Dane wyjazdu:
Temperatura:22.0
Rower:
Piątek, 5 czerwca 2015 ·
| Komentarze 0
Trasa: KALININGRAD-Pionerskij-Swietłogorsk-Jantarnyj-Primorsk-Bałtijsk-Primorsk-Vzmor'e-KALININGRAD
BIKEMAPGPSFOTOGALERIA (z opisem)
Założeniem pierwszego dnia poważnego podróżowania po
Obwodzie Kaliningradzkim było odwiedzenie zachodniego i północnego wybrzeża
Bałtyku ze szczególnym uwzględnieniem Bałtijska oraz klifów w okolicach Swietłogorska.
Jak to z planami bywa uległy one zmianie, bo w wyniku zbyt wczesnego zjazdu z obwodnicy miasta skierowaliśmy się najpierw na północ.
Szybko zamieniliśmy
drogę z dużym natężeniem ruchu na taką z mniejszym, aż wreszcie wylądowaliśmy
na szutrowej nawierzchni gdzie blachosmrody nie były obecne. Niebawem na trasie pojawił się Pionerskij w
którym zajrzeliśmy na nadmorską promenadę zajmującą całą plażę z ładnym
widokiem na rezydencję Prezydenta Rosji. Były też morskie łabędzie oraz
niewysoki klif.
Kilka kilometrów dalej odwiedziliśmy Swietłogorsk
reklamowany jako miasto w niemieckim stylu, który szczęśliwym zrządzeniem losu
przetrwał wojnę i lata socjalizmu. Na wjeździe rzuciła nam się w oczy ładna,
ale zupełnie współczesna promenada wzdłuż jeziora Cichego na rzece
Swietłogorce. Urządziliśmy sobie tam przerwę obiadową, po której … wyjechaliśmy z miasta. Wiecie przecież, że
z pełnym żołądkiem źle się zwiedza :-). Miasto
zostawiliśmy sobie na kolejny raz.
Dalsza droga wiodła
na zachód, gdzie w okolicy Donskoe
pojawiliśmy się na najwyższych klifach Sambii. Fenomenalny widok, wspaniała pogoda
(przez całe 4 dni zresztą) i gdyby to był sierpień to nie obyłoby się bez
morskiej kąpieli.
A tak jadąc dalej -
teraz już na południe – dotarliśmy do Jantarnego, gdzie w dwóch kopalniach
pozyskuje się prawie 90% światowego
wydobycia bursztynu. My do nich jednak nie docieramy w wyniku błędu nawigacyjnego a kiedy się o tym
dowiadujemy jesteśmy już za daleko aby zawracać. Zasoby bursztynu są jednak
szacowane jeszcze na 90 lat wydobycia więc myślę, że zdążymy się tam pojawić :-).
W Jantarnym sfotografowałem raz jeden podczas całego wyjazdu
pomnik poświęcony poległym żołnierzom Armii Czerwonej podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej,
jak nazywa się w Rosji II Wojnę Światową. Jest ich tyle na terenie obwodu, że zajęłyby
połowę galerii. Ten przykuwa uwagę bo jest pomalowany na złoto a postać
stojącego żołnierza przedstawia, nie przymierzając, Supermana z pepeszą.
Z każdym obrotem korbami zbliżaliśmy się teraz do Bałtijska, tajemniczego
i do niedawna całkowicie zamkniętego dla obcokrajowców miasta. Wszystko przez główną bazę Floty Bałtyckiej
tutaj się znajdującą. Co prawda w dobie
satelitów i wujka Google brzmi to zabawnie, ale tablice wjazdowe informują
nadal o szczególnym statusie tego miejsca.
My pojechaliśmy bez żadnych dodatkowych zezwoleń, bo tak
wynikało z
informacji Konsulatu Rosyjskiego w Gdańsku. Dotarliśmy do samej Cieśniny
Pilawskiej i spojrzeliśmy na ten wąski pas wody z którym jest tyle zamieszania.
Obejrzeliśmy pomnik twórcy Floty Bałtyckiej cara Piotra Wielkiego, zajrzeliśmy
do portu i zobaczyliśmy jak płynie prom
na Mierzeję Wiślaną (w Rosji zwaną Bałtijską Kosą).
Nadmorską promenadą pojechaliśmy w kierunku wyjścia z portu
na Bałtyk gdzie stoi ogromny pomnik z
postacią siedzącą na koniu. To caryca Elżbieta, która wcieliła ,,na chwilę’’
Prusy do Rosji. Pod pomnikiem stojącym na ogromnym postumencie (rodzaj jakiegoś
mauzoleum) toczył się handel bursztynem, magnesami na lodówki, lodami i innymi
pamiątkami.
Wyjazd z miasta odbywał się tą samą drogą co przyjazd. Była ona
zatłoczona do granic możliwości samochodami i tak było do samego Kaliningradu.
To był zdecydowanie najmniej przyjemny odcinek podróży, liczący około 65
km. Zrezygnowaliśmy z obejrzenia portu
handlowego bo istniało ryzyko zbyt późnego powrotu do Kaliningradu. Także
miasto Swietłyj musi poczekać na kolejny raz.
Z Krzyśkiem podjęliśmy jeszcze próbę znalezienia krzyża
postawionego w miejscu domniemanej śmierci św. biskupa Wojciecha (tego samego, który może
zginął w Świętym Gaju) który z misją chrystianizacyjną dotarł także w te rejony.
Dysponując w miarę dokładnymi informacjami
od polskich księży jednak go nie znaleźliśmy, gubiąc się w plątaninie leśnych
dróg.
Do miasta Kanta dotarliśmy równo z zachodzącym słońcem i po
23 kilometrach jazdy po mieście, które zaczynam znać coraz lepiej udaliśmy się
na zasłużony odpoczynek.
DALEJ