Dane wyjazdu:
Temperatura:-2.0
Sobota, 23 listopada 2019 ·
| Komentarze 9
Trasa:WARSZAWA-Marki-Radzymin-Wołomin-Stare Grabie-Jasienica-Tłuszcz-Wyszków-Pułtusk-Przasnysz-Nidzica-Olsztynek-Ostróda-Miłomłyn-Małdyty-Krosno-Rzeczna-Bogaczewo-ELBLĄG
MAPAGALERIA (z opisem)
Na mapie ulic Księżycowych widocznej
u Roberta została jedna
czerwona pinezka, oznaczająca ostatnią do odwiedzenia ulicę o tej nazwie.
Ostatnią na dzień 23 listopada 2019 r. rzecz jasna – Fliker liczymy dalej na
Ciebie :-)
Jako weterani różnych wariackich, ekstremalnych,
oryginalnych i trudnych rowerowań postanowiliśmy tym razem podarować sobie
odrobinę luksusu i tym razem ustawiliśmy trasę jazdy z wiatrem, czyli z
Warszawy do Elbląga. Mój pierwotny plan był dokładnie odwrotny.
W cztery godziny dotarliśmy PKP do Warszawy Centralnej, skąd
ruszyliśmy w listopadową noc, zimną i gwiaździstą, i nawet księżycową w kierunku
ulicy Księżycowej, która znajduje się w Jasienicy Mazowieckiej obok Tłuszcza. Zaprowiantowaliśmy się kalorycznie w eleganckim Orlenie na Al. Solidarności i już
byliśmy gotowi do nocnego podboju Mazowsza.
Ulica Radzymińska wyprowadziła nas ze stolicy, w Markach poczułem się jak u
siebie (znalazłem swoje miejsce w życiu )a przed Radzyminem skręciliśmy na
Wołomin dowiadując się jak silny i mocny wiatr będzie napędzał nas w drodze do
Elbląga. Na razie jednak wiał w twarz i po dwukrotnym zdjęciu rękawiczek palce
miałem już załatwione. Mam je bardzo mało odporne na niskie temperatury. A
pancerne rękawice Chiba Alaska zostały w domu … Na szczęście jak na zamówienie
wyłonił się Orlen w Tłuszczu, gdzie sprawność w dłoniach wróciła do normy.
Wcześniej, lekkim terenem przed Jasienicą, na którego
piaskach lekko popływali sobie Robert i Krzysiek jadący na szosowych slickach
wjechaliśmy prosto na ulicę Księżycową, gdzie obecnie stoi sobie aż jeden
domek, a sama uliczka jest gruntowa.
Z Tłuszcza do Wyszkowa był najtrudniejszy nawigacyjnie
odcinek, bo tutejsze drogi stanowiły dla mnie całkowitą nowość a jazda nocą w
nowych okolicach zawsze niesie ryzyko nawigacyjnej skuchy. Jak już jednak
dotarliśmy w okolice S8 przed Wyszkowem to sprawa znacznie się uprościła.
Tam przekroczyliśmy Bug i wskoczyliśmy na Orlen po kawę.
Dochodziła 4 rano i pora była odpowiednia, aby przed zimnem poranka rozgrzać
się, uzupełnić termos i odgonić sen. Od Wyszkowa
do Pułtuska jechaliśmy jakąś absurdalnie długą prostą, na której panował
ożywiony ruch TIR-ów w związku z objazdem spowodowanym remontem mostu na Narwi
w Wierzbicy. Napędzani już wiatrem w plecy
trzymaliśmy im koło. Prawie ;-)
W końcu pojawiło się na wschodzie jaśniejące niebo co
oznaczało początek dnia i niespodziewanie niskie temperatury, nawet do -9
stopni. Wszystkie kałuże były całkiem zmrożone, w bidonie zrobiła się lodowa
krupa i tylko termos dał radę. A
mieliśmy jechać w odwrotnym kierunku … To byłaby masakra.
Przez Pułtusk przejechaliśmy bez postoju i zatrzymaliśmy się
na śniadanie w podprzasnyskim Lesznie w otwartym sklepie spożywczym, a potem
jeszcze poprawiliśmy na Orlenie w
Przasnyszu. I już można było kręcić dalej. Jechałem Cube na oponach 2,1 i
licznik pokazywał rzadko widziane u mnie prędkości w granicach 27-34 km/h. A na
takich oponach to już bardzo rzadko.
Nic więc dziwnego, że Nidzica i wraz z nią pagórki warmińsko-mazurskiego
województwa pojawiły się dość szybko. Zatrzymaliśmy się w przyjemnym wizualnie,
przyjaznym rowerzystom (nikt nie robił problemów, że z rowerami weszliśmy do
środka – żeby i one się ogrzały) i dobrym jakościowo przybytku o nazwie Cafe&Restaurant
Biała u podnóża nidzickiego zamku krzyżackiego.
Godzina była 11, więc w sumie nie wiem, czy jadłem II śniadanie czy może
wczesny obiad :-). Wziąłem zestaw śniadaniowy i poprawiłem rosołem oraz żurkiem.
Dalsza jazda bez trzymanki wiodła już drogami technicznymi i
starą DK7 wzdłuż S7. Towarzyszyło nam piękne słońce, znikomy ruch na drogach i całkiem
ładne okoliczności przyrody. Szybko
minęliśmy Olsztynek, pokonaliśmy największy podjazd na trasie czyli dolinę
Drwęcy w Rychnowie i na chwilę zatrzymaliśmy się na Orlenie w Ostródzie.
Dolałem herbaty do termosu i już można było jechać dalej. Teraz już dobrze,
wręcz za dobrze znaną i przez to lekko nudnawą drogą przez Miłomłyn i Małdyty
dojechaliśmy do Żuław Wiślanych, gdzie znowu zapadły ciemności, ale my już
byliśmy prawie w domu.
Elbląg ujrzeliśmy o godzinie 19 i szybko udaliśmy się na
zasłużony odpoczynek. Dzięki Panowie za wspólne kręcenie i pogaduchy. Łatwo nie
było.