INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.92 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)

DO MRDP 2025 ZOSTAŁO



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2018

Dystans całkowity:1620.00 km (w terenie 9.00 km; 0.56%)
Czas w ruchu:85:56
Średnia prędkość:14.51 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:7707 m
Maks. tętno maksymalne:184 (97 %)
Maks. tętno średnie:123 (65 %)
Suma kalorii:14426 kcal
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:67.50 km i 17h 11m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
3.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Sobota, 29 września 2018 · | Komentarze 2




W poniedziałek ruszamy z zapisami na tą wycieczkę.  Wszystkie szczegóły już 1 października :-)


Dane wyjazdu:
15.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Piątek, 28 września 2018 · | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
21.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:10.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

KONGRES MOBILNOŚCI AKTYWNEJ

Środa, 26 września 2018 · | Komentarze 2

Gdański Kongres Mobilności Aktywnej to coroczne spotkanie poświęcone idei kreowania miast ze zrównoważonym transportem, czyli takich gdzie samochody nie są dominującym sposobem przemieszczania się po nich. Jak co roku wspaniale było spotkać się z ludźmi z całej Polski, aby omówić postępy, ale i trudności we wdrażaniu różnego rodzaju pomysłów na zachęcenie mieszkańców do korzystania z transportu zbiorowego, rowerowego czy też najlepiej na własnych nogach.

,,Gwiazdą'' tegorocznego kongresu był Gil Penalosa, który wygłosił dwa referaty. Idea miasta 8-80 jest urzekająco prosta, ale czy wykonalna? Pożyjemy-spróbujemy-zobaczymy.

Na zakończenie pierwszego dnia pod przewodnictwem gdańskiego OR Remigiusza Kitlińskiego przejechaliśmy się rowerami z lotniska w Rębiechowie do Gdańska Wrzeszcza, gdzie w Starym Maneżu mieliśmy okazję obejrzeć film poświęcony rowerowej Holandii pt. ,,Why we cycle”. 

A drugiego dnia po obradach udałem się obejrzeć najnowszą gdańską realizację, która nie jest tylko banalnym centrum handlowym. Forum Gdańsk to przykład udanego wykreowania nowej przestrzeni miejskiej i przy okazji rewitalizacji tego obszaru Gdańska. Jak jeszcze tylko Kanał Raduni zostanie odkryty to będzie naprawdę pięknie.

ZDJĘCIA





Kategoria OR


Dane wyjazdu:
14.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:8.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Wtorek, 25 września 2018 · | Komentarze 0

Trwa ostatni z tegorocznych maratonów rowerowych. Jako że MRDP 2021 zapowiada się jako trasa ,,odwrotna'' jej organizator Daniel Śmieja zapoczątkował cykl cząstkowych imprez przygotowujących do tego pełnego MRDP w 2021 roku. I dlatego też od wczoraj kilkunastu śmiałków walczy z pogodą i ze sobą na trasie maratonu MRDP Zachód  Rozewie-Złoty Stok.

Można ich obserwować TUTAJ, a w ramach tego cyklu zamierzam wystartować w sierpniu 2019 roku na ,,odwróconej'' trasie Góry MRDP z roku 2015 Świeradów Zdrój-Przemyśl. 



Dane wyjazdu:
25.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:12.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Poniedziałek, 24 września 2018 · | Komentarze 2

Dzisiaj odbyły się próby obciążeniowe nowego wiaduktu na Zatorze. Poza wyładowanymi ciężarówkami do testów został zaproszony  mój Bocas z wypełnionymi do pełna 60-litrowymi sakwami.

Po przejeździe stwierdzam, że konstrukcja wydaje się stabilna, a czy krawężniki w przejazdach rowerowych, skrajnie drogi rowerowej i takie tam inne rowerowo zasadnicze rzeczy są OK dowiecie się w najbliższym czasie. 









Poza tym to nieźle nam się dzisiaj zdynamizowała pogoda. Szczególnie do gustu przypadła mi burza z .. gradem ;-)






Kategoria OR


Dane wyjazdu:
21.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:14.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

EUROPEJSKI DZIEŃ BEZ SAMOCHODU

Sobota, 22 września 2018 · | Komentarze 6

Z okazji Europejskiego Dnia Bez Samochodu zorganizowany został w Elblągu przejazd rowerowy oraz festyn sportowo-rowerowy na terenie Sportowej Szkoły Podstawowej (SSP) nr 3. Na krótkiej, 9 km trasie, bawiło się 108 osób, które bez trudności pokonały lekkie podjazdy. Ciekawa sytuacja wystąpiła na ulicy Kościuszki, kiedy to usłyszeliśmy za nami syreny karetki pogotowia ratunkowego jadącej do szpitala.

Grupa bardzo sprawnie zjechała na prawy pas drogi, umożliwiając sprawny przejazd służbom ratunkowym. Elegancko to wyszło, brawo! Potem już spokojnie dotarliśmy do SSP nr 3, gdzie można było skorzystać z okazji i przejechać się bicyklem, sprawdzić jak zmieniają postrzeganie rzeczywistości alkogogle, czy też czym grozi niezapinanie pasów bezpieczeństwa w samochodzie.

Technikę jazdy można było sprawdzić na rowerowym torze przeszkód. Dla najmłodszych czekały dmuchane zjeżdżalnie czy też możliwość pokonania dmuchanego toru przeszkód. Dla tych, którym było mało wysiłku fizycznego trener personalny Wojciech Janik poprowadził trening na rowerach stacjonarnych. Dla ciekawych był przygotowany także pokaz sprzętu straży pożarnej oraz policji.

GALERIA



Film dzięki uprzejmości Łukasza Jatkowskiego (LUKE_HS)









Kategoria OR


Dane wyjazdu:
17.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:27.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Piątek, 21 września 2018 · | Komentarze 11

Pierwszy raz w życiu będę korzystał z biernego prawa wyborczego, czyli prawa do kandydowania, a nie tylko do głosowania. Ubiegam się bowiem o mandat radnego do Rady Miejskiej w Elblągu z okręgu czwartego, pozycji numer 7 z list Koalicji Obywatelskiej (PO+Nowoczesna+Inicjatywa Polska).

Po tym ,,klasycznie rowerowym'' początku przejdźmy do meritum wpisu, bo to co dostrzegłem na ścieżce asfaltowej z lat 80 XX wieku prawie zrzuciło mnie z siodełka. 

Zniknęły garby (spękania asfaltu) ze ścieżki!!!  Prosiłem o ich likwidację w latach 2011-2013 przy okazji obniżania krawężników, potem dałem sobie spokój z urzędniczą niemocą i brakiem zrozumienia.

A tu teraz taka niespodzianka miesiąc przed wyborami. Chciałoby się rzec - niech wybory będą co roku :-). Dla porządku dodam, że po drugiej stronie Tysiąclecia jest po staremu, czyli z garbami. Ale został jeszcze miesiąc ;-)





Kategoria OR


Dane wyjazdu:
8.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Czwartek, 20 września 2018 · | Komentarze 0

Trochę zdrowia ten medal kosztował, ale oczywiście warto było :-). 

Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
178.00 km 0.00 km teren
10:29 h 16.98 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:15.0
Podjazdy:1424 m

MARATON PÓŁNOC-POŁUDNIE - POWRÓT

Środa, 19 września 2018 · | Komentarze 2

Trasa: BUKOWINA TATRZAŃSKA-Łysa Polana-Bukowina Tatrzańska-Nowy Targ-Rabka Zdrój-Myślenice-Lanckorona-Kalwaria Zebrzydowska-Skawina-KRAKÓW

GPS

MAPA

GALERIA (z opisem)




Do Krakowa ruszyłem ze schroniska Głodówka na … południe. Zanim bowiem obrałem kierunek północny, pojechałem w kierunku wjazdu na drogę do Morskiego Oka zobaczyć sławny szlaban. Towarzyszył mi na tym fajnym zjeździe wizerunek dymiącego jak wulkan Hawrania. W Łysej Polanie poza szlabanem ujrzałem tłumy pieszych i rzędy samochodów na parkingu i poboczach. Co tutaj się musi dziać w wakacje?

Zarządziłem czym prędzej odwrót i zaglądając jeszcze za Białkę 200 metrów na Słowację rozpocząłem wspinaczkę z powrotem do Bukowiny Tatrzańskiej. Po wdrapaniu się w okolice schroniska rozpoczął się zjazd przez Bukowinę.
Zajrzałem do najsłynniejszego miejscowego hotelu, ale tylko po to aby porozmawiać z bankomatem, co wymagało niemałego zjazdu i takiegoż podjazdu. Wypłacona kasa na podjeździe bardzo ciążyła ;-).

Zaprowiantowałem się na nocną jazdę i zatrzymując się kilka razy na robienie zdjęć pomknąłem w dół opustoszałą drogą. Wstępny plan jazdy zakładał poruszanie się do Nowego Targu DK 49, a potem zakopianką do Chabówki i przez Rabkę dalej DK 7 do Myślenic. Stamtąd zaś już za dnia zamierzałem odwiedzić Kalwarię Zebrzydowską i do Krakowa dotrzeć Wiślaną Trasą Rowerową. Interesowało mnie bowiem obejrzenie powstającej S7 ze szczególnym uwzględnieniem wjazdu do długiego tunelu pod Luboniem. Słusznie zakładałem, że legendarnie niebezpieczna, zakorkowana i wąska zakopianka w nocy będzie dla mojego roweru w sam raz szeroka i pusta.

W sporym ruchu dotarłem za to do Nowego Targu i na rynku przy pomniku barana i owcy o nazwie ,,Dialog’’ stanąłem na kolację w Bistro Toscana. Zamówiłem typowe danie regionalne z Podhala, czyli tunezyjską szakszukę. Dobra była! Poprawiłem kawą i byłem gotowy do drogi. Drogi pod górę, bo z doliny Dunajca inaczej się nie da.

Prosta jak strzała dwujezdniówka wyprowadziła mnie z miasta i rozpoczął się podjazd (już jednojezdniowy), na szczycie którego całe miasto było widać jak na dłoni. Widać też było gwiaździste niebo z łysym w roli głównej i rozleniwiającą temperaturą około 15 stopni. Ech, żeby tak było ciepło jak zjeżdżałem z Krowiarek.

Na zjeździe z Rdzawki do Chabówki obejrzałem iluminację zabytkowego kościółka na Obidowej. Urzekająco piękna konstrukcja z drewna także nocą prezentuje się doskonale. Dojście do niej wymagało skakania przez bariery energochłonne dwujezdniowej już w tym miejscu zakopianki.
Dalszy dynamiczny zjazd doprowadził mnie do skrzyżowania na Rabkę Zdrój i ruszyłem w kierunku uśpionego uzdrowiska, dobrze poznanego podczas pieszych wakacji rodzinnych. Przejechałem koło Muzeum im. Władysława Orkana mieszczącego się w pięknym i iluminowanym drewnianym kościele.

Z Rabki wydostałem się na skrzyżowanie DK 7 i DK 47, które obecnie wygląda niepozornie, ale niebawem nabierze ogromu. Natomiast w okolicach Skomielnej Białej już dostrzegłem zarysy gigantycznych filarów na których opierać się będą estakady S7 i widziałem też wjazd do tunelu.

Niezłe wrażenie wywołała pracująca na trzy zmiany baza materiałowa Astaldi. Oświetlona jak stacja kosmiczna na Marsie ;-). Robiąc tą fotkę stałem dokładnie nad wjazdem do tunelu.
Od Skomielnej rozpoczął się długi zjazd do Lubnia w dolinę rzeki Raby, gdzie pożegnałem się z zakopianką i od teraz jechałem już drogami technicznymi przy niedawno otwartym odcinku S7. Tutaj, na odcinku do Myślenic widziałem 1 (słownie: jeden) samochód. Miło było go spotkać , tak w ramach urozmaicenia :-). W Lubniu dłuższą chwilę poświęciłem lokalnemu kościołowi, elegancko iluminowanemu. W Pcimiu zatrzymałem się na Orlenie, aby sprawdzić czy nie spotkam przypadkiem prezesa tej firmy, który wiele lat był tutaj wójtem.

Ekspresowa S7 cały czas biegła tuż przy drodze którą ja jechałem i mogłem zauważyć, że i tam dużego ruchu nie było. W Stróży lekko zamotałem się nawigacyjnie, bo kontynuacja odcinka w kierunku Myślenic była nieco ukryta między budynkami i za pierwszym razem w nią nie trafiłem.
Dalej było już OK i o godzinie 3 pojawiłem się w Myślenicach. Chwilę pokręciłem się po miasteczku i ruszyłem na zachód w kierunku Lanckorony i Kalwarii Zebrzydowskiej. Atrakcje i ciekawostki drogowe miałem za sobą, nadszedł czas na doznania innego rodzaju.
Droga zaczęła się lekko wspinać, co było miłą odmianą po kilometrach zjazdów i jazdy doliną Raby. W Lanckoronie poczułem nieprzepartą potrzebę snu, więc z nią nie walczyłem i zaległem na przystanku autobusowym. Ze snu obudził mnie o właściwej porze mieszkaniec, który przyszedł na autobus. Wypadało podziękować i ruszyć dalej :-).

Klimatyczny rynek w Lanckoronie wyłożony dużymi kamieniami (i otoczony drewnianymi domami) wprawił moją pękniętą obręcz w stan szoku, ale dała sobie z nim radę. Mavic robi naprawdę dobre felgi! A że lokalny sklep był już czynny (5 rano), to urządziłem sobie śniadanie.
Już tylko rzut kamieniem dzielił mnie od Kalwarii Zebrzydowskiej, przy której pierwszych kaplicach pojawiłem się o 6 rano. O Sanktuarium można napisać wiele, zainteresowani tym miejscem wszystko znajdą w sieci. Dla mnie wszystko ułożyło się idealnie, bo wschód słońca pięknie rozjaśnił na moich oczach wschodnią ścianę bazyliki.
Spędziłem w tym miejscu, wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako jedyna kalwaria na świecie, dobrze ponad godzinę czasu i naprawdę warto było.

Dalsza droga prowadziła w dolinę Wisły wzdłuż linii kolejowej. Nocna jazda bez blachosmrodów była już wspomnieniem, dlatego też dość szybko ewakuowałem się z ruchliwej o poranku DW 953 i odbiłem w kierunku promu w Czernichowie.
Przed nim wjechałem na Wiślaną Trasę Rowerową (WTR) elegancko wyasfaltowaną na wale Wisły. Nie tak jak w kujawsko-pomorskim. Sam prom też obejrzałem, chociaż głębokość Wisły w tym miejscu – jak powiedział mi pracownik – to 1,2 metra, które można by pokonać z rowerem nad głową.

Że jednak powoli zbliżała się chwila odjazdu pociągu z Krakowa zawróciłem do WTR i nią pojechałem w kierunku Krakowa. Oznakowanie trasy niebawem zaczęło płatać figle nawigacyjne, bo raz było a raz nie. Umówmy się jednak, że jadąc wzdłuż rzeki trudno się zgubić, a i kominy Skawiny też były dobrymi znakami orientacyjnymi.
Niebawem ukazał się klasztor w Tyńcu u podnóża którego WTR prowadzi. Niemiłą niespodzianką dla moich slicków oraz pękniętej obręczy był fakt, że asfalt w okolicach klasztoru przeszedł w drogę gruntową, a w lasku pojawiło się błotko. Na szczęście nie trwało to długo.

Od Tyńca poruszałem się w lekkim tłumie rowerowo-pieszo-rolkowym i spokojnym patataj dotarłem do dworca PKP. Nie bez trudności ulokowałem rower przy ochronie dworca, bo w żadnej z dwóch przechowalni nie chciano mi go przechować i udałem się pod prysznic, żeby ludzi w Pendolino nie pozabijać.

Szybka podróż na północ zakończyła tę jakże wspaniałą imprezę urodzinową. Chcę więcej takich urodzin ;-). 







Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
370.00 km 0.00 km teren
33:34 h 11.02 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy: m

MARATON PÓŁNOC-POŁUDNIE - ETAP II

Wtorek, 18 września 2018 · | Komentarze 6

Trasa: ZŁOCZEW-Nowa Brzeźnica-Janów-Mirów-Zawiercie-Ogrodzieniec-Olkusz-Trzebinia-Zator-Zawoja-Czarny Dunajec-Ząb-Murzasichle-BUKOWINA TATRZAŃSKA

GPS (całość)

MAPA (całość)

GALERIA (z opisem, całość)

>>> DALEJ>>>



O 1 w nocy ruszamy w trasę opuszczając zaspany Złoczew. Niebawem przejeżdżamy przez Stolec, miejscowość, która budziła mój uśmiech już na etapie uczenia się trasy maratonu. Biorąc pod uwagę panujące ciemności, można by strawestować, że byliśmy w czarnej d...ie.

W prawdziwej czarnej d… znalazł się w Osjakowie Stasiu, który ze spokojem mi tam zakomunikował, że na kwaterze w Złoczewie zostawił … portfel. 25 km w plecy x 2 to 50 km w gratisie. To się nazywa dokręcanie do 1000 km ;-). Ryzyka, że portfela nie znajdzie, nie było także nie musiał szaleńczo pędzić.

Pożegnałem zatem kolegę, obiecując sobie ponowne spotkanie i ruszyłem ku wschodzącemu słońcu. Zatrzymałem się w Pajęcznie aby uwiecznić elegancko iluminowaną szkołę. Od Nowej Brzeźnicy poruszałem się drogą znaną z maratonu-pielgrzymki do Częstochowy, który w dawnych czasach posłużył do uzyskania kwalifikacji do pierwszego BB Tour 2010. Nie trwało to jednak długo, bo trasa MPP jest zawsze układana z maksymalnym ominięciem dużych miast i rozpoczęło się wielkie mijanie Częstochowy.
W Nowym Broniszewie zarządziłem sobie przerwę śniadaniową przy lokalnym sklepiku z ciepłymi pączkami, drożdżówkami i kefirem w roli głównej. Po śniadaniu byłem gotowy na jurajskie podjazdy.

Przecudnej urody pogoda dodawała mocy i można było się zacząć zastanawiać, gdzie tutaj najlepiej szukać serwisu rowerowego. Po głowie chodziło mi Zawiercie, którego opłotkami prowadziła trasa ale jak to na opłotkach – poza sklepami spożywczymi niczego tam nie znalazłem. A do centrum szkoda było mi czasu, aby zjeżdżać. Zapowiadała się trzecia nocka w trasie i to w pełnych górach, więc cenna była każda minuta.

Pierwszy raz tak naprawdę przemierzałem Jurę Krakowsko-Częstochowską więc z ciekawością rozglądałem się na boki, fotografując różne obiekty, które zobaczyć możecie w galerii.
Rozpoczęła się jazda interwałowa, a pierwszy podjazd który utkwił mi w pamięci to wspinaczka od Złotego Potoku w kierunku Niegowej. Dobre asfalty pozwalały, mimo awarii, puścić się z góry bez zbędnego hamowania. Podjazdy swoim charakterem przypominały Wysoczyznę Elbląską, więc czułem się jak u siebie.

Niebawem przekroczyłem CMK pod Górą Włodowską i w oczekiwaniu na ewentualne Pendolino zjadłem sobie II śniadanie ekspresu się nie doczekawszy. Zaraz potem były Włodowice w których zaliczyłem krótką skuchę nawigacyjną, bo drogowskazy na zamek w Morsku brzmiały interesująco. Ten jednak musi poczekać na moje odwiedziny jeszcze jakiś czas.
Niebawem przeleciałem przez wspomniane peryferie Zawiercia i rozpocząłem lekką wspinaczkę w kierunku zamku Ogrodzieniec. Ten akurat już miałem okazję w tym roku widzieć, więc pokusa turystyczna postoju zmalała. A że przed Podzamczem doszedł mnie w końcu Stasiu w doborowym towarzystwie Anity to i o postoju zupełnie zapomniałem.

Wspólnie dojechaliśmy do Podzamcza, a chwilę potem do Ogrodzieńca i pojawiliśmy się na DW 791 prowadzącej w kierunku Olkusza. Skończyła się cicha jazda, bo droga była już opanowana przez poniedziałkowo obudzone blachosmrody.
Po minięciu tablicy oznajmującej wjazd do województwa małopolskiego, ostatniego na trasie MPP, pojawił się elegancki podjazd na którym zostawiłem daleko w tyle Anitę i Stasia. Potem czekał szybki przelot przez Klucze z fabryką chusteczek, papierów, ręczników i innego ustrojstwa kuchenno-łazienkowego i kolejna wspinaczka do Olkusza oraz szaleńczy zjazd tamże.
Pojawiły się też drogowskazy kierujące na Pustynię Błędowską, którą kiedy tylko miałbym odpowiedni zapas czasu, odwiedziłbym na pewno. Cóż, zapasu nie było …

W Olkuszu wykorzystałem wiedzę mieszkańca, który wskazał mi serwis rowerowy, znajdujący się idealnie przy trasie maratonu. Do tego w pobliżu miałem Biedronkę, McDonalds, Circle K i jeszcze centrum handlowe na dodatek. A pora była wybitnie obiadowa :-)
W serwisie Gianta głośnym okrzykiem oderwałem serwisanta od jakiegoś koła i na jednym wdechu opowiedziałem mu swoją historię. Skupiłem się zwłaszcza na tym, że czas leci. O dziwo zrozumiał mnie całkowicie i już po chwili moje koło siedziało w centrownicy. Ja zaś ruszyłem na obiad w kierunku złotej litery M, bo nie ma to jak 1000kcal Big Mac’a z frytkami. Nie zapomniałem też o chłopaku wymieniającym mi ekspresowo szprychę, bo usługi ekspresowe muszą być bez dwóch zdań odpowiednio wynagradzane.
I tak to spokojnie pałaszując obiad przyglądałem się pracy profesjonalisty wartego w tej sytuacji każdych pieniędzy i każdego posiłku :-).

Już po chwili dysponowałem w pełni sprawnym rowerem i hamulcem z tyłu też. Można było opuszczać Olkusz i ruszać dalej na południe. Na celowniku była Trzebinia – nie muszę dodawać, że były to okolice zupełnie mi dotychczas nieznane.
Droga do niej prowadziła raczej z góry, bo Jura została już z tyłu, a trasa maratonu zbliżała się do doliny Wisły pod Zatorem. Uatrakcyjnieniem banalnego i nadal samotnego pedałowania był telefon od Roberta Janika w sprawie lokalizatora, który – jak to u mnie robi się już tradycją – zamilkł. Powodem był brak zasilania i Robert zasugerował, aby podłączyć go do mojego powerbanka. Na nim miałem już ładowaną komórkę oraz własny GPS, więc trudno było tę prośbą spełnić.

Na konieczność dokumentacji trasy rozpocząłem fotografowanie punktów kontrolnych, czyli sprawdzoną od czasu MRDP 2013 najlepszą metodę kontroli przejazdu trasy. Ta elektronika nas kiedyś zgubi …
Za Trzebinią trasa już zupełnie się wypłaszczyła i do Wisły pod Zatorem dotarłem szybko i sprawnie. Królowa w tym miejscu jest wąska i niepozorna, zupełnie niepodobna do jej wersji na Żuławach Wiślanych. Wiedziałem też, że od tego momentu czeka mnie już tylko jazda w górę. Lekko licząc 150 km podjazdów ;-)

Najpierw jednak czekała DK 44, której trzy kilometry trzeba było zaliczyć. Warto jednak było, bo most kolejowy na Skawie w jej pobliżu wart było rzucenia okiem. Skawę miałem zresztą okazję jeszcze oglądać, bo doliną tej rzeki jeszcze jakiś czas prowadziła trasa.
Od punktu kontrolnego w Woźnikach płaskie się skończyło i zacząłem zbierać metry pionowe. Woźniki, a potem zwłaszcza Witanowice – na szczycie których zdałem relację telefoniczną z imprezy mojej rodzince, dały mi odczuć trudy imprezy.
Trochę żałowałem, że trasa omija Wadowice, które były na wyciągnięcie ręki, ale ideą tego maratonu jest jak najstaranniejsze omijanie dróg krajowych. Turlałem się więc drogami bocznymi, kilka razy borykając się nawigacyjnie i zasięgając języka w mapach smartfona, którego od dwóch tygodni starałem się nauczyć i okiełznać.

Zmęczenie zaczęło narastać. Do tego stopnia, że przed zjazdem, którego nie byłem pewien, wolałem zajrzeć do gospodarstwa i upewnić się, że jazdę w dobrym kierunku. I tak to w końcu dotarłem do znanego dotychczas z okien pociągu zbiornika retencyjnego na Skawie Świnna Poręba, tudzież Jeziora Mucharskiego.
Odpoczywając przed najlepszymi pojazdami trasy MPP zrobiłem krótką sesję fotograficzną, podczas której dojechali Anita i Stasiu, których nie opuściłem już prawie do samej mety.

Wspólnie pokonaliśmy podjazd do Tarnawy Wyżnej i przez Krzeszów zjechaliśmy do Stryszawy. Na tym zjeździe 1-2 centymetry dzieliły mnie od gleby życia, kiedy to przy prędkości dobrze ponad 50 km/h dostrzegłem w zapadającym zmroku jedyną chyba dziurę na trasie całego maratonu usytuowaną na środku drogi. Nie jechałem jeszcze na lampach PROX’a i dlatego zobaczyłem ją w ostatniej chwili. Przednie koło ją ominęło, natomiast tylne złapało krawędzią obręczy.

Oględziny w Stryszawie pod sklepem, gdzie zrobiliśmy zakupy na noc i ubraliśmy się stosownie do okoliczności, przyniosły wiadomość, że mam pękniętą obręcz. Szprychy wytrzymały. Chyba wolałbym na odwrót :-)
Tymczasem rozpoczął się podjazd na przełęcz Przysłop między Stryszawą a Zawoją. Robiłem ją już dwa razy, ale zawsze od strony Zawoi. Teraz nowy asfalt znacznie ułatwił pojazd, a zjazd z uszkodzoną obręczą i tak był spokojny. Zawoja, podobno najdłuższa i największa wieś w Polsce faktycznie ciągnęła się i ciągnęła, a wraz z nią podjazd pod przełęcz Krowiarki, czyli zdobywaliśmy Babią Górę. Prawie. Na przełęczy byliśmy o 22. Pierwotny plan przewidywał bycie o tej porze już na mecie zawodów do której było stąd 80 km …

Chwilę potem rozpoczął się zjazd, z którego pamiętam przeraźliwe zimno i to nie w palce dłoni, które są moim najsłabszym punktem cieplnym w niskich temperaturach, ale całego ciała. Zupełnie nie pamiętam, jak dotarłem do Jabłonki, ale pamiętałem, żeby skręcić w kierunku Orlena znajdującego się w tej miejscowości i nie pojechać DK7 na Słowację.

Na Orlenie czekająca ze Stasiem Anita poratowała i chyba zasponsorowała małą kawę, bo ze mną było całkiem słabo i kryzys trwał w pełni. Grzali się tutaj też inni bikerzy i niebawem spora grupa ruszyła na ostatnie kilometry. Ja wraz z nimi, bo kawa poczyniła cuda. Przez Czarny Dunajec przejechaliśmy bez zatrzymywania rozpoczęliśmy jazdę bokami w kierunku Zębu. Jazda łagodnym podjazdem zakończyła się ostrą wspinaczką do wsi Kamila Stocha, podobno najwyżej położonej w Polsce.

Do szału doprowadzał mnie oświetlony koniec podjazdu, bo z dołu to wydawało się, że wspinamy się prosto do nieba. Lampy były tak nierzeczywiście wysoko, że koniec wspinaczki wydawał się nieosiągalny. W końcu jednak Ząb został zdobyty i nastąpił zjazd do Poronina. Ktoś tam sugerował aby olać mijankę i tory kolejowe pokonać skrótem pieszym, ale większość pojechała zgodnie z wytycznymi orgów.

W Poroninie ciężko było poznać co się dzieje i jak jedziemy, bo miasteczko było rozkopane ale w końcu je opuściliśmy kierując się na Murzasichle. To miał być ostatni konkretny podjazd na trasie i wjazd na teren TPN.
Ciągnęła się ta wieś i ciągnęła, ciągnęliśmy się i my, aż wreszcie ja odpadłem. Stwierdziłem, że muszę położyć się spać na chwilę, bo inaczej nic z tego nie będzie. Stasiu i Anita byli odmiennego zdania, ale ja już ich nie słyszałem. Zaległem na przystanku w pozycji regulaminowej i zasnąłem.

Za długo nie pospałem, bo połowa września to już nie jest pora na spanie saute w górach. Siadłem na siodełku, ale to jeszcze nie było to. Dla urozmaicenia ruszyłem ,,z buta’’ do skrzyżowania z drogą Zakopane-Łysa Polana. I tak to pieszo wszedłem na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego, ale biletu nie kupowałem.
To tuptanie obudziło mnie dokumentnie i od drogowskazu: Łysa Polana 12, byłem już gotowy jechać. Bliskość mety była już wyczuwalna i w ciągu godziny dotarłem do celu, czyli Schroniska Głodówka w Bukowinie Tatrzańskiej.

Zalogowałem się w biurze zawodów we wtorek o 5:10 (3 godziny 50 minut przed upływem limitu 72 godzin) i po konsumpcji dwóch żurków oraz odebraniu medalu ruszyłem na pokoje, dołączając w pokoju do pogrążonego w śnie Łukasza Tymoszuka, czyli forumowego Yoshko, który dotarł na metę nieco szybciej razem z Anitą Ignaczak i Stasiem Piórkowskim o godzinie 4:00.
Wstający powoli dzień nie utrudniał szybkiego zaśnięcia, za to niezłym przerywnikiem było wejście jednego z organizatorów bodajże około godziny 8 z grzeczną sugestią szybkiego opuszczenia pokoju i przeprowadzki do innego, bo,, inna grupa, rezerwacja i ogólnie wypad’’. To była jedyna rysa na perfekcyjnie zorganizowanym maratonie, bo dalsze spanie po przejściu do innego budynku schroniska już nie mogło się powieść.

Nie było jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło ruszyłem na śniadanie, potem na oscypki nieopodal schroniska, następnie lekki spacer a potem na obiad w schronisku. Wszystko to w bezpośredniej bliskości urzekającej tatrzańskiej panoramy i powietrza. Integrowałem się też z przybyłymi na metę nieco po limicie Arkiem (Wąski) i Karoliną (Linus), Stasiem i Anitą oraz kilkoma innymi osobami, które jeszcze w schronisku przebywały.

W końcu nadszedł czas na pożegnanie się, spakowanie dobytku i wyruszenie do Krakowa na pociąg do domu. Z Zakopanego bowiem pociągi nie jeździły, a nawet gdyby jeździły to ja już miałem bilet z Krakowa kupiony. Zapowiadała się czwarta nocka w trasie, okrężnej trasie do stolicy Małopolski. Byłem gotowy, pomimo pękniętej obręczy …

>>>DALEJ>>>


Kategoria SUPERMARATONY