Dane wyjazdu:
Temperatura:15.0
Piątek, 11 lipca 2025 ·
| Komentarze 2
Trasa: GRUNWALD-Ostróda-Łukta-Dobre Miasto-Jeziorany-Bisztynek-Korsze-Węgorzewo-Bolcie-Wisztyniec (PL/LT)-Skrawdzie-Preny-TROKI
GPS (całość)
MAPA (całość)
GALERIA (całość, z opisem) + foto Andrzej, Jacek, Beata, Zenek, Szczepan
Dalej>>>

Maraton
Grunwald-Troki-Grunwald (GTG) został po raz pierwszy rozegrany w roku 2019 na
niebagatelnym i nieprzypadkowym dystansie 1410 km. Od razu mi się spodobał, a
że zamek w Trokach – znany mi tylko z
fotografii Wilka jeżdżącego regularnie do Wilna – podobał
mi się już wcześniej, no to czekałem na
rok 2020 żeby sobie tam pojechać. No, ale przyszła pandemia i trzeba było
poczekać nieco dłużej.
I
tak nadszedł rok 2025 kiedy to impreza
została wskrzeszona przez ludzi ze Stowarzyszenia Warnija i Randonneurs
Lithuania. Przy okazji dystans został
nieco skrócony i wynosił w tym roku całkiem normalne 1012 km. Limit na ich pokonanie ustalono na 75
godzin. Zostało się zapisać i przy okazji rozpromować imprezę rozgrywaną w
zasadzie ,,po sąsiedzku” 😉
Akcja
pro frekwencyjna przyniosła całkiem okazałe efekty, bo na 82 zapisane osoby 12
pochodziło z Elbląga i okolic. Ostatecznie wyruszyło w trasę 9. Całkiem nieźle!
Do
tego doszła przyjemność reprezentowania Urzędu Miejskiego z którego poza mną na tę oryginalną imprezę
postanowili jechać Andrzej Demczuk i Patrycja Mazurowska.
W
takim też składzie dotarliśmy w strugach deszczu do Grunwaldu, gdzie spod nowej
siedziby Muzeum Bitwy pod Grunwaldem był start maratonu. Po serii rozmów,
wywiadów i nagrania dla TVP Olsztyn ruszyliśmy w trasę o godzinie 14:00 w
pierwszej grupie startowej i od tej godziny liczył się dla nas limit 75 godzin.
W
grupie była jeszcze Sylwia Kopaczewska oraz dwóch innych bikerów. Założeniem
mojej jazdy była pomoc i wsparcie Andrzeja i Patrycji w zrobieniu przez nich po
raz pierwszy w życiu 1000 km. Ja zaś miałem plan jechać spokojnie i ostrożnie,
tak aby nie zrobić sobie kuku przed
MRDP, który startuje już 23 sierpnia🙂
Deszczowa
aura trwała z przerwami do zachodu słońca, potem nadeszła pogodna nocka i była
szansa, że zamek w Trokach uda się sfotografować bez towarzystwa sinych chmur i
deszczu.
Tymczasem
pierwszy punkt kontrolny był w Bisztynku, gdzie jeszcze padał deszcz i gdzie na
bufecie była zupa pomidorowa z makaronem, zawsze doskonała na ultramaratonach i
schabowy, doskonały nieco mniej 😉. Chwilę tam posiedzieliśmy i
ruszyliśmy w dalszą drogę już bez Sylwii, za to w towarzystwie Jacka, który też
nigdy 1000 km nie zrobił. I tak to miałem teraz trójkę debiutantów na oku 😂 Poczułem tremę 😉
Dalsza
droga prowadziła bezproblemowo i z wiatrem w plecy do Węgorzewa, gdzie
planowaliśmy na tamtejszej stacji paliw BP napić się kawy przed nocką. Cóż, BP
była nieczynna, więc zamieniliśmy ją na Orlen, położony nieco poza śladem GTG.
Doszło + 3 km, a mi nawet z dwa razy więcej, bo musiałem wracać się po
zostawione bidony. Historia lubi się powtarzać …, co ja mam z tymi bidonami!
Dalsze
kilometry prowadziły w kierunku Gołdapi, którą ominęliśmy objazdem przez Kowale
Oleckie i Przerośl zaliczając najwyższy punkt maratonu na zboczach Szeskiej
Góry.
Na
drogę prowadzącą w kierunku trójstyku, gdzie był bufet nr 2 wróciliśmy za
Dubeninkami. Objazd był spowodowany rozpoczętym remontem DW 651 od Gołdapi do
granicy województwa w Bolciach. Na naszej trasie zastaliśmy trzy odcinki z
ruchem wahadłowym i ze słabą nawierzchnią.
Od
jakiegoś czasu podążałem z Patrycją, której uszkodziła się manetka tylnej
przerzutki i miała do dyspozycji jeden bieg, niezbyt lekki. Andrzej i Jacek
jechali zaś nieco z przodu. W Żytkiejmach uzupełniłem prowiant, zrobiłem
zdjęcie sękaczowi w postaci niejadalnego, drewnianego pomnika i chwilę
odpocząłem.
W
tym czasie dojechała Sylwia z dwoma rowerzystkami, które towarzyszyły jej od
Bisztynka. Chwilę pogadaliśmy i dowiedziałem się od nich, że Sylwia jest
,,naszym GPS-em”! Wytrzeszczyłem oczy, bo to była bardzo dobra wiadomość!
Naprawdę dobra 😊
Tymczasem
trzeba było jechać dalej i tak to pogoniłem za oddalającą się Patrycją. Zaraz
potem wyłonił się trójstyk granic Wisztyniec PL/LT/RUS, gdzie chłopaki czekali
na nas od dłuższego czasu.
Tutaj
niestety zakończyła się jazda Patrycji, bo na jednym biegu to może i by się
udało dotrzeć do mety, jakby ona była oddalona 100-200 km, a nie 700 km. Naprawić
tego w warunkach polowych nie było możliwości. Widać było sportową złość, a
nawet wściekłość, no ale cóż. Są rzeczy nieprzewidywalne i to właśnie była taka
sytuacja.
Od
tego momentu jechaliśmy w trójkę i chwilę potem wjechaliśmy na Litwę nie budząc
większego zainteresowania funkcjonariuszy SG. Fajnym asfaltem i z wiatrem w
plecy pognaliśmy w dół wzdłuż Jeziora Wisztynieckiego, które robi wrażenie
swoją wielkością.
I
tak rozpoczął się prawie 400 km odcinek GTG po Litwie. Kraju w którym nigdy nie
byłem i stąd ciekawość moją budziło w zasadzie wszystko. Nazwy miejscowości,
jakość dróg, styl jazdy kierowców, domy, kościoły, wszystko 🙂
Chwilę
jeszcze jechaliśmy z wiatrem, ale w końcu skręciliśmy na wschód i wiatr
zupełnie przestał sprzyjać. Do tego doszły długie, płaskie proste i można było
poczuć się jak na Żuławach Wiślanych. Nie zapomniał też o nas lipcowy upał,
także zrobiło się …fajnie.
Jechaliśmy
sobie zgodnie z przygotowaną rozpiską czasową (ściągawką), która wskazywała jak
stoimy z czasem względem limitu. Nie było źle, cały czas 1-2 godziny zapasu
były.
Toczyliśmy
się spokojnie, robiąc krótką sjestę przed Wyłkowyszkami na trawie w cieniu
drzew. Droga miała numer A7 więc chyba była jakąś autostradą, ale rowery po
niej jeździły. Polskiej autostrady to jednak nie przypominało.
I
tak to dojechaliśmy w końcu do bufetu/punktu kontrolnego w Skrawdzie, gdzie
rzuciłem się na zupę kalafiorową z klopsikami i kaszą pęczak. Rewelacja,
zjadłem chyba z 4 miseczki.
Chwile
odpoczęliśmy i obraliśmy kierunek na Troki. Litewskie krajobrazy powoli zaczęły
się robić bardziej urozmaicone, pojawiły się lasy, przeskoczyliśmy nad litewskim
Nemunasem, czyli polskim Niemnem no i
zaczęły się górki. No, dobra – hopki 😉
Dzień
powoli dobiegał końca, a że moim celem pobocznym było też obejrzenie i
sfotografowanie zamku w Trokach, toteż ruszyłem do przodu i nieco szybciej –
tak z 30 minut – dotarłem na półmetek imprezy, główny cel wyjazdu, bufet,
przepak i miejsce spania, czyli Troki.
Zamek w świetle zachodzącego słońca
prezentował się znakomicie i tak jak sobie wyobrażałem. Same Troki także mogą
się podobać, klimatyczne miasteczko otoczone jeziorami na Pojezierzu Wileńskim.
Późna pora przybycia sprawiła, że nie udało się kupić żadnej pamiątki, ale ja
tutaj wrócę – Wilno jest tak niedaleko.
Nadszedł
czas spania w normalnych warunkach sali gimnastycznej i materacy oraz prysznica.
Jedzenia nie tknąłem, nie chciało mi się zupełnie. Skorzystałem za to z
przepaku którym wysłałem, skoro była taka możliwość. Wykorzystałem nowe
spodenki na nowe 500 km, a reszta rzeczy w tym brudne wróciła na Grunwald.
Spało
tutaj wiele osób, było światło i hałas, ale nie było to przeszkodą aby zasnąć.
Odpowiedni stopień zmęczenia robił swoje ;-) Nie wiem do
dzisiaj tylko, kto zarzucił na mnie koc (Dzięki! 😍) pod którym sobie spałem, aż Jacek mnie
obudził i trzeba było wstawać.