INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.92 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)

DO MRDP 2025 ZOSTAŁO



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2020

Dystans całkowity:1930.00 km (w terenie 33.00 km; 1.71%)
Czas w ruchu:81:20
Średnia prędkość:20.15 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:10501 m
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:74.23 km i 7h 23m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
8.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:22.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Piątek, 18 września 2020 · | Komentarze 0



Dane wyjazdu:
46.00 km 0.00 km teren
03:07 h 14.76 km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:331 m

To tu, to tam po Zakopanem i Krakowie

Środa, 16 września 2020 · | Komentarze 0

Trasa: BUKOWINA TATRZAŃSKA-Zakopane>>>KRAKÓW

GALERIA (z opisem)




Tym razem nie było najmniejszych szans powtórzyć jazdy powrotnej z Głodówki do Krakowa na PKP tak jak w roku 2018. Za bardzo zmęczony, za krótka regeneracja i ryzyko kontuzji były zbyt duże, żeby się wygłupiać. Tak więc grzecznie zjechałem sobie z Głodówki do Zakopanego ( i tak wyszło 200 metrów w pionie na tych paru kilometrach!), z którego pociągi dalej nie jeżdżą. Dopadłem więc - chwilę przed odjazdem - autobus rejsowy do Krakowa firmy Maxbus, której uprzejmy kierowca nie robił najmniejszych problemów, aby dwukołowca wsadzić do ogromnego i pustego luku bagażowego. Polecam tego przewoźnika.

I tak to prawie 2,5 godzinach jazdy nową i starą zakopianką, podziwiając panoramy z pozycji wygodnego fotela dotarłem do Krakowa. Do odjazdu pociągu miałem dobre kilka godzin więc już na własnym rowerze pojechałem zdobyć jeszcze jedną górkę - Kopiec Kościuszki. Nigdy tam jeszcze nie byłem, ale okazało się że muszę się obejść smakiem, bo wejście na szczyt jest możliwe tylko bez roweru i do tego wyłącznie przez muzeum. Prosto z drogi się nie da. Nie miałem zapięcia pozwalającego zostawić Kubusia i mieć nadzieję, że będzie stał po powrocie, a i muzeum akurat średnio mnie interesowało. I tak szczyt kopca musi jeszcze na mnie poczekać, a panoramę Krakowa obejrzałem tymczasem z leżącej nieco niżej kawiarni. Widoki były smakowite ;-)

Potem obejrzałem sobie i zmierzyłem długość drogi rowerowej dookoła krakowskich Błoń. Wyszło całkiem sporo, bo 3640 metrów asfaltowej nawierzchni. No, a potem zostało powiesić rower na wieszaku w pendolino i w miłym towarzystwie triathlonisty z Gdyni, który wracał z jednodniówki rowerowej dookoła Tatr, wrócić na górzyste inaczej Żuławy. I tak to urlop dobiegł końca :-)







Kategoria WYCIECZKI <50


Dane wyjazdu:
565.00 km 0.00 km teren
27:56 h 20.23 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:28.0
Podjazdy:5285 m

MARATON PÓŁNOC-POŁUDNIE - ETAP 2

Niedziela, 13 września 2020 · | Komentarze 9

Trasa: PŁOCK-Skierniewice-Nowe Miasto nad Pilicą-Skarżysko Kamienna-Bodzentyn-Szydłów-Solec Zdrój-Lipnica Murowana-Limanowa-Ochotnica Górna-BUKOWINA TATRZAŃSKA

MAPA

GALERIA (z opisem)



Wypoczęty, naładowany – ja i elektronika, najedzony makaronem z obiadu i sezamkami wstaję, szybko pakuję te parę rzeczy, które targam w kuferku i opuszczam kładący się spać Płock. Robię kilka fotek iluminowanych zabytków, spoglądam na wiszący poniżej wzgórza most nad Wisłą, którym za chwilę po raz drugi w czasie MPP przekroczę Królową i puszczam klamki hamulców.

Za moment Wisłę mam już za sobą i wyjeżdżam z Płocka drogą znaną z BB Tour w kierunku Gąbina. Jest ciepło, wiatr sprzyja, ruch samochodowy nie istnieje – nic, tylko kręcić. I to robię.
Żeby jeszcze odory z mijanych ferm drobiu i chlewni tak bardzo nie wchodziły w nos to wszystko byłoby idealne. No, ale nie można mieć wszystkiego ;-) Mijam Gąbin, Sanniki, Kiernozię (fajna nazwa) i za chwilę mam półmetek maratonu, czyli 500 km za sobą. Licznik przewyższeń pokazuje około 3500 metrów, to jeszcze z 5 km przede mną.

Docieram do DK92, potem melduję się nad A2 i za nią zaczynam jazdę ścieżką rowerową prowadzącą aż do Skierniewic. Znana z tego wyjazdu droga tym razem nie jest przeze mnie zbyt długo wykorzystywana, bo ruch na jezdni nie istnieje, to i ja nie widzę powodu, aby tłuc się po polbruku, miejscami zanieczyszczonym.

Z rozpędu wjeżdżam do Skierniewic, ale tutaj szybko się orientuję, że nie skręciłem na rogatkach miasta w lewo. Za Skierniewicami trasa prowadzi najdłuższym chyba odcinkiem drogi krajowej na całym MPP. DK70 w poniedziałkową noc jest zupełnie pusta, co mnie nieco dziwi, bo prowadzi ona do ruchliwej S8. Pewnie za dnia tak różowo to nie wygląda.

Jadę przez tereny zupełnie mi nieznane, nigdy nie odwiedzone. Biała Rawska myli mi się z Rawą Mazowiecką, za to w Zakrzewie przed Białą nie myli mi się dom Mariusza Pudzianowskiego z okolicznościowym pomnikiem przed posesją. Fotka musi być :-)

Przed godziną 6 jestem w Nowym Mieście nad Pilicą, zalegająca mgła niemożliwa zrobienie fotki mostu. Wyjeżdżając z miasta mam okazję widzieć wlewającą się falę samochodów wiozących ludzi do pracy. Na pasie wyjazdowym jestem sam. Dobry układ. Tutaj też mija 600 km trasy.

Teraz układ jest prosty: o 12 muszę mieć 700 km, o godzinie 18-800 km, o 24-900 km i wtedy zostanie mi 9 godzin na ostatnie 100 km górskiej jazdy. Bułka z masłem! O domowych planach zrobienia całości w 60 godzin już dawno zapomniałem :-)

Do tej pory jadąc przez nocne Mazowsze nie widziałem długich prostych, którymi tutaj ,,jak od linijki” są poprowadzone lokalne drogi. Teraz zaczynam je widzieć, a nie jest to zbyt pasjonujące. Jedziesz, jedziesz i końca takiej prostej nie widać.

Zbliża się pora śniadania, sklep w Rusinowie jest już czynny więc wbijam się do niego. Kaloryczny pasztet, serki topione, bułki i maślanka lądują w żołądku i bez zbędnej zwłoki startuję dalej. Zapowiada się bezchmurny, gorący dzień.

Docieram do Przysuchy, gdzie z ciekawością rozglądam się za zakładami Hortexu. Są one nieco z boku więc ich nie dostrzegam. Sam natomiast ląduję na DK12, która w poniedziałkowy poranek pusta już nie jest, ale że ma pobocze to jazda nią nie przypomina rosyjskiej ruletki.

Mijając liczne sady owocowe zjeżdżam do tętniącej życiem poranka Przysuchy i równie szybko ją opuszczam, bo minuty lecą. Opuszczam też DK12 i Mazowsze a wraz z nim płaskie tereny. Zaczynają się pierwsze zmarszczki terenu, bliskość Gór Świętokrzyskich jest już odczuwalna. Nie muszę dodawać, że jadę przez tereny zupełnie dziewicze. To była zresztą główna przyczyna zapisania się na ten maraton. Nowość trasy jest dla mnie rzeczą zawsze zasadniczą.

Za Chlewiskami skręcam już centralnie w Góry Świętokrzyskie i robię podjazd do wsi Huta – łagodny, tylko dlaczego bez żadnego nawet zakrętu ? :-) Prosta od linijki pod górę. Jak jest podjazd, to musi też być zjazd i w ten sposób docieram do DK42 w Płaczkowie.

Płakać nie zamierzam, chociaż 666 km trasy nakazuje ostrożność. Na tej krajówce panuje względny spokój, a że i ona ma jakieś tam pobocze to i 10 km szybko mija. Jestem w Skarżysku-Kamiennej gdzie trasa MPP nawiązuje kontakt z S7 prowadząc drogą techniczną i starą DK 7 do Suchedniowa. Znając spokój przy S7 i S22 w okolicach Elbląga tutaj przeżywam mały szok. Sraczka blachosmrodów nie ma końca, droga nie pobocza, muszę blokować cały ruch, bo zaczyna się wyprzedzanie ,,na gazetę”. Sorry, Winettou!

Przed Skarżyskiem mija też druga doba jazdy a ja piszę na fejsie: ,,Mam przejechane 670 km. Jestem na przedmieściach Skarżyska-Kamiennej. Do mety 330 najtrudniejszych km i prawie 24 godziny. To ma szansę powodzenia. Pozdrawiam i dziękuję za wszystkie dobre słowa. Jestem naprawdę nimi poruszony. Postaram się nie zawieść.”

Nagrodą za ten krótki, ale trudny odcinek jest ładna panorama ze szczytu wzniesienia, tuż przed zjazdem do Suchedniowa. W tym mieście zajeżdżam na Orlen uzupełnić bidony oraz zaatakować coś zimnego. Lody Bounty są dobrym wyborem.

Za Suchedniowem trasa MPP prowadziła przez wieś Michniów, znaną mi z książki ,,Pozdrówcie ode mnie Góry Świętokrzyskie” Cezarego Chlebowskiego. Obecnie we wsi, spalonej i wymordowanej przez Niemców w 1943 r za pomoc partyzantom ,,Ponurego” trwa rozbudowa mauzoleum. Kilka chwil tam spędziłem, co widać w galerii.

Za Michniowem już na dobre zaczęły się Góry Świętokrzyskie , a za Bodzentynem (700 km -11:15) to już w ogóle nuda się skończyła. Dynamiczny zjazd do Bodzentyna, kojarzonego z targami koni objawił mi nową prawdę o tym mieście, siedzibie Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Tutaj handluje się masowo ciężarówkami, zwłaszcza firmy MAN. Takich ilości ciągników siodłowych tej formy jeszcze nie widziałem. Dobrze, że stały na placach ;-)

Z Bodzentyna zacząłem długą, ale łagodną wspinaczkę do Świętej Katarzyny i dalej na przełęcz Krajeńską. Nowa droga DW 752 z pasem rowerowym była miłą odmianą po łatanym zjeździe do miasta. Żar z nieba lał się już konkretny, więc jak dojrzałem ofertę z lodami i mrożoną kawą kierownica od razu skręciła w tamtym kierunku. I tak sobie siedząc w Świętej Katarzynie – dziwnie to brzmi ;-) – schładzałem swoje rozgrzane wnętrze. Czas był dobry, można było chwilę odpocząć.

Z przełęczy zrobiłem kilka zdjęć krajobrazowych i ruszyłem w dół. Teraz pas rowerowy już nie był tak przydatny, bo przy sporej prędkości okazał się … za wąski.
Po dotarciu do Daleszyc dalsza droga prowadziła nową drogą rowerową z asfaltu w okolice Rakowa. Ruch rowerowy na niej nie istniał, więc miałem całą dla siebie. Sympatycznie. Niebawem pojawił się Raków - ta nazwa już mi coś mówiła, bo w zeszłym roku jechałem GreenVelo przez Raków. Wiedziałem więc, gdzie można zjeść dobry, rowerowy obiad. Rok temu to były żołądki gęsie z dużą ilością kaszy gryczanej. Niestety, bar Arianka okazał się już nie istnieć, także i ja obszedłem się smakiem.

Za Rakowem długa i pusta prosta zaprowadziła mnie do Szydłowa, który pomylił mi się z … wstyd przyznać … Ujazdem :-). W końcu połapałem się jednak, że zamku Krzyż topór to ja tutaj nie zobaczę, a trzeba wypatrywać zabytkowych, gotyckich murów miejskich i takiegoż zamku wzniesionego przez Kazimierza Wielkiego. Nie było to trudne zadanie, tak samo jak dostrzeżenie sadów śliwkowych z których ta okolica słynie. Samych śliwek jednak nie kosztowałem.

Za Szydłowem pożegnałem się z Górami Świętokrzyskimi i na obiad zatrzymałem się w Stopnicy. Restauracja z hotelem Rywa Verci okazała się być doskonałym wyborem, najadłem się tutaj do syta, naładowałem sprzęt na ostatnią nockę w trasie, odpocząłem i już mogłem jechać dalej. Co okaże się niezwykle ważne w górach, zabieram stąd pojemnik ze spaghetti bolognese, które zjem przed ostatnimi 100 km.

A tymczasem dochodzi 17 a ja opuszczam Stopnicę i kieruję się na Solec Zdrój uparcie kojarzący mi się z Buskiem Zdrój. Są w sumie niedaleko od siebie. Przelatuję bez zatrzymania przez uzdrowisko i jadę dalej. Jakieś drobne zmarszczki na trasie są, ale generalnie płasko i zaczyna się dolina Wisły.

Mija 800 km na trasie, godzina 18 też mija – przerwa w Stopnicy pochłonęła zgodnie z planem cały margines. Teraz trzeba do północy zrobić kolejne 100 km, żeby mieć margines na ostatnie 100 km i ewentualne krótkie drzemki na przystankach autobusowych lub innych oryginalnych miejscach.

Trasa prowadzi po pięknej grobli przy stawach rybnych niedaleko Szczerbakowa. Za chwilę wjeżdżam do Wiślicy, gdzie można podziwiać zabytkową bazylikę z XIV wieku. Obecnie w remoncie, więc czasu nie tracę.
Za Wiślicą słońce chowa się za górki i zaczynam 3 nockę . Teraz wóz, albo przewóz. Widoków nie ma, okolica kompletnie terra incognita, jakieś Koszyce na drogowskazach – czy to już Słowacja? :-)) Mogę w pełni się skupić na pedałowaniu do mety.

Już po ciemku wjeżdżam do Małopolski, ostatniego województwa na trasie MPP. Bacznie obserwuję ekran telefonu bo błąd nawigacyjny w tej sytuacji może mieć katastrofalne skutki.

Za Koszycami po raz trzeci przejeżdżam Wisłę, tutaj przypominającą większy potok i trasą meandrującą jak co najmniej Biebrza zaliczam kolejne km. Oglądam kolejne nazwy miejscowości i zbliżam się do gór. Przecinam autostradę A4, puściutką jakby ją wczoraj otworzyli i zaczynam podjazd przez Porębę Spytkowską. Trasa wije się jak język, jest pokusa skrócić sobie, ale jak to tak. Żadnych nielegalnych ułatwień.

Stojąc gdzieś na poboczu ze zdziwieniem widzę, że ktoś mnie pozdrawia. To rowerowe małżeństwo Koseskich, które ku mojemu zdziwieniu kręciło km za mną. Byłem przekonany, że zamykam stawkę jadących :-). I tak sobie teraz kręcę za nimi w pewnej odległości, żeby jednak zachować czystość przejazdu solo.
Za podjazdem jest zjazd, a w Lipnicy Murowanej zatrzymuję się. Nie po to aby obejrzeć palmy wielkanocne, ale żeby zjeść makaron wieziony od Stopnicy. Dochodzi północ, jestem na 890 km, jest OK.

Dalsza jazda to odcinek DK 28 przed Limanową pokonywany razem z tym miastem w środku nocy, a więc szybko i sprawnie. Za to podjazd od Limanowej na przełęcz Ostrą do Nowej Wsi dłużył się niesamowicie, a co gorsza zacząłem ziewać. Była godzina3, do zamknięcia mety 6 godzin i 70 km. Teoretycznie to wyglądało łatwo, ale to nie były Żuławy Wiślane.

Zjazd do Kamienicy był oczywiście za krótki a tutaj szykował się przebój trasy, czyli przełęcz Wierch Młynne. Wcześniej o nie słyszałem, że jest stromo i na zjeździe jest kilkadziesiąt metrów płyt ,,jumbo”. Takich tam, żuławskich :-).

Licznik włączyłem więc w tryb ,,nachylenie” i tak do 15 procent starałem się jechać. Jak jednak pokazało się procent 17, a w świetle lamp zobaczyłem, że ścianka się nie kończy, to szybko ruszyłem z buta. Przeczucie mnie nie myliło, bo za chwilę licznik wskazał 21% i to był maks na Wierch Młynne. Fajnie, ale po co – noc była ciepła i rozgrzewka nie była mi potrzebna ;-).

Zjazd był także wymagający, bo luźne kamyczki, piasek i ogólna wąskość drogi nie zachęcały do puszczenia hamulców. Płyty nie stanowiły jakiegoś dramatu.

W końcu jednak pojawiła się Ochotnica Dolna, a jak Dolna to wiadomo było że będzie i Górna. To podobno jedna z najdłuższych wsi w Polsce (swego czasu najdłuższa – teraz Zawoja), no podjazd też był długi, chociaż bez spektakularnych ścianek. Tym razem do zdobycia była przełęcz Knurowska. Zatrzymując się na chwilę żeby wlać w siebie Kofactin Forte Shot – wojna o metę toczyła się już na całego – ponownie wyprzedziła mnie rowerowa para Koseskich.

Ich oddalające się światełka oraz guarana i kofeina buzująca we mnie sprawiły, że ruszyłem za nimi, nawet przez chwilę myśląc, że muszę być na mecie przed nimi. Myśli raczej niespotykane o 5 rano :-)
Jako że na przełęczy pojawiłem się razem z niebieściejącym niebem to oczywiście musiałem zrobić fotkę wschodu słońca nad Gorcami. Po to też w końcu jeździ się nocą.

Zjazd do Knurowa był bardzo pokręcony, ale ja już wiedziałem że tylko awaria sprzętu może mnie pozbawić mety w limicie. Była godzina 6 a ja miałem do mety 30 km. Czujność wzmogłem po wjechaniu w mgłę, która towarzyszyła mi do rozpoczęcia podjazdu finałowego w kierunku Bukowiny Tatrzańskiej.

Przedtem jeszcze należało przeżyć spotkanie z DW 969 Krościenko-Nowy Targ, na której miałem problem, aby włączyć się do ruchu, taki ruch na niej panował w kierunku Nowego Targu. Dobrze, że potwornej mocy lampa tylna Bontragera wisiała na torbie podsiodłowej, to mogłem być pewny, że widać mnie z daleka. Mimo wszystko krótki odcinek z Harklowej do Ostrowska (6 km) obudził mnie dokumentnie. Do tego musiałem uporać się z brakiem wskazań licznika, którego magnes oddalił się od czujnika na widelcu. Niby proste, a motałem się z tym przez chwilę.

Do mety miałem 22 km i w tym momencie sobie uświadomiłem, że jestem w dolinie Dunajca, a poziomie 500 metrów n.p.m jak wskazywał licznik, a meta, czyli schronisko Głodówka w Bukowinie Tatrzańskej jest na wysokości 1150 metrów. Czekało mnie prawie 700 metrów przewyższenia, a czasu miałem prawie 2 godziny. Niby sporo, ale …
Włączyłem już naprawdę 6 bieg i rozpocząłem wyścig z czasem. Nie traciłem czasu na rozbieranie się, chociaż od Leśnicy-Groń jechałem już w pełnym słońcu i zaczynało robić się gorąco.

Zastanawiając się czy orgowie nie pokusili się aby puścić finiszu Gliczarowem wspinałem się jak kozica na kolejne metry dzielące mnie od upragnionej mety.
Po pokonaniu jednej konkretnej ścianki przed samą tablicą Bukowina Tatrzańska zatrzymałem się i zrobiłem fotkę finiszową. Podobno wtedy elbląski fejs zamarł, dlaczego kropka na mapie monitoringu tyle czasu stoi.

Wiedziałem jednak co robię i już za chwilę – która pewnie dla kibiców była wiecznością – wjechałem do Bukowiny i dostrzegłem widok o którym marzyłem od chwili ruszenia z Helu – panoramę Tatr :-).
Krótki zjazd do ronda w Bukowinie był miłą odmianą od wspinaczki, ale nie oznaczał jej końca. Dobrze pamiętałem z innych jazd, że do Głodówki to jeszcze trochę trzeba podjechać. Irytujący był popękany asfalt na drodze w kierunku Łysej Polany, który zmuszał do jazdy daleko od pobocza.

Jeden zakręt, drugi, ostatni podjazd i zjazd za który pojawiła się meta w Schronisku Głodówka. Akurat przy bramie stały dwie śmieciarki, ale ominąłem je bokiem i wjechałem pod budynek. Cel był osiągnięty, walka była wygrana. Byłem na mecie w sposób do tej pory niepraktykowany, czyli ,,na styk”, dokładnie o godzinie 8:37, 23 minuty przed upływem limitu maratonu, który wynosił 72 godziny (3 doby). Nie byłem ostatni :-P

Tomek Niepokój zawiesił mi na szyi medal, ja go ucałowałem jak najcenniejszą relikwię i udałem się na śniadanie. Teraz sobie przypominam, że zapomniałem zamówić posiłek maratonowy, który czekał na każdego finiszera. Zestaw śniadaniowy z podwójną jajecznicą też był smakowity :-)

No a potem udałem się na zasłużony sen, który trwał gdzieś tak do godziny 15. Kolejne godziny wypełniło mi gapienie się na panoramę Tatr z Głodówki, która jednak nie dorównuje tej z Łapszanki, w doborowym towarzystwie innych ultrasek i ultrasów.

PODSUMOWANIE


Łamiąc 1 stycznia w dość paskudny sposób łokieć mocno skomplikowałem sobie rowerowy rok 2020. Jak dodamy do tego pandemię to wychodzi, że już niczego nie można było być pewnym. Prawie trzymiesięczna przerwa od jeżdżenia sprawiła, że na starcie MPP czułem się mocno niepewnie. Niecałe 7000 km przejechane do dnia startu 12 września pozwalało jako-tako myśleć o dotarciu do mety, ale pozostawały pytania o kondycję zrastającego się łokcia i ogólne rozjeżdżenie.

Tak więc sukces w postaci ukończenia maratonu zawdzięczam naprawdę wielu osobom, które chciałbym wspomnieć i bardzo im podziękować:

- doskonałej pracy dr Kamila Orlikowskiego, który już przy stole operacyjnym wiedział, że zamierzam startować w maratonie i złożył mi łokieć w sposób absolutnie perfekcyjny – na trasie MPP ani przez chwilę złamana kończyna nie zagościła w moich myślach,

- ofiarnej pracy rehabilitanta Łukasza Sałamachy, który masażami i ćwiczeniami doprowadził łokieć do pełnej sprawności,

- pracy elbląskich rehabilitantek z ECM LifeClinica, ze Szpitala Miejskiego na ul. Komeńskiego i z Centrum Rehabilitacji na ulicy Królewieckiej,

- serwisowi rowerowemu KM Bike za staranne przygotowanie CUBE do trasy,

- Darkowi Fercho z Neksusa za przygotowanie kół ze szczególnym uwzględnieniem szprych ;-)

- kibicom, którzy zagrzewali do walki na Helu i towarzyszyli na pierwszych km: Magdzie, Marcie, Sylwii, Leszkowi, Mariuszowi, Sławkowi, Piotrowi, Łukaszowi i Krzyśkowi,

- potężnemu gronu kibicujących znajomych na Facebooku, wspierających dobrym słowem, telefonami, SMS-ami i myślami. To był pierwsza moja jazda od czasu założenia konta, kiedy spotkałem się z takim dopingiem. Wsparcie okazało się mocarne, pozwoliło pokonać wszystkie kryzysy a przede wszystkim nie zasnąć ostatniej nocy, bo po prostu nie chciałem Was zawieść, nie mogłem :-). Wielkie Dzięki!

Dziękuję też organizatorom MPP ze Stowarzyszenia Koło Ultra za przygotowanie świetnej trasy, która pozwoliła obejrzeć mi mnóstwo nowych miejsc na mapie Polski i zaznać pozytywnego zmęczenia. Dobra robota Panowie.




>>>Dalej>>>




Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
475.00 km 0.00 km teren
22:40 h 20.96 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:28.0
Podjazdy:3117 m

MARATON PÓŁNOC-POŁUDNIE - ETAP 1

Sobota, 12 września 2020 · | Komentarze 2

Trasa: HEL-Władysławowo-Krokowa-Luzino-Chmielno-Skarszewy-Pelplin-Kwidzyn-Kisielice-Sierpc-PŁOCK

MAPA

GALERIA (z opisem)

Film dzięki uprzejmości Łukasza Jatkowskiego (LUKE_HS). Pierwszy film z ultra na którym mnie widać :-))




Po wybornie przespanej nocy ruszyliśmy z Markiem do lokalnej piekarnio-cukierni na śniadanie. Ten patent miałem sprawdzony już dwa lata temu, teraz tylko było widać, że co najmniej kilku innych bikerów także wpadło na pomysł śniadania w tym miejscu.

Jedząc sobie konkretne śniadanie złożone z oferty lokalu oraz wczorajszych zakupów w Polomarkecie (owsianka, bakalie, ser żółty, jogurty) nawiązaliśmy kontakt z elbląskimi kibicami, którzy zarywając nockę dotarli o poranku na Hel, żeby pokibicować nam przy starcie oraz zrobić wspólnie początkowe kilometry. Tak jakoś jednak wyszło, że dotarli do piekarni, kiedy my już byliśmy pod … latarnią morską, w punkcie startu MPP. Może i dobrze, bo byśmy tam tłum zrobili a to w dobie pandemii nie jest dobre.

Tak więc spotkaliśmy się z elbląską ekipą pod latarnią morską na Helu i w spokoju – powiedzmy, że w spokoju – czekaliśmy na start. W międzyczasie odbył się montaż lokalizatorów GPS, dzięki którym mogliście nas widzieć na mapie trasy MPP.

Niebawem pojawił się radiowóz policji, słowo wstępne wygłosił jeden z orgów i zaczęło się końcowe odliczanie. Formuła organizacyjna MPP przewiduje od pierwszej edycji jazdę całego peletonu w eskorcie policji przez cały Półwysep Helski, czyli z wykorzystaniem dróg w sposób szczególny i samodzielną jazdę od Władysławowa, już w zgodzie z zapisami kodeksu drogowego.

Tematem dyskusyjnym była zawsze prędkość peletonu podczas tego przejazdu, która miała być zbliżona do 25 km/h, ale pamiętam, że w roku 2018 oscylowała przy 30 km/h. Dla jadącego na MTB to przepaść ;-). W tym roku było znacznie lepiej, jeszcze na ostatniej prostej przed Władysławowem widziałem grupę przed sobą – w roku 2018 od Jastarni jechałem już tylko przed karetką pogotowia.

We Władysławowie pożegnali się ze mną kibice, poza Mariuszem , który planował jazdę do Kwidzyna, będącego-bagatela na 260 km trasy MPP. Dziękuję Wam jeszcze raz za obecność i zarwanie nocki, której zarywać wcale nie musieliście :-)

Policja doprowadziła nas do ścieżki rowerowej za Władysławowem i tam zakończyła się och eskorta. Teraz należało podzielić się na przepisowe, maksymalnie 15 osobowe grupki, co wiejący prosto w twarz wiatr i pierwsze hopki doskonale ułatwiły.

Za Władkiem pobocza zaroiły się od stojących rowerzystów , którzy zatrzymali się w wiadomym celu. Widać, woleli tego nie robić w trakcie jazdy kolumny za radiowozem, bo wtedy peletonu już by nie dogonili ;-)
Wspólne kilometry z Mariuszem - Marek w tym czasie pędził gdzieś w szpicy maratonu – zakończyły się dość szybko, bo w okolicach Krokowej już zaczęły się między nami dziury, a po zjeździe do Jeziora Żarnowieckiego straciłem Mario z oczu.

Za to moim oczom ukazał się krótki odcinek testowy drogi, na którym asfalt wymieszano z tworzywem sztucznym i nawierzchnia przypominała nieco gąbkę. Opony 1,1 zauważalnie mi się w tym zapadały. Na szczęście test nawierzchni wyciszającej ruch samochodowy nie był długi i po minięciu gigantycznych rur elektrowni szczytowo-pompowej ,,Żarnowiec” rozpocząłem pierwszy konkretny podjazd do Kaszubskiego Oka.

Górka dobrze mi znana, z maksem na poziomie 12% wprowadziła mój oddech na maksymalne obroty i lekko przeraziła rowerowe małżeństwo Koseskich, gdyż jak stanąłem na szczycie dać ulgę mojemu pęcherzowi, to Marcin pytał się, czy wszystko jest OK. Było wszystko w jak najlepszym porządku :-)

Z tą parą miałem okazję jeszcze kilka razy się widzieć na dalszych kilometrach maratonu, w tym podczas wspinaczki na przełęcz Knurowską, ale o tym potem.

Tymczasem zbliżało się Luzino i podobnie jak w roku 2018 tutaj znowu był jakiś objazd. Kierując się znakami objazdu dotarłem do DK 6 i w strumieniu samochodów dotarłem do skrzyżowania na Luzino. Tutaj zobaczyłem, że niepotrzebnie nadłożyłem km, bo bardziej świadomi sytuacji bikerzy lecieli przez krótki, jak się okazało, plac budowy. Mogłem i ja z moją Rebą na pokładzie :-)

Za Luzinem rozpoczęła się już konkretna wspinaczka na Kaszuby, które podczas tej edycji mieliśmy okazję poznać lepiej. Tutaj bowiem orgowie MPP postanowili znaleźć km brakujące do przekroczenia 1000 km tego rocznej edycji. Krążenia i zbierania km oraz przewyższeń było więc co niemiara. Plusem takiego planowania trasy był fakt, że wiatr z kierunków południowych nie był tak cały czas w twarz, a nawet czasami pomagał skoro jechaliśmy i na wschód, i na zachód, a i na północ przez chwilkę też.

Zbliżała się pora obiadu, więc kiedy Wojtek Łuszcz ujawnił ,że też czegoś w tym stylu poszukuje to połączyliśmy siły i po pięknym zjeździe do Chmielna zaczęliśmy w tym kaszubskim kurorcie szukać stosownego obiektu. Obiekt to był i to niejeden, tylko że każdy z nich przeżywał oblężenie i na obiad trzeba by było przeznaczyć sporo czasu. Czasu, którego za dużo nie było ;-).

Dlatego też pojechaliśmy dalej, a kiedy Wojtek mi odjechał zatrzymałem się w Brodnicy Górnej, przed Złotą Górą, w Karczmie Philipp’a. Żurek i pomidorowa konkretny makaron na II danie podlany piwem 0%. Można było dalej zdobywać kaszubskie hopki.

Dobre jedzonko uśpiło moją czujność nawigacyjną i zaraz za Złotą Górą zamiast zjechać do Brodnicy Dolnej, ja kontynuowałem jazdę pod górę w kierunku wsi Maks i Przewóz. Po drodze fotografowałem piękne widoki kaszubskich jezior. Ta turystyka kiedyś mnie zgubi ;-) Jak się zorientowałem, że ekran komórki mówi mi coś innego niż ja myślę, miałem już 4 km w gratisie, czyli w sumie 8. Pięknie, chociaż oczywiście mogło być gorzej!

Zarządziłem więc w tył na lewo, a za chwilę miałem też telefon od syna : Ojciec, źle jedziesz! :-) Tak to wróciłem na właściwą trasę i kręciłem dalej. Niebawem dotarłem do Somonina, korzystając chwilowo z dobrej drogi rowerowej mającej lepszy asfalt niż jezdnia. Za Somoninem w zasięgu wzroku pojawił mi się na podjeździe do Egiertowa lokalny biker, który chciał powalczyć na podjeździe, ale na tym km maratonu to ja miałem jeszcze mnóstwo sił …

W Egiertowie nie korzystałem z Orlenu, tylko znaną z innych wycieczek drogą do Przywidza dotarłem do tego szykującego się do snu miasteczka, zderzając się za nim z krótką, soczystą ścianką wyjazdową. Znak pokazywał 11%, ale mój licznik był innego zdania i pokazał 9 procentów.

Powoli opuszczałem Kaszuby a wjazd do Skarszew oznaczał wjazd na Kociewie. W Skarszewach powstaje Orlen na miejscu innej stacji paliw, a tymczasem moja uwaga skupiła się na ,,Aniołku” :-). Szczegóły w galerii.

Rozpoczęła się pierwsza nocka w trasie, oświetlenie poszło w ruch, ciuchy nie bardzo bo ciepło było przyjemnie. Za Skarszewami licznik powinien wskazać mi 200 km, no ale ja je miałem już nieco wcześniej.

Wstępny plan na maraton zakładał postój na Orlenie w Starogardzie Gdańskim, ale że nie odczuwałem takiej potrzeby to i jechałem dalej. W ten sposób kilka osób za mną się znalazły, bo niebawem zaczęły mnie wyprzedzać. Ja wiedziałem, że zatrzymam się w moim rodzinnym Kwidzynie (nigdy nie piszcie i nie mówcie – Kwidzyniu ;-), na Orlenie wyjazdowym.
Po drodze był Pelplin z dalej nie iluminowaną bazyliką, jazda pustą DK 91 do Gniewu i wspinaczka do Betlejem, żeby zobaczyć światła Kwidzyna na drugim brzegu wiślanej doliny. Czekał też fajny zjazd na nowy most nad Wisłą i delikatna ścianka wjazdowa od Marezy. Wszystko dobrze znane.

Na kwidzyńskim Orlenie zamówiłem kawę, burgera – taki miałem kupon promocyjny :-) i postanowiłem doładować komórkę. Gniazdka w ławkach nie działały, więc dałem telefon sprzedawczyni, która zgodziła się doładować go na zapleczu. A sam ruszyłem w konsumpcję.
Po dobrych 40 minutach jedzenia, picia i odpoczynku poprosiłem o telefon. Włączyłem , spojrzałem i poczułem jak robi mi się gorąco. Bateria dalej pokazywała 35% naładowania! Tyle ile było, jak dawałem do ładowania.

Rad nierad, ruszyłem dalej, bo dalsze siedzenie na stacji zakończyłoby się na pewno naładowanie telefonu, ale jeszcze szybciej moim snem. Wszak była już północ z soboty na niedzielę. A o północy to się na ogół śpi ;-)

Podjąłem próbę ładowania telefonu z powerbanka, ale jak to u Murphy’ego – jak coś może nie działać, to działać nie będzie. Kwestią czasu było więc, kiedy nie będę wiedział jak jechać. Trasy nie uczyłem się na pamięć, uznając że i tak nie zapamiętam tych wszystkich zawijasów i wywijańców. Map papierowych też tym razem nie wziąłem, walcząc skutecznie z nadwagą bagażu.

Tymczasem jechałem na Kisielice, te okolice to Kraina Kanału Elbląskiego i są mi znane. Ale po 300 km nazwy już mi nic nie mówiły. Pojezierze Brodnickie leży zbyt daleko od Elbląga, aby dobrze je poznać. Zanim komórka zgasła wynotowałem sobie co większe miejscowości, przecięcie z drogą krajową nr 15 i główne zwroty kierunku jazdy. Czegoś takiego jeszcze nie było! To zupełnie nowe doświadczenie.

Jakim cudem przetrwałem nockę bez grubej skuchy nawigacyjnej pewnie nigdy się nie dowiem, ale w końcu zmusiłem powerbank do współpracy z telefonem i mogłem znowu normalnie nawigować. Akumulator spoczywał w kieszeni nerki, a telefon na kierownicy. Wszystko łączył kabelek, który mogłem łatwo zerwać nieumiejętnie zsiadając z roweru. Prawdziwy cyrk :-)
Tymczasem wiatr zaczął coraz bardziej sprzyjać, a przynajmniej nie przeszkadzać i temperatura szybko przekroczyła 20 stopni.

Kremu do opalania to ja nie miałem, a obawiając się słonecznych poparzeń nie zdjąłem nogawek. I tak nieco się przegrzewając dotarłem do Sierpca, wcześniej odnotowując dobę w trasie i zaledwie 380 km trasy (faktycznie ponad 10 km więcej). Słabiutko.
W Sierpcu lokalny klub rowerowy Dynamo zorganizował punkt cateringowo-wypoczynkowy dla uczestników MPP. Miałem przeczucie, że na mnie to już nikt nie czeka ( była godzina 11), no i przeczucie mnie nie myliło. Ciężko się dziwić, ale jednak na chwilę rozmowy z Jarkiem Krydzińskim liczyłem.

Przeleciałem zatem przez Sierpc i skierowałem się na Płock w którym, jak wynikało ze wskazań zegarka, trzeba będzie zjeść obiad. Potężniejące z każdym kilometrem instalacje Orlenu robiły niezłe wrażenie, zwłaszcza, że były dokładnie na wprost kierunku jazdy. Dym z rafineryjnego komina tworzący gotowe chmury wskazywał, że wieje dokładnie z zachodu.

W Płocku skierowałem się na Stare Miasto, słusznie przypuszczając, że tutaj nie będę miał najmniejszych problemów z dobrym, rowerowym obiadem. I tak też było, zaparkowałem przy ogródku Pizzerii Presto i - nomen omen - szybko, miałem przed sobą potężny makaron z łososiem, solidną sałatkę i zimnego Lecha 0% rzecz jasna. Całemu obiadowi nie dałem rady, więc makaron trafił do opakowania, a ja do Hotelu Starzyński, bo uznałem, że godzina 15 będzie dobra na nocleg :-). Byłem zmęczony upałem, elektronikę należało naładować a nogom dać odpocząć. Nie miałem gwarancji, że dalej znajdę jakiś sensowny nocleg tuż przy trasie, a tutaj stał hotel 200 metrów ode mnie.

Wbiłem się więc do pokoju i już po chwili spałem snem niemowlaka, ustawiając sobie wcześniej budzik na godzinę 19:30.



>>>Dalej>>>


Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
46.00 km 20.00 km teren
03:09 h 14.60 km/h:
Maks. pr.:30.00 km/h
Temperatura:18.0
Podjazdy: 97 m

PÓŁWYSEP HELSKI

Piątek, 11 września 2020 · | Komentarze 0

Trasa: HEL-Jurata-Jastarnia-Jurata-HEL

GALERIA ( z opisem)






Po sprawnym, wygodnym i komfortowym rowerowo dotarciu PKP na Hel udałem się do Jastarni. Głównym celem przejażdżki było obejrzenie odnowionej i z nieco zmienionym przebiegiem drogi rowerowej Hel-Jastarnia, której stara nawierzchnia szutrowa została zastąpiona także szutrem, ale o bardzo wysokich parametrach jakościowych. Tak wysokich, że na oponach ,,slick'' szerokości 28 mm jechałem pewnie i stabilnie. Można więc przyjąć, że nadaje się dla rowerów szosowych. Dodano także nieco polbruku (takiego z gatunku najgorszych) i to już dobre dla szosowców nie jest.  

Panował na niej ogromny ruch rowerowy i trzeba było jechać skupionym. Dlatego też sądzę, że mogła być nieco szersza, tak o 0,5 metra. Rodziny z przyczepkami nie było łatwo wyprzedzać. Ścieżka jest odnogą szlaku EV 10 (który we Władysławowie skręca na południe) Dookoła Bałtyku i jest w pełni dostosowana do ciężkiego transportu rowerowego, czyli sakwiarzy i przeczepek rowerowych :-)

Po jej dwukrotnym przejechaniu tam i z powrotem oddałem się błogiemu nic nierobieniu i czekaniu na mojego imiennika, także startującego w MPP.


>>>Dalej>>>




Kategoria WYCIECZKI <50


Dane wyjazdu:
17.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:23.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Czwartek, 10 września 2020 · | Komentarze 3

W sobotę startuję po raz drugi w Maratonie Północ-Południe (MPP) z Helu do Schroniska Głodówka w Bukowinie Tatrzańskiej. W stosunku do roku 2018 taka sama jest w zasadzie tylko nazwa imprezy, jej start i meta. Prawie cała trasa jest inaczej poprowadzona i liczy ..magiczne" dla niektórych 1001 km :-)

Startujemy o godzinie 9  i na mecie trzeba być najpóźniej po 72 godzinach, czyli o 9 we wtorek. Zamierzam pokonać trasę jak najszybciej,  z czasu 60 godzin będę bardzo zadowolony. Z Elbląga jedzie jeszcze mój imiennik Marek P. i on może powalczyć o czołowe lokaty, bo to mocny zawodnik.

Zapraszam do trzymania za nas kciuków i obserwacji na stronie monitoringu pod adresem: http://event.trackcourse.com/view/maraton-polnoc-p...






Dane wyjazdu:
31.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Środa, 9 września 2020 · | Komentarze 4

Czerwony kuferek już gotowy do dalekiej drogi. Jutro pakowanie kilku drobiazgów :-)



Dane wyjazdu:
16.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:22.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Wtorek, 8 września 2020 · | Komentarze 0

Zaczęła się budowa bloków przy ulicy Oboźnej. Z tej okazji dwa drzewa niestety poległy na placu budowy, ale ja za to serią zdjęć mogłem uwiecznić śmierć jednego z nich.




















Dane wyjazdu:
21.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:22.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

To tu, to tam po Elblągu

Poniedziałek, 7 września 2020 · | Komentarze 7

Darecki codziennie mija pewnie po kilka razy tą pięknie odnowioną kamienicę a zupełnie się tym nie chwali. Daro, chwal się! ;-)





Dane wyjazdu:
44.00 km 2.00 km teren
02:51 h 15.44 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:18.0
Podjazdy: m
Rower:BOCAS

MWR#46 NIEZNANY NOGAT

Niedziela, 6 września 2020 · | Komentarze 3

Trasa: ELBLĄG-Helenowo-Kopanka II-Michałowo-Lubstowo-Jazowa-Kępki-Janowo-ELBLĄG

GPS

MAPA

GALERIA (z opisem)


Film dzięki uprzejmości Łukasza Jatkowskiego (LUKE_HS)

Piąta edycja tegorocznych Miejskich Wycieczek Rowerowych prowadziła wzdłuż Nogatu i jego starorzecza od okolic śluzy Michałowo do Kępek.

Miejska Wycieczka Rowerowa wzdłuż Nogatu miała pokazać jego bardziej nieznane oblicze. Jednak kapryśna ostatnio pogoda w połączeniu z żuławskimi drogami skutecznie uniemożliwiła te zamiary Mimo to udało nam się dzięki pomocy Leszka Marcinkowskiego, przewodnika PTTK, wielu ciekawostek o tej rzece dowiedzieć i Nogat już nie jest tak nieznany.

W organizację wycieczki zaangażowany był Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji w Elblągu, Elbląskie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji, PTTK Odział Ziemi Elbląskiej, Towarzystwo Ubezpieczeń Wzajemnych TUW, Biuro Podróży Variustur, Urząd Gminy w Elblągu i Salon Rowerowy Wadecki.

Na trasę ruszyło z placu pod katedrą św. Mikołaja 37 osób, które wcześniej zostały poproszone o zainstalowanie w swoich telefonach aplikacji ,,Rowerowa Stolica Polski”. Elbląg bierze bowiem udział w tej trwającej cały wrzesień zabawie, promującej turystykę rowerową i codzienną jazdę rowerem po swoich miejscowościach.

Ołowiane chmury w momencie startu nie nastrajały optymistyczne, ale że prognozy pogody były jednoznacznie dobre to nikt nie zrezygnował z jazdy. W naszym gronie powitaliśmy silną delegację Departamentu Sportu i Rekreacji Urzędu Miejskiego w Elblągu, pod przewodnictwem Arkadiusza Kolperta, Dyrektora Departamentu.
Ulica Żuławska wyprowadziła nas z Elbląga i mniej znaną trasą przez Kopankę II i Kopankę I dotarliśmy w okolice Nogatu. W Michałowie zatrzymaliśmy się na dłuższy, choć nieplanowany, postój przy śluzie na Nogacie, aby obejrzeć nieczęsto widziany widok śluzowania niewielkiej łodzi motorowej. Nie wszyscy uczestnicy mieli okazję wcześniej zobaczyć, na czym to polega.

Za Michałowem rozpoczął się terenowy odcinek naszej wycieczki i po dotarciu do klimatycznego oczka wodnego ulokowanego między wałami przeciwpowodziowymi Nogatu do pracy przystąpił Leszek Marcinkowski wyjaśniając, skąd są tutaj w sumie trzy rzędy wałów i jak była historia związana z licznymi powodziami i wynikającymi z nich próbami zabezpieczenia tej kapryśnej rzeki, jaką był Nogat. Tutaj też uczestnicy otrzymali wsparcie energetyczne w postaci słodyczy, potrzebnych także na płaskich i pozornie łatwych Żuławach Wiślanych.

Z pomiędzy wałów wyjechaliśmy nieco ślizgając się na błotnistej nawierzchni, ale już niebawem koła naszych rowerów zyskały normalną przyczepność na asfaltowej nawierzchni. Oznaczało to, że jesteśmy w Lubstowie skąd rozpoczęła się nasza droga powrotna do Elbląga. Popychani sprzyjającym teraz, południowym wiatrem, szybko mknęliśmy ku Jazowej, gdzie ponownie ujrzeliśmy bohatera naszej dzisiejszej jazdy, czyli Nogat.

Teraz aż do samych Kępek – przed którymi odcinek betonowych płyt został zastąpiony nowym asfaltem – trasa naszej wycieczki prowadziła widokową drogą wzdłuż Nogatu. Dobra nawierzchnia sprzyjała obserwacji tej granicznej dla dwóch województw rzeki. Ostatni postój zrobiliśmy przy sklepie w Bielniku II, a potem zostało nam dotrzeć do wiat GreenVelo przy ulicy Stawidłowej, gdzie zostały podstemplowane książeczki turystyki kolarskiej PTTK i gdzie nasza wycieczka skończyła się po przejechaniu 41 km.

Serdecznie dziękuję wszystkim partnerom za pomoc, elbląskim mediom za skuteczną promocję wycieczki, a przed wszystkim rowerzystkom i rowerzystom za wspólnie spędzony czas i spokojną oraz bezpieczną jazdę.

Na kolejną jazdę spod znaku Miejskich Wycieczek Rowerowych zapraszamy już 20 września. Celem wycieczki będzie dom podcieniowy w miejscowości Marynowy, który dzięki uprzejmości jego właścicielki będziemy mogli obejrzeć od środka. Ruszamy 20 września o godzinie 10:00 z placu pod katedrą św. Mikołaja.