INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.91 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)

DO MRDP 2025 ZOSTAŁO



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Wpisy archiwalne w kategorii

WYCIECZKI >150

Dystans całkowity:42095.00 km (w terenie 2844.00 km; 6.76%)
Czas w ruchu:1892:19
Średnia prędkość:22.25 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:170027 m
Maks. tętno maksymalne:182 (97 %)
Maks. tętno średnie:143 (75 %)
Suma kalorii:845633 kcal
Liczba aktywności:192
Średnio na aktywność:219.24 km i 9h 51m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
180.00 km 0.00 km teren
10:00 h 18.00 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:35.0
Podjazdy:478 m

WISŁA 1200 GÓRA KALWARIA-PŁOCK

Wtorek, 6 lipca 2021 · | Komentarze 4

Trasa: GÓRA KALWARIA-Warszawa-Modlin-Wyszogród-PŁOCK

MAPA

GALERIA (z opisem) 



Elegancko wypoczęty i najedzony o 5 rano opuściłem klimatyczny hotel w dawnych koszarach i wróciłem na ślad Wisły 1200 prowadzący prawym brzegiem Królowej.

Bezchmurne niebo, piękne słońce i stylowe mgły snujące się nad wiślanymi łąkami tworzyły piękny obraz poranka. Że za kilka godzin będzie upał nie do zniesienia też było wiadomo, ale nie uprzedzajmy faktów.

Po zejściu z mostu zaczęła się trawiasta i wilgotna jazda po koronie wału, ale to nie trwało długo bo zaraz pojawił się znany z wczoraj asfalt DW 801 z którego na wysokości ujścia rzeki Świder do Wisły zszedłem po schodkach w Warszawską Amazonię :-)

Zaczęło się kilkanaście km singielka po zaroślach, krzaczkach, drzewkach i pokrzywach, czasami tak blisko Wisły, że już bliżej się nie dało. Jak dobrze, że ja się tutaj nie władowałem wczoraj wieczorem…

Były momenty nawigacyjnej niepewności, ale w końcu wydostałem się z tego buszu od razu na drogę rowerową na Wale Miedzeszyńskim. Drogę znaną z wyjazdu kiedyś tam, dawno do Józefowa.

Tutaj rzuciłem okiem na kominy elektrociepłowni Siekierki i niebawem dotarłem do centrum Warszawy. Odpuściłem sobie nic nie wnoszący odcinek na lewy i z powrotem na prawy brzeg Wisły i trzymając się cały czas brzegu prawego minąłem ciekawy architektonicznie Kamień. Bardzo oryginalna realizacja, wpisującą się niezauważalnie w otoczenie.

Nieco dalej minąłem elektrociepłownię Żerań i to był ostatni tego typu obiekt na trasie Wisły 1200. Wszystkie one, od Połańca do Żerania, są zależne od wód Wisły, używanych przez nie do chłodzenia urządzeń i wytwarzania pary.

Na wyjeździe z Warszawy dotrzymywał mi towarzystwa Paweł (Garmin-Bikestats) z którym przez dobre kilka km fajnie się rozmawiało. Bo musicie wiedzieć, że już od dwóch dni w zasadzie jechałem sam, niezwykle sporadycznie kogoś spotykając. Tu też minął 700 km trasy.

Z Warszawy wyjazd prowadził – sensacja – świetnie zacienionym wałem z wyraźnie wytartym śladem, po którym jechało się doskonale. Ślad został na dłużej, ale cień drzew wkrótce się skończył i zaczęła się walka o przetrwanie. Nawodniony byłem dobrze, ale słońce szybko opróżniało zasoby organizmu, a co za tym idzie bidony także ekspresowo robiły się lekkie.

W Nowym Dworze Mazowieckim skorzystałem z przyjemnego centrum handlowego kupując drugie opakowanie kremu do opalania – butelka pierwszego właśnie się skończyła po 2 dniach i odwiedziłem McDonaldsa.

Ciężko było wyczuć, gdzie namierzę potem jadłodajnię z obiadem przed Płockiem, więc wolałem zjeść na zapas. Dwa Big Mac’i i lody załatwiły sprawę. Przy okazji skorzystałem z klimatyzowanych wnętrz, skąd nie bardzo chciało się wychodzić.

W końcu jednak trzeba było ruszyć, bo siedząc kilometrów nie ubywa. Przede mną rozciągała się Twierdza Modlin z najdłuższym w Europie budynkiem z cegły. Dobrze ponad 2 km się ciągnął.

Potem droga się skończyła i zaczęła się ścieżka nad Wisłą. Widokowa ścieżka na Wisłę już w pełni uformowaną, z wodami Bugu i Narwi, o szerokości takiej jaką elblążanie znają z Żuław Wiślanych. Prawdziwą Królową.

Opłotkami minąłem Zakroczym, po czym zrobił się ruch nad moją głową. Trasa tutaj prowadziła bowiem w osi pasa startowego lotniska w Modlinie, a że pandemii chwilowo nie było ;-)

W kolejnej nadwiślańskiej miejscowości, Czerwińsku, zrobiłem postój przy sklepie, gdzie solidnie się nawodniłem i schłodziłem lodami. Potem były w dalszym ciągu lokalne asfalty z ładną panoramą na Wisłę, aż przed Wyszogrodem dała znać inwencja Ojca Dyrektora i pogonił on peleton przez łąkę. Prywatną łąkę, jak głosiła znaleziona przeze mnie tabliczka :-))

Wyszogród minąłem bez zatrzymywania, za to postój urządziłem na ostatnim spotkanym przeze mnie spontanicznym punkcie wsparcia. Andrzej Wasiuk przygotował wspaniałe miejsce przy wiślanym wale nieopodal swojego domu. Akurat załapałem się na świeżutkie drożdżówki. Mistrzostwo!

Żal było opuszczać to gościnne miejsce, ale do Płocka było jeszcze parę km. Dokładnie 40. Odczuwając trudy jazdy w upale postanowiłem dotrzeć do tego miasta i zameldować się na nocleg w sprawdzonym w zeszłym roku podczas Maratonu Północ-Południe Hotelu Starzyński.

Analiza mapy wskazywała że za Płockiem będzie kilkadziesiąt km asfaltów, więc jutro mogłem ruszyć w nocy, aby nadrobić skrócenie dystansu dzisiaj.

Z tą ideą wjechałem około 18 do Płocka, zjadłem makaronową kolację w ramach uzupełniania zapasów glikogenu a drugą tackę makaronu wziąłem do hotelu na ,,śniadanie”. Budzik ustawiłem na 1:30 i poszedłem spać.

DALEJ >>>



Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
236.00 km 0.00 km teren
11:47 h 20.03 km/h:
Maks. pr.:56.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:814 m

WISŁA 1200 SANDOMIERZ-GÓRA KALWARIA

Poniedziałek, 5 lipca 2021 · | Komentarze 2

Trasa: SANDOMIERZ-Zawichost-Solec nad Wisłą-Kazimierz nad Wisłą-Puławy-Dęblin-GÓRA KALWARIA

MAPA

GALERIA (z opisem)




Kilka minut przed 5 rano opuściłem świetną kwaterę pod Sandomierzem i ruszyłem na drugi etap Wisły 1200. Plan dnia był prosty i zakładał dojazd jak najdalej na północ, może i do Warszawy.

Minąłem śpiący jeszcze Sandomierz i z ciekawością zagłębiłem się w Góry Pieprzowe o których przeczytałem sporo w relacjach finiszerów wcześniejszych edycji. Zanim zacząłem pchać rower po suchych jak pieprz skałach pokryłem błotem nadwiślańskich ścieżek świeżo umytego Kubusia. A taki ładny był.

Sama wspinaczka nie trwała długo, na szczycie dostrzegłem gęstą mgłę zamiast Wisły, ale nie przeszkadzała mi ona, aby dostrzec zwijającą obozowisko ekipę bikerów spod znaku Wisły 1200.
Po pokonaniu Gór Pieprzowych trasa maratonu prowadziła mało uczęszczanymi lokalnymi asfaltami i nabijanie kilometrów szło sprawnie. Niebawem dotarłem do Zawichostu, miasta które kojarzę z podawanymi w programie I Polskiego Radia komunikatami o stanie wody Wisły. Słynnego wodowskazu nie szukałem, w te okolice i tak trzeba będzie kiedyś wrócić.

Trasę urozmaicały hopki Wyżyny Sandomierskiej, maksymalnie wspiąłem się na poziom 203 metrów, czyli nieznacznie (5 metrów) wyżej niż maks. na Wysoczyźnie Elbląskiej. W odróżnieniu od okolic Elbląga otaczało mnie bogactwo różnego rodzaju owocowych sadów i plantacji. Szaber chodził mi po głowie ;-)

Tymczasem dotarłem do wsi Dorotka, tak więc MMS do żony był pozycją obowiązkową :-)). Przed i za Dorotką pojawiło się kilka podjazdów po 8-10% nachylenia, co sprawiło że spotkałem pchających swoje przeładowane rowery uczestników maratonu.

W okolicach Solca nad Wisłą przeprawiłem się mostem na prawy brzeg Wisły, mogąc przy tej okazji zobaczyć Królową już w swoim prawie maksymalnym rozmiarze. Połączenie z Sanem dobrze jej zrobiło. Wjechałem w ten sposób do kolejnego województwa na trasie, lubelskie czeka.

Wkrótce zaliczyłem 500 km trasy, półmetek zaczął być widoczny. Wyczuwalny zaczął też być upał, dobrze że trasa nie prowadziła po wałach, tylko przez bardziej zacienione okolice. Gwoździem dzisiejszego dnia miały być lessowe wąwozy okolic Kazimierza Dolnego. Były faktycznie piękne, zjazdy i podjazdy szły sprawnie, bo jechałem na sucho. Podobno po deszczu już tak fajnie nie jest.

Sam Kazimierz zrobił tradycyjnie dobre wrażenie, zatrzymałem się na chwilę na rynku aby zjeść lody, kupić magnes i chwilę odpocząć przed wspinaczką w kierunku zamku.

Wciągnięcie podjazdu po bruku łatwe nie było, ale w końcu dotarłem na szczyt. Fotka dla złapania oddechu i za chwilę wjechałem w bramę prywatnej posesji – zgodnie ze śladem. Widzę też ślady setek kół na ziemi, ale widoczna właścicielka każe mi zawracać i subtelnie mnie opier… ala, dlaczego tutaj wjechałem. Chwilę próbuję tłumaczyć, ale widząc, że nic nie dociera, zawracam. Nadjeżdżają inni rowerzyści i oni także ślad interpretują jednoznacznie.

Że jednak posesja wydaje się zamknięta to zjeżdżamy do głównego asfaltu innym wariantem i po chwili wracamy na ślad Wisły 1200. Przed nami teraz Puławy do których docieramy po wale wiślanym. W samym mieście postoju nie robiłem, opuściłem je eleganckim, wyasfaltowanym bulwarem, który niebawem się skończył i zaczęła się jazda po wałach.

Teraz one będą dominować przez wiele, wiele kilometrów. A wraz z nimi płyty o różnej fakturze, w tym niebywale upierdliwe w kształcie małych okiennic (vide zdjęcie powyżej). Na tym typie otworów to i hardtail z oponami 2,1 już nie ogarniał tematu.

Póki co jednak pojawił się Dęblin, a wraz z nim Restauracja Nad Wisłą w której pochłonąłem 3 chłodne piwa 0% i konkretny obiad w postaci nieśmiertelnego makaronu. Za Dęblinem przecierałem oczy ze zdziwienia jadąc i jadąc drogą po koronie wału zbudowaną z niefazowanego polbruku. Długości 9,5 km! To chyba mój rekord, tak na raz :-)

Dalszy podbój wiślanych wałów trwał do okolic elektrowni Kozienice, której kominy stanowiły dominantę w krajobrazie tych okolic. Tym razem mijanki przy płocie nie było, jak w Połańcu, bo elektrownia jest zlokalizowana na lewym brzegu Królowej.

Za Kozienicami pojawiły się remontowane odcinku wałów i jazda stała się mocno upierdliwa, a do tego formalnie nielegalna. Póki jakaś trakcja była, to jechałem trzymając się śladu, ale jak zaczęły się piaskownice to byłem zmuszony wytyczyć sobie własny ślad, bo Wisła 1200 to w końcu maraton rowerowy a nie biegowy (chodzony).

W końcu jednak remonty się skończyły, pojawił się asfalt DW 801 i można było nieco zacząć nadganiać stracone minuty. Do Warszawy było niby niedaleko, z 80 km, godzina dochodziła 18, w normalnych warunkach spokojnie do zrobienia. Wiedziałem jednak, że przed Warszawą jest jakiś koszmar terenowy nad rzeką Świder, co to niejednego i niejedną w poprzednich edycjach pochłonął ;-)

Dlatego też uznałem, że robić offroad w zapadających ciemnościach nie będzie miało sensu i postanowiłem poszukać noclegu w Górze Kalwarii. Z mapy wynikało, że będzie się to wiązać z kilkoma km gratis, bo miasto było na lewym brzegu, a ja i ślad na prawym. Życie.

Umocnił mnie w tym postanowieniu kolejny plac budowy na wale wiślanym, który spowolnił mnie kosmicznie. Podziwiając malowniczy zachód słońca nad Wisłą pociętą licznymi łachami piachu skręciłem na most w ciągu DK 50 i w lekkim szaleństwie kolumn TIR-ów wjechałem do Góry Kalwarii.

Mapa podpowiedziała, że czeka na mnie Hotel Koszary Arche do którego niebawem zapukałem. Miejsce było, restauracja była, czegóż więcej mi trzeba było. I tak skończył się dzień drugi wiślanej przygody.

DALEJ >>>



Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
248.00 km 0.00 km teren
10:12 h 24.31 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:-1.0
Podjazdy:1857 m

AKWEDUKT W SILICACH

Sobota, 1 maja 2021 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Małdyty-Ostróda-Gietrzwałd-Olsztyn-Silice-Olsztyn-Łukta-Morąg-Pasłęk-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)




Święto Pracy rozpoczęliśmy awansem, dwie godziny przed północą 30 kwietnia. Podatki rozliczone, PIT-y złożone, można ruszać w trasę ;-)
Grzegorz, Marek, Robert, Andrzej i moja skromna osoba, która wymyśliła wyjazd ruszyliśmy z elbląskiego Placu Dworcowego na wschód. Celem jazdy były Silice koło Olsztyna z mało znanym akweduktem.

Sprzyjający wiatr sprawił, że szybko dotarliśmy do Małdyt, gdzie planowałem skręcić na Morąg. Taki wariant groził jednak zbyt szybkim dotarciem do celu, a czekać godzinę na wschód słońca - na dość lodowatym powietrzu - nikomu się nie uśmiechało. Lekko więc zmodyfikowaliśmy trasę i postanowiliśmy do Olsztyna dotrzeć przez Ostródę. Za dnia nigdy w życiu bym się nie zdecydował na jazdę DK 16 z Ostródy do Olsztyna, ale w środku świątecznej nocy taka perspektywa przerażająca już nie była :-)

W Ostródzie zatrzymaliśmy się na małe co nieco na Orlenie, dobra kawa o 2 w nocy zrobiła robotę i już można było dalej kręcić. Zgodnie z przewidywaniami na DK 16 spotkaliśmy kilkanaście samochodów, w tym 6 TIR-ów o których myślałem, że nie pracują 1 maja. W ramach spowalniania jazdy zajrzeliśmy jeszcze do Gietrzwałdu, gdzie ujęliśmy fotograficznie iluminowaną bazylikę Narodzenia NMP. Przy okazji zapoznałem się z nocnymi trybami Olympusa.

Od Gietrzwałdu do Olsztyna DK16 ma szerokie, rowerowe pobocze i ten odcinek można rekomendować do jazdy także w normalnych godzinach normalnego dnia. Wraz z niebieską poświatą nadchodzącego świtu wjechaliśmy do Olsztyna i skierowaliśmy się na Stare Miasto, zobaczyć lokalne iluminacje. W oko wpadły nam zamek, Wysoka Brama i Kopernik. Chwilę potem minęliśmy dość futurystyczną, oryginalną bryłę hotelu Hilton, który niebawem ma być otwarty.

Przez słynne z Talibów Klewki ;-) dotarliśmy do Klebarka Wielkiego, skąd już tylko ,,rzut beretem" dzielił nas od Silic. Nie mieliśmy trudności z namierzeniem hydrotechnicznej ciekawostki, jest ona przy jedynej tam drodze. Akwedukt wygląda obecnie bardzo mizernie, widać brak gospodarza: wyrwana tablica info, położony słupek, zarośla. No, ale jest, zatem zrobiliśmy sesję zdjęciową, coś tam zjedliśmy, odpoczęliśmy i można było zaczynać drogę powrotną.

Do Olsztyna tym razem wjechaliśmy przez Klebark Mały i zajrzeliśmy pod Michelin, obejrzeć pomnik - a jakże - największej opony świata .Takie tam 5 ton gumy w sam raz do fatbike :-). Potem był jeszcze Orlen na Bałtyckiej i już można było rozwinąć skrzydła na trasie do Łukty. Trudy trasy dały się we znaki Grzegorzowi i Andrzejowi, którzy zostali nieco z tyłu. Robert z Markiem pognali do przodu, jakby jakieś psy ich goniły, a ja samodzielnie nakręcałem km lokując się w środku stawki.

Może dzięki temu dostrzegłem, że DW 527 na odcinku do Łukty czeka przebudowa. Wycięte pasy drzew zaświadczają o tym dosadnie i wskazują, że inwestycja już się rozpoczęła.
Wszyscy spotkaliśmy się na Orlenie w Morągu, gdzie jednak już konsumpcji nie było; żeby za chwilę znowu podróżować DW 527 w kierunku Pasłęka.

Sponiewierana nawierzchnia tej drogi przestała nam się w końcu podobać i przed Pasłękiem skręciliśmy na Gołąbki. Skręciła nasza trójka, bo pozostałych chłopaków znowu nie było widać. W Pasłęku Robert rzucił hasło ,,pączki Rafiego”, ale że cukiernia sobie świętowała, to pączki skończyły się lodami. Nawet stosownie do pogody, gdyż słoneczko świeciło z całkiem przyzwoitą mocą.

Z Pasłęka już bez eksperymentów powtórzyliśmy nocną trasę przez Węzinę, z tą różnicą, że zafundowałem jeszcze podjazd do Nowiny, żeby spojrzeć na błyszczącą toń Jeziora Druzno.
W Elblągu jazdę zakończyłem z Markiem pod literami ,,ELBLĄG” na Starym Mieście, zaś Roberto odłączył się szybciej.

Dziękuję wszystkim za wyjazd i towarzystwo. To był uczciwie przepracowane Święto Pracy :-)




Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
270.00 km 0.00 km teren
10:50 h 24.92 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:5.0
Podjazdy:1735 m

BĘSIA-WIATRAK

Niedziela, 18 kwietnia 2021 · | Komentarze 5

Trasa: ELBLĄG-Pasłęk-Orneta-Lidzbark Warmiński-Bisztynek-Lutry-Bęsia-Lutry-Jeziorany-Dobre Miasto-Miłakowo-Pasłęk-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)






Nocną jazdę spod znaku lekko zapomnianego cyklu ,,Po co spać, jak można jechać” rozpocząłem z Robertem równo o północy. Celem naszej jazdy z Placu Dworcowego było odległa wieś Bęsia słynąca z zabytkowego wiatraka typu holenderskiego datowanego na 1810 r. Wiatraka w całkiem dobrym stanie, jak się miało okazać.
Szybko i sprawnie pokonaliśmy kilometry dobrych asfaltów do Lidzbarka Warmińskiego poruszając się w towarzystwie zaledwie kliku samochodów osobowych. Noc była ciepła, bezdeszczowa, klimat wprowadzały liczne mgły, przez które na zjazdach trzeba było uważać, aby w porę dostrzec ewentualne zwierzęta.

W dawnej stolicy Warmii przeżyliśmy lekki niepokój, jak na Orlenie wyrosły przed nami ogrodzenia, uniemożliwiające dostęp do środka. Trwa tam obecnie remont, który przy dobrych wiatrach zakończy się za tydzień, jak nas poinformowała obsługa.
Obsługa siedząca w specjalnym kontenerze nieopodal, który prowadził sprzedaż gastronomiczną. Robert zarzucił sobie laguna, ups. rogala Seven Day's, ja zaatakowałem się prewencyjnie kawą, bo miska makaronu zjedzona jeszcze w domu, ciągle dawała napęd.

Po konsumpcji ruszyliśmy w dalszą drogę drogą nr 513, która na odcinku do Wozławek w niczym nie przypomina wyremontowanego odcinka Pasłęk-Lidzbark. Dziura na dziurze, łatany asfalt, spękania, wybrzuszenie – zapomniana przez drogowców ewidentnie. Do tego doszły mocne mgły, woda w dziurach z wcześniejszych opadów i nic dziwnego, że na jednym ze zjazdów wpadłem w jedną z dziur. Poczułem ją na obręczy a za jakiś czas poczułem znaną miękkość w przedniej oponie. Miałem kapcia. Kapcia o tyle oryginalnego, że dobicia to już dawno nie zaliczyłem, a przed wszystkim w tym rowerze to był pierwszy raz.

A że ma on sztywne osie, to i była ciekawostka techniczna, jak się to ustrojstwo odkręca i zakręca? Dla pełni klimatu dochodziła godzina 5 rano, powoli świtało, ale światła latarni w Kiwitach jeszcze się przydały.

Kręciłem i kręciłem, koło siedziało jak siedziało i poddało się po jakimś czasie. Wyjąłem dętkę, wsadziłem ostrożnie nową, mając paskudne doświadczenia z urywaniem wentyli presta i zaczęła się zabawa z pompowaniem kompaktową pompką. Ze 200 machnięć poszło, cieplutko się zrobiło, sztywną oś włożyłem i dosłownie dwa, trzy obroty wystarczyły, aby zamknąć koło. Na tarczach nic nie obcierało, także można było jechać dalej. Zeszło na te manewry 30 minut.

Aż do DK 57 jechaliśmy powoli, ja już bez zapasowej dętki, tylko na łatkach. W końcu pojawiły się Wozławki i można było rozwinąć skrzydła aż do Tejstym, gdzie skręciliśmy na Bęsię.
We wsi pojawiliśmy się około godziny 7, zapytałem się mieszkańca, gdzie stoi wiatrak, żeby już nie tracić czasu i pojechaliśmy w jego kierunku. Konstrukcja okazała się być nie całkiem zrujnowana, a nawet zaliczyła już pierwszy etap renowacji. Nie mogę się doczekać etapu drugiego, bo wiatrak bez śmigieł to tak nie do końca wiatrak :-)

Sesja zdjęciowa z uwagi na pochmurne niebo wyszła taka sobie, może wiatrakowy  Marcin będzie miał lepsze warunki. Nam słońce świeciło wcześniej i później, ale nie w Bęsi.
Droga powrotna zaczęła się od jazdy tak samo do Lutrów, a potem skręciliśmy na Jeziorany, żeby za nimi zaliczyć jedyną serpentynę drogową na Warmii w Radostowie. Przed nią Robert narobił alarmu, że widzi łosia, ale jak już nadjechałem to łosiu zniknął w zagajniku. Szkoda  ;-)

W Dobrym Mieście zajechaliśmy na Orlen zjeść śniadanie. Robert poszedł w fitparówkę, czyli hot doga, ja natomiast w jakieś panini z salami. Szybko zjedliśmy i ruszyliśmy dalej. Była ochota zmieścić się w 12 godzinach brutto, ale ostatecznie wyszło nam 12,5 godziny. Dętka okazała się kluczowa ?
Za Dobrym Miastem dogoniła nas jakaś chmurka i kropiło na nas do Miłakowa, gdzie wlałem w siebie Pepsi, a Robert oranżadę Helenę. Ciekawe, że nie litr mleka.

Chwile potem domknęliśmy kółeczko w Godkowie i już do samego Elbląga jechaliśmy tą samą drogą. DW 513 już taka pusta jak w nocy nie była. Trafił się też jeden mózgojeb w TIR-ze, który na zjeździe wyprzedzał nas ,,na styk”, bo przecież bardzo mu się spieszyło.

Wycieczkę zakończyłem na myjni, co w przypadku Treka robi się już nową świecką tradycją. Ten rower musi zacząć zarabiać na swoje utrzymanie :-))

Dzięki Roberto za wspólne kręcenie, a Marcinowi dziękuję za inspirację kierunkową.




Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
151.00 km 1.00 km teren
05:59 h 25.24 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:3.0
Podjazdy:296 m

GDAŃSK ORUNIA

Sobota, 10 kwietnia 2021 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Jazowa-Nowy Dwór Gdański-Kiezmark-Cedry Małe-Wocławy-Grabiny Zameczek-Pruszcz Gdański-Gdańsk-Przejazdowo-Koszwały-Cedry Małe-Kiezmark-Nowy Dwór Gdański-Jazowa-ELBLĄG

MAPA

GALERIA  (z opisem)




O dawno nie widzianej  na zegarku godzinie 5 rano spotkałem się z RobertemMateuszem pod katedrą, żeby ruszyć na trasę zaproponowaną przez tego ostatniego. Celem jazdy były Wdzydze Kiszewskie ze znajdującymi się w tamtejszym skansenie wiatrakami na czele. Wiedziałem od początku, że całości trasy z nimi nie zrobię, bo już tam kiedyś byłem

Dynamiczna jazda szybko doprowadziła nas do Pruszcza Gdańskiego, gdzie chłopaki rozpoczęli wspinaczkę na Kaszuby, a a pozostałem na Żuławach obierając kurs na Gdańsk Orunię. Planowałem tam obejrzeć nowy punkt widokowy oraz zrewitalizowany Park Oruński. Szczegóły w galerii. 

Nie byłbym sobą jakbym nie zatrzymał się przy domu podcieniowym, najmniejszą tego typu konstrukcją na Żuławach Wiślanych, któremu upływający czas nie zaszkodził, a wręcz przeciwnie. Cieszy oczy taki widok. 
Eksperymentując nieco z trasą powrotną zapragnąłem przebić się przez Orunię  i Olszynkę w kierunku rafinerii omijając nudny wyjazd ulicą Elbląską. Próba udała się, chociaż tory kolejowe pokonałem ,,z buta" stosowną kładką.

Po dotarciu do Przejazdowa rozwinąłem skrzydła i wspomagany do Wisły bardzo korzystnym wiatrem pofrunąłem na wschód. Od Wisły wiało już bardziej z północy, ale i tak było miło :-)

Dzięki chłopaki za wspólne kręcenie i pogaduchy.




Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
214.00 km 0.00 km teren
09:35 h 22.33 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:-2.0
Podjazdy:1327 m

TOUR DE WOŚP

Niedziela, 10 stycznia 2021 · | Komentarze 8

Trasa: ELBLĄG-Komorowo Żuławskie-Krosno-Pasłęk-Małdyty-Morąg-Łukta-Podlejki-Olsztynek-Ostróda-Miłomłyn-Małdyty-Pasłęk-Komorowo Żuławskie-ELBLĄG

GPS

MAPA

GALERIA (z opisem)

Film dzięki uprzejmości Łukasza Jatkowskiego (LUKE_HS)





Kórnickie Bractwo Rowerowe zorganizowało czwartą edycję maratonu Tour de WOŚP. Edycję - z przyczyn oczywistych - zdalną, która nie wymagała przyjazdu do Kórnika pod Poznaniem. To dla elblążan akurat okazało się korzystne, bo można było ruszyć prosto z domu. Organizatorzy przygotowali kilka dystansów (25, 50, 100 km ), ale wiadomo, że najlepszy to 200 km ;-). Pozostało zebrać kwiat elbląskiego ultra w wersji ,,zima" i ruszyć na styczniową wycieczkę. Ułożyłem trasę najprostszą z możliwych, wzdłuż linii kolejowych,  z bogactwem stacji benzynowych (Orlen, Moya, Lotos), które w razie prawdziwej zimy pomogłyby w bezpiecznym i zdrowym przejechaniu dystansu i z 1300 metrami przewyższeń - żeby tak całkiem łatwo nie było... No, ale że zima w sumie się nie pojawiła ;-)

Na Placu Dworcowym ciemnym świtem pojawiło się 8 osób zdecydowanych na podjęcie wyzwania i sprawdzenia się w warunkach kalendarzowej zimy, lekkiego mrozu ( od -2 do +1 mieliśmy temperatury przez cały dzień). Z tej ósemki wyróżniała się jedna rodzynka, Sylwia, która od dwóch lat bryluje na elbląskiej scenie ultra kończąc dwukrotnie Maraton Dookoła Dawnego Województwa Elbląskiego.

Poza nią byli zaprawieni w bojach Robert, Andrzej, Karol, Łukasz, Marek oraz debiutujący na dłuższym dystansie Wojtek. Z tego grona Marek i Wojtek nie zamierzali jechać całego dystansu i niezależnie od siebie zawrócili w Morągu. Cały dystans pokonało 6 osób, z czego pięć brało udział oficjalnie - z opłaconą składką - gdyż maraton miał charakter imprezy charytatywnej (110 zł z czego 100 zł na WOŚP). Wyłamał się Roberto, nie chce widać kolorowego medalu ;-)

Droga do Olsztynka przebiegała generalnie pod wiatr, wiejący z kierunków południowych, ale że jego siła była nieznaczna to i temperatura odczuwalna nie była zbyt odległa od tej na wyświetlaczach liczników. Cienka warstwa nawianego śniegu towarzyszyła nam na Żuławach przed Pasłękiem i na odcinku starej DK 7 do Małdyt. Orlen w Małdytach był pierwszym na trasie gdzie zrobiliśmy dłuższy postój. W Małdytach postanowiłem zmodyfikować naszą trasę w ten sposób, żeby najpierw zrobić leśny odcinek drogi Podlejki-Olsztynek, gdzie spodziewałem się pewnych kłopotów z nawierzchnią, która mogła być zaśnieżona i śliska. Wolałem ją zrobić za pełnego dnia, aby wracać dobrej jakości asfaltami starej DK 7. 

I faktycznie przed Olsztynkiem mieliśmy do czynienia z najpiękniejszą odsłoną zimy (vide galeria), a do pełni szczęścia zabrakło tylko odrobiny promieni słonecznych.  Plan jazdy zakładał główny postój na Orlenie w Olsztynku, gdzie pojawiliśmy się kilka minut przed godziną 13, czyli idealnie w porze obiadu. Ekipa ruszyła na burgery, hot dogi, było też szukanie pierogów, a do tego wszystkiego kawa i herbata. Ta ostatnia w moje termosy. Nieubłagana pani manager stacji krzywo patrzyła się na nasze pokątne próby jedzenia w ciepłych okolicznościach przyrody  (jedzenie tylko na wynos, a tam lekko ponad zero stopni!), ale jak znaleźliśmy przewijalnię dla dzieci to już wszystko było OK. W odwodzie była jeszcze toaleta :-))

Z Olsztynka ten lekki w sumie wiatr całkiem nieźle pomagał napędzać nasze maszyny ( wszyscy poza Łukaszem jechali na MTB z szerokimi oponami) i do Elbląga dojechaliśmy po 6 godzinach brutto (106 km - 4:53:46 netto). Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę w Ostródzie pod sklepem, gdzie elita finansowa wycieczki pozwoliła sobie na zakup Coca-Coli, która po wsadzeniu podatku cukrowego w cenę końcową stała się ,,dobrem luksusowym" ;-)  Sześć złotych za litr!  Więc teraz będziemy pić kawę i wodę  :-P

Niebawem zrobiło się ciemno i zaczęliśmy spektakl z naszym oświetleniem. Wyróżniał się Andrzej, którego dwie lampki miał znaki oświetlenia znane z samochodowych stacyjek. Jak włączył długie, to szło się wystraszyć, co to z tyłu jedzie :-). Drogi do samego Elbląga - nawet te z rana lekko białe i śliskie - teraz były całe czarne i lekko wilgotne. Ale że cały czas było lekko ponad zero stopni, gołoledź nam nie groziła. I tak to pracowicie pokonując lokalne podjazdy dotarliśmy do Małdyt, gdzie po raz ostatni odpoczęliśmy sobie na Orlenie. Ten jest fajny w czasach pandemii, bo ma duży przedsionek w którym można spokojnie biwakować. 

A potem to już zostało 40 km do domu, które ekipa pokonała lekko wspierając Sylwię, odczuwającą już trudy jazdy dość ciężkim rowerem. Ale że zapowiada zakup znacznie lżejszego gravela, to niedługo my możemy potrzebować wsparcia :-)). I tak to dotarliśmy kilka minut przed 20 na Plac Dworcowy, gdzie o 7 rano cała przygoda się rozpoczęła. Elbląg stanął na wysokości zadania. Brawo!

Dziękuję organizatorom z Kórnickiego Bractwa Rowerowego za dostarczenie świetnego pretekstu na styczniową przejażdżkę i za zorganizowanie całej akcji. Gratuluję wszystkim ukończenia Maratonu Tour De WOŚP na ,,królewskim" dystansie, jak i na tych krótszych, bo wszak tutaj nie liczą się kilometry a idea.  

Kiedyś zrobimy nalot na Kórnik ...


Kategoria WYCIECZKI >150, WOŚP


Dane wyjazdu:
184.00 km 0.00 km teren
07:55 h 23.24 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:7.0
Podjazdy:1143 m

NIEPODLEGŁOŚCIOWO WOKÓŁ JEZIORAKA

Środa, 11 listopada 2020 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Rychliki-Myślice-Zalewo-Siemiany-Iława-Jażdżówki-Boreczno-Zalewo-Małdyty-Pasłęk-Węzina-Komorowo Żuławskie-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)





Mamy pecha obchodzić swoje święto narodowe w mało przyjaznym pogodowo miesiącu, jakim jest listopad. Podczas dzisiejszej jazdy ciężko jednak było narzekać, bo mogło być znacznie gorzej. Przez cały dzień nie spadła na nas ani jedna kropla deszczu, chłodno było tak w sam raz, żeby za długo na postojach nie zamulać, a że słońce nie ożywiło swoimi promieniami leżących ton liści i toni mijanych jezior? Cóż, nie można mieć wszystkiego :-)

Organizator wycieczki, Mateusz (pierwszy od lewej) miał prawo być zdziwiony tłumem chętnych do długiej i niełatwej w sumie jazdy po Krainie Kanału Elbląskiego, no ale jazda niepodległościowa nie zdarza się codziennie ;-). Wśród uczestników przeważali elbląscy ultrasi i ultraski, dla których dystans niecałych 200 km nie stanowił jakiegoś większego wyzwania. Może tylko dla Sylwii, która dzień wcześniej oddała honorowo krew i w mojej ocenie powinna regenerować się w domu, a nie na rowerowym siodełku. No, ale ona wybrała aktywną regenerację :-))

W drodze do Iławy zatrzymaliśmy się w Myślicach na śniadanie, w Zalewie aby z wieży widokowej rzucić okiem na Jezioro Ewingi i w Siemianach, gdzie z tamtejszej wieży przyjrzeliśmy się Jeziorakowi. 

W Iławie za stołówkę posłużył nam Orlen, gdzie zjedliśmy fastfood'owy obiad. Zajrzeliśmy na promenadę nad Małym Jeziorakiem a nową promenadą nad Jeziorakiem opuściliśmy miasto. Jazda powrotna była z wiatrem, który mocno porwał nasz peletnik i w w pełnym składzie spotykaliśmy się tylko na postojach w: Dubie, Zalewie i Małdytach. W tej ostatniej miejscowości zajrzeliśmy ponownie na Orlen, którego liczne stacje są podstawowym miejscem regeneracji podczas chłodnych miesięcy sezonu rowerowego.

Na końcówce trasy jechałem w roli zamykającego, gdyż Sylwia została bez lampki tylnej, co mogło mieć fatalne konsekwencje na starej DK7. Nie było okazji podziękować osobiście wszystkim za wspólną jazdę i pogaduchy, więc czynię to tutaj i teraz. Pozdroweros! :-)






Dane wyjazdu:
179.00 km 50.00 km teren
08:31 h 21.02 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:1215 m

WARMIŃSKA ŁYNOSTRADA

Sobota, 15 sierpnia 2020 · | Komentarze 7

Trasa: OLSZTYN Gutkowo-Olsztyn-Barkweda-Dobre Miasto-Lidzbark Warmiński-Pieniężno-Wilczęta-Młynary-ELBLĄG

GPS (Łynostrada Olsztyn-Lidzbark Warmiński)

MAPA (całość wycieczki)

GALERIA (z opisem odcinkowym)




Projekt warmińskiej Łynostrady dopóki ograniczał się do granic Olsztyna budził moje średnie zainteresowanie. Jak jednak Marian Jurak powiedział mi, że wzdłuż Łyny powstanie łącznik z Olsztyna do GreenVelo w Lidzbarku Warmińskim zacząłem już uważnie śledzić postępy w jej tworzeniu.

A gdy dowiedziałem się, że oznakowanie i mapa całości już powstały, kwestią czasu było ruszenie na jazdę testową. W podróży PKP do Olsztyna zdecydował się mi towarzyszyć Andrzej, lekko marudzący że jedziemy w taki sposób, ale tym razem inaczej się nie dało ;-)

Pociąg obecnie dojeżdża tylko do stacji Olsztyn-Gutkowo, także po dotarciu w okolice początku Łynostrady w olsztyńskich Brzezinach już mieliśmy kilkanaście km rozgrzewki. Zaprowiantowaliśmy się i zjedliśmy solidne śniadanie w lokalnym Orlenie i zjechaliśmy ulicą Kalinowskiego do Łyny żeby obejrzeć ujście Kortówki.
Paradoksalnie, to właśnie wzdłuż Kortówki kręciliśmy pierwsze metry na Łynostradzie i to przy niej stoją pierwszy drogowskaz i pierwsza tablica informacyjna tej trasy. Po około 1 km naszym oczom ukazuje się już Łyna i wszystko jest tak jak należy :-)

O poranku Łynostrada była dość pusta, minęliśmy kilka rowerów, chodziarzy z kijkami i pań z pieskami. Poruszaliśmy się rowerami MTB na oponach szerokości 2,1 cala także i nawierzchnia szutrowa, i polbruk nie robiły nam żadnych trudności. Chociaż po wyjeżdżonych poboczach widać, że szuter nie wszystkim rowerom przypadł do gustu. Oznakowanie szlaku w mieście było dobre, aż do Parku Centralnego gdzie straszeni informacjami o podjeździe odbiliśmy od Łyny i – nie dostrzegając podjazdu - wylądowaliśmy przy Wysokiej Bramie, mijając po drodze siedzibę wojewódzkiego PTTK i punkt IT. Jak się jednak okazało, powinniśmy trzymać się Łyny, bo tam jest oznakowanie.

My do rzeki wróciliśmy przy Zamku Kapituły Warmińskiej i dalej już jechaliśmy zgodnie z oznakowaniem. Niebawem zaczęliśmy opuszczać tereny zurbanizowane i Łynostrada wjechała do lasu, który okazał się najprzyjemniejszym odcinkiem w granicach miasta. Zakręty, zjazdy i podjazdy w zielonym otoczeniu zapewniały miłe wrażenia.
I tak przez Most Smętka dotarliśmy do elektrowni wodnej Łyna, umiejscowionej w widłach rzeki Wadąg uchodzącej do Łyny. Tutaj oznakowanie zniknęło i gdyby nie uważne przeczytanie jednej z tablic informacyjnych moglibyśmy mieć kłopoty. Szczegóły tej tablicy w galerii.

Z poziomu Łyny wyszliśmy – dosłownie, bo po schodach – w kierunku miejskiej oczyszczalni ścieków i na skrzyżowaniu Leśnej i Wąwozowej z ulgą zobaczyliśmy oznakowanie Łynostrady. Zatem kierunek: Redykajny!

Dalsze kilometry kręciliśmy już bez trudności nawigacyjnych mijając znane mi z wcześniejszych wycieczek Brąswałd i Barkwedę. Za tą ostatnią zaczęła się dla mnie terra incognito, ale że to Warmia to i dość długi podjazd nie był dla mnie zaskoczeniem. Na odcinku do Cerkiewnika jechaliśmy bez widoczności Łyny, za to mogliśmy podziwiać Warmińskie Buczyny spod znaku Natura 2000. Trasa była też udekorowana licznymi kapliczkami, krzyżami przydrożnymi i zabytkowymi kościołami. Wszak to Warmia.
Za Cerkiewnikiem na jednym ze zjazdów o mały włos nie przegapiliśmy skrętu na Swobodną, gdyż znak skrętu był umieszczony … po lewej stronie drogi. Przypomnę tylko, że ruch w Polsce mamy jeszcze prawostronny ;-)

Od Swobodnej cieszyliśmy się jazdą po wydzielonej, asfaltowej drodze rowerowej z której bez żadnych obaw można było podziwiać piękne otwarcie na dolinę Łyny. Łyżką dziegciu na tym pięknym odcinku było niebezpieczne rozwiązanie prowadzenia drogi rowerowej w okolicy wiaduktu kolejowego przed Knopinem. Szczegóły w galerii.

Z Knopina już tylko rzut beretem dzielił nas od Dobrego Miasta. Obawiałem się o spójność oznakowanie w tej miejscowości, bo różnie to w miastach wygląda, ale tutaj – zgodnie z nazwą – było ono dobre. Jako że byliśmy zaprowiantowani i najedzeni a naszym celem była droga, to nie robiliśmy postoju w Dobrym Mieście tylko kręciliśmy dalej.

Przez chwilę jechaliśmy drogą krajową 51, chociaż znaki Łynostrady prowadzą chodnikiem przy niej. Ruch jednak nie było duży, a i odcinek bardzo krótki. W tygodniu zalecam jednak korzystanie z chodnika – tak jest bezpiecznej, zwłaszcza, że wyjeżdżając z Dobrego Miasta na Braniewo DW 507 mamy do wykonania lewoskręt.

Opuszczając Dobre Miasto nie skorzystaliśmy z polbrukowej i chwilę potem szutrowej nawierzchni ciągu pieszo-rowerowego, bo DW 507 prowadziła zjazdem, a taki lepiej jedzie się po asfalcie ;-) Poza tym był traktor do wyprzedzenia :-). Za chwilę skręciliśmy zgodnie ze znakami na Smolajny, gdzie w dawnym pałacu biskupim mieści się obecnie szkoła rolnicza.

Za Smolajnami zaczął się w mojej ocenie najpiękniejszy odcinek Warmińskiej Łynostrady, prowadzony w klimatycznym lesie, z widokami na płynącą dołem Łynę i z bezpośrednim – prawie - dostępem do niej, co wykorzystaliśmy z Andrzejem do podjęcia kąpieli. Tej oceny nie zaburza nawet piaskownica na krótkim odcinku szlaku z którą rowery na węższych oponach, sakwiarze i mniej wyrobieni kondycyjnie rowerzyści mogą mieć trudności. Jak to wygląda widać w galerii.

Niebawem dojechaliśmy do Urbanowa, przed którym zaliczyliśmy klasyczną mazurską tarkę na warmińskiej drodze i krótki odcinek, jakby żywcem wziętych z Żuław, betonowych płyt. Nie ma nudy ;-). W Urbanowie nasze oczy ujrzały stacje drogi krzyżowej uformowane w Kalwarię Urbanowską.

Za Urbanowem wjechaliśmy na drogę znaną mi z jednej z edycji maratonu Pierścień 1000 Jezior, a chwilę potem kręciliśmy już na trasie zwiniętych torów Orneta-Lidzbark Warmiński. To właśnie tędy, od Łaniewa, Warmińska Łynostrada prowadzi do dawnej stolicy Warmii. Na tym krótkim odcinku spotkaliśmy najwięcej rowerzystów – nie licząc Łynostrady w samym Olsztynie.

W Lidzbarku Warmińskim szybko dotarliśmy do punktu połączenia Łynostrady z GreenVelo i jadąc wzdłuż Łyny dotarliśmy do wiaty MOR-a (Miejsca Odpoczynku Rowerzystów) Green Velo, gdzie po 66 km znaki Łynostrady się skończyły. Zrozumieliśmy, że to obecny koniec szlaku i nadszedł czas na pamiątkową fotkę.

Teraz wypadało rozejrzeć się za dobrą miejscówką obiadową i uzupełnić nadwątlone siły na powrót do Elbląga. Tutaj pociąg już nie wchodził w grę :-) Pizza Bar Borejko okazał się być smacznym wyborem, chociaż po pizzy nieco ciężko było się zmotywować do jazdy. Tym bardziej, że upał już nie odpuszczał. Po odpowiednim nawodnieniu przed, w trakcie i po 90 km dzielących Lidzbark od Elbląga trasa okazała się być zrobiona.

Dzięki Endrju za towarzystwo i wspólne kręcenie, że o kąpieli w Łynie nie wspomnę :-)

PODSUMOWANIE:


- GALERIA ZDJĘĆ jest integralną częścią relacji!

- Łynostrada nie jest szlakiem łatwym, dla zupełnie początkujących rowerzystów. Spotkamy na niej zjazdy i podjazdy oraz nawierzchnie wymagające rowerowego doświadczenia,
- w okresie suszy w kilku miejscach pojawiają się krótkie odcinki ,,piaskownic”,

- na szlaku występują wszystkie możliwe nawierzchnie różnej jakości, poza brukiem,

- oznakowanie szlaku jest obecnie generalnie dobre, problem jest w okolicach elektrowni wodnej Łyna, o ile nie przeczyta się info na tablicy,

- znaki Łynostrady często pokrywają się z trasą pieszego szlaku czerwonego ,,Kopernikowskiego”, co może być przydatne w nawigacji w przypadku braku tych pierwszych,

- oznakowanie występuje i po lewej, i po prawej stronie drogi. Znaki są w formie tabliczek, ale i są malowane (montowane) na drzewach oraz w innych, czasami nieoczywistych miejscach,

- oznakowanie jest małe, strzałki w trakcie jazdy są widoczne, ale sprawdzenie kilometrażu wymaga zatrzymania się,

- na Łynostradzie nie znajdziemy dedykowanych miejsc parkingowych ani wiat dla rowerzystów,

- na Łynostradzie nie ma problemów z wiejskimi sklepami, posiłki zjemy w Olsztynie, Dobrym Mieście i Lidzbarku Warmińskim, 

- serwis rowerów znajdziemy w Lidzbarku Warmińskim, Dobrym Mieście i oczywiście Olsztynie,

- Łynostrada prowadzi w większości drogami o małym i bardzo małym natężeniu ruchu samochodowego. Wyjątki to DK51 w Dobrym Mieście i DW 507 Dobre Miasto-Braniewo, gdzie jednak można skorzystać z chodnika lub z ciągu pieszo-rowerowego.

- Łynostrada będzie szlakiem kompletnym, jak będzie prowadziła od źródeł Łyny do Bartoszyc, a może i Sępopola – stąd jest już blisko do węzła kolejowego Korsze.

- obecny brak PKP na trasie Olsztyn-Braniewo utrudnia korzystanie z Łynostrady i tworzenie krótszych tras,

- Łynostrada prowadzi przez piękne okolice; rzadko przy samej rzece, ale jest się gdzie wykąpać,

- Łynostradę powinien przejechać każdy rowerowy turysta, 

- głównymi atrakcjami na trasie są: Olsztyn, Brąswałd, Barkweda, Dobre Miasto, Smolajny i Lidzbark Warmiński.


REKOMENDACJE SPRZĘTOWE:


- jazda możliwa na rowerach górskich, trekkingowych lub gravelowych wyposażonych w dwie przerzutki - inne typy rowerów nie mają możliwości pokonania wszystkich odcinków w siodle,

- amortyzacja mile widziana,

- opony z bieżnikiem, najlepszy będzie klockowy,

- opony do rowerów trekkingowych/gravelowych minimum 700x35 a do rowerów MTB 26x, 27,5x, 29x2,00,

- opony z wkładką antyprzebiciową, żadnych lekkich modeli sportowych,

- po Łynostradzie lepiej poruszać się ,,na lekko’’, bez ciężkich sakw,

- kto ma rower elektryczny, niech się nie waha ;-)








Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
181.00 km 5.00 km teren
08:10 h 22.16 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy:435 m

NOCNY PELPLIN

Niedziela, 28 czerwca 2020 · | Komentarze 6

Trasa: ELBLĄG-Jegłownik-Stare Pole-Malbork-Gnojewo-Knybawa-Mała Słońca-Pelplin-Radostkowo-Knybawa-Tczew-Koźliny-Giemlice-Cedry Wielkie-Kiezmark-Żuławki-Szkarpawa-Tujsk-Marzęcino-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)





Andrzej zarzucił temat wschodu słońca nad Wisłą w Tczewie i jazdę WTR do Kiezmarka. Nuda - w sumie - pomyślałem i dorzuciłem Pelplin z iluminowaną katedrą, żebym i ja coś z tej jazdy miał. Eksperymentalny przejazd z Wiśniewa do Rybina była naszym wspólnym pomysłem.

Na trasę ruszyliśmy wraz z księżycowym Robertem, którego na wyjazd porwałem popołudniową porą, kiedy udawał się na imprezę rodzinną. Musiał biedak pić przez to wodę i herbatę :-)
O godzinie 22 opuściliśmy Plac Katedralny i ruszyliśmy DK22 na Malbork. Ostatnio, jadąc tą drogą byliśmy zaskoczeni bardzo małym ruchem. Ale wtedy ruszyliśmy o północy… Dwie godziny przyspieszenia zrobiły różnicę i droga już nie była tak przyjemna. No, ale jadąc w trójkę oświetleni jak choinki kłopotów z blachosmrodami nie mieliśmy.
Przed Malborkiem ciepłą noc urozmaicił nam deszcz, na widok którego Andrzej coś zaczął przebąkiwać o kurtce, ale cóż – został delikatnie wyśmiany przez dwóch ultrasów. Ten deszczyk był przyjemnym prysznicem na nasze rozgrzane ciała, a on chciał się ubierać.

Dojazd z wiatrem do tablicy Malbork zajął nam 56 minut , co na rowerach górskich z oponami terenowymi oceniam całkiem pozytywne. Nie wiem tylko po co tak gnaliśmy?
Zajechaliśmy na punkt widokowy na zamek malborski aby chwilę odpocząć i zrobić dla porządku zdjęcie jego iluminacji. Pomost prowadzący nad Nogatem jest lepiej oświetlony …
Dalsza jazda także prowadziła DK22, już bardziej pustą w kierunku mostu na Wiśle w Knybawie. Zanim tam dotarliśmy gnając jak wariaci, zmusiłem ekipę do zjechania z trasy pod kościół Gnojewie, który co prawda iluminowany chyba nigdy nie był, bo jeszcze niedawno groziło mi zawalenie. Ta jedna z najstarszych w Europie budowla szachulcowa doczeka chyba lepszych czasów, bo jak wieść niesie, będą fundusze na remont. Może i iluminacja się pojawi.

Chwilowo musiało nam wystarczyć światło naszych latarek, dzięki któremu zobaczyliśmy, że prace renowacyjne już trwają. Chwilę potem wskoczyliśmy z powrotem na DK22 i przekroczyliśmy Wisłę.
Roberto zgłosił chęć cateringu na Lotosie, więc zjechaliśmy na stację i po lekkich perypetiach dostaliśmy się do środka. Jedzenie i picie zostało uzupełnione, zaraz potem zjechaliśmy na boczną drogę w kierunku Gorzędzieja i Rybaków. Po drodze minęliśmy Mała Słońca, wieś, której dziwna gramatycznie nazwa nie daje mi spokoju :-). Ktoś wie, skąd taka odmiana się wzięła?

Przed Pelplinem wjechaliśmy na DK91, czyli dawną DK1. Od momentu otwarcia A1 jest ona sympatyczną drogą ,,rowerową’’ z ładnym poboczem i małym ruchem. Doprowadziła nas ona do skrzyżowania na Pelplin, gdzie skręciliśmy do miasta cystersów z monumentalną bazyliką katedralną, jedną z największych ceglanych świątyń w Polsce.
Szybko zobaczyliśmy, że z nocnych zdjęć nic nie wyjdzie, bo gigantyczna konstrukcja była lekko oświetlona przez … latarnie uliczne, które w żaden sposób nam nie pomagały uwiecznić jej obrazu. Chyba że miałoby się wypasione lustrzanki, chociaż i to nie jestem pewien.

Obudzony, a pewnie i przestraszony stróż nocny powiedział, że z powodu remontu iluminacja jest obecnie wyłączona. Po remoncie to się zmieni, więc wypada poczekać i w tym czasie pooglądać zdjęcia w sieci :-).
Jako że iluminację miał stojący naprzeciw bazyliki kościół Bożego Ciała to skupiliśmy się na podziwianiu jego stonowanej urody. I tak minęło dobre pół godziny, podczas których co jakiś czas włączała się część iluminacji bazyliki na jednym z dachów. Nic z tego nie rozumieliśmy …

W końcu nadszedł czas pożegnać Pelplin i wrócić do Knybawy, aby stamtąd ruszyć Wiślaną Trasą Rowerową (WTR) na północ. Cichymi i pustymi drogami lokalnymi oraz krajówkami dotarliśmy z powrotem na Lotos przy Wiśle i skręciliśmy w kierunku Tczewa. Po chwili jechaliśmy już wzdłuż Królowej, nad którą zjechaliśmy wykorzystując slip dla łodzi.
Weszliśmy na pływający pomost i z lekkim niepokojem obserwując silny nurt Wisły chwilę sobie posiedzieliśmy dumając o życiu i prozie przemijania, a tak naprawdę czekając na wschód słońca i opowiadając bajki o przepłynięciu rzeki w poprzek.

Niebiesko już się robiło, ale do samego wschodu było jeszcze dużo czasu, więc wróciliśmy na WTR i bractwo postanowiło skorzystać z leżaków na bulwarze. Fajny pomysł, ale niebezpieczny po nocce na rowerze ;-)
Chwilę sobie tak poleżeli i skierowaliśmy się z bulwaru w kierunku dworca PKP. Nie, nie żeby wrócić do Elbląga PKP, a na gorące drożdżówki pieczone w lokalnej piekarni przy dworcu. Okazało się, że obecnie piekarni niema, jest przeniesiona, a sam dworzec przechodzi remont. Rozpacz nasza nie miała granic, w ruch poszły zapasy z kieszeni i plecaków bo na Orlen nie chciało się już wracać :-)

Skierowaliśmy się na wał wiślany, gdzie Andrzej mógł w końcu uwiecznić wschód słońca i zobaczyć w pełnej krasie WTR. Szkoda, że tak krótko – jak na razie. Z wału zjechaliśmy na drogę i przez Koźliny, Steblewo i Giemlice dotarliśmy do Cedrów Wielkich. Po drodze zatrzymaliśmy się w Steblewie, obejrzeć trwałą ruinę gotyckiego kościoła.
Natomiast w Cedrach Księżycowy pokazał nam swoją pierwszą ulicę Księżycową, które tak pracowicie zalicza w swoich wojażach po Polsce. Ta była pierwsza – dla Andrzeja. Lepiej nie wchodź na tą ścieżkę bo to uzależnia :-). W Cedrach zjedliśmy też normalne śniadanie, niejako zmuszając personel sklepu do obsłużenia nas 20 minut przed czasem. I teraz to można było jechać.

Po powrocie na prawy brzeg Wisły pojechaliśmy na Żuławki pokazać Andrzejowi wieś będącą pięknym przykładem żuławskiej architektury, ze szczególnym uwzględnieniem domów podcieniowych rzecz jasna ;-) Kolega chciał też zajrzeć na Gdańską Głowę, ale o swoim marzeniu zobaczenia połączenia Szkarpawy i Wisły powiedział nieco za późno, już po przejechaniu na nią zjazdu.

Z Żuławek ruszyliśmy na wschód, czyli pod wiatr, który na Żuławach jest upierdliwy ze względu na długie, proste odcinki dróg. Robert jadąc nieco szybciej odjechał od nas, a my spróbowaliśmy wbić się na odcinek Wiśniówka-Rybina wzdłuż Szkarpawy. Jego początek to klasyczne żuławskie ,,jumby’’, ale po dotarciu do rzeki naszym oczom ukazała się droga gruntowa po wale, skoszonym, ale jednak trawiastym. Nie miałem tyle czasu, aby te parę kilometrów tłuc się z godzinę. Przyjedziemy tutaj jeszcze.

I tak przez wsie Szkarpawa i Nowotna dotarliśmy do Tujska, gdzie czekał już znudzony Roberto. Dalej skrótem terenowym przez Gozdawę dojechaliśmy do Marzęcina, gdzie zatrzymaliśmy się na zimnego browara 0% i to było coś pięknego. A potem to już był Elbląg i niektórzy mogli iść spać, a niektórzy powędrowali do pracy. Nie ma sprawiedliwości! :-))

Dzięki Panowie za wspólne kręcenie i mile spędzoną nockę.





Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
296.00 km 1.00 km teren
13:15 h 22.34 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:21.0
Podjazdy:1586 m

TOUR de SILESIA-COVID EDITION

Sobota, 13 czerwca 2020 · | Komentarze 5

Trasa: ELBLĄG-Małdyty-Miłomłyn-Ostróda-Olsztynek-Pawłowo-Grunwald-Dąbrówno-Glaznoty-Samborowo-Iława-Siemiany-Zalewo-Myślice-Rychliki-Krzewsk-ELBLĄG

GPS

MAPA

GALERIA (z opisem)






Tour de Silesia czyli maraton dookoła Śląska w tym jakże nietypowym roku 2020 ma edycję internetową. Jest ona dla chętnych, którzy chcą się sprawdzić na dystansie 250 lub 125 km. Maraton cały czas jeszcze trwa; dowolnie ułożone trasy należy przejechać i ich zapisany ślad dostarczyć organizatorom do 30 czerwca.

Spodobała mi się idea imprezy dobrze wpisująca się w moje tegoroczne plany rehabilitacyjne i przygotowania do głównej imprezy sezonu, jaką jest wrześniowy MPP. No i nie ukrywam, pamiątkowy medal z maseczką ochronną wydał mi się bardzo oryginalny i pożądany ;-)

Pozostało zatem ułożyć trasę długości minimum 250 km i ją przejechać. Okienko pogodowe także było przydatne, ale że od razu trafiła się nam najcieplejsza noc w tym roku?

Nam, bowiem na Placu Dworcowym pojawiła się całkiem liczna ekipa rowerowa: Ania, Andrzej, Mateusz i Marek postanowili spędzić tę noc w siodle. Każde z nich miało trochę inną koncepcję jazdy i tak Andrzej z Anią zaplanowali powrót z Ostródy, Mateusz jechał odwiedzić rodzinę pod Grunwaldem w Dąbrównie a Marek nie miał sprecyzowanej koncepcji jak pojedzie i ostatecznie towarzyszył mi na całej trasie.

I tak punktualnie o 23:00 ruszyliśmy w drogę. Starą siódemką szybko pokonywaliśmy pierwsze kilometry chociaż były one pod wiatr i mijaliśmy kolejne uśpione wsie: Komorowo Żuławskie, Bogaczewo i Krosno.
Za Pasłękiem pożegnaliśmy się z Żuławami i wspięliśmy się na Pojezierze Iławskie. Wszyscy bez problemu pokonali pierwsze wzniesienie, urozmaicone sarenkami które przebiegły nam drogę, podnosząc nieco ciśnienie.

Pierwszy postój zrobiliśmy na zamkniętym Orlenie w Małdytach, ale że każdy miał swój prowiant nie stanowiło to jakiegoś większego problemu.
Za Małdytami naszą wesołą gromadkę usiłowała rozdzielić stado dzików, ale na szczęście hałas jaki robiły w zaroślach ostrzegł nas przed niebezpieczeństwem. Wbiegły na drogę kiedy już je mijaliśmy.

Napędzani sprzyjającym wiatrem dość szybko zobaczyliśmy tablicę Miłomłyn przed sobą i postanowiliśmy nieco dłużej spojrzeć na iluminowany kościół i mury obronne tego średniowiecznego miasta.

Z Miłomłyna już tylko rzut beretem dzielił nas od Ostródy gdzie zatrzymaliśmy się pod zamkiem krzyżackim i tam też pożegnaliśmy się z Andrzejem i Anią, którzy rozpoczęli powrót do Elbląga. Wyjazd z Ostródy następował w warunkach wstającego poranka, świt był już na wyciągnięcie ręki. Zresztą noc była bezchmurne i słoneczna poświata towarzyszyła nam na całej trasie. W czerwcu bowiem słońce tylko symbolicznie chowa się za horyzont.

Stabilna nocna temperatura na poziomie 19 stopni uległa nieznacznemu zaburzeniu tylko w Rychnowie, gdzie po zjeździe w dolinę Drwęcy termometr pokazał plus 17 stopni. Pojawiło się też trochę klimatycznych mgieł.

Na rogatkach Olsztynka dojechałem do Marka, który swoją poziomką pobijał kolejne rekordy prędkości i chwilę poczekaliśmy na Mateusza, który dla odmiany zamulał na podjazdach.
Jak już dojechał spojrzeliśmy na tablice dawnego mauzoleum niemieckiego marszałka Hindenburga, które do 1945 roku znajdowało się niemieckim Olsztynku, czyli Tannenbergu. Spojrzeliśmy też na cmentarz ofiar I wojny światowej. Po tej odrobinie historii nadszedł czas na zajęcie się sprawami zupełnie przyziemnymi i wskazałem: kierunek Orlen, tam musi być jakaś cywilizacja ;-)

Cywilizacja nazywała się wrap z kurczakiem i kawa z mlekiem. A co tam chłopaki wzięli to nie wiem. Niech się pochwalą.
Dawno nie byłem w centrum Olsztynka więc zajrzeliśmy na olsztynecki rynek i chwilę pokręciliśmy się w dookoła. Wpadła mi w oko ładna kamienica z kształtami cieszącymi mężczyzn - szczegóły w galerii.

Z Olsztynka dalsza droga wiodła jeszcze na południe, ale niebawem pożegnaliśmy się z bliskością drogi S7 i zjechaliśmy na węźle Pawłowo ze starej DK7 na drogę prowadzącą na Pola Grunwaldzkie.
Szybko się na nich znaleźliśmy i przystąpiliśmy do oględzin, co też tutaj się zmieniło. Dla mnie zmieniło się dość sporo, bo nie byłem tutaj ponad 20 lat. Najbardziej widoczną zmianą jest trwająca budowa nowego gmachu Muzeum Bitwy pod Grunwaldem.

Z Pól Grunwaldzkich kilka kilometrów dzieliło nas od Dąbrówna, gdzie do celu swojej podróży dotarł Mateusz, który tutaj w okolicy ma rodzinę.
Mnie w Dąbrównie najbardziej interesował budynek dawnej synagogi o którym dowiedziałem się kilka dni przed wyjazdem, no i pozostałości zamku krzyżackiego, których nigdy byśmy nie dostrzegli, gdyby nie pomoc Mateusza znającego Dąbrówno jak własną kieszeń.

To w ogóle ciekawa miejscowość, malowniczo położona między dwoma jeziorami z kąpieliskiem. Do tej pory znałem ją tylko z tranzytowych przejazdów nocą i nie wiedziałem nawet, że przy drodze stoi zabytkowa wieża wodna.W Dąbrównie uzupełniliśmy zapasy, nasmarowaliśmy się kremem przeciwsłonecznym, bo upał zaczynał się już robić, no i pożegnaliśmy się z Mateuszem, który już mógł odsypiać nockę :-).

Kolejnym punktem ciekawym turystycznie na mapie maratonu Tour de Silesia Covid Edition były Glaznoty. Znajduje się w nich odnowiony wiadukt, albo i most, na linii kolejowej Samborowo-Turza Wielka. Linii oczywiście nieistniejącej. Sam wiadukt widziałem kilka lat temu i teraz wypadało porównać, jak wygląda po renowacji.
Czekała nas wspinaczka na poziom 235 metrów, gdyż wjechaliśmy do Parku Krajobrazowego Wzgórz Dylewskich. Samą Górę Dylewską ominęliśmy, ale kiedyś trzeba będzie ponownie wspiąć się na ten jeden z najwyższych szczytów Niżu Polskiego.

Pięknym zjazdem powitaliśmy Glaznoty i nadszedł czas na krótką sesję fotograficzną stylowego wiaduktu. Bardzo się różni od wersji z roku 2017
Zapomniałem dodać, że od Dąbrówna wiatr już nie był nam sprzyjający a momentami dość skutecznie spowalniał jazdę. Sytuacja ratowała spora ilość lasów i liczne zmiany kierunku jazdy. Ratowała oczywiście mnie, bo Marek ciął powietrze jakby wiatr nie istniał. 

Przed nami był teraz krótki odcinek drogi krajowej nr 16 którą dotarliśmy do Samborowa pod Ostródą. Ta miejscowość nad Drwęcą słynie z dwóch wież obronnych (bunkrów kolejowych) usytuowanych przy nadrzecznym moście kolejowym. Dotarliśmy do nich całkiem blisko, tak blisko, że maszynista jadącego pociągu dynamicznie ostrzegał przed wejściem na tory. Schrony są w kiepskim stanie i mogłyby zostać odnowione, bo są konstrukcją dość unikatową.

Z Samborowa czekał na nas piękny, kilkukilometrowy odcinek asfaltowej drogi leśnej którą dojechaliśmy do Makowa nad Jeziorakiem. Zbliżyliśmy się do tego najdłuższego w Polsce jeziora i przez Jażdżówki wjechaliśmy do Iławy. Czas na obiad był bardzo akuratny, więc pojechaliśmy na bulwar nad Małym Jeziorakiem słusznie spodziewając się, że tutaj gastronomia będzie licznie reprezentowana. Tak też było i szybko zasiedliśmy w klimatyzowanych wnętrzach mając baczenie na nasze kosztowne maszyny. Prawie godzinne ucztowanie przygotowało nas dobrze do ostatnich 90 km.

Różnokolorowy i bardzo zniszczony asfalt doprowadził nas do Siemian, gdzie z doskonale umiejscowionej wieży widokowej rozciągał się równie doskonały widok na bielejący od żagli Jeziorak. Im wiatr sprzyjał ;-) Tutaj też natknęliśmy się na największe tłumy turystów czerwcowego weekendu, którzy wyluzowani tłoczyli się na plaży, w sklepach i barach. Szybko zrobiliśmy niezbędne zakupy i pojechaliśmy dalej. 

Zatrzymałem się jeszcze w Dobrzykach, aby przyjrzeć się odnowionemu mostowi nad Kanałem Dobrzyckim, najstarszym kanałem żeglownym na ziemiach polskich, datowanym na czasy krzyżackie. Jak na zamówienie pojawił się na nim mały statek, udowadniając, że połączenie Jezioraka z Jeziorem Ewingi funkcjonuje i ma się dobrze. Kolejne kilometry prowadziły przez Zalewo, Przezmark i Myślice z odcinkiem specjalnym Rejsyty-Rychliki, który ma być w tym roku remontowany. Tam już nawet grube opony i dobry amor nie pomagają :-/

Ostatni postój zrobiliśmy w Rychlikach, gdzie po krótkim postoju i wybornie smakującym Żywcu 0% popędziliśmy do domu. W sumie wyszło, że popędziłem ja, bo Marek ruszył jeszcze na dodatkowe kilometry. Ja tymczasem dokręcania do 300 km nie miałem najmniejszego zamiaru i po 19 godzinach zwycięskiej walki z COVID dotarłem do domku. Na medal muszę poczekać, przyjdzie pocztą o czym nie omieszkam powiadomić :-). 

Dziękuję wszystkim za udział w tej nietypowej imprezie, organizatorom SebastianowiPawłowi gratuluję pomysłu i myślę, że kiedyś nadejdzie czas stanięcia na linii startu ,,kanonicznej'' wersji Tour de Silesia. Do zobaczenia zatem!