Dane wyjazdu:
Temperatura:-2.0
Sobota, 2 marca 2019 ·
| Komentarze 9
Trasa: ELBLĄG-Ostróda-Działdowo-Żuromin-Bieżuń-Sierpc-Płock-Kutno-Nowa Wieś-Piątek-Łowicz-Sochaczew-PRUSZKÓW
GPSMAPAGALERIA (z opisem)
Po
odwiedzinach środka Europy (jednego z kilkunastu!)w Suchowoli na
Podlasiu chodziła mi po głowie myśl obejrzenia środka Polski. Ten
książkowy znajduje się w Piątku, a dokładnie 3 km dalej we wsi
Goślub, najnowsze wiadomości podają Nową Wieś pod Kutnem, a sam
pomnik postawiono w Piątku na skrzyżowaniu dróg wojewódzkich.
Po
tym długim wprowadzeniu, czas było stanąć wraz z Robertem na
elbląskim Placu Dworcowym w,
nomen omen, piątek, i ruszyć w ciemną
noc ku centrum Europy i centrum Polski.
O
godzinie 18 ruszyliśmy w trasę nie doczekawszy się pomysłodawcy
terminu wyjazdu, czyli Mariusza. Jeszcze przed startem daliśmy
sobie czas, aby do Małdyt ustalić czy jedziemy najpierw do
Suchowoli, czy też może do Piątku.
Rozważania
te miały oczywiście związek z wiejącym od kilku dni niezwykle
sprzyjającym wiatrem z kierunków północnych. Jeżeli byłby to
wiatr północno-zachodni to Suchowola byłaby pierwsza, jeżeli
natomiast wiatr wiał z czystej północy to Piątek pierwszy szedł
na celownik. W piątek 1 marca wygrał wiatr z północy …
Inne
parametry pogodowe były równie eleganckie – brak opadów
jakichkolwiek, brak oblodzenia, brak śniegu, lekki mróz do -5
stopni maksymalnie. Robert zabrał kolarzówkę, ja pomykałem na MTB
ubranym w szosowe slicki. Taka szybka konfiguracja sprawiła, że
już o 20:50 siedzieliśmy w Ostródzie (70 km) na Orlenie, gdzie
uzupełniłem termos z herbatą i bidon. Nasiadówka związana z
kolacją trwała trochę długo, ale w końcu zebraliśmy się w
sobie i ruszyliśmy starą DK 7 w kierunku Olsztynka.
Przed
tym miastem zjechaliśmy z niej i kierując się na Działdowo dalej
pędziliśmy na południe. Średnia prędkość z jazdy dobrym
asfaltem dróg technicznych przy S7 i starą DK 7 wyniosła prawie 28
km/h.
Zaczęła
się ona obniżać po wjechaniu na DW 542, którą dojechaliśmy do
Działdowa (0:30, 132 km). Tam na Orlenie nastąpiło ponowne
tankowanie termosu i rozpytanie się o stan drogi w kierunku
Żuromina. Ta była OK, więc omijając Mławę ruszyliśmy po ukosie
w kierunku Żuromina i Sierpca.
Tutaj
też poczuliśmy moc wiatru, który momentami wiał z boku i spychał
nas na środek drogi. Że to był środek nocy, to nie miało to
większego znaczenia, poza takim, że Robert zaczął mocno marznąć.
Stało się to tak dokuczliwe, że na Orlenie w Żurominie (3:00, 170
km) informacja o sprzedaży tylko przez okienko mocno go wkurzyła.
Ruszył ogrzać się w kierunku lokalnego posterunku policji, a ja
przez okienko zamówiłem zapiekankę i kawę. Można to nazwać I
śniadaniem lub późną kolacją ;-)
Jak
już się najadłem, to pojechałem na policję szukać Roberta.
Odpoczynek jeszcze chwilę potrwał i ruszyliśmy dalej na południe.
Znowu pięknie wiało nam w plecy, a że były to okolice słynące z
licznych ferm drobiu to charakterystyczny smród towarzyszył nam
długo po ich minięciu. Przynajmniej spać się nie chciało :-)
W
Sierpcu (5:00, 205 km) nigdy jeszcze nie byłem nocą, więc
zatrzymałem się pod ładnie iluminowanym kościołem farnym,
któremu poświęciłem kilka chwil. Roberto w tym czasie grzał się
w klatce schodowej jakiegoś domu.
Dalsza
jazda prowadziła w kierunku Płocka, gdzie zamierzaliśmy
przekroczyć Wisłę starym mostem, bo nowy ma takie szerokie
dylatacje, że opona roweru szosowego cała się w nie chowa. Nie
trzeba wielkiej wyobraźni, jak spektakularną glebą może się to
skończyć. Zresztą, jest tam chyba zakaz jazdy rowerami ;-)
Orlenowski
komin produkujący białą chmurę widać było już chwilę za
Sierpcem, bo noc miała się już ku końcowi, ale zanim wjechaliśmy
do Płocka odwiedziliśmy jeszcze nieplanowanego Orlena w Lelicach,
gdzie zjadłem prawdziwe rowerowe śniadanie, czyli owsiankę i
wypiłem kawę. Ta owsianka to nowość w ofercie koncernu, ale
bardzo dobra nowość. Jedzie się na tym wybornie. I kosztuje tylko
4,49 zł w komplecie z gorącym mlekiem lub wodą, jak ktoś lubi.
W
Płocku (7:30, 245 km) odwiedziliśmy jeszcze piekarnio-cukiernię,
bo wiecie jak ciężko jest się oprzeć zapachom świeżego pieczywa
i bułek.
Opuszczając
Płock zrobiłem jeszcze kilka fotek i już byliśmy na DK 60, którą
myślałem jechać do Gostynina, a potem zjechać na DW 581 w
kierunku Kutna. Poranny szczyt komunikacyjny nie był zbyt
dokuczliwy, aczkolwiek taki pas rowerowy, jak widać w galerii, na
krajówce mógłby ciągnąć się dłużej…
Przed
Gostyninem zjechałem z głównej drogi w prawo, aby do miasta
wjechać inaczej. Zrobiłem to kilkaset metrów przed początkiem
obwodnicy tego miasta, co było słabą koncepcją ;-).
Do
tego na bocznej drodze skończył się asfalt i jak niepyszni
wróciliśmy na krajówkę, i tak wjechaliśmy do miasta.
W
Gostyninie (9:30, 270 km) nie znalazłem właściwych drogowskazów i
po jego przejechaniu wróciliśmy na ... DK 60. Wracać się już
nie chciało. Do
Kutna toczyliśmy się spokojnie i pod wiatr, bo ten zaczął w
międzyczasie wiać z południowego-zachodu, co idealnie komponowało
się z kierunkiem naszej jazdy od Piątku. Naprawę, nie pamiętam
tak korzystnego układu :-)
Zanim
jednak można było skorzystać ponownie z jego dobrodziejstwa
wjechaliśmy do Kutna (11:00, 300 km), gdzie zajrzeliśmy do centrum,
na rynek i obejrzeliśmy, kultowy w pewnych kręgach, dworzec PKP.
Dworzec po remoncie jest niczego sobie :-)
Z
Kutna ruszyliśmy do Nowej Wsi, gdzie w zeszłym roku stanął
centroid wyznaczając w ten sposób nowy środek Polski, z
uwzględnieniem wód terytorialnych. Punkt znajduje się na prywatnej
posesji, ale sympatyczny właściciel nie robił problemów z chęci
obejrzenia go z bliska.
Po
wykonaniu okolicznościowych zdjęć ruszyliśmy do oddalonego o 25
km Piątku, gdzie środek naszego kraju wyznaczono w czasach słusznie
minionych i bez uwzględnienia wód terytorialnych – podobno.
Bocznymi
drogami dotarliśmy do DW 702, która doprowadziła nas do centrum
miasteczka (13:00, 333 km, gdzie na skrzyżowaniu dróg stoi okazały
pomnik. Wcześniej, przez 8 km jechaliśmy sobie za traktorem
(starego typu) z przyczepą, korzystając z tunelu aerodynamicznego,
który sobą tworzył.
Tuż
obok pomnika stoi Orlen, ale my chcieliśmy czegoś innego do
jedzenia. Wskazano nam pizzerię Mefisto, która poza pizzami miała
obiady abonamentowe, dla nas niedostępne oraz jedną zupę,
gulaszową. Robert zrezygnował z zamawianie czegokolwiek, ja
zaryzykowałem tą gulaszową. Cóż, to nie była prawdziwa
gulaszowa, chociaż po cenie (5 zł za talerz), powinienem się tego
domyślić :-). Innych lokali w Piątku nie ma i pozostało nam
jechać do Łowicza, z nadzieją, że tam musi być jakaś
cywilizacja kulinarna.
Za
Piątkiem obejrzałem pierwszy raz z bliska zupełnie opustoszałe
bramki autostrady, na których nie było żadnej obsługi i hulał
wiatr. Wiatr, który ponownie nas napędzał na długich prostych w
kierunku Łowicza. Ostatnia przed Łowiczem ma około 10 km długości
– to lepiej niż na Żuławach Wiślanych! Droga ta jest obecnie
remontowana i ignorując znaki objazdu raz musieliśmy ulec, bo most
na rzece jeszcze nie był gotowy.
W
końcu jednak ukazało się centrum Łowicza (16:00, 370 km), w
którym po krótkich poszukiwaniach zasiedliśmy w pizzerii
Po-Drodze. Makaronów w ofercie nie było, chociaż nie … były.
Był żurek z makaronem i zupa barszcz czerwony z … makaronem. Zbyt
krótko żyję, żeby coś takiego już widzieć :-D.
Były
też pierogi ruskie i w sumie dało się z tego złożyć pożywny
obiad w dobrej cenie.
Pewnym
zgrzytem było pojawienie się właściciela (chyba?), którego
oburzyły nasze rowery stojące z boku w pustym lokalu i ślady błota
z butów na podłodze – pamiątki po obejściach przed Łowiczem.
Rowery wprowadziliśmy za zgodą obsługi, a zwracanie uwagi klientom
w temacie zabrudzenia podłogi jest zachowaniem niestandardowym. W
końcu za darmo tam się siedzieliśmy, a podłoga szorowarki nie
wymagała, tylko kilku ruchów miotłą. Czy innym gościom też
zwraca się tam tak uwagę?
W
Łowiczu, który nie wiedzieć czemu lokalizowałem w województwie
mazowieckim, a nie łódzkim, chciałem jeszcze obejrzeć bazylikę
katedralną. Znaleźliśmy ją bez problemu i po zrobieniu
zewnętrznych zdjęć świątyni pojechaliśmy w kierunku Sochaczewa.
Pojechaliśmy już na pełnym luzie, bo DK 92 ma piękne, szerokie
pobocze w sam raz dla rowerów. Ruch też był już weekendowy i
hałas bardzo nie dokuczał.
Na
rogatkach Sochaczewa skręciliśmy w kierunku Żelazowej Woli i
mijając centrum miasta skierowaliśmy się do celu mojej wycieczki
w styczniu 2017 roku. Teraz o zwiedzaniu nie było mowy, zatrzymaliśmy
się tylko na jedno zdjęcie.
Dobiegała
końca doba od wyjazdu z Elbląga a na liczniku miałem zaledwie 413
km. Nie było już sensu jechać na wschód, bo głównym problemem
oprócz marznącego Roberta był fakt, że z okolic Suchowoli, a
konkretnie z Osowca-Twierdzy mieliśmy tylko jeden pociąg do Elbląga
w niedzielę. Z Kutna, jak był pierwotnie planowany powrót,
spóźnienie się na jeden pociąg nie skutkowałoby zostaniem do
poniedziałku na peronie. Do godziny 14 należałoby zrobić około
320 km, co biorąc pod uwagę nieznane drogi wzdłuż S8, jak i drugą
noc w siodle wydawało się zadaniem karkołomnym Poza tym Suchowolę
to ja już widziałem i motywacji zbyt wielkiej nie miałem.
Przypomniało
mi się, że w Pruszkowie trwają mistrzostwa świata w kolarstwie
torowym, a że w Pruszkowie nigdy nie byłem, a tor tylko widziałem
kilka razy w telewizji rzuciłem hasło, aby tam pojechać i tam
przenocować. Roberto podchwycił tą koncepcję i przed Warszawą
skręciliśmy na Ożarów Mazowiecki i Pruszków.
Zawiodłem
się wyglądem toru z zewnątrz, bo sypiące się schody nie
przystoją narodowemu centrum kolarstwa podczas mistrzostw świata
zwłaszcza. Robert wszedł do środka, podczas gdy ja pilnowałem
rowerów i potwierdził, że w środku jest OK.
Po
tej wizji lokalnej wziąłem telefon w garść i zacząłem szukać
noclegu. W trzecim hotelu był wolny pokój trzyosobowy, w sam raz
dla dwóch bikerów i dwóch rowerów. Przybytek nazywał się Tadros
i tyle wystarczy. Resztę wyczytacie w Internecie ;-)
W
niedzielę Robert ruszył o poranku kupić bilety na PKP, a ja
dołączyłem do niego w okolicach dworca Warszawa Zachodnia,
pokonując samodzielnie drogę Pruszków-Warszawa. Łatwo nie było,
ale jak na Alejach Jerozolimskich skończyła się nagle ścieżka i
trzeba było jechać pod prąd, to lekko być nie mogło. Kontraruch
na takiej drodze to nawet mi się nie śnił :-)
I ruszyliśmy na podbój Warszawy.