Dane wyjazdu:
Temperatura:23.0
Sobota, 1 sierpnia 2015 ·
| Komentarze 2
Trasa: BIAŁYSTOK-Knyszyn-Mońki-Osowiec-Gugny-Tykocin-Kiermusy-Wizna-Jedwabne-Łomża-Myszyniec-Szczytno-Olsztyn-Morąg-Pasłęk-ELBLĄG
GPS (Białystok-Myszyniec)
BIKEMAP
FOTOGALERIA
Maraton Narew Tour rozpoczął się
sześciogodzinną podróżą pociągiem do Białegostoku bo wszystko co najciekawsze
na trasie rowerowej znajdowało się w pobliżu tego miasta. Podróż minęła spokojnie i bez dodatkowych
atrakcji ze strony PKP IC. W Białymstoku przywitała nas (
Robert,
Krzysiek,
Mariusz i Sławek) ciemna noc (było po 23.00)
i zgodnie z planem rozpoczęliśmy nocne zwiedzanie stolicy Podlasia.
Z oczywistych względów
interesowały nas szczególnie obiekty iluminowane. Całkiem sporo ich znaleźliśmy, zwłaszcza ulica
Lipowa oraz Pałac Branickich robiły bardzo pozytywne wrażenie. Nie spiesząc się fotografowaliśmy je sobie po kolei i około godziny 2 w nocy ruszyliśmy
w kierunku Biebrzańskiego Parku Narodowego.
Wschód słońca zaplanowałem bowiem nad Biebrzą w miejscowości Osowiec-Twierdza.
Przed godziną 3 zajrzeliśmy do
Knyszyna, a chwilę po 4 byliśmy na moście nad Biebrzą w Osowcu. Przejechaliśmy drewnianą
kładką do wieży widokowej, zajrzeliśmy do zburzonych bunkrów i powitaliśmy wschodząc słońce.
Dalsza droga wiodła Cesarską
Drogą, gdzie bardzo starałem się zobaczyć łosie o których informowały liczne znaki drogowe. Łosie jednak chyba jeszcze spały, albo
doskonale się maskowały, bo nie dostrzegliśmy ani jednego pomimo wchodzenia na
wieże widokowe.
Po dotarciu do Laskowca zamieniliśmy
dolinę Biebrzy na dolinę Narwi i
dojechaliśmy do Tykocina.
W urokliwym miasteczku zapoznaliśmy się
z jego zabytkami i odwiedziliśmy kolegę Sławka. Po krótkim odpoczynku
ruszyliśmy w kierunku Pętowa - Europejskiej Wsi Bocianów, która marketingowo
jest dobrze zrobiona, ale więcej boćków to jest w naszym
Żywkowie.
Mieliśmy już spory apetyt na
śniadanie, spróbowaliśmy więc zaatakować Karczmę Rzym w Kiermusach. Była jednak czynna dopiero od godziny 11 ale nawet jakby była
otwarta już to 30 złotych za śniadanie wydało nam się grubą przesadą. Pojechaliśmy więc dalej i niebawem dotarliśmy
do DK 64, którą ruszyliśmy w kierunku Łomży.
Łomża to był jednak ostatni punkt
do zwiedzania na trasie, wcześniej zajrzeliśmy
bowiem na Polskie Termopile, czyli miejsce skrajnie nierównej walki polskich
żołnierzy z niemieckim najeźdźcami we wrześniu 1939 r. Bitwa pod Wizną na Sękowej Górze to przykład bohaterstwa 720 żołnierzy w walce z ponad 40.000 żołnierzy
armii hitlerowskiej.
Przed Wizną znaleźliśmy w końcu
przyzwoity wyszynk i zasiedliśmy do późnego śniadania. Nasza rozmowa z
lokalnymi mieszkańcami i opowieści maratonowe skutkowały tym, że zostaliśmy
poczęstowani chmielowym izotonikiem ;-). Bardzo dziękujemy za miłą
niespodziankę.
Z Wizny dalsza droga wiodła do Jedwabnego,
miejsca gdzie w czasie II wojny światowej została zamordowana lokalna
społeczność żydowska. Na miejscu tragedii stanął okolicznościowy obelisk z elementem spalonej stodoły w której spalono żywcem około 300 osób.
Teraz na celowniku została Łomża,
miasto w którym nigdy nie byłem i które było praprzyczyną tej wycieczki. Łomża
jest położona na skrzyżowaniu dwóch dróg krajowych co objawiło się dużym
korkiem na wjeździe do centrum. Zajrzeliśmy
na Stary Rynek, gdzie elegancja przeplata się z brzydotą (fatalna hala targowa). Dowiedzieliśmy się że Hanka Bielicka była
związana z tym miastem co skutkowało postawieniem stosownej ławeczki. Obejrzeliśmy też odnowioną katedrę oraz
oryginalny - jakby dwuskładnikowy - Urząd Miejski :-).
Po zjedzeniu lodów pozostał
powrót do domu. Czekało na nas około 250 km drogi poprowadzonej bez zbędnej finezji
drogami wojewódzkimi i krajowymi. W
miejscowości Łyse zatrzymaliśmy się na obiad po którym z nowymi siłami rozpoczęliśmy
szaleńczą jazdę. Chłopaki jechali na
rowerach MTB z grubym oponami i tylko Robert miał szosę, a ja szosowe opony w MTB. Mimo to prędkości oscylowały w granicach 25-27
km/h i dzięki takiej jeździe do Olsztyna (22.30) dotarliśmy jeszcze przez
zamknięciem KFC :-).
Popas trochę trwał, bo szybkie pochłonięcie
kubełków to nie jest łatwa sprawa. Potem znowu była szybka i dynamiczna jazda,
tak że w Elblągu zameldowaliśmy się o 3.30 rano w niedzielę. Sławek z okazji nowej życiówki postawił po małym jasnym i tym miłym akcentem zakończył
się nasz maraton.
Dzięki Panowie za towarzystwo i wspólną
jazdę a Sławkowi gratuluję poprawienia życiówki.