Dane wyjazdu:
Temperatura:40.0
RACE AROUND POLAND - ETAP 1
Sobota, 6 lipca 2024 ·
| Komentarze 0
Trasa: WARSZAWA-Góra Kalwaria-Pilawa-Czemierniki-Parczew-Dorohusk-Hrubieszów-Mircze-Tomaszów Lubelski-Radymno-PRZEMYŚL
MAPA (całość)
GALERIA (całość, z opisem)
PROFI FOTODALEJ >>>
Ze startu honorowego w Wilanowie ruszyłem sobie z
Markiem niespiesznym tempem w kierunku wsi Obórki, gdzie zaplanowany był start ostry.
Do przejechania było 9 km i godzina czasu, więc naprawdę nie było potrzeby się
spieszyć. Tym bardziej, że bezchmurne niebo zwiastowało trudny początek walki
na 1800 km dystansie.
Z Obórek start w trasę nastąpił o 11:36 (Marek 3 minuty wcześniej).
Ta godzina miała mi teraz odmierzać dobowe limity na pokonanie około 300 km
między punktami kontrolnymi (bufetami) na trasie Race Around Poland (RAP). Ten
maraton ma bowiem formułę imprezy ze wsparciem, coś w stylu BB Tour.
Novum są
tylko te pośrednie limity czasu, których także trzeba było przestrzegać pod
rygorem dyskwalifikacji. W ten sposób tworzyły one limit główny imprezy na
dystansie 1800 km - 144 godzin (6 dób). No i to było dla mnie najważniejsze –
sprawdzić się podczas 6 dniówki.
Pierwsze kilometry, do Góry Kalwarii, to jazda w niemijającym
peletonie warszawskich ustawek mniejszych i większych. Oni gnali, ja jechałem
bo inaczej być nie mogło. Całe to towarzystwo pożegnałem przy Górze Kawiarni w
Górze Kalwarii i po przekroczeniu Wisły ruch rowerowy zaczął zanikać.
Od początku trasy wiał sprzyjający wiatr z kierunków
południowo-zachodnich i po obraniu kierunku wschodniego zaczął on dobrze
napędzać. Tak dobrze, że pierwsze 100 km pokonałem w 4 godziny! Okupiłem to
bólem w okolicach wyrostka robaczkowego, a potem żołądka.
Przyczyną była zbyt
mocno ściśnięta ,,nerka”, którą nieco za mocno – względem torby podsiodłowej –
wypchałem różnymi rzeczami. Odkryłem to z ulgą, bo już różne czarne myśli
zaczynały się w głowie formować ;-)
W
czasie tych 100 km był postój w Pilawie przy fontannie oraz brzemienny w
skutkach postój na lokalnej stacji benzynowej w
Miastkowie Kościelnym. Brzemienny, bo zostawiłem tam obydwa, napełnione pięknie
lodowatą Nestea, bidony. O tym fakcie zorientowałem się po 5-7 km od tej wsi.
Krótko kalkulowałem powrót, ale myśl o stracie tak ładnie przejechanych km
byłaby dla mnie nie do zniesienia, więc zdecydowałem, że będę od teraz kupował
stosowne butelki, pasujące do moich dwóch różnych koszyków. Wiedziałem
dokładnie, jakie pojemności to mają być ;-)
Następny dłuższy postój był w Czemiernikach, gdzie była
połowa dystansu dla uczestników RAP 300 (Warszawa-Warszawa). Jechała go
Patrycja,
jedna z pięciu osób które z Elbląga brały udział w tej edycji RAP. Minęliśmy
się w drodze, bo i jej i mi się spieszyło.
W Czemiernikach najadłem się pierogami z soczewicą oraz pierogami
z mięsem, opiłem się kawą i ruszyłem czym prędzej w drogę. Zwłaszcza że na lokalnym
boisku trwał koncert, a rytmy disco polo nie są moimi ulubionymi ;-) Zdążyłem też zamienić kilka słów z
Robertem,
który nieco wcześniej dogonił mnie na trasie (ruszał z Wawy godzinę po mnie) i
jechał swoje 3600 km (główny dystans RAP) zgodnie ze swoim harmonogramem.
Dalsza droga ku wschodniej granicy to kolejne, zupełnie nieznane
okolice, miejscowość Parczew, gdzie została wykonana pierwsza z moim udziałem sesja
fotograficzna przez foto ekipę od organizatora. To także liczne wyprzedzania przez
ekipy w kamperach, stanowiących wsparcie dla zawodników biorących udział w RAP
w kategoriach ze wsparciem z każdej strony. My formalnie bowiem jechaliśmy w
kategorii bez wsparcia.
W końcu nadszedł zmierzch i koniec męczącego upału stał się
faktem. A jak zobaczyłem tablicę Wola Uhruska, no to zacząłem okolice już rozpoznawać.
Byłem na ścianie wschodniej, na trasie znanej z innych maratonów, jak i GreenVelo. Byłem też na półmetku (250 km) drogi do Przemyśla, gdzie zaplanowałem
pierwszy nocleg na maratonie.
Niebawem minąłem uśpiony Dorohusk, gdzie pracowała tylko na
drodze Straż Graniczna, ale obyło się bez zatrzymywania i pytań, co ja tutaj w
środku nocy robię.
Zbliżałem się powoli do pierwszego punktu kontrolnego na
trasie we wsi Mircze. Wcześniej, na 300 km były Marcze i tam szukałem zawzięcie
tego punktu. Prawie dwa razy przejechałem całą wieś, zanim przyjrzałem się
opisowi punktów dostarczonemu przez orga. JPRD! :-))
Do bufetu miałem w tej sytuacji jeszcze dobre 50 km i pustkę
w ,,bidonach”. Świt zastał mnie na rogatkach Hrubieszowa i dodatkowo były to zamknięte
rogatki przejazdu kolejowego. W sznureczku aut spotkałem busa z ekipą dobrych
ludzi, którzy poratowali mnie wodą mineralną. Dużo jej wypiłem, litr przelałem
do butelki po soku i już mogłem w spokoju jechać na punkt w Mirczach. Miałem
szczęście.
W Mirczach spotkałem całą elbląską ekipę, Grzegorza jadącego
900 km do Czorsztyna (wycofał się w Suścu na 416 km), Roberta smacznie jeszcze śpiącego
i Marka, który zmroził mnie informacją, że wycofuje się tutaj z wyścigu, bo
musi wracać z powodów prywatnych natychmiast do Elbląga.
To był przykry news,
ale cóż – życie. W tym momencie zostałem solo na trasie 1800 km, bo jeszcze
jeden uczestnik z 4 w sumie zgłoszonych do tego dystansu (Dawid Salamon) miał
ruszyć w Warszawy z ponad dobowym opóźnieniem względem pozostałych.
W Mirczach spędziłem dobrą godzinę, ładując komórkę, jedząc
makaron, chwilę rozmawiając z Robertem, który w międzyczasie wstał i ruszał na
trasę zgodnie ze swoim harmonogramem. Tutaj też widzieliśmy się po raz ostatni.
Chwilę po jego ruszeniu dostrzegłem leżaki przed budynkiem i
czując, że zaczyna mnie skręcać w ich kierunku czym prędzej odpaliłem rower i ruszyłem
na Przemyśl. Zaczynał się drugi dzień walki z upałem.
Przed Tomaszowem Lubelskim pojawiły się pierwsze górki na
trasie RAP, znane już z MRDP. Potem były odwiedziny Suśca, znanego z kolei z
objazdu szlaku GV parę lat temu i rzut oka na klimatyczne ,,szumy” na Tanwi w Rebizantach.
Na więcej nie można było sobie pozwolić, należało jak najszybciej dotrzeć do
Przemyśla i zacząć regenerację.
Niebawem minęła pierwsza doba jazdy (11:36, niedziela)i
licznik pokazał mi dobre 446 km w 19 godzin netto. Widać, ile tutaj można było
poprawić, ale pogoda postawiła swoje warunki.
Przed Przemyślem większą przerwę zrobiłem jeszcze na stacji
Moya w Radymnie, gdzie działająca klima zatrzymała jeszcze dwóch bikerów z RAP.
Oj, ciężko było opuścić tę przyjemną przestrzeń, ale że Przemyśl był już na
wyciągnięcie ręki to w końcu to zrobiłem.
Długie, nieosłonięte proste przed tym miastem jechało się
wybitnie ciężko, ale w końcu zacząłem finałowy zjazd do centrum miasta i razem
z wylewającym się z popołudniowym szczytem komunikacyjnym dotarłem około 16 do
znanego z różnych rowerowych wypadów Hotelu Accademia, gdzie bez problemu
zakwaterowałem się do pokoju, wziąłem długi prysznic połączony z biczami
wodnymi i ruszyłem do łóżka.
Budzik nastawiłem na 22, bo po co spać, jak można
jechać w …chłodzie ;-)