Dane wyjazdu:
Temperatura:1.0
Niedziela, 25 listopada 2018 ·
| Komentarze 5
Trasa: ELBLĄG-Dzierzgoń-Susz-Kisielice-Radzyń Chełmiński-Golub Dobrzyń-Obrowo-Płock-Sochaczew-Stare Babice-WARSZAWA
GPSMAPAGALERIA ( z opisem)
Ulice Księżycowe mnożą się jak grzyby po deszczu i pewnie
jeszcze długo będą pączkować w różnych miejscach Polski. Tymczasem pojawiły się
dwie idealnie położone – no, prawie idealnie – na trasie mojego służbowego wyjazdu
do Warszawy.
Do Warszawy przez Obrowo i Stare Babice zapewne nikt z Was
jeszcze nie jechał i szczerze sądzę, że jechać nie będzie :-). Hasło wyjazdu rzuciłem księżycowemu chłopakowi
z Bikestats i padło ono na podatny grunt.
Tak więc ruszyliśmy w niedzielę około 10:20 w szarą,
wilgotną i chłodną scenerię Żuław Wiślanych. Psa by nie wygonił, no ale my psy nie jesteśmy. Zaraz za Elblągiem
zaczął kropić deszcz, który z różnym nasileniem padał do Żuławki Sztumskiej, gdzie przeszedł w śnieg z
deszczem – na szczęście bardzo słaby. Po wspięciu się z Żuław na Pojezierze Iławskie
pogoda się ogarnęła i momentami widzieliśmy przebłyski słońca i błękit nieba. A że wiatr
też zaczął nam sprzyjać i jechało się zupełnie miło.
Przez Dzierzgoń dotarliśmy do Susza, gdzie w smacznie i ekonomicznie
żywiącej Restauracji Warmianka (sic!) osuszyłem ciuchy i najadłem się makaronu
z trzech zup. Roberto zawinszował sobie karkówkę. Po godzinnej nasiadówce ruszyliśmy w kierunku
chylącego się ku końcowi dnia i przez Kisielice – z tankowaniem napojów na
lokalnym Lotosie - dotarliśmy do Łasina.
Tam zjechaliśmy z krajowej 16, która w niedzielne popołudnie
była całkiem przyjemna do jazdy rowerami i skierowaliśmy się na Radzyń
Chełmiński. Monumentalny zamek krzyżacki,
pamiętający czasu założyciela Elbląga Hermanna von Balka, w tej miejscowości jest
w dość słabej kondycji, ale że był iluminowany to spróbowałem wykonać nocną
fotografię za pomocą smartfona. Normalny aparat bowiem został w domu, nie wiedzieć
czemu :-). Słaby efekt słabego aparatu widać
w galerii.
Za chwilę jechaliśmy obwodnicą Wąbrzeźna przy której umiejscowiony
jest Orlen, na którym uzupełniłem zapas herbaty w termosie bo nocka zapowiadała
się długa i chłodna. Trzymaliśmy kciuku, żeby wilgoć widoczna miejscami na
asfalcie nie zaczęła zamarzać, bo wtedy zaczęłaby się piesza część wycieczki. A
tego chcieliśmy bardzo uniknąć.
Kolejny postój to nocna wizyta na zamku krzyżackim w
Golubiu-Dobrzyniu, który wieczorową porą widziałem po raz pierwszy. Lekko
przegapiwszy wjazd na dziedziniec, zafundowaliśmy sobie wspinaczkę po schodach –
ot, tak dla urozmaicenia i zatrudnienia innych mięśni tych samych nóg.
Brama zamku była otwarta i weszliśmy do środka sprawdzając,
że zamkowa restauracja jest czynna do 19:00 (była 19:01), ale wystawa narzędzi
tortur jest nadal dostępna. Szczególnie ciekawie prezentowało się krzesło
nabite gwoźdźmi w każdej możliwej konfiguracji, dla zachowania komfortu skazańca
rzecz jasna ;-). To ja już wolę wąskie siodełko.
W Golubiu nie wiedzieć czemu, spodobał nam się kierunek
jazdy na Rypin, co poskutkowało 2 km gratisem, kiedy już się zorientowaliśmy,
że to zupełnie nie ten kierunek. Dalsza
jazda przebiegała drogami znanymi
z tego maratonu aż dotarliśmy
do krajowej 10 w miejscowości Dobrzejewice.
Tutaj nastąpił – po 180 km - radykalny zwrot kierunku naszej
jazdy na południowo-wschodni i związana z tym zmiana wiatru ze sprzyjającego na
coraz mniej sprzyjający, aż wreszcie w klasyczny ,, w mordewind’’.
Do tego doszła krajowa 10 z dość masowymi ruchem towarowym.
Ma ona na tym odcinku (Dobrzejewice-Lipno) szerokie pobocze, niestety często
zanikające w wyniku utworzenia licznych lewoskrętów. Takie zwężenia były
szczególnie niebezpieczne dla nas, gdy w z tyłu pojawiał się TIR, któremu w
takim miejscu całkowicie blokowaliśmy drogę.
Po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się w Obrowie, ale
jeszcze nie na Księżycowej, ale na Orlenie
bo czas na kolację był idealny. Robert zamówił hot-doga, ja też zjadłem ten specjał kuchni podróżniczej
oraz zabrałem się do konsumpcji dwóch rogali
7days . Potężnie kaloryczne i kompletnie niezdrowe są przydatne podczas długich
tras i tylko wtedy ;-).
Po konsumpcji pojechaliśmy na obrowską ulicę Księżycową,
która tabliczki jeszcze się nie doczekała. OD czego jednak satelity, GPS,
nawigacje i księżycowy nos Roberta.
Księżycowa nie miała żadnych szans na ukrycie.
Po jej odnalezieniu wróciliśmy na DK 10 i przez prawie 40 km
jechaliśmy nią do Lipna, gdzie skręciliśmy na Płock. Zignorowaliśmy znaki objazdu z powodu remontu nie wiadomo czego (mieliśmy
tylko nadzieję, że to nie most nad jakąś szeroką rzeką) i po odwiedzeniu lokalnego
komisariatu ze stylowym stojakiem rowerowym w którym policjanci niewiele
wiedzieli w temacie remontu popedałowaliśmy dalej.
Po dość ruchliwej DK10 jazda zamkniętą drogą była cicha i
przyjemna, ale jak to u mnie, jak jest za cicho to zaczyna się pojawiać
senność. Roberto też tak jakoś zaprzestał gadki i jechał sobie wygodnie w tunelu za mną :-).
Niebawem dotarliśmy do remontowanego odcinka
Lipno-Kamień Kotowy charakteryzującego się nówka asfaltem i pełną przejezdnością.
Elegancko, tylko co z tego jak wiatr spowalniał nas mocno.
Jak tylko wyłoniła się stacja paliw Huzar w Sikórzu to zapodałem
w siebie kawę i w ten prosty sposób
zapewniłem sobie spokojną i bezsenną
jazdę do samego rana (było około 2 w nocy).
Chwilę potem zobaczyliśmy wielką łunę świateł odbijającą się na chmurach
i było wiadome, że jesteśmy u bram Płocka a konkretnie rafinerii Orlenu w tym
mieście. Zaproponowałem bliskie odwiedziny
tego giganta, który w nocy przypomina ogromną stację kosmiczną, jak – nie przymierzając daleko – na Księżycu
;-).
Wymagało to około 2 km odbicia i już mogliśmy przyjrzeć się znacznie
większym instalacjom niż w wielokrotnie widzianym Gdańsku. Była też przy płocie stacja paliw, która
stała tak blisko, że chyba miała bezpośrednie podłączenie do rafinerii. Ale że nie miała miejsc siedzących, to zrezygnowaliśmy
z jej usług przewidując, że w mieście-centrali Orlenu ich stacji znajdziemy
sporo i to w wyższym standardzie obsługi. O jak żeśmy się pomylili …
Pędząc elegancką trzypasmówką (DK60) minęliśmy ze dwa
Orleny, w tym jeden nieczynny, żeby w końcu wylądować w Circle K, czyli na
dawnym Statoilu. Wlałem tam w siebie kaloryczne cappuccino i nową herbatę do
termosu i tak przygotowany mogłem przekraczać Wisłę. W okolicy tej stacji jest
i McD oraz KFC, ale o 3 w nocy śladów
życia tam brakowało.
Jadąc dalej krajówką dotarliśmy do nowej przeprawy nad Wisłą
w postaci
mostu wantowego, będącego niezwykle
ambitną konstrukcją inżynierską. Nie
korzystaliśmy z niego w roku podczas tej
epickiej jazdy,
dlatego trochę żałuję że debiut przypadł w nocy.
Nocne ciemności nie przeszkodziły, na szczęście, w
zobaczeniu bardzo szerokich szczelin dylatacyjnych, które zagroziły naszym
wąskim oponom (35 mm i 25 mm Roberta). Skuteczne hamowanie i ostrzeżenie przed
niebezpieczeństwem zapobiegły takiej glebie, po której już nic by nie było
takie samo. Musieliśmy kilkakrotnie
zejść z rowerów i je przeprowadzić. I weź tu człowieku, bądź senny …
Za Wisłą droga prowadziła wzdłuż rzeki, ale na szczęście
gołoledź nie występowała. Odliczałem już
godziny do świtu, bo ciemności w ilości 15 godzin (16-7 rano) to się mogą
znudzić każdemu. Zatrzymaliśmy się jeszcze na stacji w Iłowie, gdzie
uzupełniłem napoje.
Powoli budziły się do życia okoliczne wioski i ruch zaczął się
zagęszczać. Niebawem mieliśmy dotrzeć do DK 50, czyli sławnej obwodnicy
Warszawy dla TIR-ów. A że weekend już się skończył, to po jej zobaczeniu na
rondzie w Ruszkach, momentalnie zmieniłem koncepcję jazdy do Sochaczewa. Pojechaliśmy
bocznymi drogami, bo życie mamy tylko jedno :-)
Sochaczew zastaliśmy w porannym szczycie komunikacyjnym,
czyli koncertowo zatkane co nam pasowało. Sprawnie meandrując między
samochodami dotarliśmy do czynnego już McDonaldsa przy DK 92 i podczas
godzinnego postoju zjedliśmy śniadanie.
Jadąc dalej wykorzystaliśmy szerokie pobocze tej krajówki,
ale gdy się ono skończyło (na chwilę, co potem zobaczyłem) zwątpiłem w swoje
szanse i w kierunku Starych Babic ruszyliśmy nieco gorszymi asfaltami, ale w
ciszy i pustce. Przy okazji zobaczyłem
fabrykę batonów Mars i Snickers oraz innych
wynalazków.
Końcówka jazdy to pokręcona jazda w okolicach Puszczy Kampinoskiej
i dłużące się kilometry do Starych Babic. To także zaproszenie dla liderki
Bikestats – Elizy, do Cukierni Czubak w Starych Babicach na tradycyjne pączki.
Ale że dziewczyna miała akurat problem z pralką i jeszcze większy z
mechanikiem, to i pączki muszą poczekać na inną okazję.
Tymczasem należało odnaleźć ulicę Księżycową w Starych
Babicach, które wreszcie pojawiły się na horyzoncie. Poszło nam to szybko i
sprawnie, bo raz że dzień, a dwa to była tabliczka nie pozostawiająca
wątpliwości, że to tu.
Pamiątkowa fotka i już ruszaliśmy dalej, do wspomnianego
Czubaka. Paczki z ajerkoniakiem były pierwsza klasa, firmowy kajmak już nie. Teraz
w rolę przewodnika i żywej nawigacji wcielił się Robert znający dobrze
Warszawę, do której wjechaliśmy ulicą Górczewską. Więcej ulic nie pamiętam.
Nadszedł czas znalezienia miejsca noclegowego, obiadu i fotki
pod Kolumną Zygmunta III Wazy, czyli jednego z miejsc proponowanego lądowania na
zakończenie księżycowej wędrówki.
Po zasłużonym odpoczynku Robert ruszył o 5 rano na Radom, a
ja PKP do Elbląga. Życie :-)