Dane wyjazdu:
Temperatura:24.0
WISŁA 1200 GRUDZIĄDZ-GDAŃSK
Czwartek, 8 lipca 2021 ·
| Komentarze 8
Trasa: GRUDZIĄDZ-Nebrowo Wielkie-Gniew-Tczew-Kiezmark-GDAŃSK
MAPAGALERIA (z opisem)
Nocując w Grudziądzu pogrzebałem szansę na ukończenie
Wisły 1200 w zakładanym przed startem czasie 120 godzin. Nie miałem jednak z
tego powodu kaca moralnego, bo priorytetem była dla mnie jazda w dzień i napawanie
się widokami Królowej oraz jej fotografowanie. Nie śpiąc w Grudziądzu dotarłbym
na metę w tym czasie, ale po co?
Tak więc po pobudce o 4 rano, ogarnąłem się dość sprawnie,
sprawdziłem prognozę pogody, chmurną i z deszczem, co mnie bardzo ucieszyło –
jakie to wszystko jest względne ;-) i ruszyłem na szlak. Na ,,dzień dobry”
czekała mnie wspinaczka na wysoki brzeg, nad sławne spichlerze, na Górę Zamkową.
Potem był zjazd
do Wisły na wały, gdzie warunków do robienia zdjęć za bardzo nie było. Wilgoć
wisiała w powietrzu, coś tam kapało, było jednak ciepło i jechało się dobrze. A
jak komuś było chłodno – miałem bowiem towarzystwo dwóch ultrasów – to za
chwilę zaczęliśmy wspinaczkę w
Góry Łosiowe,
która częściowo zamieniła się w wypych po piasku. Na punkcie widokowym widoków
zbyt nie było, dlatego wkrótce z niego zjechaliśmy w Dolinę Dolnej Wisły przed Kwidzynem.
Zaczęło się niebawem województwo pomorskie, czyli ostatnie
na trasie zawodów. Jazda po asfalcie trasą znaną z wieku wycieczek, a w ostatnich
latach z
Maratonu Elbląskiego, nie miała dla mnie żadnych tajemnic, poza tym,
kiedy zjedziemy z asfaltu nad Wisłę.
To nastąpiło na wysokości Grabówka, gdzie jadąc wzdłuż
rurociągu technologicznego kwidzyńskiej papierni dotarłem nad Wisłę. Dalsza
droga prowadziła po wale w kierunku powiększającego się z każdym obrotem
korbami mostu w Korzeniewie, którym po raz ostatni miałem przekroczyć Królową w
ramach jazdy Wisła 1200.
Chłopaki niebawem rozpłynęli się z tyłu we mgle i
mżawce, ja zaś po pokonaniu Wisły zacząłem się przygotowywać do podjazdu w kierunku
Betlejem. Tymczasem ślad skierował mnie na nadwiślańskie łąki przed Gniewem,
którymi dotarłem do podnóża wzgórza zamkowego i dopiero tutaj czekała na mnie
wspinaczka na dziedziniec warowni.
Odpoczywając i jedząc sobie kabanosy na II albo i I śniadanie
opowiedziałem krzątającej się ekipie zamkowych pracowników, co to za impreza,
co to za rowerzyści od 3 dni przejeżdżają przez zamek i ilu ich jeszcze będzie
:-)
W międzyczasie przestało padać i po tym odpoczynku
ruszyłem dalej. Niebawem miałem spotkać się z Andrzejem, który o poranku ruszył
z Elbląga potowarzyszyć mi na ostatnich km trasy.
Do spotkania doszło nieopodal wsi Rybaki, około 1100 km
od startu. Fajnie było spotkać kolegę i zdać relację ,,na gorąco”. Pamiętam, że
był zdziwiony, co ja jestem taki uśmiechnięty :-)))
Wkrótce dotarliśmy do Tczewa, który pokonaliśmy bez
zatrzymywania się i chwilę potem zaczął się 13 km odcinek nadwiślańskich łąk za
Tczewem, o którym legendy słyszałem już w Wiśle. Bałem się więc okrutnie, co też Ojciec
Dyrektor na nich wymyślił: rowy czołgowe z wodą, ostrokół czy może smoki
wychodzące z Wisły ;-)
Tymczasem było zupełnie płasko, mało wilgotnie, po dość
wyraźnej drodze i z pchaczem na Wiśle, któremu uciekliśmy mimo jazdy pod wiatr.
Ten odcinek specjalny trwał do Leszkowych, gdzie wróciliśmy
na wał i przez Kiezmark i Błotnik dotarliśmy do promu Świbno-Mikoszewo. Tutaj
Andrzej odbił na Elbląg, na mnie zaś czekała meta nr 1, czyli ujście Wisły do
Morza Bałtyckiego.
W drodze na nią i z niej było krótkie pchanie po
plażowym piasku, ale większość po kamienisto-betonowym nabrzeżu dało się jechać
na oponach MTB. Przy szlabanie grodzącym dalsza drogę na groblę było liczne grono
finiszerów, każdy z nas robił w tym miejscu pamiątkowe zdjęcie. Ja zrobiłem
jeszcze jedno
a jego opis okazał się proroczy w kontekście roku 2022.
Z ujścia Wisły z 20 km dzieliło mnie od mety nr 2, zlokalizowanej na gdańskiej
Ołowiance, nieopodal Filharmonii Bałtyckiej. Przez Wyspę Sobieszewską jechałem ścieżką
nad dawnym kolektorem ściekowym i pożarową szutrówką, a od Sobieszewa już tylko
asfaltem. Na tym ostatnim odcinku towarzystwa dotrzymywał mi Tomek, sławny
trójmiejski Flash. Był on i całkiem
niezła ulega nad głowami.
Na metę nr 2 tej jakże przyjemnej imprezy dotarłem o
godzinie 16:14, czyli po 126 godzinach 42 minutach od startu. Lekko się zatem
spóźniłem ;-)
Tutaj czekali na mnie kibice w postaci Magdy i Piotra
robiąc mi swoją obecnością bardzo miłą niespodziankę, a że przyjechali samochodem,
a deszcz dalej padał … Cube został lekko rozebrany i w ten mało ambitny sposób wróciłem
do Elbląga. A co tam, ileż można pedałować po Żuławach Wiślanych :-)
Wcześniej, na mecie zjadłem posiłek regeneracyjny, popiłem
piwem – w końcu normalnym – był też czas na rozmowę z Leszkiem Pachulskim,
spiritus
movens całej imprezy, ba całej serii imprez. Odebrałem także medal i koszulkę
finiszera oraz zmieniłem ciuchy, co po kilku dniach jazdy było miłe ;-)
Podsumowanie:
Wisła 1200 to był dobry pomysł na spędzenie rowerowego
urlopu w pięknych okolicznościach wiślanych panoram, dzikich brzegów i
piaszczystych łach. Wysmakowana trasa poprowadzona przez miejsca momentami nieprawdopodobne
bardzo mi się podobała, a o jej drobnym puszczeniu przez place budowy na wałach
już zapomniałem. Dobra, momentami nawet zbyt dobra, pogoda umożliwiła wykonanie
bogatej dokumentacji fotograficznej. Pamiątka i świadectwo na długie lata.
To był także debiut mojego roweru, nominalnego MTB, na terenowym
ultra. Debiut udany, maszyna nie zawiodła mnie ani na moment. Także ja nie odniosłem
żadnych urazów czy kontuzji. A złamany w styczniu 2020 r. łokieć przejechał udanie ten szlak drgań, wstrząsów dziur i nierówności.
Na koniec jeszcze raz bardzo dziękuję za wsparcie
licznemu gronu kibiców, którzy za pomocą Fejsa jak i innych metod wspierali moją
walkę z trasą i wymagającą pogodą.
Teraz muszę znaleźć czas na Wschód 1400 by Leszek Pachulski.
Myślę, że warto :-)