Dane wyjazdu:
Temperatura:15.0
MARATON PÓŁNOC-POŁUDNIE - POWRÓT
Środa, 19 września 2018 ·
| Komentarze 2
Trasa: BUKOWINA TATRZAŃSKA-Łysa Polana-Bukowina Tatrzańska-Nowy Targ-Rabka Zdrój-Myślenice-Lanckorona-Kalwaria Zebrzydowska-Skawina-KRAKÓW
GPSMAPAGALERIA (z opisem)
Do Krakowa ruszyłem ze schroniska Głodówka na … południe. Zanim
bowiem obrałem kierunek północny, pojechałem w kierunku wjazdu na drogę do
Morskiego Oka zobaczyć sławny szlaban. Towarzyszył mi na tym fajnym zjeździe
wizerunek dymiącego jak wulkan Hawrania. W Łysej Polanie poza szlabanem
ujrzałem tłumy pieszych i rzędy samochodów na parkingu i poboczach. Co tutaj
się musi dziać w wakacje?
Zarządziłem czym prędzej odwrót i zaglądając jeszcze za
Białkę 200 metrów na Słowację rozpocząłem wspinaczkę z powrotem do Bukowiny Tatrzańskiej.
Po wdrapaniu się w okolice schroniska rozpoczął się zjazd przez Bukowinę.
Zajrzałem do najsłynniejszego miejscowego hotelu, ale tylko
po to aby porozmawiać z bankomatem, co wymagało niemałego zjazdu i takiegoż
podjazdu. Wypłacona kasa na podjeździe bardzo ciążyła ;-).
Zaprowiantowałem się na nocną jazdę i zatrzymując się kilka
razy na robienie zdjęć pomknąłem w dół opustoszałą drogą. Wstępny plan jazdy
zakładał poruszanie się do Nowego Targu DK 49, a potem zakopianką do Chabówki i
przez Rabkę dalej DK 7 do Myślenic.
Stamtąd zaś już za dnia zamierzałem odwiedzić Kalwarię Zebrzydowską i do
Krakowa dotrzeć Wiślaną Trasą Rowerową. Interesowało mnie bowiem obejrzenie
powstającej S7 ze szczególnym uwzględnieniem wjazdu do długiego tunelu pod
Luboniem. Słusznie zakładałem, że legendarnie niebezpieczna, zakorkowana i
wąska zakopianka w nocy będzie dla mojego roweru w sam raz szeroka i pusta.
W sporym ruchu dotarłem za to do Nowego Targu i na rynku
przy pomniku barana i owcy o nazwie ,,Dialog’’ stanąłem na kolację w Bistro
Toscana. Zamówiłem typowe danie regionalne z Podhala, czyli tunezyjską
szakszukę. Dobra była! Poprawiłem kawą i byłem gotowy do drogi. Drogi pod górę,
bo z doliny Dunajca inaczej się nie da.
Prosta jak strzała dwujezdniówka wyprowadziła mnie z miasta
i rozpoczął się podjazd (już jednojezdniowy), na szczycie którego całe miasto było
widać jak na dłoni. Widać też było
gwiaździste niebo z łysym w roli głównej i rozleniwiającą temperaturą około 15
stopni. Ech, żeby tak było ciepło jak zjeżdżałem z Krowiarek.
Na zjeździe z Rdzawki do Chabówki obejrzałem iluminację
zabytkowego kościółka na Obidowej. Urzekająco piękna konstrukcja z drewna także
nocą prezentuje się doskonale. Dojście
do niej wymagało skakania przez bariery energochłonne dwujezdniowej już w tym
miejscu zakopianki.
Dalszy dynamiczny zjazd doprowadził mnie do skrzyżowania na
Rabkę Zdrój i ruszyłem w kierunku uśpionego uzdrowiska, dobrze poznanego
podczas pieszych wakacji rodzinnych. Przejechałem koło Muzeum im. Władysława Orkana
mieszczącego się w pięknym i iluminowanym drewnianym kościele.
Z Rabki wydostałem się na skrzyżowanie DK 7 i DK 47, które
obecnie wygląda niepozornie, ale niebawem nabierze ogromu. Natomiast w
okolicach Skomielnej Białej już dostrzegłem zarysy gigantycznych filarów na których
opierać się będą estakady S7 i widziałem też wjazd do tunelu.
Niezłe wrażenie wywołała pracująca na trzy zmiany
baza materiałowa Astaldi. Oświetlona jak stacja kosmiczna na Marsie ;-). Robiąc tą fotkę stałem dokładnie nad
wjazdem do tunelu.
Od Skomielnej rozpoczął się długi zjazd do Lubnia w dolinę
rzeki Raby, gdzie pożegnałem się z zakopianką i od teraz jechałem już drogami
technicznymi przy niedawno otwartym odcinku S7. Tutaj, na odcinku do Myślenic
widziałem 1 (słownie: jeden) samochód.
Miło było go spotkać , tak w ramach urozmaicenia :-). W Lubniu dłuższą
chwilę poświęciłem lokalnemu kościołowi, elegancko iluminowanemu. W Pcimiu zatrzymałem się na Orlenie, aby sprawdzić
czy nie spotkam przypadkiem prezesa tej firmy, który wiele lat był tutaj
wójtem.
Ekspresowa S7 cały czas biegła tuż przy drodze którą ja
jechałem i mogłem zauważyć, że i tam dużego ruchu nie było. W Stróży lekko
zamotałem się nawigacyjnie, bo kontynuacja odcinka w kierunku Myślenic była
nieco ukryta między budynkami i za pierwszym razem w nią nie trafiłem.
Dalej było już OK i o godzinie 3 pojawiłem się w
Myślenicach. Chwilę pokręciłem się po miasteczku i ruszyłem na zachód w
kierunku Lanckorony i Kalwarii Zebrzydowskiej.
Atrakcje i ciekawostki drogowe miałem za sobą, nadszedł czas na doznania
innego rodzaju.
Droga zaczęła się lekko wspinać, co było miłą odmianą po
kilometrach zjazdów i jazdy doliną Raby. W Lanckoronie poczułem nieprzepartą
potrzebę snu, więc z nią nie walczyłem i zaległem na przystanku autobusowym. Ze
snu obudził mnie o właściwej porze mieszkaniec, który przyszedł na autobus.
Wypadało podziękować i ruszyć dalej :-).
Klimatyczny rynek w Lanckoronie wyłożony dużymi kamieniami
(i otoczony drewnianymi domami) wprawił moją pękniętą obręcz w stan szoku, ale
dała sobie z nim radę. Mavic robi naprawdę dobre felgi! A że lokalny sklep był
już czynny (5 rano), to urządziłem sobie śniadanie.
Już tylko rzut kamieniem dzielił mnie od Kalwarii
Zebrzydowskiej, przy której pierwszych kaplicach pojawiłem się o 6 rano. O
Sanktuarium można napisać wiele, zainteresowani tym miejscem wszystko znajdą w
sieci. Dla mnie wszystko ułożyło się idealnie, bo wschód słońca pięknie
rozjaśnił na moich oczach wschodnią ścianę bazyliki.
Spędziłem w tym miejscu, wpisanym na listę światowego
dziedzictwa UNESCO jako jedyna kalwaria na świecie, dobrze ponad godzinę czasu
i naprawdę warto było.
Dalsza droga prowadziła w dolinę Wisły wzdłuż linii
kolejowej. Nocna jazda bez blachosmrodów była już wspomnieniem, dlatego też
dość szybko ewakuowałem się z ruchliwej o poranku DW 953 i odbiłem w kierunku
promu w Czernichowie.
Przed nim wjechałem na Wiślaną Trasę Rowerową (WTR)
elegancko wyasfaltowaną na wale Wisły. Nie tak jak w
kujawsko-pomorskim.
Sam prom też obejrzałem, chociaż głębokość Wisły w tym miejscu – jak powiedział
mi pracownik – to 1,2 metra, które można by pokonać z rowerem nad głową.
Że jednak powoli zbliżała się chwila odjazdu pociągu z
Krakowa zawróciłem do WTR i nią pojechałem w kierunku Krakowa. Oznakowanie
trasy niebawem zaczęło płatać figle nawigacyjne, bo raz było a raz nie. Umówmy
się jednak, że jadąc wzdłuż rzeki trudno się zgubić, a i kominy Skawiny też
były dobrymi znakami orientacyjnymi.
Niebawem ukazał się klasztor w Tyńcu u podnóża którego WTR
prowadzi. Niemiłą niespodzianką dla moich slicków oraz pękniętej obręczy był
fakt, że asfalt w okolicach klasztoru przeszedł w drogę gruntową, a w lasku
pojawiło się błotko. Na szczęście nie trwało to długo.
Od Tyńca poruszałem się w lekkim tłumie
rowerowo-pieszo-rolkowym i spokojnym patataj dotarłem do dworca PKP. Nie bez trudności ulokowałem rower przy
ochronie dworca, bo w żadnej z dwóch przechowalni nie chciano mi go przechować
i udałem się pod prysznic, żeby ludzi w Pendolino nie pozabijać.
Szybka podróż na północ zakończyła tę jakże wspaniałą
imprezę urodzinową. Chcę więcej takich urodzin ;-).