INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.91 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)

DO MRDP 2025 ZOSTAŁO



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Dane wyjazdu:
598.00 km 2.00 km teren
29:39 h 20.17 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:-5.0
Podjazdy:1463 m

CHOPIN MARATON

Sobota, 28 stycznia 2017 · | Komentarze 21

Trasa: ELBLĄG-Dzierzgoń-Susz-Iława-Lubawa-Żuromin-Bieżuń-Drobin-Wyszogród-Brochów-Żelazowa Wola-Kampinos-Czosnów-Modlin-Pomiechówek-Ciechanów-Mława-Działdowo-Ostróda-Małdyty-Pasłęk-ELBLĄG

GPS

MAPA

GALERIA




CHOPIN MARATON

Plan odwiedzenia Żelazowej Woli powstał wiosną zeszłego roku i był pokłosiem wysłuchanego fragmentami Konkursu Chopinowskiego z roku 2015. W pierwszej wersji miała to być jazda od razu w pierwszy weekend stycznia, tak żeby rozpocząć rok od mocnego akcentu, ale że w tym roku było to święto Trzech Króli, zaplanowałem jazdę tydzień później. Pogoda jednak w piątek 13 postanowiła mi udowodnić, że wtedy się nie da, a Eliza z Warszawy potwierdziła, że lodowisko faktycznie jest wszędzie :-). Szkoda, bo była wtedy pełnia księżyca zapewniająca jasną noc.

Okienko pogodowe w dniach 27-28 stycznia wyglądało pięknie. Słońce za dnia, bezchmurna, gwiaździsta i lekko mroźna noc z nieznacznym wiatrem a powrót z wiatrem w plecy. Mus był jechać :-).

Z Elbląga ruszyłem kilka minut po godzinie 15 i skierowałem się na Dzierzgoń. Nie będąc do końca przekonany co do jakości nawierzchni na mnie czekających, wziąłem rower MTB na oponach 2,2. Co prawda zarzekałem się że po Rapie, nie będzie już długich przelotów po asfaltach na oponach zwących się Mountain King (sic!), ale podobno nigdy nie mówi się nigdy.

Tak więc z radosnym huczeniem toczyłem się po suchym asfalcie na szerokich kapciach dotlenionych do 4,5 atmosfery. Trzeba było bardzo uważać przy wszystkich zjazdach, zatokach autobusowych i skrzyżowaniach, bo lodowe jęzory czaiły się już kawałek za poboczem lub wręcz wchodziły na jezdnię. Ruch z każdą godziną był coraz mniejszy, tak więc jechałem sobie środkiem drogi rzadko kiedy niepokojony przez blachosmrody.

Zimowe maratony mają to do siebie, że trasę trzeba zaplanować w oparciu o źródła ciepła. Nie jestem zwolennikiem rozpalania ognisk, wolę odwiedziny sklepów i stacji benzynowych.

Pierwszy postój przypadł więc na Orlen w Iławie, gdzie zjadłem hot-doga popijając go kawą i uzupełniając termosy herbatą. Dalsza droga przez zaczynającą weekend Iławę była dość nerwowa, ale szybko się skończyła. Wyjazd w kierunku Lubawy to rzęsiście oświetlony ciąg pieszo-rowerowy, który z powodu oblodzenia ominąłem szerokim łukiem. Ciągnął się on przez dłuższy czas, ale pomimo tego kierowcy nie trąbili.

Przed Lubawą krótki odcinek DK 15 dostarczył mi sporych emocji, bo wyprzedzały mnie same TIR-y. Oświetlony z tyłu byłem jak dobrej klasy choinka, ale droga jest tam bez pobocza i to był problem, bo te giganty nie zawsze zachowują odstęp.
W Lubawie coś mnie tknęło, aby sprawdzić logger i intuicja mnie nie zawiodła-świeciła się już czerwona kontrolka, pomimo trzymania go pod trzema warstwami odzieży. Powerbank poszedł w ruch i już można było jechać dalej. Jak to jednak robić, skoro w Lubawie po remoncie DW 541 pojawił się las znaków B-9, a ścieżka rowerowa wymagała opon z kolcami.

Przygotowałem się tekstowo na spotkanie z policjantami i ruszyłem suchym i równym asfaltem. Problemy nie wystąpiły. Droga wojewódzka 541 towarzyszyła mi aż do Bieżunia, a jadąc nią zaliczyłem zupełnie niepotrzebnie obwodnicę Lidzbarka (+4 km gratis).
Kolejna przerwa konsumpcyjna miała miejsce na Orlenie w Bieżuniu, gdzie dwie miłe panie nie robiły kłopotów z wjazdem rowerem do środka stacji, a tym bardziej nie widziały problemów z laniem wrzątku w dwa termosy 0,7 litra każdy. Dobrą herbatę tam mają, bo taka ilość wyszła z jednej torebki i nie była to lura :-). Do tej herbaty doszła standardowa kawa i zapiekanka z pieczoną wołowiną jako test nowości.

Dalsza droga to podziwianie w dalszym ciągu pięknie rozgwieżdżonego nieba bez towarzystwa łysego kompana, za to w towarzystwie pobudzających zmysły i odganiających senność odorów z licznych ferm drobiu.
W Bieżuniu zakończyłem jazdę DW 541 i wjechałem na DW 561, która doprowadziła mnie do DK 19 kilka kilometrów przed Drobinem. W tej miejscowości pojawiło się na liczniku 200 km, co oznaczało że jestem już niedaleko celu, a dochodziła dopiero godzina 3 rano. Do świtu było jeszcze daleko, a tym razem nie widziałem potrzeby robienia nocnych fotek. Odwiedziłem więc Statoila w Drobinie, łyknąłem kawę, umyłem się i rzuciłem okiem na mapę, bo teraz zaczynał się najtrudniejszy nawigacyjnie odcinek.

Jeszcze przez kilka kilometrów jechałem DK 10 (wypatrując, czy jakieś rządowe delegacje nie szaleją w okolicy), ale poza normalnym ruchem na krajówce było OK. Ma ona w tym rejonie wygodne pobocze, wiec śmigało się bez stresu.
W miejscowości Góra, mimo wcześniejszego wpatrywania się w mapę, przegapiłem zjazd z krajówki, bo mocno oświetlone rondo jest bez wątpienia nową inwestycją i zmieniona organizacja ruchu nie była dla mnie od razu oczywista. Po jednym nadmiarowym kilometrze już była :-).

Bocznymi drogami w towarzystwie licznych w tym rejonie saren jechałem dalej na południowy wschód. Drogi, pomimo niskiej kategorii, były suche i bez lodu. Niebawem dotarłem do DK 50, czyli drogi popularnie zwanej obwodnicą Warszawy dla TIR-ów. W sobotni poranek więcej było na niej jednak osobówek, a że jeszcze było ciemno zjechałem na śniadanie do Wyszogrodu.
Konsumpcja dokonała się w otwartym już od 6 rano sklepie, gdzie właśnie wjechały ciepłe i pachnące pączki. Do tego doszedł jogurt i tak to się można bawić :-).

Pokręciłem się po miasteczku i chwilę potem przekroczyłem Wisłę. Z dawnych lat pamiętam jeszcze drewnianą konstrukcję, ponoć najdłuższą w Europie, po której teraz oczywiście śladu nie ma. Wisła jeszcze płynęła, ale pokryta była płatami kry na całej szerokości. Zaczynał się już świt, więc można było pokusić się o fotki. Nieopodal widać też było ujście całkowicie zamrożonej Bzury. W widłach tych rzek zanotowałem najniższą temperaturę podczas całej jazdy na poziomie -9 stopni.

Za chwilę opuściłem DK 50 i ruszyłem w kierunku Brochowa - pierwszego celu wycieczki związanego z Chopinem. W tutejszym kościele odbył się bowiem chrzest kompozytora, a wcześniej ślub jego rodziców. Zgodnie z prognozami z ciemności wyłaniał się błękit nieba i promienie słońca zaczynały oświetlać brochowską bazylikę.

Tak doskonałe warunki sprzyjały fotografowaniu, więc z tej możliwości skwapliwie skorzystałem. W samym kościele trwała msza, więc wejście do środka sobie podarowałem.
Po sesji zdjęciowej w Brochowie ruszyłem w kierunku zasadniczym, czyli do Żelazowej Woli. Po drodze mogłem przyjrzeć się mazowieckim równinom, różniącym się od Żuław Wiślanym tym, że są miejscami zalesione. No i u nas nie ma Kampinoskiego Parku Narodowego, którego tablice pojawiły się przy drodze.

W Żelazowej Woli pojawiłem się kilkanaście minut przed otwarciem muzeum o godzinie 9, co wykorzystałem na obejrzenie obiektu z zewnątrz i zrobienie fotografii z tablicą miejscowości.
Po otwarciu bramy zakupiłem (7 zł) bilet wstępu do parku ( dom urodzenia jest nieczynny zimą ). Dowiedziałem się, że do parku nie mogę wejść z rowerem, o jeździe po nim nawet nie mówiąc. Zasugerowano mi zostawienie roweru na stojakach (wyrwikółkach) przed bramą, pod nadzorem kamer. Dodam, że byłem sam w muzeum, a w parku też nie było nikogo. Rozumiem taki zakaz w pełni sezonu, ale teraz? Cóż, strach obsługi przed wszechobecnym monitoringiem był duży i zauważalny.

Oczywiście na pozostawienie roweru pod ,,opieką’’ kamer ja nie mogłem wyrazić zgody, dlatego stanęło na tym, że rower zostanie pod nadzorem ochrony wewnątrz muzeum.
Tak też się stało i powolnym krokiem ruszyłem obejrzeć ogród. Po chwili włączono mi muzykę Chopina z rozmieszczonych w ogrodzie głośników i w tak pięknych okolicznościach przyrody i wysokiej kultury minęło mi dobre pół godziny. Zawiodłem się tylko brakiem popiersia kompozytora przy jego domu, ale jak się potem dowiedziałem zostało schowane na okres zimowy. Szkoda, bo liczyłem na wspólną fotkę z Fryderykiem.

Na zakończenie wizyty zajrzałem do sklepu z pamiątkami, gdzie może się zakręcić w głowie od ilości gadżetów. Mając mało miejsca w torbie nie szalałem z zakupami :-).
Opuszczając muzeum i będąc serdecznie zapraszanym przez obsługę w sezonie letnim (byli mocno zdziwieni styczniowym rowerzystą) ruszyłem na wschód. Główną drogą (DW 580) dotarłem do Kampinosu, gdzie skręciłem na północ, w kierunku Sosny Powstańców. Tym samym wjechałem do Kampinoskiego Parku Narodowego (KPN), którego drogami miałem się przez kilkanaście kilometrów poruszać.

Jeszcze nie miałem okazji eksplorować w żaden sposób KPN, więc z zaciekawieniem rozglądałem się dookoła. Widać było liczne wydmy piaskowe pokryte sosnami, a lokalne ścieżki były pokryte w całości lodem. Mimo to widać było sporo osób biegających, chodzących z kijkami i rozciągających się. Rowerów nie widziałem. Dostrzegłem też duże ziemianki, z daleka wyglądające jak głazy narzutowe lub bunkry. Jak na park narodowy przystało, sporo drzew leżało powalonych i zostawionych samych sobie.

Na granicy gmin Kampinos i Leoncin asfalt nagle się skończył i pojawiła się droga gruntowa z gruntownie wyślizganą przez samochody nawierzchnią. W takich chwilach docenia się szerokie opony, umożliwiające jazdę poboczem. Brak asfaltu trwał 2 km – w sumie mało, ale wystarczająco :-).
Po dotarciu do Sosny Powstańców w miejscowości Górki zrobiłem sobie chwilę przerwy i delektując się pięknym słońcem zadumałem się nad historią tego miejsca.

Dalsza droga też była krajobrazowo ciekawa, bo jechałem asfaltem mając po lewej strony wysoką krawędź wydm, zaś po prawej równinne tereny Puszczy Kampinoskiej.
W planach miałem jeszcze odwiedziny Palmir, ale względy czasowe, jak i raczej pewne oblodzenie dróg gruntowych w pobliżu tego miejsca pamięci kazały mi je zostawić na inny raz. Niebawem wyjechałem więc z obszaru KPN i skierowałem się do Czosnowa, gdzie miałem zaplanowane spotkanie z kochającą rower Elizą, która wcieliła się w rolę przewodniczki po swoich okolicach, zmieniając mi diametralnie koncepcję jazdy do Ciechanowa :-).

W drodze na północ interesował mnie bardzo most kolejowo-drogowy na Narwi w ciągu DK 85. Jest on ciekawą budowlą z racji tego, że nad jednym z dwóch torów kolejowych linii Gdynia-Warszawa jest puszczona jezdnia drogi krajowej. Wszystko na jednej konstrukcji, jedno nad drugim. Wiele razy przejeżdżałem go koleją, nigdy nie widziałem go od góry.

W drodze do niego zatrzymaliśmy się na moście im. Marszałka Józefa Piłsudskiego na Wiśle na krótkie spojrzenie w Wisłę i uchodzącą niedaleko Narew. Chciałem też zajrzeć do lokalnych mennonitów o których informowała mapa (dom modlitwy, cmentarz), ale jak Eliza orzekła, że niczego takiego tutaj nie ma, to się już nie odzywałem :-).

I tak dotarliśmy do Modlina, gdzie zajrzeliśmy we wschodnie okolice twierdzy (Brama Ostrołęcka), a potem lokalnym skrótem wzdłuż torów ruszyliśmy w kierunku Pomiechówka. Miejscowość znana z organizowanych brevetów kolarskich od teraz kojarzy mi się też z zajazdem ,,Magnolia’’ w którym ładowałem akumulatory pomidorową z makaronem i pierogami z kaszanką jęczmienną. Do tego doszły pączki od Elizy, przygotowane dla elbląskiej ekipy, której nie było, więc deser miałem w ilościach tłustoczwartkowych :-)). Bardzo dziękuję Elizie i dziękuję kolegom :-).

Po obiedzie pożegnałem się z moją sympatyczną przewodniczką i ruszyłem rekomendowaną przez nią drogą wzdłuż rzeki Wkry na obszar Rezerwatu Dolina Wkry. Dobrych kilka kilometrów miałem okazję popatrzeć sobie na tą sympatyczną rzekę, stanowiącą też szlak kajakowy. Dobry asfalt, znikomy ruch samochodowy i ładne widoki to rowerowy samograj, nic więcej nie trzeba do szczęścia. Rzeka Wkra niebawem się skończyła, kończył się też powoli dzień i zaczynało zmierzchać. Jadąc zakosami zbliżałem się ponownie do DK 50 na którą wjechałem około 10 km przed Ciechanowem.

Ruch na niej był duży, ale wyłącznie osobowy. Jechało sporo młodzieży na sobotnie imprezy w Ciechanowie. Zwracałem uwagę bogatym oświetleniem tylnym, więc pojawiło się kilka dialogów, z cyklu: skąd, dokąd, dlaczego rowerem, po co? Ekipy były jeszcze trzeźwe, więc nie było kłopotów z przestrzeganiem przepisów drogowych.
Coraz większe kłopoty miałem za to z napędem mojego Kubusia, który strajkował coraz częściej, a ja już nie miałem zbytnio siły, aby – pedałując nawet od Czosnowa z wiatrem – kręcić z blatu. Będąc zatem w Ciechanowie, zajrzałem na dworzec PKP, ale to co zobaczyłem w rozkładzie sprawiło, że dość szybko obrałem kierunek na Mławę :-). Najbardziej rozbawiła mnie propozycja połączenia do Elbląga przez uwaga: Olsztyn, Iławę i Malbork. W sumie spędziłbym noc w PKP, zamiast w siodełku.
Znienawidzony po tej jeździe odcinek Ciechanów-Mława jechany w odwrotnym kierunku z wiatrem był całkiem przyjemny i minął szybko i bezboleśnie.

W Mławie zjadłem kolację na Orlenie w postaci sprawdzonego zestawu hot-dog i kawa. Dorzuciłem do tego żelki Haribo i mogłem ruszać w ciemną noc. Tym razem nie było mowy o bezchmurnym niebie, bowiem zakryte było chmurami z których miało wg. prognoz nic nie padać. Termometr wskazywał -5 stopni i to była też temperatura odczuwalna, bo jak pisałem, wiało cały czas w plecy.
Zmodyfikowałem wstępne plany trasowe i podarowałem sobie jazdę przez Nidzicę, bo z takim napędem nie miało już sensu wydłużanie trasy. Tak więc znaną drogą DW 544 z Mławy przez Działdowo i Rychnowo (DW 542) dotarłem do DK 7 pod Ostródą, czyli na jeden wielki plac budowy S7.

Po drodze wyprzedziło mnie kilka samochodów, z których jeden po wykonaniu tego manewru uderzył w lisa. Usłyszałem głośny huk i po chwili mijałem ciepłe jeszcze, ale już bez życia zwierzę. Kierowca nie zatrzymał się, ja także.
Krajówka pod Ostródą była pusta, dlatego też miałem okazję porozmawiać z kierowcą samochodu, który przez kilka chwil jechał moim tempem i pytał się czy jadę rowerem, bo muszę, czy tak lubię. Jak mu powiedziałem skąd ruszyłem i po co, oraz dokąd jadę, to odparł, że słyszał o MRDP, ale rowerem jeździ tylko krótkie dystanse. Odpowiedziałem mu, że też tak kiedyś jeździłem a teraz to i tak, i tak :-).

Jeden z podjazdów przed Ostródą pokonałem z buta, bo manetka nie załapała zmiany biegów. Co za wstyd ;-).
W samej Ostródzie na skrzyżowaniu z DK 16 są obecnie jakieś ogromne hałdy, a układ drogowy zupełnie nie przypomina mi niczego znanego. Udało się jednak zjechać do miasta i zajrzeć na dworzec PKP. Nic ciekawego na mnie nie czekało, więc czując już niezłe zmęczenie zajrzałem na ostatni podczas tej jazdy Orlen. Eliza w rozmowie wspominała mi, że Orleny mają dobrą pitną czekoladę Milkę, więc skorzystałem z tej podpowiedzi. Faktycznie, smakowała mi i dała ,,kopa’’, ale jednak nie na długo. Zmęczenie było jednak już spore, godzina 3 w nocy, a do domu z 80 km.

Ostatnią – nie – przedostatnią atrakcją na trasie był także nowy dla mnie układ drogowy na wyjeździe z Ostródy, bo do tego miasta dochodzi już od niedawna wybudowana S7. Po pojawieniu się stosownego znaku pozostało mi pokonać dwa rowy, na szczęście płytkie i bez wody, aby znaleźć się na drodze technicznej.
Dobrze znana jazda starą DK 7 miała dla mnie ostatnią atrakcję, jeżeli tak można powiedzieć o lodowych koleinach, które skończyły się dopiero przed Pasłękiem.

Zużyty napęd, koleiny i wiatr w plecy. Z taką triadą walczyłem na trasie ostatniego odcinka, aby nie zasnąć, nie przewrócić się i nie zerwać skaczącego napędu.
Spać się już chciało jak cholera i gdyby to było lato na pewno zaległbym na którymś z licznie mijanych przystanków lub po prostu w trawie. Zimą takich rzeczy robić nie wolno, więc trzeba było bawić się gimnastyką, bieganiem, truchtaniem i generalnie zmianami nużącej pozycji siodełkowej. Dobrze sprawdzał się też hit Maryli Rodowicz w wersji mocno sprofanowanej :-).

Strach przed brzemiennym w skutkach upadkiem spowodował, że jeszcze mijając Zielonkę Pasłęcką, spojrzałem, czy nie jedzie przypadkiem pociąg do Elbląga. A było to zaledwie 30 km od miasta.
W Pasłęku zajrzałem jeszcze na stację Lotos, ale tylko po to, aby się umyć, spędzić sen zimną wodą i chwilę odpocząć w cieple. Wykorzystałem też ogromną mapę Polski do wykonania ostatniego zdjęcia.

Kolejne kilometry to jazda w warunkach wstającego, niedzielnego poranka i wjazd do Elbląga o 8 rano. Kiedyś zasnąłem po maratonie w fotelu, tym razem na dwugodzinną drzemkę wybrałem wannę. Udało mi się nie utopić :-).

Dziękuję Elizie za pomoc organizacyjną przed wyjazdem i za przewodnictwo podczas samej jazdy. Miło było poznać liderkę klasyfikacji Bikestats za rok 2016. Wielkie dzięki za energetyczne prezenty na trasie :-).
Sam maraton pomógł mi odzyskać pewność, że wiem na co się piszę, startując w sierpniowym MRDP. Teraz powinno być tylko lepiej.


W związku z licznymi pytaniami, co jadłem i jak byłem ubrany informuję, że:

1. Ubrany byłem w trzy warstwy odzieży termicznej:
- koszulka potówka Adidas climacool,
- bluza Craft z membraną Windstopper,
- bluza Craft golf z zamkiem,
- bluza zimowa z membraną Rogelli,
- spodnie długie Biemme z membraną rzecz jasna,
- kalesony Craft,
- pod nimi krótkie spodenki Endura z dobrym pampersem, bo Biemme to ma pampersa już tylko teoretycznie,
- dwie pary skarpet pod kolano, co okazało się niewystarczające i wymagało użycia ogrzewaczy chemicznych,
- zwykłe buty Jack Wolfskin z membraną Gore-tex,
- rękawiczki Chiba Alaska i pod nimi zwykłe z włóczki za 8 zł.
- opaska na szyję z włóczki, czapka pod kask Accent.
Ubranie tego wszystkiego było nieco męczące :-).
Dodatkowo miałem krem mrozoodporny do twarzy i sztyft do ust.

2. Picie trzymałem w dwóch termosach z Biedronki po 0,7 litra każdy. Lałem do nich gorącą herbatę, zimną herbatę i soki (nieporozumieniem okazało się wlanie gęstego Kubusia, bo nie chciał lecieć i upaćkał mi cały termos). Na trasie jadłem fast foody ze stacji benzynowych, obiad w Pomiechówku, banany i słodycze w sklepach. Poza tym miałem ze sobą żelki Haribo  Roulette z Biedronki, batony sezamowe z Lidla i dwie czekolady z bakaliami. Zjadłem wszystko. ,,Dopingowałem’’ się też tradycyjnie karnityną w tabletkach i kofeiną z kawy, coli i czekolady.
Więcej grzechów nie pamiętam :-).








203 dni do MRDP.

Kategoria SUPERMARATONY



Komentarze
MARECKY
| 17:03 wtorek, 7 lutego 2017 | linkuj Dzięki Panowie :-)
rmk
| 14:51 wtorek, 7 lutego 2017 | linkuj Pomimo, że wyjazd zimowy, to przeczytałem relację z wypiekami :) Świetny pomysł, jeszcze lepsza realizacja. Gratuluję samozaparcia :)
Mariobiker1973
| 21:34 piątek, 3 lutego 2017 | linkuj WOW !!! No to pocisnąłeś :) Gratki :)
MARECKY
| 17:37 piątek, 3 lutego 2017 | linkuj eliza: Cała koncepcja jazdy do Ojrzenia bardzo przypadła mi do gustu. Dzięki raz jeszcze :-)

mors: Dzięki. Wybacz te termosy i inne ustrojstwa, ale bidony by zamarzły a ja bym padł odwodniony :-)

michuss: Cieszę się i już dziękuję. Płynna Milka wchodzi na stałe do jadłospisu :-)

wilk: Tym bardziej, że na jesieni miesiąc zupełnie leniuchowałem i nie byłem pewien, czy nie przedawkowałem.

sierra: Pączki od Elizy były całkowitą niespodzianką, prezentem dla elbląskiej ekipy. Wcześniej ją tylko informowałem, że może nas być 3-4 osoby ale jak widać przeliczyłem się dość mocno. No, ale nie zmarnowały się :-)

Pozdrawiam.
sierra
| 13:53 piątek, 3 lutego 2017 | linkuj " Do tego doszły pączki od Elizy, przygotowane dla elbląskiej ekipy, której nie było, więc deser miałem w ilościach tłustoczwartkowych :-)). Bardzo dziękuję Elizie i dziękuję kolegom :-). "
Marek, no wiesz, gdybyś Tym Nas zmotywował, to odpuściwszy "Helską Włóczęgę" pewnie sam byś nie podróżował... ;)
wilk
| 11:39 piątek, 3 lutego 2017 | linkuj Taka trasa to rzeczywiście daje sporo pewności przed MRDP, w tak trudnych warunkach zrobić 600km to duża sztuka, wymagająca mnóstwo samozaparcia. W sierpniu to powinno zaprocentować, a zimno tez potrafi być, ja nad ranem w górach koło 2 stopni miałem ;))
michuss
| 08:37 piątek, 3 lutego 2017 | linkuj Świetnie napisana relacja, niesamowity wyczyn, brawissimo! Będę się przyglądał Twojej jeździe na MRDP trzymając kciuki.

Czekolada milka rzeczywiście wymiata - też ją piłem w czasie nocnego przelotu i dała mi niezłego kopa, choć po pierwsze było to wiosną, a po drugie nie miałem w nogach tak potwornego dystansu jak Twój :D
mors
| 22:05 czwartek, 2 lutego 2017 | linkuj Uwznioślony duchem Żelazowej Woli, akapity z Elizą czytałem z klasycznym "Dla Elizy" w podkładzie. :) Później się dopiero skapłem, że to przecież nie chopinowskie dzieło. ;))

Gratuluję i zazdroszczę kondycji, aczkolwiek łyżką dziegciu w tej powieści były te termosy i inne formy dogrzewania się. Gdyby nie to, byłbyś moim idolem. ;))
eliza
| 21:40 czwartek, 2 lutego 2017 | linkuj cieszę się, że droga nad Wkrą się spodobała:)
MARECKY
| 15:59 wtorek, 31 stycznia 2017 | linkuj Dobrze widzisz :-)
andzrej02
| 14:08 wtorek, 31 stycznia 2017 | linkuj Widzę po jednym zdjęciu że jednak sam nie byłeś tylko z pewną nieznajomą ;-)
MARECKY
| 13:29 wtorek, 31 stycznia 2017 | linkuj mors: Okienka pogodowe trzeba bezwzględnie wykorzystywać :-).

Nefre: Dziękuję.

kbiały: Dziękuję. Stanowczo za często jeździcie na Hel :-)

sierra: Jasne że szkoda, ale przecież zapraszałem ...

gość: W dworku, a nawet na dworku :-)

wilk: Dziekuję.

vuki: To był sprawdzian, czy forma w ogóle jest. Po tak słabiutkiej jesieni musiałem ustalić na czym stoję.

gustav: Będzie o tym w relacji. Cierpliwości.

Bikestats: Spania brak, bo to nie pora na leżakowanie w polu czy na przystankach. Brutto 41 h.
Bikestats | 21:23 poniedziałek, 30 stycznia 2017 | linkuj To ile spania tym razem było? Czas brutto podawać ?
gustav
| 18:07 poniedziałek, 30 stycznia 2017 | linkuj noo wygląda gryfnie :] poproszę jakiś opis co do radzenia sobie z dogrzewaniem jedzenia i picia; cały czas chodzi mi po głowie jakiś trip całodniowy, ale jak sobie pomyślę o zamarznietym jedzeniu, to sie odechciewa. A biesiady w restauracji co 70km to droga zabawa eheh...
vuki
| 15:26 poniedziałek, 30 stycznia 2017 | linkuj nie za wcześnie ta forma? do MRPD jeszcze trochę, dowaliłeś w styczniu!
wilk
| 14:49 poniedziałek, 30 stycznia 2017 | linkuj Piękna trasa, ogromny dystans jak na jazdę na mrozie
Gość | 10:43 poniedziałek, 30 stycznia 2017 | linkuj W tym dworku byl nocleg, czy tak jak zwykle w krzakach?
sierra
| 06:52 poniedziałek, 30 stycznia 2017 | linkuj Marek i ja się dołączam.
GRATULACJE :)
P.S.
Trochę szkoda że bez Nas, ale może następnym razem ;)
kbialy2002
| 06:31 poniedziałek, 30 stycznia 2017 | linkuj Graty i Graty... Ciepło nie było... Ależ pociągnąłeś... My skromnie tylko na Helu... Pozdrowerek...
Nefre
| 23:20 niedziela, 29 stycznia 2017 | linkuj Gratuluję dystansu zimą... Chopin to by chyba jakąś etiudę napisał, gdyby żył.... Fajne fotki
mors
| 22:22 niedziela, 29 stycznia 2017 | linkuj i pozamiatane! :0
ech... ;]
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa niktn
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]