Dane wyjazdu:
Temperatura:25.0
RACE AROUND POLAND - ETAP 2
Poniedziałek, 8 lipca 2024 ·
| Komentarze 0
Trasa: PRZEMYŚL-Ustrzyki Górne-Komańcza-Tylawa-Krempna-Uście Gorlickie-Krynica Zdrój-PIWNICZNA ZDRÓJ
MAPA (całość)
GALERIA (całość, z opisem)
PROFI FOTODALEJ >>> Godzina 22 szybko nastąpiła i czas było wstawać. Coś tam
zjadłem, sprawnie się ubrałem i już byłem gotowy do wyjścia. Chwytając rower
zobaczyłem kapcia w przednim kole. Słów, które wtedy padły nie będę przytaczał
;-) Rad nierad rozebrałem się, wyciągnąłem jedną z dwóch zapasowych dętek i
wziąłem się do roboty. Co zrobiło krzywdę dętce zobaczycie w galerii.
Wymiana poszła szybko, łącznie z pompowaniem – błogosławiłem swoją przezorność –
bo przed maratonem wymieniłem już na stałe opony z 28 mm na 32 mm i nie musiałem
pompować do 8 barów, a tylko do 5. Tak, że kompresora na jakiejś stacji w
Przemyślu nie musiałem odwiedzać.
Wszystko kosztowało mnie z pół godziny i około 23 w końcu
opuściłem hotel. Ulice Przemyśla były mokre, kałuże na poboczach wskazywały, że
coś na miasto popadało jak ja spałem. To był dobry układ.
Za Przemyślem trasa zaczęła się wspinać i to nie było niespodzianką.
Ciekawszą sprawą był duży ruch powrotny samochodów do miasta, co o tej porze
nie powinno wystąpić. Rozwiązanie zagadki nastąpiło w Huwnikach, gdzie około 1
w nocy kończył się dość duży – patrząc na scenę – wakacyjny koncert muzyczny.
Stąd jechały te samochody.
Za Huwnikami zostałem w końcu sam na drodze i przy szumie
lokalnego potoku zacząłem wspinaczkę do Arłamowa. Podjazd długi, ale łagodny,
coś w stylu elbląskiej Dębicy, tylko tak przez 10 km :-)
Wróciły wspomnienia z roku 2017, gdzie to właśnie w Arłamowie
zakończyłem walkę na trasie MRDP tracąc w nocy dwie szprychy i nie zdołałem uzyskać
pomocy w tamtejszym hotelu.
Tym razem wszystko w moim rowerze grało i mogłem zaczynać
zjazd. Szaleństwa nie było, bo asfalt był wilgotny, jakieś oczy świeciły z
pobocza i nie było to czas na chojrakowanie.
Zjazd z małymi przerwami trwał do
Krościenka, skąd ruszyłem do Ustrzyk Dolnych. Powoli kończyło się picie, ale
nie chciało mi się odbijać z trasy do Orlenu i dodawać kilka km gratis. Noc była
przyjemnie chłodna i postanowiłem dotrzeć do Ustrzyk Górnych, gdzie już za dnia
chciałem coś kupić i zjeść.
Takie myślenie okazało się błędne, bo na dużej obwodnicy bieszczadzkiej
nie było żywej duszy i gdyby nie sympatyczny staruszek ze wsi Procisne nie
poratował mnie kilkoma butelkami wody mineralnej, to bym chyba pił wodę z Sanu
albo w Wołosatego :-))
Sklepy mijałem, 6 rano już była, ale nic nie było otwarte.
Warto o tym pamiętać …
Przed Ustrzykami Górnymi sfotografowałem kultowy drogowskaz z
14 km do tej wsi – kultowy, bo oznaczający końcówkę trasy
BB Tour, jednego z
najstarszych polskich ultra. Końcówkę, która dla wielu strasznie się dłuży ;-)
W samych Ustrzykach rzuciłem
jeszcze okiem na Caryńską, zajazd w którym dwa razy odbierałem medale za
ukończenie BB Tour. Też jeszcze była zamknięta i wizja śniadania musiała poczekać na punkt kontrolny
Cień PRL w Wetlinie.
Tymczasem rozpocząłem podjazd na przełęcz Wyżniańską, a potem
na przełęcz Wyżną, fotografując połoninę Caryńską, tak dawno nie widzianą.
Stąd zjechałem do Wetliny, gdzie w schronisku Cień PRL-u (630
km) był drugi bufet. Spotkałem tutaj dyrektora wyścigu Remka Siudzińskiego,
który ze swoim kamperem tylko czekał, aby zbierać zawodników i zawodniczki,
przekraczających pośrednie limity czasu ;-)
Ja tutaj byłem o 7:41, więc prawie 4 godziny przed limitem. Miałem
więc trochę czasu, aby zjeść kilka talerzy pysznego żurku, odpocząć i porozmawiać.
Tutaj też dowiedziałem się, że upały soboty i niedzieli zebrały obfite żniwo w
postaci dużej liczy wycofań z trasy.
Tymczasem poniedziałek był pięknie chłodny, niebo było niegroźnie
zachmurzone i skwaru nie było. Tak to można było podróżować. Z perspektywy
widzę, że ten dzień chyba ustawił mi cały maraton, bo doprawdy sam nie wiem,
czy dałbym radę jechać cały czas w upale.
I tak to pobyt w Wetlinie dobiegł końca. Ruszyłem dobrze znaną
drogą w kierunku Cisnej, Komańczy i powoli opuściłem Bieszczady zaczynając
jazdę po Beskidzie Niskim. W tych miasteczkach rzuciłem jeszcze okiem, czy są
może jakieś sklepy sportowe, gdzie mógłbym kupić bidony, ale nic nie
namierzyłem. Nie był to jakiś wielki problem, bo zdążyłem już nauczyć się
odkręcać zakrętki w czasie jazdy, no ale ;-)
Spokojna jazda po generalnie pustej drodze w kierunku Tylawy
została zakłócona przez dwóch zawodowych kierowców TIR-ów wiozących całe pnie
drzew. Jeden zdecydował się mnie wyprzedzać na łuku drogi, z naprzeciwka
oczywiście pojawił się samochód i ciężarówka szybko wracała na prawy pas. Tak
szybko, że całkiem ładnie ją zarzuciło a ja oczami wyobraźni już widziałem te
pnie w rowie. ,,Zawodowiec” ;-)
Kilkaset metrów za nim jechał drugi, podobny
zestaw. Ten ,,zawodowiec” zaczął mnie wyprzedzać przed widocznym zwężeniem
drogi w związku z remontem mostku. Naprawdę, lusterko w rowerze to bardzo,
bardzo dobra rzecz. Ustąpiłem baranowi, bo przecież mi aż tak bardzo się nie
spieszyło …
Po tym urozmaiceniu monotonii samotnego pedałowania dalsze km
przebiegały spokojnie. Na obiad zatrzymałem się w Krempnej, zjadając dwie
zapiekanki. Pierogi w lokalnym barze były, ale tylko w menu. Ale zapiecki też
były OK. Poprawiłem to lodami, colą i już mogłem jechać dalej. W międzyczasie
minęła druga doba jazdy, licznik pokazywał 716 km.
Dalsza jazda w Beskidzie Niskim to liczne zjazdy i podjazdy z
kulminacją na przełęczy Małastowskiej, z której zacząłem zjazd, a potem podjazd
do Krynicy Górskiej. W tej okolicy byłem rowerem dokładnie w roku 2000 więc nie
pamiętałem już nic. Podjazd okazał się normalny, za to zjazd do Krynicy i przelot
przez miasto mógł się podobać, czyli nie chciałbym jechać tego w odwrotnym
kierunku :-)))
Krynica to już była około godziny 20 i powoli należało się
rozglądać za miejscem noclegowym. W Krynicy znałem dobrą miejscówkę, ale oceniłem,
że to za szybko. W Muszynie także byłem po chwili, wiec zdecydowałem, że
pociągnę do Piwnicznej Zdrój, gdzie w razie braku noclegu można było zamknąć
oko na tamtejszym Orlenie.
Zależało mi spać jak najbliżej Czorsztyna, czyli
punktu nr 3, bo miałem w pamięci słowa Roberta, że na tym punkcie wiele osób w
poprzednich edycjach RAP kończyło swój udział z powodu przekroczenia
pośredniego limitu czasu.
Jak pomyślałem, tak zrobiłem i około 22 zameldowałem się w
Piwnicznej Zdrój na 880 km trasy. Hotel restauracja Majerzanka znajdował się
zaraz na wjeździe i miał wolne pokoje. Nie ociągając się szybko zająłem w
jednym z nich strategiczną pozycję horyzontalną i odleciałem do Morfeusza. Budzik
nastawiłem na 3 rano, czekały na mnie Tatry i … upał.
Tym etapem – z Przemyśla do Piwnicznej Zdrój – udowodniłem sobie,
że niewyobrażalne dotychczas 300 km w górach jest do zrobienia na tym rowerze.
To cenna wiedza ;-)