje dobre strony – i spokojnym zjedzeniu solidnego, bardzo solidnego śniadania udaliśmy się około 11 na start, pod latarnię morską Rozewie. To bardzo dobrze znane ultrasom miejsce, z którego startowało i kończyło się już wiele imprez z cyklu MRDP.

Teraz na zawody zapisało się około 65 osób, w sumie niewiele, ale wbrew pozorom to nie była taka łatwa impreza. Przed wszystkim otaczała nas już jesień, ze swoim dość krótkim dniem i przez to długą nocą, niskimi temperaturami po zachodzie słońca, no i jednak prawie 6000 metrów przewyższeń na dystansie 1040 km.

Ja sam miałem przez cały wrzesień wewnętrzne przekonanie, że będzie na nas padać przez 3 doby, czyli cały limit czasu na pokonanie tego dystansu. To na szczęście się nie sprawdziło, w momencie startu świeciło słońce i – co w sumie nie do wiary – wiał wiatr z południa, południowego-wschodu. A my przecież ruszaliśmy na zachód :-)

Przed startem Daniel przeprowadził krótką odprawę techniczną oraz poinformował, że tym razem nie będzie startującym dyrektorem, bo wcieli się w rolę kierowcy z naszymi przepakami do Świeradowa Zdrój.

Punktualnie o 12 kolorowy peleton ruszył w drogę. Mieliśmy kilka km aby podzielić się na kodeksowe 15, a zawodnicy kategorii SOLO nabrać stosownego odstępu od innych rowerzystów. Marek miał założenie ruszyć do przodu i powalczyć jak na ultrasa przystało, Robert stwierdził że ma już dość w tym roku samotnego jeżdżenia i będzie jechał w mojej okolicy, żeby pogadać na postojach a ja, cóż – znowu wiozłem w kieszeni aparat foto ;-)

To był dla mnie debiut na nowym rowerze, szosowym Treku Domane, który w styczniu przeszedł fitting i ta jazda była jego i mnie na nim pierwszym naprawdę długim przejazdem. Pytań i wątpliwości miałem sporo, ten wyjazd miał na większość z nich odpowiedzieć. Jakąś tam rozpiskę sobie zrobiłem, przyjąłem dwie wersje czasowe mety – 55 h lub 65 h, zaznaczyłem Orleny i McDonaldsy oraz godziny pracy promu w Połęcku na Odrze.

Zgodnie z przewidywaniami od startu jechało się szybko, kilometrów ubywało, szybko zameldowałem się pod rurami elektrowni w Czymanowie, gdzie czekał jedyny na nadmorskim odcinku solidny podjazd pod wieżę widokową Kaszubskie Oko. Tutaj szybko się okazało, że brak koronki korby 22, jaką miałem w MTB (Trek ma korbę 50x34) oraz kaseta zakończona na 32 zębach pozwalają wjechać na górę, ale z komfortem to ma niewiele wspólnego, że o kadencji nie wspomnę. Na prawdziwe góry kaseta będzie wymieniona.

Dalej już górek nie było, więc jazda szła prawidłowo. Kogoś ja wyprzedzałem, ktoś tam śmigał obok mnie. Wizualnie wyróżniał się Irek Szymocha jadący w sandałach i skarpetach merino, który to zestaw bardzo sobie chwalił. Jechał też rower z kuferkiem, ale tym razem nie należał do Wojtka Łuszcza, a do Dariusza Chojnowskiego. Fajnie, że idea kuferków nie umiera :-))

Pierwszy postój na wodopój zaliczyłem w Główczycach na Orlenie, gdzie też zjadłem loda, bo jakoś tak gorąco się zrobiło …
Na chwilę tylko, bo jesienny dzień zaczął się powoli kończyć w Ustce, gdzie był zlokalizowany pierwszy, wirtualny jak wszystkie kolejne, punkt kontrolny. W takim miejscu mieliśmy obowiązek wysłać SMS informujący o jego zaliczeniu. Tak jest od zawsze na MRDP.

Po dotarciu do Darłowa, gdzie na Orlenie zaliczyłem pierwszą na maratonie kawę i burgera, zaczęła się jazda na lampach i temperatura szybko i zgodnie z przewidywaniami zaczęła szybko spadać. Miałem na sobie długie, zimowe spodnie, pozostało założyć stosowne rękawiczki i już 8 stopni Celsjusza krzywdy zrobić nie mogło.

Niebawem minąłem Jarosławiec i wjechałem na mierzeję Jeziora Jamno, żeby w ten sposób okrążyć Koszalin. Stąd starą DK 11 szybko i sprawnie dotarłem do Kołobrzegu, gdzie już na starcie zaplanowałem postój – czy to w McD, czy na Orlenie. Że ten pierwszy był jeszcze otwarty, to wybór padł na niego. Dochodziła godzina 23, licznik wskazywał 250 km. Ultra towarzystwo okupowało lokal, rowery stały nawet w środku, normalnie miejsce przyjazne rowerzystom ;-)

Solidny McRoyal i dwa jakieś inne wynalazki naładowały akumulatory na już prawdziwie nocną jazdę. Kolejny postój planowałem w Międzyzdrojach, czyli za prawie 100 km. Wcześniej był Trzebiatów, za którym niezwykłych emocji dostarczył mi potężny jeleń z okazałym porożem, który był łaskaw wyjść sobie na asfalt z 20-30 metrów przede mną. Było hamowanie, bo oczami wyobraźni widziałem za nim solidne stadko. Tymczasem on też poruszał się w kategorii solo.

Zaplanowałem jeszcze lekkie hamowanie w miejscowości Wisełka, tuż przed Międzyzdrojami. Miejscu dla mnie szczególnym, bo to właśnie tutaj miałem swoją pierwszą w karierze poważną kraksę rowerową. Obejrzałem sobie to miejsce, nieco teraz zmienione drogą rowerową i ruszyłem dalej. Zjazd do Międzyzdrojów w leśnych ciemnościach zrobiłem ,,na spokojnie”.

W Międzyzdrojach Orlen okazał się być niecałodobowy, co było lekką niespodzianką, bo byłem przekonany, że jest inaczej. Została więc nieodległa Moya, gdzie nie byliśmy sami, ale w licznym, rowerowym towarzystwie. O godzinie 4 to mogli być tylko uczestnicy ZMRDP :-)) Klimat na stacji był mocno senny, faceci przysypiali i tylko z Kingą Budny była szansa chwilę porozmawiać. Ona stwierdziła, że w takich warunkach nie potrafi zasnąć. Ja zaś wiedziałem, że dłuższy pobyt tutaj sprawi, że i ja odpłynę, więc po kawie i nie do końca zjedzonej zapiekance postanowiłem jechać dalej.

Robert także ruszył i tak to zaczęliśmy jazdę na południe. Ten odcinek miałem już dobrze zapamiętany za sprawą majowego przelotu z Andrzejem, więc wiedziałem czego się spodziewać. Trochę pod górkę, trochę z górki a potem Szczecin. Sporo nowych asfaltów, zresztą cały odcinek wybrzeża to asfalty dobre i bardzo dobre. Jak już nawet Smołdzino doczekało się …

Lekkie wykopaliska drogowe spotkaliśmy w Stepnicy, ale szło je ogarnąć 28 mm oponami, tym bardziej że już nastał świt. I tak to rozpoczęła się niedziela, która na wjeździe do Szczecina nieco mnie zdziwiła dość dużym ruchem samochodów. No, ale to w końcu spore miasto. Spokojniej było w samym mieście, gdzie szerokie drogi były skromnie wypełnione blachosmrodami. Zaliczyłem postój na Orlenie, gdzie na śniadanie była kawa i … batony Pawełki. A takie coś mnie naszło, pewnie przez promocję :-))

Ze Szczecina, po zrobieniu kilka zdjęć, trasa skierowała mnie na Police, które już kiedyś widziałem, ale w nocy. Zaś w Nowym Warpnie nie byłem nigdy i tutaj planowałem skonsumować obiad. Po drodze na ten zachodni ,,koniec świata” minęła pierwsza doba jazdy, podczas której przejechałem 473 km docierając do Trzebieży. Plan minimum zakładał 405 km albo 450 km, także całkiem dobrze to wyglądało.

Docierały do mnie jednak dziwne objawy z lewej pachwiny, które spowodowane były dziwnie zwijającą się lycrą spodenek w tym miejscu. Było widać pierwsze symptomy obtarcia, więc od razu Nivea Baby został użyty.

Podczas obiadu (flaki, gulaszowa + Lech Free) w fajnej tawernie przy przystani jachtowej w Nowym Warpnie Robert zadeklarował chęć dotarcia na nocleg do Kostrzyna nad Odrą, ale to było dobre 200 km, a ja wiedziałem, że jak się zacznie druga nocka to mi żadne kawy, i żaden Trek nie pomoże. Za Nowym Warpnem każdy z nas ruszył więc swoim tempem, a zobaczyliśmy się ponownie na mecie.

Jadąc przez Puszczę Wkrzańską miałem okazję obserwować chyba z pół Szczecina na grzybobraniu. Ludzi było mnóstwo. Zresztą, trudno się dziwić, bo pogoda sprzyjała i tylko wiatr rowerowo zrobił się mniej przyjazny, bo już na dobre i ostatecznie trasa wiodła na południe.
Na tej mijance Szczecina zaliczyliśmy ścieżki rowerowe przy samej granicy, oraz sami otwieraliśmy sobie bramy na nich, a dokładnie jedną bramę na niemiecką stronę, która ma zapobiegać migracji dzików chorych na ASF. Pojawił się też jeden odcinek z kostki brukowej, który ominąłem wygodnym szutrem, bo czas na bruki miał nadejść, ale w województwie lubuskim.

Analiza mapy kazała szukać noclegu w Gryfinie, mieście, którego nazwa ciągle mi się myli z Gryficami. Wybaczcie mi mieszkańcy! W jego okolice dotarłem po czterokilometrowym odcinku prowadzącym przez Niemcy połączonym ze zjazdem w dolinę Odry. Pierwszym mostem przekroczyłem koryto Odry zachodniej, a potem, już w Polsce, drugim mostem – zwodzonym – koryto Odry Wschodniej. Z niego rozciągała się całkiem ładna panorama Gryfina oraz widok na elektrownię Dolna Odra, której wysokie kominy widać było na południe od miasta.

W Gryfinie po chwili jechałem już do Hotelu Wodnik, gdzie dostałem elegancki pokój z widokiem na Odrę, nie musiałem tym razem wojować, aby rower był ze mną w pokoju i przed godziną 19:00 już spałem, ustawiwszy sobie budzik na 23:50.

Dalej>>>



Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
21.00 km 0.00 km teren
01:23 h 15.18 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy: m

To tu, to tam po Rozewiu i okolicach

Piątek, 23 września 2022 · | Komentarze 0

Z Władysławowa przez Rozewie do biura zawodów w Jastrzębiej Górze a potem do hotelu Kliper w Chłapowie.

Dalej >>> 


Kategoria WYCIECZKI <50


Dane wyjazdu:
1.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:22.00 km/h
Temperatura:12.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Piątek, 23 września 2022 · | Komentarze 13

Został 1 dzień. Prognozy pogody mnie bardzo interesują :-))) 

Jutro o godzinie 12:00 startuję spod latarni morskiej na Rozewiu na trasę maratonu Zachód MRDP. Mój numer startowy to 12, trasa liczy 1040 km a na jej pokonanie mam maksymalnie 72 godziny (3 doby), czyli na metę w Świeradowie Zdrój muszę dotrzeć do wtorku, do godziny 12:00. Trzymajcie zatem kciuki i pchajcie kropeczkę nr 12 ;-)

Uczestników zawodów można obserwować na dedykowanej stronie monitoringu.

Mamy także obowiązek wysyłać SMS z wirtualnych punktów kontrolnych oraz - jak ktoś będzie miał czas i ochotę - pisać krótkie relacje SMS. To wszystko będzie widoczne tutaj: https://mrdp.pl/relacja-online



Dane wyjazdu:
7.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:21.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Czwartek, 22 września 2022 · | Komentarze 0

Zostały 2 dni. Po raz pierwszy będę jechał taki dystans  - 1040 km - na szosowym Treku Domane. Po raz pierwszy spróbuję pokonać taki dystans nominalną jesienią. Sama trasa nie jest szczególnie pasjonująca, gór jest bardzo mało, chociaż prawie 6 km przewyższeń się znalazło.

Poza brukami województwa lubuskiego, które już miałem kiedyś okazję zaliczyć ciekawe będzie obejrzenie kopalni i elektrowni Turów z perspektywy rowerowego siodełka. Poza tym nuda ;-)

Po co więc jadę? Jadę, bo wypada zdobyć kolejną ćwiartkę medalu z całego cyklu MRDP. A poza tym to czas spędzić urlop na swoich warunkach, bo tegoroczne długie wyjazdy to były wycieczki albo z Andrzejem, albo z Synem :-))


Dane wyjazdu:
9.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:15.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Środa, 21 września 2022 · | Komentarze 0

Zostały 3 dni. Czas rozpocząć ładowanie węgli i napisać, że poza mną w maratonie Zachód Maratonu Rowerowego Dookoła Polski 2022 (ZMRDP) pojedzie jeszcze dwóch elbląskich bikerów: RobertMarek.

Wszyscy jedziemy w najtrudniejszej i przez to najbardziej prestiżowej kategorii SOLO.


Dane wyjazdu:
14.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:17.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Wtorek, 20 września 2022 · | Komentarze 4

Zostały 4 dni. Pojawiła się oficjalna trasa ZMRDP. 1042 km i 5732 m przewyższeń. Bułka z masłem i lubuskimi brukami ;-)


Dane wyjazdu:
8.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Poniedziałek, 19 września 2022 · | Komentarze 2

Zostało 5 dni. Prognozy pogody mnie nie interesują ;-)


Dane wyjazdu:
47.00 km 0.00 km teren
02:45 h 17.09 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy:112 m
Rower:BOCAS

MWR#65 ROWERO-KAJAKI

Niedziela, 18 września 2022 · | Komentarze 2

Trasa: ELBLĄG-Raczki Elbląskie-Żurawiec-Węgle Żukowo-Żurawiec-Jezioro-Różany-Gronowo Elbląskie-Jegłownik-Wikrowo-Helenowo-ELBLĄG

GPS

MAPA

GALERIA  (z opisem)

GALERIA GRAŻYNY






Rowery z kajakami to w sumie niewiele mają wspólnego, ale już rowerzyści i kajakowi turyści to grupy dość zbliżone, a czasami to i takie same. I z tego założenie wyszedłem, kiedy to w głowie zaświtał mi pomysł połączenia tych dwóch aktywności podczas jednej imprezy.
I tak od ogółu do szczegółu doszliśmy do 65 edycji Miejskich Wycieczek Rowerowych, która została nazwana rowero-kajaki.

Plan zakładał dotarcie rowerami do bazy Polskiego Związku Wędkarskiego w Węglach – Żukowie nad Jeziorem Druzno, tam przesiadkę w kajaki dostarczone transportem MOSiR z przystani na ulicy Radomskiej, dotarcie wodą do punktu nieosiągalnego rowerami, czyli początku rzeki Elbląg na północnym końcu Jeziora Druzno i powrotu do rowerów, aby nimi okrężną drogą dotrzeć do Elbląga.

Jak zaplanowaliśmy, tak też udało się zrobić, chociaż niewiele brakowało, aby pogoda pokrzyżowała szyki. Nad Druzem, co widać w galerii, słońca nie uświadczyliśmy a nisko sunące, ołowiane chmury groziły deszczem. Co najważniejsze jednak, nie było silnego wiatru i w sumie płynęliśmy po gładkiej tafli wody. To pozwoliło sprawnie dotrzeć i wrócić dwóm grupom do wodnego celu wycieczki oraz po drodze zgrilować kiełbaski zasponsorowane przez PTTK Oddział Ziemi Elbląskiej. Grill z dodatkami stał oczywiście na suchym lądzie, przy rybaczówce w Węglach-Żukowie :-))

Po machaniu wiosłami nadszedł czas na kręcenie korbami, co działo się na nowych w przeważającej części asfaltach trasy Żurawiec-Markusy-Różany-Gronowo Elbląskie-Jegłownik. I jak jeszcze tylko odcinek Jegłownik-Wikrowo doczeka się remontu, to powstanie całkiem ładna pętla asfaltu po Żuławach Elbląskich.

A tymczasem my doczekaliśmy się burzy sunącej koło nas od Wiktorowa do Elbląga, która zaczęła na nas spuszczać krople na samym końcu wycieczki, przy rondzie Bitwy Warszawskiej koło Castoramy. Pożegnanie było więc szybkie, choć nie tak szybkie, żebym nie zdążył podstemplować książeczek turystyki kolarskiej PTTK :-).

Pięknie dziękujemy Wam za liczny udział w tej nietypowej inicjatywie i cieszymy się bardzo, że Wam się podobało i że chcecie więcej. Zatem w przyszłym roku zabierzemy kajaki na przekop … Żart ;-) Ale możecie być pewni, że rowero-kajaki będą miały swój ciąg dalszy. MOSiR i PTTK to obiecują.

A tymczasem w październiku pojedziemy na Wysoczyznę Elbląską zaliczyć kilka górek i Wały Tolkmita na deser. Szczegóły niebawem.





Dane wyjazdu:
25.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:29.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

ELBLĄSKI DZIEŃ BEZ SAMOCHODU

Sobota, 17 września 2022 · | Komentarze 0

11 km liczył przejazd z okazji Elbląskiego Dnia bez Samochodu. Tym razem było trochę górek, a więc podjazdów i zjazdów. Miłym zaskoczeniem dla mnie był fakt, że grupa prawie 200 osób doskonale poradziła sobie z tymi podjazdami bo w przeszłości różnie to już bywało ;-)

Elbląg już po raz 18 organizował taki przejazd, a nowością było w tym roku towarzyszenie nam samochodu z muzyką, który jechał bezpośrednio za radiowozem. Bardzo zgrabny pomysł!

Po przejeździe rozpoczął się festyn na torze Kalbar, gdzie zostały nagrodzone najlepsze szkoły biorące w czerwcu udział w akcji Aktywne Miasta (dawna Rowerowa Stolica Polski), kiedy to uczniowie pracowicie kręcili kilometry. Odbyły się też konkursy na najbardziej elegancki rowerowy strój, najbardziej oryginalny/nietypowy rower i na rower najlżejszy/najcięższy. Poza tym było sporo innych ciekawostek, które zakończyła nieco przedwcześnie kameralna, ale całkiem solidna burza :-))


GALERIA





Kategoria OR