Dane wyjazdu:
Temperatura:24.0
BYWA i TAK :-/
Piątek, 13 kwietnia 2018 ·
| Komentarze 5
Trasa: KATOWICE-Sosnowiec-Dąbrowa Górnicza-Ogrodzieniec-Włoszczowa-Opoczno-Rawa Mazowiecka-Skierniewice-Sochaczew-Raciąż-Żuromin-Lidzbark-DZIAŁDOWO>>>ELBLĄG
MAPA
GALERIA ( z opisem)
Może jednak nie warto robić długich dystansów w piątek 13? Przesądny nie jestem, ale :-))
RELACJA
Po zakończonych warsztatach SUMP pozostało nadać paczkę z ,,cywilnymi’’
ciuchami na całodobowej poczcie w Katowicach i ruszyć w Polskę. W ten prosty sposób odchudziłem się o całe
10,67 kg i mogłem próbować jechać z kolegami
na kolarzówkach :-).
Krzysztof wcielił się
ponownie w rolę nawigatora po Katowicach i pomniejszych miejscowościach,
tak aby nie trzeba było jechać ekspresówkami czy też A4 na przykład. Z centrum
Katowic ruszyliśmy o godzinie 15:15, czyli w porze popołudniowego szczytu
komunikacyjnego. Łatwo nie było, ale po zjechaniu na boczne drogi samochodowa
sraczka nieco się uspokoiła.
Przez Sosnowiec i Dąbrowę Górniczą dotarliśmy do początku DW
790, która miała nas wyprowadzić w
kierunku Ogrodzieńca. Przemysłowy krajobraz
szybko ustąpił miejsca jurajskim ostańcom i stopniowej wspinaczce na Wzgórze
Kromołowiec za Niegowonicami. Wcześniej minęliśmy drogowskazy kierujące na
Pustynię Błędowską, ale to nie tym razem.
Dalej jechaliśmy przez Ogrodzieniec, gdzie pożegnał nas
Krzysztof i skręcił na Olkusz. Z
Robertem niebawem dotarliśmy do Podzamcza,
gdzie zatrzymaliśmy się obejrzeć klimatyczne ruiny Zamku Ogrodzieniec i uzupełnić zapasy żywnościowe. Tutaj też dzwoniłem do
Elizy, że w Sochaczewie
będziemy wcześnie rano.
Dalsze kilometry to stopniowe tracenie wysokości i walka z wiejącym w twarz albo spychającym
wiatrem. Ciepłym, ale niesprzyjającym.
Przez Pilicę i bocznymi drogami dotarliśmy do Szczekocin,
gdzie Robert chciał obejrzeć miejsce katastrofy kolejowej z 2012 roku. Wymagało
to lekkiego odbicia z trasy i po krótkiej jeździe DK 78 zjechaliśmy do wsi
Chałupki, gdzie to tragiczne zdarzenie miało miejsce. W warunkach zapadającego zmierzchu zdążyliśmy
jeszcze wykonać zdjęcia pomnika we wsi i krzyża tuż przy samym nasypie
kolejowym.
Po powrocie na trasę skierowaliśmy się na Włoszczową i dalej
na Łopuszno (23:45-152 km), gdzie zatrzymaliśmy się na Orlenie. To znaczy ja się
zatrzymałem, a Robert wkurzony że stacja obsługuje tylko przez okienko odjechał
do znajdującej się na przedmieściach stacji BP. Ja tam kupiłem hot doga i zasiadłem na rynku miasteczka.
Po jego zjedzeniu powoli ruszyłem, a Robert dogonił mnie w
Radoszycach , gdzie Orlen okazał się otwarty normalnie i tutaj zaatakowałem
pojawiającą się senność kawą.
Skrótem przez Zychy dotarliśmy do Jacentowa na DK 74 i
krajówką ruszyliśmy na północ. Wiatr na
tym odcinku sprzyjał wybitnie, do tego droga była ruchliwa i kilometry szybko się łykało. Piętnaście kilometrów
szybko minęło i już skręcaliśmy na Opoczno (2:45-213 km).
Tutaj zajechaliśmy na Orlen, gdzie zjadłem zapiekankę i
wypiłem kawę oraz uzupełniłem zapasy w bidonie. I skierowaliśmy się na Rawę Mazowiecką. Przed
nią pamiętam jakąś masakrycznie długą prostą, tak, że jak nas wyprzedził samochód, to jego światła było widać dobre
parę minut. Dobrze, że było jeszcze ciemno :-).
Postoju w Rawie nie urządzaliśmy, chociaż sen morzył mnie już
solidnie. Dziwne, jak na pierwszą noc w siodle, ale tłumaczę to ogólnym
niewyspaniem i lekko niezdrowym trybem życia w dniach poprzedzających maraton
;-). Zatrzymaliśmy się na śniadanie kilka kilometrów dalej, w Niwnej (5:50), gdzie w sklepie były już
ciepłe drożdżówki i to było dobre.
Wkrótce nastąpił wschód słońca i do Skierniewic wjeżdżaliśmy
już w pełnej lampie. Miasto z licznymi znakami B-9 średnio przypadło m ido
gustu, kilometry betonowych ścieżek przed, w i za Skierniewicami kojarzą mi się
z elbląskim królestwem polbrukowym.
W Skierniewicach (7:00-286 km) powiadomiłem Elizę, że jesteśmy nieco
opóźnieni i w Sochaczewie będziemy najszybciej za 1,5 godziny. Szansa na spotkanie się liderów
Bikestats wzrastała ;-).
Do Sochaczewa wjechaliśmy razem z falą porannego szczytu komunikacyjnego
i miasto sprawiało wrażenie zatłoczonego. Motając się nieco na jego ulicach w końcu
znaleźliśmy wjazdówkę w kierunku na Brochów i na Orlen , na wprost którego
znajdowała się kolejna w kolekcji ulica Księżycowa - tak pracowicie zaliczane
przez Roberta.
Po zrobieniu pamiątkowej fotki zasiedliśmy na Orlenie (330 km – 9:15) i czekając na Elizę dowiedzieliśmy się, że jest
już na trasie i dociera do Leszna. Czekało ją jeszcze sporo kilometrów do Sochaczewa
i zaproponowała, abyśmy ruszyli do Żelazowej Woli. Roberto jednak nieco się
spieszył, bo musiał być przed północą w Elblągu. Rad nierad ruszyłem z kolegą.
I tak to nie doszło do spotkania, chociaż dzieliło nas
zupełnie niewiele kilometrów. Okolice chopinowskie
okazały się pechowe jeszcze z jednego względu, bowiem za Brochowem na nierównym
przejeździe kolei wąskotorowej zgubiłem wiatrówkę Bontragera, która wysunęła się
spod gum bagażnika i spadła na pobocze.
Zorientowałem się w sytuacji dość szybko, ale powrotna jazda
poszukiwawcza prawie do Sochaczewa nie
przyniosła rezultatu. Za duży ruch pieszo-rowerowy był na poboczu … Od tego momentu jechałem już samodzielnie, bo
nie miałem sumienia spowalniać Roberta.
Pogoda na razie była tak dobra, że kurtka zupełnie nie była
mi potrzebna, ale prognozy na wieczór mówiły coś o burzach, opadach i spadku
temperatury po zachodzie słońca. A ja miałem cieniutką bluzę, koszulkę i
potówkę :-).
Przez Brochów skierowałem się drogą znaną z
zeszłorocznej jazdy, tyle że teraz w nieco normalniejszej porze roku w kierunku przeprawy na
Wiśle i Bzurze pod Wyszogrodem. Na wysokim brzegu Wisły obejrzałem pomnik Bitwy
pod Bzurą i kilka innych obelisków różnotematycznych. Potem wskoczyłem na DK
62, znacznie spokojniejszą niż sławna obwodnica dla TIR-ów DK 50 i bocznymi drogami
skierowałem się na Raciąż.
W tym miasteczku (405 km – 15:30) zjadłem obiad (kebab), solidnie odpocząłem, uchwyciłem na fotkach
ducha mazowieckiej krainy i ruszyłem dalej. Przyjemny odcinek z wiatrem do
Zawidza szybko minął i kierując się na północ znowu zaczęła się wojna ze spychającym
do osi jezdni wiatrem. Taka szarpanina
trwała do Żuromina (450 km – 18:00), gdzie DW 541 nieco skręciła na zachód i
wiatr wiał bardziej w plecy.
Poza wiatrem w plecy zobaczyłem też za plecami groźnie
ciemniejące niebo i nie był to jeszcze zachód słońca. Próbowałem przyspieszyć tempo jazdy, ale
okazało się to niewykonalne bo zmęczenie
było już spore. W Lidzbarku (478
km - 19:20) znowu niepotrzebnie wjechałem na nową obwodnicę tego miasta, która
ma fajny asfalt, tylko że wydłuża rowerzystom
drogę na północ albo na południe o dobre parę kilometrów.
Siedząc sobie
na Orlenie (wyjazd na Działdowo) patrzyłem na błyskające niebo i stwierdziłem,
że ewakuuję się do Działdowa na PKP. Nie
było sensu kopać się z pogodą, zmęczeniem i drugą nocką w siodle, bo w imię
czego i to jeszcze bez właściwej odzieży?
Niezawodne PKP opóźniło pociąg TLK Małopolska z Przemyśla do
Gdyni o całe 30 minut, ale pociąg w Malborku do Elbląga łaskawie czekał i nie
musiałem o północy dokręcać 30 km do domu :-).
A wszystko to działo się 13 kwietnia w piątek ….