INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.91 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)

DO MRDP 2025 ZOSTAŁO



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Wpisy archiwalne w kategorii

WYCIECZKI >150

Dystans całkowity:42095.00 km (w terenie 2844.00 km; 6.76%)
Czas w ruchu:1892:19
Średnia prędkość:22.25 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:170027 m
Maks. tętno maksymalne:182 (97 %)
Maks. tętno średnie:143 (75 %)
Suma kalorii:845633 kcal
Liczba aktywności:192
Średnio na aktywność:219.24 km i 9h 51m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
288.00 km 0.00 km teren
12:00 h 24.00 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:12.0
Podjazdy:2078 m

KURZĘTNIK, SZCZUPLINY

Sobota, 19 marca 2022 · | Komentarze 4

Trasa: ELBLĄG-Markusy-Bągart-Dzierzgoń-Susz-Kisielice-Kurzętnik-Nowe Miasto Lubawskie-Rybno-Glaznoty-Samborowo-Miłomłyn-Małdyty-Pasłęk-Węzina-ELBLĄG

GPS

MAPA

GALERIA (z opisem)



Gdzie najlepiej pożegnać zimę? Stok narciarski wydaje się dobrą miejscówką. A gdzie sympatycznie można powitać wiosnę? Na przykład nad klimatycznym jeziorem.

Nic więc dziwnego, że wybrałem się z rowerową ekipą do Kurzętnika aby na Kurzej Górze przyjrzeć się okazałej wieży widokowej z długą ścieżką zlokalizowanej przy istniejącym tam już jakiś czas stoku narciarskim. A w nieodległych od Kurzętnika Szczuplinach nad Jeziorem Rumian lekkim awansem powitaliśmy w promieniach słońca wiosnę na kompleksie nowych pomostów z wieżą widokową na dokładkę.

Wycieczka rozpoczęła się o północy w sobotę przy literach ELBLĄG. Na liczącą około 280 km trasę ruszyła Krysia, Robert, Andrzej, Mateusz i Krzysiek. Sympatyczne +4 stopnie i wiatr w plecy wskazywały, że wschód słońca w Kurzętniku po 120 km jest osiągalny.

Po drodze zatrzymaliśmy się na krótkie postoje w Dzierzgoniu, Starym Dzierzgoniu – gdzie uwieczniłem iluminowany kościół oraz na Lotosie w Kisielicach, gdzie przerwa była nieco dłuższa, powiedzmy że śniadaniowa (3 rano ;-). Za Kisielicami spojrzeliśmy jeszcze na iluminacje Biskupca Pomorskiego i niebawem zaczęliśmy zjazd w dolinę Drwęcy nad którą położony jest Kurzętnik. Po drugiej stronie rozciągała się panorama Kurzej Góry z dominującą sylwetką wieży widokowej ze ścieżką – chciałoby się napisać – w koronach drzew, ale to nie w Kurzętniku :-)

Krótka, lecz forsowna wspinaczka asfaltem na szczyt Kurzej Góry rozgrzała nas solidnie. I dobrze, bo temperatura +2 była temperaturowym minimum podczas całego wyjazdu. Teraz miało być tylko cieplej.

Na szczycie obejrzeliśmy sobie rozległy kompleks narciarski, wspomnianą wieżę i powstającą nieopodal obwodnicę w ciągu DK15. Po tej przerwie nadszedł czas na śniadanie, które postanowiliśmy zjeść na Orlenie w Nowym Mieście Lubawskim. Dotarliśmy tam na raty, bo na uliczkach Kurzętnika gdzieś zagubili się Krysia i Krzysiek. Dotarli oni na Orlen jak już powoli kończyliśmy konsumpcję i tutaj dowiedzieliśmy się, że skracają wycieczkę i jadą do Iławy na PKP. Dały się odczuć trudy nocnej jazdy i to było przyczyną odwrotu. Niemniej, zaliczyli około 150 km co jest bardzo przyzwoitym wynikiem.

I tak to nasza czwórka rozpoczęła wyjazd z doliny Drwęcy, co wiązało się z nieuniknioną wspinaczką. Teraz zresztą pagórki większe i mniejsze miały nam towarzyszyć aż do Samborowa z kulminacją w okolicach Góry Dylewskiej, najwyższego punktu w tej okolicy.
Kilometry w towarzystwie pięknego słońca, dobrego wiatru i równych asfaltów szybko mijały i niebawem wjechaliśmy do gminy Rybno, na terenie której znajduje się Jezioro Rumian i wieś Szczupliny.

Przed Szczuplinami zatrzymaliśmy się w Rybnie, aby uzupełnić zapasy w sklepie i zajrzeliśmy nad Jezioro Rybno w centrum wsi mające zagospodarowane brzegi. Stąd już tylko kilka km dzieliło nas od Szczuplin, gdzie nadszedł czas na dłuższy odpoczynek, kąpiel w wodzie Andrzeja i ogólną sjestę w promieniach słońca.

Nowo oddane pomosty z wieżą widokową robią doskonałe wrażenie, na zwodowanie czekają jeszcze pomosty pływające, tak że i sprzęt wodny będzie miał swoje miejsce. Przyjemnie będzie tutaj pojawić się latem, aby zakosztować normalnej kąpieli. Bo teraz to woda miała kilka stopni i tylko mors Andrzej się w niej odnalazł.

Ciekawostką na pomostach jest miejsce na ognisko, które jest zabezpieczone betonem i sprawia, że w tak nieoczywistym otoczeniu można cieszyć się pieczonymi kiełbaskami. Szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej ;-)

Andrzej się wykąpał, my sobie obejrzeliśmy dokładnie całą konstrukcję i cóż, trzeba było ruszać w drogę powrotną. Wiedzieliśmy, że za kilka km opuści nas Mateusz, który miał w planach odwiedziny rodziny mieszkającej w tej okolicy.

I tak to od Dąbrówna kręciliśmy sobie w trójkę narzekając na słabe asfalty. Pracowicie zdobywając kolejne hopki wspięliśmy się na wysokość około 250 metrów, czyli byliśmy w Parku Krajobrazowym Wzgórz Dylewskich. Góra Dylewska była nad nami, ale zdobędziemy ją przy innej okazji i na innych rowerach.

Skręciliśmy jeszcze do Glaznot pokazać Andrzejowi ładnie odnowiony, zabytkowy most kolejowy na dawnej linii kolejowej Ostróda-Turza Wielka.

A potem to zgubiliśmy Roberta, który na swoich cienkich oponkach szczególnie odczuwał nierówności nawierzchni. Dojechaliśmy z Andrzejem do krajowej 16 w Wirwajdach i po 10 minutach czekania postanowiliśmy jeszcze poczekać w Samborowie przy sklepie.

Jako że i tutaj się go nie doczekaliśmy pojechaliśmy zgodnie z planem na Miłomłyn. Tymczasem Robert oddzwonił do Andrzeja z informacją, że jest w Ostródzie i jedzie na Miłomłyn, gdzie była szansa się spotkać. Mój telefon po drodze się rozładował, bo okazało się, że zapisywał ślad wycieczki - nie wiem po co :-))

Chwilę przed Miłomłynem spotkaliśmy się i w trójkę kontynuowaliśmy dalszą jazdę. Nie oznaczało to, że cały czas przebywaliśmy razem. Bardzo dokładny opis ostatnich 60 km trasy macie u Roberta. Niezłe puzle :-)

Od Miłomłyna trwała walka z wiatrem, który na długich prostych starej DK7 był szczególnie upierdliwy i sprawiał, że się miało wrażenie stania w miejscu. W Małdytach na Orlenie widziałem rower Roberta, ale że nie miałem ochoty na jedzenie to pojechałem dalej, wiedząc że on i tak mnie dogoni. Okazało się, że Andrzej też tam był ;-)

W sumie dogonili mnie w Lisowie, gdzie podczas postoju zajrzałem do sklepu Pani Bożeny Lemierskiej. I teraz już w trójkę ruszyliśmy na metę do nieodległego już Elbląga, do którego wjechaliśmy o 16:05. Ja z Robertem, a Andrzej chwilę później zameldował się na rondzie Bitwy pod Grunwaldem (dawne Kaliningrad).

Stąd ruszyliśmy do domków na zasłużony odpoczynek. Dziękuję całej ekipie za podjęcie wyzwania na tej niełatwej trasie – lekko ponad 2 km przewyższeń to prawie ilość jak z Maratonu Elbląskiego, ale tam jest 444 km.




Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
164.00 km 1.00 km teren
07:25 h 22.11 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:5.0
Podjazdy:791 m

WARSZAWA-DZIAŁDOWO

Niedziela, 27 lutego 2022 · | Komentarze 2

Trasa: WARSZAWA-Jabłonna-Pomiechówek-Cieksyn-Nowe Miasto-Ciechanów-Mława-DZIAŁDOWO

MAPA

GALERIA (z opisem)




Po pierogowym śniadaniu na Orlenie około 7 ruszyliśmy z drogę powrotną do Elbląga. Dobrą godzinę wyjeżdżaliśmy z centrum Warszawy na wylotówkę DK61 w kierunku Jabłonnej. Ma to miasto potencjał ;-) To i tak pewnie szybko, bo w niedzielny poranek programowo jechaliśmy pustymi ulicami, a nie niespójnymi drogami rowerowymi.

Ta spójność pojawiła się w Jabłonnej i do Nowego Dworu Mazowieckiego poruszaliśmy się zgodnie z logiką i przepisami. Atrakcją tego odcinka było mnóstwo słupków ograniczających nielegalne parkowanie przy wjazdach na posesję. Wyglądało to absurdalnie i wymagało wzmożonej uwagi także od nas.
Za Jabonną skierowaliśmy się na Pomiechówek, skąd drogą zaproponowaną kiedyś przez Elizę (Dzięki raz jeszcze!) pojechaliśmy sobie wzdłuż Wkry, będącej rajem dla kajakarzy jak wynika z licznych wypożyczalni tego sprzętu widocznych z drogi.

Nawigacja odbywała się na bieżąco, więc nic dziwnego że jak na jednym skrzyżowaniu coś tam pomyliłem to wylądowaliśmy sobie w piaskownicy o nazwie Gutków. Robert na oponach 25mm jechać nie dał rady, ja na 28 mm radziłem sobie niewiele lepiej.
Ponieważ zaś od poranka wiedziałem, że w poniedziałek muszę być raczej mocno przytomny w pracy, wiatr w twarz nie ułatwiał szybkiej jazdy a taka piaskowa atrakcja dodatkowo kosztowała trochę czasu to podjąłem decyzję o skróceniu naszej jazdy, tak aby przed północą być w Elblągu.

To mogło się udać tylko z pomocą PKP, których rozkład pokazał, że o godzinie 18 mamy pociąg z Działdowa do Elbląga z przesiadką w … Olsztynie. Oryginalne, ale co tam :-)

I tak to włączył się od razu tryb turystyczny, więc rozejrzeliśmy się wkoło co by tutaj ciekawego zobaczyć. Na pierwszy ogień poszła Sarnowa Góra, potem przyjrzeliśmy się atrakcjom Ciechanowa z Zamkiem Książąt Mazowieckich na czele i Działdowa z Zamkiem Krzyżackim w roli Urzędu Miejskiego. Mława musi poczekać …

Te miasta na ogół wcześniej zaliczałem w nocy, więc byłem bardzo zadowolony z faktu ich lepszego poznania. W Ciechanowie zjedliśmy solidny, choć nie najtańszy, obiad w jednym z dawnych budynków Browaru Ciechan, a teraz Hotelu-Restauracji Qbatura. Polecamy, jedzenie i obsługa I klasa.

Kończąc jazdę w Działdowie zaliczyliśmy tam cukiernię, bo przecież po obiedzie deser musi być :-) Bez przygód, chociaż z lekkim opóźnieniem dotarliśmy do Elbląga około 21.30.
Podsumowując, rower na nowym napędzie i z nowymi ustawieniami sprawował się bez zarzutu, wpinanie i wypinanie podąża w stronę pełnego automatyzmu, żadnego cierpienia nie odnotowałem poza normalnym zmęczeniem.

Nowe Bontragery R3 w rozmiarze 28 sprawdziły się podczas tego wyjazdu na tak wielu nawierzchniach, że są godnym następcą ciężkich R1 i chyba będzie je równie trudno przebić. Muszę coś zrobić z ochraniaczami Shimano, które podczas chodzenia mają tendencję do zsuwania się z czubków butów Shimano. Nie do końca wiem dlaczego? No i pamiętać o wożeniu zapasowych baterii 2032 do licznika i czujnika ;-)

Dzięki Roberto za towarzystwo i wspólne kręcenie.



Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
305.00 km 5.00 km teren
12:49 h 23.80 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:-2.0
Podjazdy:1740 m

NOWE DROGI DO WARSZAWY

Sobota, 26 lutego 2022 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Małdyty-Ostróda-Nidzica-Mława-Płońsk-WARSZAWA

MAPA

GPS

GPS (rekomendowany)

GALERIA (z opisem)






Styczniowy fitting Treka wymagał ( i wymaga nadal) sprawdzenia poprawności tych ustawień w realnych warunkach dłuższej jazdy. Wybór już dawno padł na trasę do Warszawy, pozostawało tylko czekać na okienko pogodowe, które w końcu się pojawiło.

W planie jazdy - poza moją baczną obserwacją wpływu butów i pedałów SPD na kolana i całą resztę napędową - mieliśmy obejrzenie nowych dróg przy S7 od węzła Naterki na granicy województw warmińsko-mazurskiego i mazowieckiego do Płońska oraz zaliczenie kolejnej ulicy Księżycowej w podpłońskich Bońkach.

Na trasę prowadzącą co do zasady drogami technicznymi i starą DK 7 przy ekspresowej ,,7”, która dociera już do Płońska ruszyliśmy z Robertem dokładnie o północy. Bezchmurna noc i sucha nawierzchnia drogi to było dobre połączenie i bezpiecznie można było się rozpędzić, uważając w zasadzie tylko na mostach.

Bez zbędnego zamulania jechaliśmy sobie świetnej jakości asfaltami mijając po kolei uśpiony Pasłęk, Małdyty, Miłomłyn czy Ostródę. Na dłuższy postój wybraliśmy sobie Orlen w Olsztynku, gdzie na śniadaniu i zmyciu z siebie nocnej senności spędziliśmy … dobrze ponad godzinę. Dziwne :-)

Tym samym dogonił nas wschód słońca i zrobiło się całkiem miło. Ze zdarzeń mniej miłych odnotuję rozładowanie baterii w czujniku kadencji/prędkości i po 100 km kadencję od teraz liczyłem sobie samodzielnie. Polecam ;-) A o prędkość jazdy pytałem Roberta :-))

Niebawem dotarliśmy do Naterek i zaczęła się jazda nieznanymi drogami. Za chwilę była Mława do której wjechaliśmy starą DK 7 zatrzymując się wcześniej przy pomniku Obrońców Mławy. Miasto minęliśmy obwodnicą i wzdłuż S7 podążaliśmy na południe. Sama S7 jest przejezdna, ale wkoło niej trwają prace wykończeniowe przy węzłach, są stawiane ekrany, płoty ochronne, budują się chodniki i drogi rowerowe. Ogólnie, chaosik :-)

Techniczna droga była jednak OK, chociaż przy węźle Strzegowo Północ z lekkim niepokojem zauważyliśmy koniec asfaltu. Był to jednak krótki, niespełna 1 km odcinek z mocno utwardzonym podłożem po którym szosowe opony dały radę jechać.

Podczas postoju przy cukrowni Glinojeck zauważyliśmy, że ekspresówka wykonana jest z betonu a nie z asfaltu, co ma potwierdzenie u wujka Google. To jakiś odcinek eksperymentalny.

Nasza jazda wzdłuż S7 skończyła się na węźle Pieńki-Rzewińskie skąd – jak wynika z mapy – będzie można jechać starą DK 7 do Płońska, ale na razie jest to niemożliwe. Dlatego odbiliśmy na zachód i bokami dotarliśmy do Płońska.

Ulica Księżycowa w Bońkach znajdowała się dosłownie rzut beretem od centrum miasta, więc szybko ją namierzyliśmy, uwieczniliśmy fotograficznie i ruszyliśmy na Warszawę. Zdecydowałem jechać przez Łomianki, a planowany wcześniej wjazd od strony Jabłonnej zrobić w drodze powrotnej jako wyjazd.

Od Płońska krajowa ,,7” nie ma generalnie statusu drogi ekspresowej, ale znaki drogowe B-6/8/9 skutecznie skierowały nas na boczne asfalty. Nie wyglądało to źle, było sporo jazdy przy krajówce ale zabawnie skończyło się w Zakroczymiu, gdzie na moście nad Wisłą droga dalej była niedostępna dla rowerów. Zatem most pokonaliśmy chodnikiem, docierając do niego ścieżką po trawie (vide galeria) , a schodząc z niego po schodach :-)

I tak to wylądowaliśmy w Kazuniu, gdzie dowodzenie przejął Robert i od Łomianek to już on ogarniał wjazd do stolicy, znając go z wcześniejszych wycieczek. Jako że trasa prowadziła szutrami, polbrukami i ładnego, szosowego asfaltu było generalnie mało trudno to rekomendować jako idealną opcję wjazdową dla rowerów szosowych. W drugim pliku .gpx macie wersję rekomendowaną, bez szutrów, schodów i tego typu ciekawostek a nawet z klimatycznym odcinkiem nad Wkrą.

W końcu jednak dotarliśmy do centrum i zameldowaliśmy się w hotelu Ibis Centrum na zasłużony odpoczynek przed jutrzejszym powrotem.

Ustawienia VeloLABU  sprawdziły się bez zarzutu, nic mnie nie bolało, nie drętwiało, nie obcierało. Elegancko.









Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
228.00 km 2.00 km teren
11:02 h 20.66 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:12.0
Podjazdy:883 m

WSCHÓD NAD BEKĄ

Sobota, 20 listopada 2021 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Nowy Dwór Gdański-Przejazdowo-Gdańsk-Sopot-Gdynia-Rumia-Kazimierz-Mrzezino-Osłonino-Mrzezino-Kosakowo-Gdynia-Sopot-Gdańsk-Przejazdowo-Koszwały-Nowy Dwór Gdański-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)



Lekkim, a nawet całkowitym, szaleństwem może się wydawać podjęcie wyzwania jazdy pod sztormowy wiatr (11 Beauforta na Bałtyku). Cóż, ochota jazdy była jeszcze większa, tak z 15 stopni w skali Beauforta :-)) Nocna jazda po Żuławach, rozpoczęta równo o północy, miała też jeszcze jeden pozytywny walor: na trasie nie było drzew, które mogłyby nas zabić. 

Spokojnym patataj na poziomie Miejskich Wycieczek Rowerowych w 3 godziny 15 minut dotarliśmy do gdańskiej rafinerii. W terenie zabudowanym już nie wiało tak bardzo, także odtąd jechaliśmy nieco szybciej ostrząc sobie zęby koronek na powrót i wzięcie odwetu na wietrze ;-)

Wczesną porą na głównej arterii Trójmiasta nie działo się zbyt wiele, także jechaliśmy prosto, bez żadnych kombinacji zatrzymując się na dłuższy popas cateringowy na Orlenie w Gdańsku Oliwie. Tylko w Sopocie na odcinku oznakowanym znakami B-9 policjant na patrolu poprosił nas o zjazd z ulicy. Efektem tego było obejrzenie efektownej iluminacji Grand Hotelu. Potem była Gdynia i Rumia, gdzie skręciliśmy w kierunku Rezerwatu Przyrody Beka, gdzie czekała na nas przyczyna nocnej wycieczki; nowa wieża widokowa na brzegu Zatoki Puckiej. 

Dotarliśmy tam chwilę przed godziną 7 rano, tak akurat na wschód słońca. Obejrzeliśmy widoki ze szczytu, obejrzeliśmy samą wieżę oraz lekko ,,podniesiony" wschód naszej ciepłej gwiazdy i rozpoczęliśmy drogę powrotną. Także bez eksperymentów, chociaż nieco inaczej. Przez nadmorskie miejscowości Pierwoszyno i Kosakowo dotarliśmy do Gdyni, zawsze przyjemnym zjazdem wjechaliśmy na kładkę obok Estakady Kwiatkowskiego i już po chwili byliśmy przy gdyńskim dworcu kolejowym. Wiatr wreszcie pomagał. 

Do Gdańska wróciliśmy jadąc i drogami samochodowymi, i rowerowymi też, bo sobotni poranek samochodowy już eksplodował. W Gdańsku odwiedziliśmy Rafała Janika, tego z tych słynnych Janików od  BB Tour, by zakupić książki  o tym jak pokonać 1008 km i przeżyć :-))

A potem to już był wiatr, Żuławy Wiślane i dwie godziny jazdy spod rafinerii do Elbląga. Bajka! Dzięki Roberto za wspólne kręcenie.

Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
198.00 km 0.00 km teren
08:04 h 24.55 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy:1137 m

KWIDZYN, SZTUM

Sobota, 30 października 2021 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Brudzędy-Dzierzgoń-Rodowo-Prabuty-Kwidzyn-Ryjewo-Sztum-Biała Góra-Cisy-Malbork-Lubstowo-Jazowa-ELBLĄG

MAPA




1. Wschód słońca 


2. Ciekawostka rolnicza


3.  Cisy-budynek dawnej szkoły ze swastyką na szczycie (otynkowana, wytarta). Fakt jej istnienia potwierdzony rozmową z właścicielem budynku.


4. Malbork, wiadomo co ;-)




5. Samolot krzyżacki ;-)


6. Wycieczka bez pociągu się nie liczy, ustrzelone Pendolino zalicza dwie wycieczki do przodu :-))


7. Zachód słońca


Korzystając z doskonałej pogody odwiedziłem miejsca bliskie mojemu sercu w Kwidzynie i Sztumie. Akcentem turystycznym wyjazdu było odwiedzenie wsi Cisy pod Malborkiem, gdzie stoi budynek, którego ściana szczytowa - w czasach hitlerowskich - zawierała swastykę. Teraz jest otynkowany kwadrat i wytarte cegły. Fakt jej istnienia potwierdził nam spotkany przed domem właściciel, dodając, że jest ona lepiej widoczna na mokrych cegłach, czyli po deszczu. Cóż, dzisiaj było sucho jak pieprz ;-)

Dzięki Roberto za wspólne kręcenie. 


Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
187.00 km 6.00 km teren
07:45 h 24.13 km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:15.0
Podjazdy:691 m

CIEKAWOSTKI ŻUŁAW WIŚLANYCH

Piątek, 1 października 2021 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Nowy Dwór Gdański-Gdańsk-Pruszcz Gdański-Tczew-Szymankowo-Nowy Staw-Lubstowo-Jazowa-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)





Zaprzyjaźnione węgorze z Wisły powiadomiły mnie, że gotowa jest już droga rowerowa na wale Królowej od Błotnika do Świbna. Ruszyłem więc ją obejrzeć i faktycznie, teraz od Kiezmarka, przez Błotnik, Przegalinę do promu Świbno-Mikoszewo cieszymy się pięknym widokiem na Wisłę. Asfaltowy dywanik o zmiennej szerokości będzie zabezpieczony stosownymi barierami przed wjazdem blachosmrodów i dla urozmaicenia - a pewnie testowo - jest na odcinku około 100 metrów pomalowany na niebiesko. Wypisz-wymaluj  GreenVelo w okolicy Lidzbarka Warmińskiego. Niebieski nad Wisłą i ogólnie nad morzem ma jednak nieco lepsze uzasadnienie ;-)

Potem była jazda drogami rowerowymi przez Sobieszewo i Przejazdowo. Na wysokości rafinerii skręciłem na Olszynkę i Orunię zahaczając o południową obwodnicę Gdańsk i Motławę. Dotarłem w ten sposób, omijając centrum miasta, nad Kanał Raduni wzdłuż którego pojechałem do Pruszcza Gdańskiego znanym ciągiem pieszo-rowerowym nad dachami samochodów.

Od Pruszcza poruszałem się dalej drogami rowerowymi, bo w dzień roboczy na DK 91 w okolicach Rusocina jeździło zbyt dużo TIR-ów. Jak już ciężarówki zniknęły, pewnie na A1, to i ja zniknąłem z tych słabych jednak dróg rowerowych i popłynąłem asfaltem pod wiatr do Tczewa. Po drodze zajrzałem do Zajączkowa Tczewskiego a nieco wcześniej dostrzegłem ... polski słup graniczny. Byłem bowiem na dawnej granicy II Rzeczpospolitej Polskiej z Wolnym Miastem Gdańsk. Punkt prezentuje się całkiem okazale.

Zajączkowo Tczewskie, czyli ogromną stację towarową, obejrzałem sobie z przyczółka rozebranego Mostu Zajączkowskiego, a na poziomie torów ,,odbiłem się" od zamkniętego przejazdu kolejowego, który otwierany jest na prośbę zgłoszoną przed dedykowany domofon (vide galeria). Nie miałem czasu gadać, tu i tak trzeba będzie kiedyś wrócić. 

Za  chwilę wjechałem do Tczewa, gdzie zajrzałem na kawę do sławnej tczewskiej bikerki Nefre, a potem do jeszcze bardziej sławnego Bogdana Bondariewa :-) Tam też ugoszczono mnie kawą. Między kawami był kebab i po takim menu ciąłem do domku przez Żuławy Wiślane jak wiatr, który usilnie mnie spychał  do osi jezdni. Zajrzałem jeszcze do Gnojewa, gdzie stoi - zabezpieczony na szczęście - najstarszy kościół na całych Żuławach o konstrukcji szkieletowej. Jest szansa, że będzie wyremontowany. 

Chwilę potem byłem w Szymankowie, gdzie spojrzałem czy nie ... jedzie pociąg do Elbląga.  Naprawdę nie chciało mi się jechać dobrze znanymi drogami  :-)) No, ale że miał być za 50 minut to pojechałem dalej i w tym czasie dotarłem do Nowego Stawu, a jak Nowy Staw to Jędruś obowiązkowo ;-)

A potem to już tylko pozostało dokręcić do Elbląga podziwiając, równie piękny co wschód, zachód słońca. To był udany dzień. 


Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
156.00 km 0.00 km teren
06:23 h 24.44 km/h:
Maks. pr.:41.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:412 m

WESTERPLATTE

Wtorek, 24 sierpnia 2021 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Jazowa-Nowy Dwór Gdański-Kiezmark-Przejazdowo-Gdańsk-Przejazdowo-Koszwały-Cedry Małe-Nowy Dwór Gdański-Solnica-Jazowa-Helenowo-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)



Dawno nie byłem na Westerplatte, a że 1 września już za tydzień... Dynamiczne zjawiska pogodowe towarzyszyły mi na początku jazdy, w postaci deszczu w Solnicy i ucieczki przed porządną ulewą do linii Wisły. Udało się, bo wiatr z północy nie przeszkadzał, ani nie pomagał. Usilnie za to chciał mnie zepchnąć na środek jezdni, albo do rowu w drodze powrotnej.

Do Gdańska jechałem nowym wariantem, od Nowego Dworu Gdańskiego mając S7 cały czas po lewej stronie (za wyjątkiem mostu nad Wisłą, rzecz jasna). Kompletny brak ruchu sprawia, że to będzie moja ulubiona droga do stolicy Pomorskiego. Wyjeżdża się w Przejazdowie, gdzie już można korzystać z dróg rowerowych.

Na Westerplatte sezon wakacyjny w pełni, lekkie tłumy na drodze pod pomnik, na samym kopcu jakby mniejsze - bo tam trzeba wejść :-)) Pięknie spieniony i wzburzony Bałtyk był miłym dodatkiem do wycieczki. 

Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
240.00 km 0.00 km teren
08:45 h 27.43 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:19.0
Podjazdy:1128 m

PO CO SPAĆ, JAK MOŻNA JECHAĆ

Sobota, 17 lipca 2021 · | Komentarze 0

Trasa:ELBLĄG-Nowy Dwór Gdański-Nowy Staw-Czarlin-Gniew-Jeleń-Kwidzyn-Prabuty-Dzierzgoń-Malbork-Tragamin-Lubstowo-Jazowa-ELBLĄG

MAPA

Wybraliśmy się z Robertem do Lucjana z Lichnów zrobić nocną rundę w ramach jego  (Lucjana) przygotowań do grawelowej odsłony BB Tour. Mniej ważne było to, gdzie pojedziemy, a w zasadzie nie było to ważne wcale. Chodziło o spędzenie nocki w siodle. Jako, że Lichnowy leżą tam gdzie leżą, kierunek okrężny do Kwidzyna nasuwał się sam.

Dobre asfalty, pozwalające jechać sprawnie, zrobić z 200 km  i zdążyć w zakładanym limicie czasu. Jak się okazało, asfalty okazały się chyba za dobre, bo rekordowa dla mnie średnia na trasie tej długości, przyszła w zasadzie ot tak. Podczas gdy do Jelenia wiatr może i trochę sprzyjał, to potem była zmiana kierunku i wiatr był co najwyżej neutralny. Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy mijanych wiatraków. 

Dłuższy popas zrobiliśmy na Orlenie w Kwidzynie, a tak co cały czas szedł ogień. Nie było mowy o nocnych fotkach Pelpina, Gniewu, Kwidzyna czy Prabut. Dopiero w Malborku, po rozstaniu się z Lucjanem, zrobiłem panoramę zamku, ale żeby ją obejrzeć, trzeba bardzo dokładnie się przyjrzeć :-)) 

Co za ciepła noc! Dzięki Panowie za przesunięcie granic ;-)















Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
153.00 km 0.00 km teren
09:05 h 16.84 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy:425 m

WISŁA 1200 GRUDZIĄDZ-GDAŃSK

Czwartek, 8 lipca 2021 · | Komentarze 8

Trasa: GRUDZIĄDZ-Nebrowo Wielkie-Gniew-Tczew-Kiezmark-GDAŃSK

MAPA

GALERIA (z opisem)



Nocując w Grudziądzu pogrzebałem szansę na ukończenie Wisły 1200 w zakładanym przed startem czasie 120 godzin. Nie miałem jednak z tego powodu kaca moralnego, bo priorytetem była dla mnie jazda w dzień i napawanie się widokami Królowej oraz jej fotografowanie. Nie śpiąc w Grudziądzu dotarłbym na metę w tym czasie, ale po co?

Tak więc po pobudce o 4 rano, ogarnąłem się dość sprawnie, sprawdziłem prognozę pogody, chmurną i z deszczem, co mnie bardzo ucieszyło – jakie to wszystko jest względne ;-) i ruszyłem na szlak. Na ,,dzień dobry” czekała mnie wspinaczka na wysoki brzeg, nad sławne spichlerze, na Górę Zamkową.

Potem był zjazd do Wisły na wały, gdzie warunków do robienia zdjęć za bardzo nie było. Wilgoć wisiała w powietrzu, coś tam kapało, było jednak ciepło i jechało się dobrze. A jak komuś było chłodno – miałem bowiem towarzystwo dwóch ultrasów – to za chwilę zaczęliśmy wspinaczkę w Góry Łosiowe, która częściowo zamieniła się w wypych po piasku. Na punkcie widokowym widoków zbyt nie było, dlatego wkrótce z niego zjechaliśmy w Dolinę Dolnej Wisły przed Kwidzynem.

Zaczęło się niebawem województwo pomorskie, czyli ostatnie na trasie zawodów. Jazda po asfalcie trasą znaną z wieku wycieczek, a w ostatnich latach z Maratonu Elbląskiego, nie miała dla mnie żadnych tajemnic, poza tym, kiedy zjedziemy z asfaltu nad Wisłę.

To nastąpiło na wysokości Grabówka, gdzie jadąc wzdłuż rurociągu technologicznego kwidzyńskiej papierni dotarłem nad Wisłę. Dalsza droga prowadziła po wale w kierunku powiększającego się z każdym obrotem korbami mostu w Korzeniewie, którym po raz ostatni miałem przekroczyć Królową w ramach jazdy Wisła 1200.

Chłopaki niebawem rozpłynęli się z tyłu we mgle i mżawce, ja zaś po pokonaniu Wisły zacząłem się przygotowywać do podjazdu w kierunku Betlejem. Tymczasem ślad skierował mnie na nadwiślańskie łąki przed Gniewem, którymi dotarłem do podnóża wzgórza zamkowego i dopiero tutaj czekała na mnie wspinaczka na dziedziniec warowni.
Odpoczywając i jedząc sobie kabanosy na II albo i I śniadanie opowiedziałem krzątającej się ekipie zamkowych pracowników, co to za impreza, co to za rowerzyści od 3 dni przejeżdżają przez zamek i ilu ich jeszcze będzie :-)

W międzyczasie przestało padać i po tym odpoczynku ruszyłem dalej. Niebawem miałem spotkać się z Andrzejem, który o poranku ruszył z Elbląga potowarzyszyć mi na ostatnich km trasy.

Do spotkania doszło nieopodal wsi Rybaki, około 1100 km od startu. Fajnie było spotkać kolegę i zdać relację ,,na gorąco”. Pamiętam, że był zdziwiony, co ja jestem taki uśmiechnięty :-)))

Wkrótce dotarliśmy do Tczewa, który pokonaliśmy bez zatrzymywania się i chwilę potem zaczął się 13 km odcinek nadwiślańskich łąk za Tczewem, o którym legendy słyszałem już w Wiśle. Bałem się więc okrutnie, co też Ojciec Dyrektor na nich wymyślił: rowy czołgowe z wodą, ostrokół czy może smoki wychodzące z Wisły ;-)

Tymczasem było zupełnie płasko, mało wilgotnie, po dość wyraźnej drodze i z pchaczem na Wiśle, któremu uciekliśmy mimo jazdy pod wiatr.

Ten odcinek specjalny trwał do Leszkowych, gdzie wróciliśmy na wał i przez Kiezmark i Błotnik dotarliśmy do promu Świbno-Mikoszewo. Tutaj Andrzej odbił na Elbląg, na mnie zaś czekała meta nr 1, czyli ujście Wisły do Morza Bałtyckiego.

W drodze na nią i z niej było krótkie pchanie po plażowym piasku, ale większość po kamienisto-betonowym nabrzeżu dało się jechać na oponach MTB. Przy szlabanie grodzącym dalsza drogę na groblę było liczne grono finiszerów, każdy z nas robił w tym miejscu pamiątkowe zdjęcie. Ja zrobiłem jeszcze jedno a jego opis okazał się proroczy w kontekście roku 2022.

Z ujścia Wisły z 20 km dzieliło mnie od mety nr 2, zlokalizowanej na gdańskiej Ołowiance, nieopodal Filharmonii Bałtyckiej. Przez Wyspę Sobieszewską jechałem ścieżką nad dawnym kolektorem ściekowym i pożarową szutrówką, a od Sobieszewa już tylko asfaltem. Na tym ostatnim odcinku towarzystwa dotrzymywał mi Tomek, sławny trójmiejski Flash. Był on i całkiem niezła ulega nad głowami.

Na metę nr 2 tej jakże przyjemnej imprezy dotarłem o godzinie 16:14, czyli po 126 godzinach 42 minutach od startu. Lekko się zatem spóźniłem ;-)

Tutaj czekali na mnie kibice w postaci Magdy i Piotra robiąc mi swoją obecnością bardzo miłą niespodziankę, a że przyjechali samochodem, a deszcz dalej padał … Cube został lekko rozebrany i w ten mało ambitny sposób wróciłem do Elbląga. A co tam, ileż można pedałować po Żuławach Wiślanych :-)

Wcześniej, na mecie zjadłem posiłek regeneracyjny, popiłem piwem – w końcu normalnym – był też czas na rozmowę z Leszkiem Pachulskim, spiritus movens całej imprezy, ba całej serii imprez. Odebrałem także medal i koszulkę finiszera oraz zmieniłem ciuchy, co po kilku dniach jazdy było miłe ;-)

Podsumowanie:

Wisła 1200 to był dobry pomysł na spędzenie rowerowego urlopu w pięknych okolicznościach wiślanych panoram, dzikich brzegów i piaszczystych łach. Wysmakowana trasa poprowadzona przez miejsca momentami nieprawdopodobne bardzo mi się podobała, a o jej drobnym puszczeniu przez place budowy na wałach już zapomniałem. Dobra, momentami nawet zbyt dobra, pogoda umożliwiła wykonanie bogatej dokumentacji fotograficznej. Pamiątka i świadectwo na długie lata.

To był także debiut mojego roweru, nominalnego MTB, na terenowym ultra. Debiut udany, maszyna nie zawiodła mnie ani na moment. Także ja nie odniosłem żadnych urazów czy kontuzji. A złamany w styczniu 2020 r. łokieć przejechał udanie ten szlak drgań, wstrząsów dziur i nierówności.

Na koniec jeszcze raz bardzo dziękuję za wsparcie licznemu gronu kibiców, którzy za pomocą Fejsa jak i innych metod wspierali moją walkę z trasą i wymagającą pogodą.

Teraz muszę znaleźć czas na Wschód 1400 by Leszek Pachulski. Myślę, że warto :-)






Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
236.00 km 0.00 km teren
13:19 h 17.72 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:43.0
Podjazdy:981 m

WISŁA 1200 PŁOCK-GRUDZIĄDZ

Środa, 7 lipca 2021 · | Komentarze 0

Trasa: PŁOCK-Włocławek-Toruń-Chełmno-GRUDZIĄDZ

MAPA

GALERIA (z opisem)




Dzwoniący budzik komórki wyrwał mnie ze snu, w pierwszej chwili nie wiedziałem gdzie jestem i co się dzieje. Czyli urlop w pełni, pełny reset :-) Świadomość pobytu w Płocku szybko jednak wróciła, jak i fakt że trzeba się zbierać i ruszać przed siebie.

Śniadanie miałem już przygotowane od wczoraj w postaci niezawodnego makaronu z brokułami, więc węglowodany szybko zostały przyswojone, ubrałem się i ruszyłem ulicami śpiącego Płocka w kierunku Włocławka. Ślad Wisły 1200 prowadził teraz dłuższą chwilę asfaltami, więc nie było ryzyka skuchy nawigacyjnej czy zaliczenia jakichś dziwnych zarośli.

Kosmicznie oświetlony Orlen oddalał się z każdym obrotem korb, a ja niebawem zatrzymałem się nad Skrwą aby posłuchać równie kosmicznego rechotu żab. Hałasowały niesamowicie. Niebo na wschodzie już zaczynało się rozjaśniać, zresztą nocki na początku lipca to całkiem czarne nigdy nie są.

Szybka jazda po dobrej nawierzchni poskutkowała tym, że na odcinku terenowym przed Dobrzyniem nad Wisłą pojawiłem się, kiedy jeszcze się zbyt dobrze nie rozjaśniło. A tymczasem czekał dynamiczny zjazd po trawie nad brzeg Wisły i należało zachować ostrożność. Prawie się udało wycelować w mostek wyprodukowany przez Ojca Dyrektora specjalnie dla uczestników, prawie ;-) Tarczówki jednak zadziałały i kąpieli o poranku nie doświadczyłem. W sumie dramatu by nie było, noc była ciepła, a potem – ale nie wyprzedzajmy faktów.

Po chwili wydostałem się znad Wisły i wróciłem na szutrówkę, która doprowadziła do Dobrzynia. Tym samym pożegnałem województwo mazowieckie i wjechałem do kujawsko-pomorskiego. Znanego pod kątem WTR z roku 2017.

Za Dobrzyniem trasa prowadziła wysokim brzegiem Zbiornika Włocławskiego i fajnie było obserwować wody Wisły na tym odcinku. Włocławek było już widać na horyzoncie, ale zanim wjechałem do miasta zaliczyłem jeszcze most pontonowy na Chełmiczce, most wojskowy zainstalowany na stałe, zupełnie inny niż nasz w Nowakowie na rzece Elbląg.

Wjazd do Włocławka odbywał się w porannym szczycie komunikacyjnym, odpaliłem więc tylnego Bontragera na pełną moc żeby jakiś zaspany kierowca nie zrobił mi ,,kuku”. Trasa Wisły 1200 prowadziła na szczęście cały czas prawym brzegiem rzeki, więc po minięciu zjazdu do mostu na tamie we Włocławku samochodowa sraczka się uspokoiła.

Tak jak szybko do Włocławka wjechałem, tak też go opuściłem i teraz jechało się w przyjemnym lesie z widokiem na Wisłę. Po drugiej stronie nieco hałasował Anwil, ale nie było to hałas uciążliwy.

Przyjemna droga w lesie niebawem przeszła w mniej przyjemna drogę w lesie, czyli zaczęły się słynne podtoruńskie piaskownice. Miejscami i mój Kubuś się w nich gubił i trzeba było zaliczać pobocza i robić jakieś dziwne slalomy między drzewami. Tak nadal wygląda Wiślana Trasa Rowerowa na terenie tego województwa.

Stary Bógpomóż i Nowy Bógpomóż to miejscowości związane z mennonitami, tak dobrze znanymi na Żuławach Wiślanych, ale i obecnymi w całej Dolinie Dolnej Wisły. Po ich minięciu zatrzymałem się przy sklepem w Bobrownikach uzupełnić zapasy. Spotkałem tutaj dwóch męczenników Wisły 1200, jeden narzekał na tyłek, drugi natomiast opuchniętego Achillesa schładzał sobie … lodem na patyku owijając wszystko bandażem. W wysokiej już temperaturze poranka to chłodzenie za długo nie mogło działać …

I tu mała dygresja. Rozmawiając z uczestnikami zarówno na trasie, jak i jeszcze na starcie, zaskoczyło mnie jak wiele osób zdecydowało się na swój debiut na ultra dystansie, podejmując od razu wyzwanie przejechania 1200 km. Zdaję sobie sprawę że zapewne stał za tym niewymagający limit czasowy imprezy, jak i jej płaski profil wysokościowy, ale to jednak 1200 km. To dobre kilka dni uczciwego kręcenia, do którego należy być w jakiś jednak sposób przygotowanym. Przykład kolegów spod sklepu w Bobrownikach wskazuje, że na samym entuzjazmie i chęci przeżycia przygody ta sztuka może się nie udać.

Tymczasem wracamy na trasę, która zbliżyła się do kultowego mostka na Mieni i tym samym do Torunia. Mostek pokonałem z buta, bo jakoś tak był dziwnie nachylony i nie wyglądał przejezdnie. Dalszy odcinek terenowy prowadził przez jakieś zielska i piaskownice. Tak minął 900 km trasy i w końcu wydostałem się na asfalt.

Zakole Wisły przed Toruniem pokonałem ciekawym singlem nad rzeką, ale nie miał on nic wspólnego z Amazonią nad Świdrem. Jechało się łatwiej i bez trudności nawigacyjnych.

Niebawem pojawiłem się na toruńskich bulwarach, a że pora była wybitnie śniadaniowa to udałem się na Stare Miasto. Znalazłem otwartą piekarnio-kawiarnię i rozsiadłem się w cieniu z kawą, pączkami i drożdżówkami. Ile ja tego zjadłem! :-))

Po godzinie tego odpoczynku ruszyłem w dalszą podróż. Wyjazd z Torunia na wiślane wały prowadził pośród zabudowań różnych inwestycji innego Ojca Dyrektora i też wyglądał ciekawie ;-).

A potem zaczęły się wały - dla mnie to już sławne wały za Toruniem - które dobitnie i dość dotkliwie uświadomiły mi, czym różni się ultra asfaltowe od ultra terenowego.

Cienia na nich nie było ani metra, godzina dochodziła 11 więc lipcowe słoneczko pokazało już swój potencjał. Po niecałej godzinie miałem opróżnione dwa litrowe bidony Isostara i po wodny ratunek udałem się do widocznego nieopodal wału kościoła.

Kościół w Górsku, a bardziej konkretnie jego proboszcz, okazał się prawdziwym chrześcijaninem i spragnionego wędrowca napoił. Jeszcze raz bardzo dziękuję, bo tylko pozornie wody w koło było dużo, bardzo dużo – Wisła po lewej stronie ;-)

Wróciłem na wały i dobrze widocznym śladem kontynuowałem jazdę zazdroszcząc ziemniakom elegancko zraszanym wodą przez konkretne pompy. Ja też tak chciałem, więc zatrzymałem się kilka razy aby mokra mgiełka dotarła do mnie. Z wału nie chciało mi się schodzić, bo to jednak wiązało się z wysiłkiem. Dopiero teraz przyjrzałem się szerzej mapie, analizując ile tej patelni do lasu przed Ostromeckiem mnie czeka. No, trochę czekało.

Wsparcie wodne uzyskałem jeszcze raz, w domu przy wale, który – jak się dowiedziałem już na mecie w Gdańsku – cieszył się niesamowitą popularnością.
W szczytowym momencie termometr pokazywał +43,3 stopnie niejakiego Celsjusza i to już nie było zdrowe.

Ochłodzenie przyszło po wjeździe do lasu i tu – ciekawostka – już po kilku minutach temperatura spadła o 12 stopni. Nie muszę pisać, że całkowicie inaczej się jechało. Schładzająca funkcja zieleni widoczna była jak na dłoni.

Przed wjazdem do parku pałacowego w Ostromecku stał kolejny punkt wsparcia z wodą, tutaj jakby nieco mniej potrzebną, ale może komuś się przydał. Ja gruntowny odpoczynek zafundowałem sobie w cieniu pięknych drzew tworzących ten stylowy park. Wcześniej zaopatrzyłem się w lody i piwo 0%.

Za Ostromeckiem jechałem asfaltami znanymi z roku 2017 i dopiero za Starogrodem zaczęła się terra incognita. Droga po krawędzi Góry Świętego Wawrzyńca sprowadziła na poziom Wisły po wcześniejszej wspinaczce w Starogrodzie. Leśny singielek zapewnił miły cień, ale to trwało tylko chwilę. Za to po wyjeździe z lasu moim oczom ukazało się kąpielisko nad Jeziorem Starogrodzkim, oblężone przez kąpiących się ludzi. Przez chwilę miałem ochotę dołączyć, ale uznałem że to nie najlepszy pomysł. Niedaleko było już do Chełmna, gdzie planowałem zjeść obiad, a poza tym na niebie zaczęła rozwijać się … burza i przyszedł jakże pożądany cień.

Na chełmińskiej starówce znalazłem się z kilkoma innymi uczestnikami Wisły 1200 i obsiedliśmy stoliki pod parasolami na rynku. Menu było mało rowerowe, ale chyba nikomu już nie chciało się szukać czegoś innego. Ja zamówiłem najbardziej oryginalnego hamburgera w swoim krótkim życiu - trzy kotlety w bułce, każdy inny. Jeden mielony wołowy, drugi jakiś gotowy kwadratowy z serem, a trzeci drobiowy panierowany. McDonalds może się uczyć :-)))

Podczas tego oryginalnego obiadu niebo nad chełmińskim rynkiem całkiem się zachmurzyło i zaczął padać deszcz. Do tego doszły grzmoty i pioruny, tak więc burza była w pełnej okazałości. I tak na 1000 km trasy skończyły się upały na tegorocznej Wiśle 1200. Byłem bardzo zadowolony.

Jak burza już sobie odeszła to zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem na wiślane wały, które już bez słońca i z mokrą trawą doprowadziły mnie w temperaturze +22 stopnie do samego Grudziądza.

Z wałów cały czas widoczna była Wisła, na koniec etapu czekała mała wspinaczka na wysoki brzeg Wisły na którym położony jest Grudziądz, która zakończyła się zjazdem leśnym singlem o nazwie Singletrack Wisła. Tak, to była specjalnie przygotowana trasa w dół, chociaż miejscami trzeba było na niej pedałować, flow nie był zatem całkowity :-)

Po dotarciu na bulwar udałem się na grudziądzkie Stare Miasto, będąc przekonanym, że jak w Elblągu czy innych dużych miastach, szybko znajdę tutaj jakiś hotel. Napotkana mieszkanka wyprowadziła mnie z błędu, bowiem w Grudziądzu nie ma żadnego hotelu na starówce. Dostałem namiary na Ibisa, ale okazało się , że nie ma w nim wolnych miejsc. Takie znalazły się w Hotelu Villa Grudziądz, świetnej miejscówce z Biedronką pod oknami.

To był elegancki koniec tego dnia, najtrudniejszego na całym maratonie. Zrobiłem zakupy na śniadanie i zasnąłem. Jutro czekał na mnie etap ostatni, najbardziej przewidywalny, znany i krótki.


DALEJ >>>




Kategoria WYCIECZKI >150