INFO
Więcej o mnie.
MOJA STRONA INTERNETOWA
marecki.home.plKATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH
DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.MOJE GALERIE
FOTOSIK (do 30.04.2023)
2024
2023
2022
2021
2020
2019
2018
2017
2016
2015
2014
2013
2012
2011
2010
2009
2008
MOJE POJAZDY
ARCHIWUM BLOGA
- 2025, Grudzień4 - 0
- 2025, Listopad27 - 31
- 2025, Październik29 - 19
- 2025, Wrzesień25 - 4
- 2025, Sierpień30 - 17
- 2025, Lipiec25 - 25
- 2025, Czerwiec22 - 18
- 2025, Maj29 - 6
- 2025, Kwiecień30 - 14
- 2025, Marzec28 - 24
- 2025, Luty25 - 17
- 2025, Styczeń27 - 35
- 2024, Grudzień26 - 28
- 2024, Listopad27 - 34
- 2024, Październik27 - 16
- 2024, Wrzesień27 - 28
- 2024, Sierpień26 - 13
- 2024, Lipiec22 - 19
- 2024, Czerwiec27 - 16
- 2024, Maj29 - 22
- 2024, Kwiecień28 - 21
- 2024, Marzec28 - 21
- 2024, Luty24 - 10
- 2024, Styczeń29 - 19
- 2023, Grudzień28 - 16
- 2023, Listopad29 - 25
- 2023, Październik26 - 22
- 2023, Wrzesień28 - 36
- 2023, Sierpień27 - 8
- 2023, Lipiec26 - 38
- 2023, Czerwiec29 - 28
- 2023, Maj32 - 22
- 2023, Kwiecień26 - 36
- 2023, Marzec30 - 19
- 2023, Luty20 - 21
- 2023, Styczeń29 - 29
- 2022, Grudzień26 - 27
- 2022, Listopad26 - 16
- 2022, Październik27 - 25
- 2022, Wrzesień27 - 34
- 2022, Sierpień26 - 21
- 2022, Lipiec29 - 37
- 2022, Czerwiec26 - 29
- 2022, Maj24 - 20
- 2022, Kwiecień27 - 19
- 2022, Marzec28 - 17
- 2022, Luty25 - 18
- 2022, Styczeń31 - 36
- 2021, Grudzień24 - 23
- 2021, Listopad25 - 19
- 2021, Październik28 - 13
- 2021, Wrzesień28 - 22
- 2021, Sierpień25 - 26
- 2021, Lipiec27 - 27
- 2021, Czerwiec29 - 25
- 2021, Maj29 - 30
- 2021, Kwiecień28 - 29
- 2021, Marzec28 - 25
- 2021, Luty25 - 55
- 2021, Styczeń26 - 29
- 2020, Grudzień24 - 23
- 2020, Listopad13 - 4
- 2020, Październik27 - 33
- 2020, Wrzesień26 - 51
- 2020, Sierpień27 - 32
- 2020, Lipiec15 - 34
- 2020, Czerwiec29 - 107
- 2020, Maj29 - 55
- 2020, Kwiecień26 - 89
- 2020, Marzec10 - 23
- 2020, Styczeń1 - 6
- 2019, Grudzień23 - 43
- 2019, Listopad22 - 37
- 2019, Październik21 - 47
- 2019, Wrzesień22 - 16
- 2019, Sierpień23 - 35
- 2019, Lipiec23 - 31
- 2019, Czerwiec27 - 80
- 2019, Maj26 - 35
- 2019, Kwiecień28 - 35
- 2019, Marzec27 - 43
- 2019, Luty24 - 32
- 2019, Styczeń25 - 53
- 2018, Grudzień22 - 33
- 2018, Listopad24 - 51
- 2018, Październik26 - 75
- 2018, Wrzesień24 - 79
- 2018, Sierpień14 - 13
- 2018, Lipiec27 - 60
- 2018, Czerwiec29 - 54
- 2018, Maj30 - 47
- 2018, Kwiecień23 - 37
- 2018, Marzec26 - 43
- 2018, Luty24 - 86
- 2018, Styczeń27 - 65
- 2017, Grudzień20 - 43
- 2017, Listopad26 - 32
- 2017, Październik26 - 18
- 2017, Wrzesień29 - 36
- 2017, Sierpień22 - 36
- 2017, Lipiec27 - 35
- 2017, Czerwiec28 - 37
- 2017, Maj28 - 26
- 2017, Kwiecień24 - 25
- 2017, Marzec29 - 22
- 2017, Luty24 - 24
- 2017, Styczeń28 - 41
- 2016, Grudzień25 - 33
- 2016, Listopad12 - 13
- 2016, Październik7 - 5
- 2016, Wrzesień30 - 39
- 2016, Sierpień27 - 51
- 2016, Lipiec21 - 14
- 2016, Czerwiec29 - 26
- 2016, Maj26 - 140
- 2016, Kwiecień29 - 15
- 2016, Marzec26 - 56
- 2016, Luty22 - 27
- 2016, Styczeń24 - 44
- 2015, Grudzień29 - 25
- 2015, Listopad25 - 37
- 2015, Październik28 - 19
- 2015, Wrzesień25 - 24
- 2015, Sierpień25 - 20
- 2015, Lipiec18 - 16
- 2015, Czerwiec28 - 35
- 2015, Maj26 - 22
- 2015, Kwiecień25 - 9
- 2015, Marzec27 - 30
- 2015, Luty27 - 17
- 2015, Styczeń30 - 58
- 2014, Grudzień26 - 32
- 2014, Listopad26 - 35
- 2014, Październik30 - 61
- 2014, Wrzesień32 - 30
- 2014, Sierpień25 - 58
- 2014, Lipiec20 - 25
- 2014, Czerwiec28 - 68
- 2014, Maj31 - 51
- 2014, Kwiecień27 - 35
- 2014, Marzec27 - 46
- 2014, Luty27 - 52
- 2014, Styczeń26 - 46
- 2013, Grudzień27 - 42
- 2013, Listopad24 - 13
- 2013, Październik25 - 33
- 2013, Wrzesień24 - 28
- 2013, Sierpień11 - 36
- 2013, Lipiec25 - 20
- 2013, Czerwiec28 - 45
- 2013, Maj27 - 28
- 2013, Kwiecień25 - 38
- 2013, Marzec27 - 44
- 2013, Luty26 - 24
- 2013, Styczeń25 - 19
- 2012, Grudzień25 - 28
- 2012, Listopad27 - 42
- 2012, Październik27 - 38
- 2012, Wrzesień29 - 22
- 2012, Sierpień13 - 136
- 2012, Lipiec27 - 23
- 2012, Czerwiec26 - 50
- 2012, Maj27 - 57
- 2012, Kwiecień27 - 43
- 2012, Marzec27 - 42
- 2012, Luty27 - 42
- 2012, Styczeń23 - 43
- 2011, Grudzień23 - 51
- 2011, Listopad25 - 45
- 2011, Październik27 - 40
- 2011, Wrzesień26 - 16
- 2011, Sierpień25 - 15
- 2011, Lipiec8 - 36
- 2011, Czerwiec25 - 54
- 2011, Maj26 - 64
- 2011, Kwiecień23 - 34
- 2011, Marzec27 - 68
- 2011, Luty22 - 50
- 2011, Styczeń28 - 52
- 2010, Grudzień31 - 103
- 2010, Listopad31 - 84
- 2010, Październik31 - 47
- 2010, Wrzesień29 - 40
- 2010, Sierpień30 - 61
- 2010, Lipiec31 - 64
- 2010, Czerwiec31 - 58
- 2010, Maj31 - 72
- 2010, Kwiecień32 - 72
- 2010, Marzec32 - 75
- 2010, Luty28 - 53
- 2010, Styczeń31 - 133
- 2009, Grudzień31 - 88
- 2009, Listopad30 - 42
- 2009, Październik32 - 55
- 2009, Wrzesień30 - 57
- 2009, Sierpień31 - 62
- 2009, Lipiec31 - 34
- 2009, Czerwiec31 - 18
- 2009, Maj32 - 18
- 2009, Kwiecień31 - 11
- 2009, Marzec31 - 16
- 2009, Luty28 - 7
- 2009, Styczeń31 - 10
- 2008, Grudzień31 - 21
- 2008, Listopad30 - 26
- 2008, Październik31 - 7
- 2008, Wrzesień30 - 12
- 2008, Sierpień31 - 17
- 2008, Lipiec31 - 20
- 2008, Czerwiec30 - 27
- 2008, Maj31 - 5
- 2008, Kwiecień30 - 12
- 2008, Marzec31 - 29
- 2008, Luty29 - 6
- 2008, Styczeń31 - 8
Wpisy archiwalne w kategorii
G/MRDP
| Dystans całkowity: | 8475.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
| Czas w ruchu: | 349:15 |
| Średnia prędkość: | 20.34 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 75.00 km/h |
| Suma podjazdów: | 69782 m |
| Maks. tętno maksymalne: | 188 (100 %) |
| Maks. tętno średnie: | 174 (92 %) |
| Suma kalorii: | 145672 kcal |
| Liczba aktywności: | 29 |
| Średnio na aktywność: | 292.24 km i 15h 11m |
| Więcej statystyk | |
Dane wyjazdu:
625.00 km
0.00 km teren
27:28 h
22.75 km/h:
Maks. pr.:58.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:3555 m
Rower:CUBE REACTION
MRDP 2017 - I etap
Sobota, 19 sierpnia 2017 · | Komentarze 0
Trasa: ROZEWIE-Gdynia-Gdańsk-Sobiszewo-Stegna-Marzęcino-Elbląg-Tolkmicko-Braniewo-Górowo Iławeckie-Bartoszyce-Węgorzewo-Gołdap-Sejny-Kuźnica-KRYNKIFOTOGALERIA (z opisem)

Motto: ,,Do trzech razy sztuka''
Kategoria G/MRDP, SUPERMARATONY
Dane wyjazdu:
326.00 km
0.00 km teren
20:04 h
16.25 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:4744 m
Rower:CUBE REACTION
GÓRY MRDP - II ETAP
Wtorek, 25 sierpnia 2015 · | Komentarze 0
Trasa:OTMUCHÓW-Złoty Stok-Lądek Zdrój-Międzylesie-Zieleniec-Kudowa Zdrój-Radków-Głuszyca-Chełmsko Śląskie-Lubawka-Kowary-Podgórzyn-Szklarska Poręba-ŚWIERADÓW ZDRÓJGPS (całość)
BIKEMAP
FOTOGALERIA
Pobudka wyznaczona na 4 rano przeciąga się do 4.30 i przed szóstą jesteśmy już w trasie. Płaska i odkryta droga krajowa 46 to krajobraz wyjęty żywcem z Żuław Wiślanych, tylko garbaty horyzont mówi że do morza to mamy daleko. Za Paczkowem zaczyna nas demolować silny, zachodni wiatr – marzę o schowaniu się do lasów za Złotym Stokiem. Po drodze mijamy dwóch bikerów z kategorii Sport – panowie spotkają sie z nami jeszcze nie raz na ostatnich kilometrach.
W Złotym Stoku (PK 11 na 846 km - 7.09) jestem pierwszym klientem lokalnej Biedronki otwieranej o 7 rano – czemu nie czekały na mnie kwiaty albo chociaż darmowe zakupy? Po zaprowiantowaniu ruszamy na pierwszą z kotlińskich przełęczy, czyli Jaworową. Spokojnie pokonywany slalomem między dziurami, kawałkami drzew podjazd ma na części nowy asfalt, ale kładziony wedle jakiego algorytmu to nie wiem. Podobnie było na zjeździe – część zmasakrowana, część nówka.
Do Lądka Zdroju docieramy w całości, po krótkiej chwili jesteśmy w Stroniu Śląskim, gdzie rozpoczynający się deszcz zagania nas pod dach kolejnej Biedronki. Siedząc pod dachem jemy sobie II śniadanie, piszę SMS z kolejnego, dwunastego już punktu kontrolnego 871 km – 8.56. Jak ulewa nieco przechodzi ruszamy pod górę na przełęcz Puchaczówka. Dawno na niej nie byłem, pamiętam że jest długi i łagodny. Kręcą sobie korbami na poziomie 12km/h wspinam się prawie godzinę, przeżywając lekki szok po zobaczeniu zmian budowlanych pod Czarną Górą.
W 2003 r. i nawet jeszcze w 2008 r. podczas Klasyka Kłodzkiegoto były puste pola, a teraz jest gęsto od wyciągów, domów wczasowych i innych ciekawostek. Przed przełęczą zaczyna kropić, odpoczywamy z Wikim w bacówce nieopodal szczytu. Chmury są tak nisko, że Czarnej Góry i wieży na jej szczycie zupełnie nie widać.
Zjazd w deszczu do Idzikowa to nie jest to co lubimy najbardziej, ale przynajmniej nie przegapiamy zjazdu na Wilkanów. Nowy asfalt prowadzi nas do tej wsi, gdzie twardo ruszam do Międzygórza, myląc je z Międzylesiem. Wszystko jakieś takie podobne :-). Wiki gromkim krzykiem i machaniem nawraca mnie na jedynie słuszną drogę i już spokojnie zmierzamy do kolejnego punktu kontrolnego. W Międzylesiu na 902 km jesteśmy o 11:36 i zaczynamy jazdę w kierunku Zieleńca. Jakoś tak ułożyłem sobie w głowie że stąd będzie cały czas pod górę, więc miłym zaskoczeniem jest szybki zjazd do Różanki. Czekając na Wikiego doceniam twórczość mieszkańców tej wsi, którzy symbolami róży udekorowali różne w niej obiekty. Mija też trzecia doba imprezy, na liczniku 910 km.
Zaczynamy wspinaczkę na przełęcz nad Porębą. Jedziemy Autostradą Sudecką, ale bez przesady z tym nazwami. Jest na szczęście pusto, napisy z tegorocznego Klasyka Kłodzkiego każą hamować, zwalniać, uważać. Ostrzę sobie zęby i aparat na nieznany mi Zamek Szczerba, ale gęste listowie sprawia, że jest on dalej dla mnie niepoznany.
Na przełęczy odbijamy w kierunku granicy czeskiej i do samego Zieleńca (który teraz jest częścią Dusznik Zdrój) jedziemy po dobrej nawierzchni i wcale nie cały czas pod górę. W jakiejś miejscowości kurier UPS pyta mnie o lokalny numer, ale co ja mogę mu powiedzieć?
W Zieleńcu też duże zmiany w stosunku do 2008 roku, przybyło wyciągów, restauracji, cały czas coś się buduje. Obiad mamy zaplanowany w Kudowie więc ruszamy zjazdem na przełęcz Polskie Wrota na DK 8. Po drodze zatrzymujemy się na punkcie widokowym nad Dusznikami Zdrój, bo pogoda z każdą chwilą robi się coraz lepsza i o deszczu nie ma już mowy.
Na krajówce czekamy dobrą minutę aby włączyć się do ruchu bo jadą jakieś ,,karawany’’ blachosmrodów osobowych wymieszanych z TIR-ami. Jeden pas prowadzi w dół, a dwa pod górę i urzekające jest patrzeć jak te dwa pasy zajmują wyprzedzające się TIR-y. Gdyby nie 60 km/h to zrobiłbym fotkę.
Szybko i sprawnie docieramy do Kudowy (PK 14 959 km – 15.41), i szukając obiadowej miejscówki spotykamy Lucjana i Marcina. Lucjan po złamaniu karbonowej obręczy jedzie na sztukowanym kole, a Marcin uszkodzone wiezie na swoich … plecach! Podziwiam.
Zatrzymujemy się na mocarny obiad, makaron wręcz mnie owija i wychodzi ze mnie :-). Po godzinie odpoczynku nie mogę się ruszyć, ale łagodny podjazd Drogą Stu Zakrętów na przełęcz Lisią pozwala obiadkowi się ułożyć. Rzucam okiem na Szczeliniec Wielki, zjeżdżamy do Radkowa po częściowo nowym, częściowo starym asfalcie i przy sklepie uzupełniamy zapasy.
Skręcamy na Tłumaczów, jest lekko pod górę a potem mocno z góry. We Włodowicach skręcamy na drogę do Głuszycy żegnani współczującymi spojrzeniami pewnej pani która powiedziała, że tam jest cały czas pod górę i jest zniszczona nawierzchnia. Tak faktycznie było, ale w końcu uporaliśmy się z tym odcinkiem. Zakończyły się też widoki na Góry Sowie i zaczęła się ostatnia noc na trasie.
W Głuszycy, gdzie jest przedostatni punkt kontrolny (20.40 – 1013 km) Daniel zaplanował jazdę przy dworcu PKP i tak też jedziemy ulicą Kolejową docierając do DW 380 prowadzącej do Unisławia Śląskiego. Tutaj zakończyłem moją jazdę w 2012 roku i jestem trochę niezadowolony, że cały nowy dla mnie odcinek jechać będę w nocy, kiedy g… widać. Ale nie ma się co wygłupiać, bo jest zawsze ryzyko nie zmieszczenia się w 96 godzinach. Za dnia zrobię ten odcinek w przyszłym roku.
Za Unisławiem jedziemy w kierunku Mieroszowa, gdzie należy skręcić na Chełmsko Śląskie. Przejeżdżamy to miasteczko i zbliżamy się do granicy. Znowu mamy kilometry gratis o czym informuje nas z okna mieszkaniec .. Golińska. Pada komenda w tył na lewo i wracamy na właściwą trasę.
Zapowiadam Wikiemu, że w Chełmsku to ja muszę , obowiązkowo muszę zrobić sesję fotograficzną zabytkowym chatom śląskich tkaczy, choćbym nie wiem co :-). Wiki nie protestuje, więc pomimo ciemności kilka fotek wychodzi w miarę przyzwoicie.
Zaraz potem jest Lubawka czyli ostatni punkt kontrolny na trasie GMRDP. Jesteśmy tam o 1.15 – 1050 km i już tylko kataklizm może sprawić że nie zdążymy na metę. Szukamy w Lubawce stacji paliw bo robi się chłodno i ciepła kawa to coś czego pragniemy. Znajdujemy ją nie bez małego trudu – jakiś taksówkarz informował nas, że najbliższa czynna stacja jest w … Kowarach. Na szczęście Lotos jest w Lubawce, tylko na wyjeździe z miasta w kierunku Kamiennej Góry.
Po przerwie kawowej ruszamy na przełęcz Kowarską, która okazuje się podjazdem chyba długim, a na pewno łagodnym. Starannie czytając drogowskazy nie jedziemy na Okraj tylko ruszamy zjazdem do Kowar. Tutaj pamiętam z analizy mapy że trzeba wjechać do miasta, bo jak się człowiek zapomni to wyląduje w Jeleniej Górze.
W lekkiej panice zjeżdżam z głównej drogi nieco za szybko i klucząc po ulicach Kowar w końcu wydostajemy się na drogę do Karpacza. Potem jeszcze jedno newralgiczne skrzyżowanie i zostawiając Karpacz z lewej ruszamy w kierunku Piechowic.
Niesamowicie marznę jadąc świtem koło zbiornika Sosnówka ale w końcu wychodzi słońce i od razu robi się miło. W Piechowicach docieramy do DK3, ja ruszam do Szklarskiej Poręby Górnej sprawdzając po drodze czy można kupić bilet PKP na drogę powrotną. Nigdzie nie ma kas biletowych, bilety kupuje się w pociągu. Nie bardzo sobie wyobrażam zakup biletu na podróż przez Polskę z rowerem i miejscówkami u konduktora więc jadę dalej. Wiki w tym czasie zgodnie z GPS jedzie przez Szklarską Porębę Dolną w kierunku Zakrętu Śmierci. Po drodze spotykamy znowu Lucjana i Marcina z kołem na plecach. Szacun, chłopie!
Zostaje mi do podjechania ostatnie 2, 5 km drogi do sławnego Zakrętu Śmierci a potem to, co jeszcze kilkadziesiąt godzin temu było wielką niewiadomą staje się faktem. Po wspaniałym, chociaż z wiatrem z twarz, kilkunastokilometrowym zjeździe melduję się na tablicy Świeradów Zdrój. Wykorzystuję fakt, że Robert wyjechał z miasta naprzeciwko i nie muszę robić wygibasów z aparatem na siodełku, tylko on robi mi fotkę.
Jeszcze chwila i jestem na mecie mieszcząc się w wąskiej furtce prowadzącej do środka. Jest środa, godzina 8.10, tak, więc byłem na trasie 92 godziny i 10 minut. Wiki dociera do bazy kilkanaście minut po mnie.
Czas niestety goni nieubłaganie, więc biorę szybki prysznic, próbuję maratonowego makaronu z brokułami lub szpinakiem (nie pamiętam już) przebieram się w świeże ciuchy i idę rzucić okiem na uzdrowisko. Pora jest wybitnie śniadaniowa, więc nie odmawiam sobie delicji. Senność nie występuje, tak więc postanawiam odebrać medal i pożegnać się.
Przez Mirsk z wichurą w plecy docieram do DK 30, która doprowadza mnie w licznym towarzystwie blachosmrodów fajnym zjazdem do Jeleniej Góry. Tam wsiadam w pociąg do Wrocławia, skąd jadę autobusem do Gdańska a potem pociągiem do Elbląga. I tak urlop dobiega końca.
PODSUMOWANIE:
Maraton Góry MRDP to najtrudniejsza jak do tej pory pokonana przeze mnie trasa. Nie sposób jej porównywać z BBTour, ani nawet z dłuższym kilometrowo przejazdem podczas MRDP 2013. Fakt, że nie odnotowałem podczas tej ekstremalnej jazdy żadnych kontuzji (opuchnięte kolana i prawa kostka się nie liczą) bardzo mnie cieszy. Także sprzęt sprawował się bez zarzutu - zwłaszcza opony Schwalbe Durano warte są każdych pieniędzy.
Przepięknie poprowadzona trasa ułożona przez Daniela to prawdziwy majstersztyk. Gdyby tak jeszcze dało się zahaczyć o Góry Świętokrzyskie to byłby komplet …;-). Super robota Panie Dyrektorze:-).
Dziękuję za wspólną jazdę mojemu towarzyszowi Krzysztofowi – Wikiemu. Nigdy bym się nie spodziewał, że ktoś wytrzyma na tak długim dystansie mój - nieco specyficzny - sposób podróżowania:-). Przywykłem już pokonywać długie dystanse samotnie, niezależnie od kategorii open czy solo, ale zawsze to miłe jak można z kimś porozmawiać. Jeszcze raz dzięki za wspólne kręcenie:-).
I do zobaczenia w 2017 roku ...

Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP
Dane wyjazdu:
854.00 km
0.00 km teren
42:06 h
20.29 km/h:
Maks. pr.:75.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:9468 m
Rower:CUBE REACTION
GÓRY MRDP - I ETAP
Sobota, 22 sierpnia 2015 · | Komentarze 9
Trasa: PRZEMYŚL-Arłamów-Ustrzyki Górne-Cisna-Tylawa-Nowy Żmigród-Gorlice-Banica-Tylicz-Muszyna-Stary Sącz-Niedzica-Łapszanka-Bukowina Tatrzańska-Zakopane-Zawoja-Stryszawa-Węgierska Górka-Wisła-Cieszyn-Jastrzębie Zdrój-Racibórz-Głubczyce-Głuchołazy-OTMUCHÓWGPS (całość)
BIKEMAP
FOTOGALERIA
>>>DALEJ>>>
Zapisując się na maraton podałem w formularzu, że dystans 1120 km zamierzam pokonać w 110 godzin (limit ustalony przez organizatora to 120 godzin). Zakładałem tradycyjnie spokojną, turystyczną jazdę z dużą ilością fotek zwłaszcza z odcinków, których nie miałem okazji odwiedzić w 2012 roku.
Już w bazie zawodów w Przemyślu dowiedziałem się, że aby uzyskać kwalifikację do MRDP 2017 trzeba góry przejechać w maksymalnie 96 godzin, czyli 4 doby. I spokojną turystykę szlag w tym momencie trafił. Wychodziło że trzeba będzie w pierwszą dobę zrobić co najmniej 400 km, potem 300 km i dwa razy po 200 km. Bułka z masłem i banan ;-).
Start z ukośnego rynku w Przemyślu nastąpił bez podziału na grupy startowe, za to w eskorcie policji i przy zamkniętym ruchu samochodowym. Eskorta towarzyszyła nam do miejscowości Aksmanice, a droga była zamknięta i obstawiona przez strażaków z lokalnych OSP aż do Arłamowa. Zupełnie gratis policjanci kierowali lewoskrętem jeszcze w Ustrzykach Dolnych, ułatwiając nam skręt w kierunku Ustrzyk Górnych. Dobra robota!
Jazda w grupie w której niektórzy mieli sakwy jakby wybierali się na podbój Azji, spowodowała włączenie u mnie żyłki sportowego współzawodnictwa (miewam takową czasami, ale na ogół wyprzedzam dzieci i leśnych dziadków:-). Start ostry był więc naprawdę szybki, tak że na pierwszym podjeździe przed Huwnikami zagotowałem się porządnie, tętno wyższe niż wtedy już się nie pojawiło do samego Świeradowa.
Na zjeździe do Huwnik chciałem wykorzystać całą szerokość zamkniętej drogi do wyprzedzania na łukach, ale jednak stare przyzwyczajenie nie tak łatwo wykorzenić i grzecznie jechałem za zamulającymi zjazd bikerami. Moja ułańska szarża trwała do Arłamowa, gdzie dałem sobie spokój z pogonią nieuchwytnych celów i skupiłem się na jeździe, tym bardziej że blachosmrody zaczęły odreagowywać długi podjazd po nowym asfalcie pokonany z prędkościami rowerowymi.
Droga przez Ustrzyki Dolne do Górnych to na pamięć już znana trasa z poprzednich wyjazdów. Dla statystyki odnotuję, że pierwszy z zapowiadanych przelotnych deszczy pojawił się na mnie w Żłóbku, a przed Lutowiskami zaczęły mnie chwytać skurcze w mięśniach ud. Jakbym kończył BB Tour to bym to jeszcze zrozumiał, ale po 80 km 1220 trasy ? Na szybko stworzyłem teorię, że to przez deszcz, który schłodził rozgrzane nogi. Co sądzicie o takiej teorii? ;-) Skurcze już się więcej nie pojawiły, przed 17.00 byłem na pierwszym punkcie kontrolnym w Ustrzykach Górnych (107 km) jadąc ostatnie kilometry przed punktem z Wikim. Krótka przerwa na wodopój, SMS, zakup magnesu na lodówkę dla mojego młodego bikera i ruszam w prawdziwe Bieszczady - przełęcze Wyżniańska i Wyżna.
W międzyczasie przelotny po raz trzeci deszcz przeszedł w upierdliwą mżawkę, która na zjazdach ze wspomnianych przełęczy była oberwaniem chmury. Nisko wiszące chmury spowodowały, że już po 19 robi się ciemno. W Cisnej zatrzymuję się na obiadokolację, gdzie winszuję sobie smażone pierogi z kaszą gryczaną i zupę pomidorową z makaronem. Prowiantuję się w sklepie ,,na bogato’’, bo w Bieszczadach a zwłaszcza w Beskidzie Niskim nie wiadomo kiedy w niedzielę zechcą otworzyć sklepy.
Przed Komańczą trwa przebudowa drogi, o mały włos nie kończę udziału w maratonie na przejeździe kolejowym, którego szlabany wyrastają mi w ciemnościach przed nosem. Kreatywni drogowcy pozabierali wszystkie znaki ostrzegawcze, a przejazd jest umiejscowiony na łuku drogi i jadąc od Cisnej lekko z górki. Dobrze mieć na mokrym hamulec tarczowy.
W samej Komańczy oznakowanie też zniknęło. W momencie jak widzę i mijam wiadukt kolejowy obsługa samochodu zawodnika z kategorii Sport krzyczy do mnie, żeby skręcić w lewo na Tylawę. Ja już daję na Rzepedź, ale mnie też się przypomina, że pod tym wiaduktem to trzeba przejechać, a nie go mijać.
Na odcinku do Tylawy mijam grupki zawodników, ktoś na poboczu skuwa łańcuch, ktoś mnie wyprzedza, kogoś biorę ja. Z jakiegoś przystanku dochodzi chrapanie, ale nie wiem czy to był ktoś od nas czy zmęczony tubylec.
Od Tylawy jadę nowy dla mnie odcinek przez Mszaną i Chyrową mijając w ten sposób ruchliwą DK 19 i Duklę przy okazji. Większych górek na tym odcinku nie odnotowałem. Przed Nowym Żmigrodem znowu zaczyna kropić, wjeżdżam do zupełnie ciemnego miasta – w totalnych ciemnościach brakuje tylko żeby dostać w łeb. Jest tutaj drugi punkt kontrolny(235 km - 23:48) więc trzeba napisać SMS, że się żyje. Wykorzystuję do tego przystanek znajdujący się przy oświetlonym rynku (okolice urzędu gminy oświetlone rzęsiście) na którym siedzi sobie mieszkaniec i mówi, że otwarta jest stacja paliw przy drodze na Jasło). Ruszam tam z grupką zawodników odpoczywających po drugiej stronie przystanku. Na stacji jak zwykle – hot dogi, kawa i w drogę. Deszcz już nie padał, do Gorlic leciałem sam. Po zawsze sympatycznym zjeździe do tego miasta nie umiałem sobie odmówić odwiedzin na Statoilu, gdzie duża kawa i ciacho odganiają sen na kolejne kilometry.
Do Ropy docieram szybko jadąc DK 28 i skręcam w kierunku Brunar. Z MRDP 2013 dobrze zapamiętałem ściankę w Banicy, ale zapomniałem o pierwszym podjeździe jeszcze przed sławną Banicą. Spokojne patataj wprowadza mnie na szczyt, na zjeździe też nie szaleję bo krzaki żyją i ciągle widzę oczami wyobraźni jelenie i inne łosie na drodze.
Do Banicy na punkt numer 3 docieram przed 4 rano (293 km) i usiłuję wysłać SMS. Nic z tego – brak zasięgu na dole. Robię więc foto dokumentalne szkoły i wspinam się z buta na pierwszą cześć podjazdu. Na szczycie jest zasięg, SMS idzie w świat a ja z siodełka pokonuję dalszą cześć przewyższenia.
Przez Mochnaczkę i Tylicz lecę sobie w dół, myląc Muszynkę z Muszyną i w Tyliczu kierując się do przejścia granicznego ze Słowacją. W porę odkrywam błąd, ale z 2 km mam gratis. Mijam wytwórnie znanych wód mineralnych i w Muszynie na przystanku piszę SMS z pkt. kontrolnego nr cztery (320 km – 5.54). Dopada mnie tutaj senność, trochę odpoczywam na siedząco czuję że ktoś się zatrzymuje i na mnie patrzy. To Wiki (Krzysztof Wiktorowski) z Łodzi, z którym od tej pory aż do Szklarskiej Poręby Dolnej będę jechał razem.
Cudownie widokową drogą wzdłuż Popradu jedziemy sobie w kierunku Starego Sącza na piąty punkt kontrolny (366 km – 8.16). Po drodze zajeżdżamy na stację paliw w Piwnicznej Zdrój, gdzie śniadanie pałaszują Lucjan i Marcin, czyli ekipa z Żuław Wiślanych. My też coś tam pijemy, coś jemy i ruszamy dalej bo 24 godziny niebawem miną, a do 400 km jeszcze daleko.
W Starym Sączu za szybko wjeżdżamy w miasto i jedziemy po remontowanej ulicy. Wiki ma trekinga z amorem na szerokich oponach, ja górala z amorem na slickach więc ogarniamy temat szybko i sprawnie.
Za Starym Sączem Poprad zamieniamy na Dunajec i lecimy drogą widokową wzdłuż tej ładnej rzeki. Niestety, niedzielny poranek to też wysyp blachosmrodów i to fajne nie jest. Hałas robi się duży i nie ma co podziwiać widoków, tylko trzeba skupić się na technice jazdy. Niemniej, zawsze się zastanawiam dlaczego w Łącku słynącym z przedniej śliwowicy ciągle widzę z drogi sady jabłoni :-). Gdzie oni chowają te śliwki?
W Krościenku nad Dunajcem ilość turystów poraża, zatrzymujemy się jednak na kolejne śniadanie przy sklepie i po solidnym wzmocieniu niebawem skręcamy w lewo na przełęcz Osice nad Hałuszową. Ten odcinek to dla mnie nowość, tak więc spokojnie mielę korbami na poziomie 10 km/h i pnę się w górę. Pod koniec podjazdu nachylenie wzrasta i mój góral nie ogarnia rzeczywistości swoją geometrią. Ja też nie chcę się kopać z koniem i jechać 5 km/h – wolę sobie pochodzić.
Z przełęczy prowadzi piękny zjazd do Jeziora Sromowieckiego, gdzieś tam migają mi pienińskie Trzy Korony ale prędkość jest za duża aby robić zdjęcia. Sesję fotograficzną robimy za to przy brzegu jeziora, które jest zbiornikiem zaporowym na Dunajcu. Lanszafty z zamkiem w Niedzicy w tle zostają zapisane i ruszamy dalej.
Myślimy z Wikim o obiadowym wzmocnieniu przed dwoma tatrzańskim ściankami, ale pod zamek nie chce nam się podjeżdżać a przy drodze w samej Niedzicy nic nie widać. Za to w Łapszach Niżnych widzimy restaurację ,,U Nowaka’’ ale dziwnie brakuje przy niej życia. A znajomy szef kuchni zawsze mnie ostrzegał, aby nie iść do knajpy gdzie nie ma ludzi. Mijamy więc Nowaka bez większego żalu i zaczynamy powolną wspinaczkę w Tatry. W międzyczasie mijają 24 godziny od startu w Przemyślu, mój licznik wskazuje 431 km. Jest bardzo dobrze :-).
Podjazd w Łapszance dłuży się niemiłosiernie, Tatr jeszcze nie widać, rozglądam się więc na boki. Końcówka jest mocno nachylona, idę więc sobie z buta po raz drugi. Po dojściu na szczyt widok jest powalający, pomimo lekkiej mgiełki skrywającej tatrzańskie szczyty. Sesja foto jest oczywiście obowiązkowa, potem ruszamy drogą szczytową i w końcu zaczyna się zjazd do Jurgowa.
Na nim puszczam wodze fantazji i w pewnym momencie jadę 75 km/h. Istne szaleństwo i nowy rekord ;-). Z Jurgowa czeka wspinaczka w kierunku Zazadniej Polany gdzie jest zlokalizowany punkt numer 6. Nikt nie wie, co to jest ta zazadnia polana – miasto, wieś osada, przysiółek, kolonia, polana w lesie? Nieważne – SMS idzie w świat o godzinie 15.28 - 454 km. Wcześniej boli podjazdo-podejście do Brzegów, gdzie czuję jak tracę siły i bez makaronu długo nie pojadę. Po dotarciu do drogi w Bukowinie Tatrzańskiej wspinaczka się nie kończy, ale wyraźnie łagodnieje. Przy drodze wyłania się karczma widokowa Szymkówka i w niej biesiadujemy dobrą godzinę delektując się lokalną kuchnią i widokami.
Teraz czekała nas gwałtowna utrata wysokości (znajdowaliśmy się w najwyższych punktach na całej trasie – altimeter pokazywał mi momentami 1170 metrów), czyli zjazd do Zakopanego. Jak wygląda niedzielne popołudnie w ,,stolicy’’ polskich gór nie ma co pisać, pewnie je znacie, a jak nie to niewiele tracicie. Sajgon na ulicach i Sajgon na chodnikach.
Czym prędzej ewakuowaliśmy się z miejskiej dżungli i ruszylismy w kierunku Diablaka, aby zdążyć na przełęcz Krowiarki przed nocą. Zamiar ten udał się nam w pełni, trochę pomagała nam w jego osiągnięciu lokalna młodzież z Zubrzycy, która urządziła sobie z nami starymi wyścig w kierunku przełęczy. Byli szybcy, ale niecierpliwi, więc wypalili się daleko przed szczytem. Fenomenalny zjazd do Zawoi po nowym asfalcie szybko się skończył i czekała nas teraz wspinaczka na przełęcz Przysłop w drodze do Stryszawy. Było już ciemno, na przełęczy pamiętałem, aby jechać prosto i nigdzie nie skręcać. Bez problemów dotarliśmy do Stryszawy na siódmym punkt kontrolny ( 548 km – 21.27).
Postanawiamy się przespać na przystanku PKS, piękna ławka mieści nas obu na długość. Noc jest chłodna, w granicach +10 stopni. Śpimy około 2 godzin, po czym decydujemy się odwiedzić widoczną stację paliw. Panuje tam rozleniwiające ciepło, ekipa z pełnym zrozumieniem wie kogo obsługuje. A ja dumam, dlaczego marzliśmy na przystanku zamiast spróbować od razu uderzyć na stację i regenerować się w znacznie lepszych warunkach.
Po mocnych kawach ruszamy dalej, droga w Beskidzie Żywieckim jest poprowadzona po nowemu, mamy ominąć Żywiec i wjechać od razu do Węgierskiej Górki. Nie wiem czy to zmiana na lepsze bo w nocy nie widziałem wiele, ale pewnie widoki były ładne.
Przez Jeleśnię i Sopotnię docieramy w dolinę Soły w okolicach Węgierskiej Górki po drodze myląc się na jednym skrzyżowaniu i zaczynając wspinaczkę we wsi Brzuśnik. Tutaj jednak korekta była błyskawiczna :-).
Z Węgierskiej Górki jedziemy przez Milówkę i pomny doświadczeń z 2012 roku dbam aby nie wpakować się w podjazd do Koniakowa ekspresówkę S69. Zjazd z głównej drogi pod estakadą jest zupełnie nieoznakowany, prowadzi nas GPS Wikiego.
Zaczynamy kilkukilometrową wspinaczkę na Ochodzitą - idzie dobrze aż wyrastają przede mną płyty ,,jumbo’’ tak dobrze znane z wycieczek po Żuławach Wiślanych. Tylko że u nas są położone płasko a nie pod kątem 20% :-). Szybciutko uciekam z siodełka i daję z buta – po raz czwarty i ostatni na trasie. Potem jest jeszcze kamienna kostka na podjeździe, ale to nawierzchnia bardzo komfortowa.
Mijamy Koniaków, Istebną (ósmy pkt. kontrolny 613 km – 5.27) podziwiając wschodzące poniedziałkowo słońce nad Beskidem Śląskim. W Istebnej zaczyna się poranny szczyt komunikacyjny, ruch na drodze do Wisły wzmaga się z każdą chwilą. Jak zwykle trafiają się oszołomy pędzące na wariata i wyprzedzające ,,na gazetę’’ - jednego z nich dochodzę na zjeździe przed Wisłą i serdecznie pozdrawiam stosownym palcem.
W Wiśle jemy śniadanie przed dobrze zaopatrzonym sklepem i ruszamy dalej. W Ustroniu odbijamy na Cieszyn, tutaj blachosmrodów jest już trochę mniej ale już widać że przejazd przez dwa duże śląskie miasta (Jastrzębie Zdrój i Wodzisław Śląski) nie będzie sielanką.
Przelatujemy przez Cieszyn, w Zebrzydowicach stajemy na Orlenie gdzie trzeba w końcu zrobić poranną toaletę po bezskutecznych poszukiwaniach stacji z prysznicem. Jastrzębie Zdrój przejeżdżamy prowadzeni jak za rączkę przez doskonałe oznakowanie drogowe i wbijamy się do Wodzisławia Śląskiego gdzie już tak różowo nie jest. Do tego znajdują się kierowcy wskazujący nam na pseudo ścieżki rowerowe. Nie wiem do dziś o co im chodziło ;-).
Za Wodzisławiem zaczyna się płaski odcinek trasy, w Raciborzu nie zatrzymujemy się (a tak fajnie się tam spało w 2012 roku na wałach Odry). Jedziemy w otoczeniu aut wszelkiej maści, pojawiają się roboty drogowe i dwa czy trzy wahadełka, które mijamy bokiem albo środkiem. Dokuczliwy robi się upał co w połączeniu z brakiem lasów (na szczęście są chociaż drzewa na poboczach) jest bardzo niezdrową mieszanką. W takim to otoczeniu docieramy do Kietrza, gdzie jest dziewiąty punkt kontrolny (726 km – 13.08). W międzyczasie minęła druga doba w trasie, ponad 700 km to bardzo dobry wynik. Dostajemy info pogodowe z którego wynika że zbliża się od zachodu pogodowy armagedon, czyli w mordę wind i deszcz, którego tak brakuje rolnikom i leśnikom ale na pewno nie rowerzystom.
Postanawiamy dotrzeć przed zmrokiem w okolice Kotliny Kłodzkiej, tam się przespać i - a nuż się uda - minąć z frontem atmosferycznym. W szybkiej jeździe pomaga nam sprzyjający wiatr, zatrzymujemy się tylko w Głubczycach na obiad gdzie pani w barze ma trudności ze zrozumieniem, dlaczego chcę dwa talerze pomidorowej z makaronem, a kotlet de vollaile jest z serkiem topionym w środku zamiast z masłem – może to taka głubczycka odmiana :-).
Z Głubczyc jedziemy przez Prudnik do Głuchołaz (PK 10 794 -18.14) km i tutaj zaczynamy kolejny odcinek dla mnie nieznany, czyli nie przez Nysę a skrótem do Otmuchowa. Jak ojciec dyrektor Daniel wymyśla skrót to wiadomo że będzie krócej ale ciężej. I tak jest faktycznie – z Głuchołaz wyrasta jakiś masywny podjazd i zjazd do Gierałcic, potem jest powiedzmy pagórkowato, mijamy wieś Kijów gdzie uwieczniam się na tablicy zaliczając z nazwy jakby nie było stolicę dużego państwa.
Zachodzące słońce każe się rozejrzeć za noclegiem już w Otmuchowie, bliżej Kotliny Kłodzkiej już nie zdążymy dotrzeć. Analiza miasteczka nie nastraja pozytywnie, brak kwater, agroturystyki, hoteli – jest tylko zamek. Obawiamy się że cena za nocleg będzie mało rycerska, ale spróbować trzeba. Zostawiam Wikiego z rowerami u podnóża skarpy zamkowej, a sam wspinam się do góry. Po schodach już w zamku idę jakoś dziwnie, ale dochodzę do recepcji. Pani w recepcji mówi że nie ma wolnych pokoi, bo było wesele i jeszcze nie posprzątali. Ja odpowiadam, że nam to zupełnie nie przeszkadza, jesteśmy na pewno bardziej brudni od każdego pokoju w tym zamku. Narada telefoniczna z panią kierownik skutkuje tym, że wbijamy się do dwuosobowego pokoju i jeszcze dostajemy promocję bo zamiast 150 zł za pokój płacimy 80 zł. Pięknie :-).
Zanim zasypiamy odwiedzamy jeszcze sklep bo ,,chodziły’’ za mną kabanosy, ogórki i musztarda a i Wiki był głodny. Z rachuby czasu wychodzi, że do mety mamy 300 km więc trzeba ruszyć o poranku aby na spokojnie dotrzeć w środę do 12.00 na metę w Świeradowie Zdroju. Jeżeli tylko drzewa nie będą się łamały przed nami na drogi Kotliny Kłodzkiej to zdążymy bez trudności.
Wiki zasypia szybko, ja trochę wolniej ale w końcu też odpływam.

Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP
Dane wyjazdu:
73.00 km
0.00 km teren
03:53 h
18.80 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:273 m
Rower:CUBE REACTION
MRDP - VI etap
Piątek, 23 sierpnia 2013 · | Komentarze 12
Trasa: Tylicz-Stary Sącz. Zjazd z trasy maratonu na PKP w Nowym Sączu.FOTOGALERIA
Pobudka o 1 w nocy, ( te moje noclegi trwały po 4-5 godzin, najdłużej biwakowałem z suszarką w dłoni w Ustrzykach Dolnych), śniadanie i w drogę.
Do Muszyny (punkt kontrolny tylko z fotką) towarzyszy mi kosmiczna mgła, tak że korzyści ze zjazdu nie mam zbyt wielkich. Mijam jeszcze w Tyliczu wytwórnię wód mineralnych (chyba Kropla Beskidu), a w Muszynie Muszyniankę.
Urokliwą drogą widokową wzdłuż Popradu mijam kolejne miejscowości zdrojowe i zastanawiam się jak jechać dalej, skoro widzę na 4-5 metrów przed rowerem. Najlepiej jedzie mi się na zjazdach, bo wtedy człowiek naturalnie patrzy w dół. No, ale do Rozewia cały czas z górki nie będzie :-)). Wzdłuż drogi prowadzi linia kolejowa i jadący pociąg podpowiada mi jedyną słuszną koncepcję.
Na rogatkach Starego Sącza jestem o 7 rano, postanawiam dokonać rewolucji w kokpicie mojego roweru. Podnoszę kierownicę, odwracam mostek na ,,+’’( ten ruch konsultuję telefonicznie z Jankiem z elbląskiego Neksusa, który perfekcyjnie przygotował mi sprzęt do jazdy), pionuję rogi i obniżam lekko siodełko. Robi się z tego prawie rower miejski, siedzi mi się nawet wygodnie, ale prędkość jazdy to około 15 km/h. To już za wolno nawet jak na urlopową jazdę :-).
Mimo wszystko jadę jeszcze do centrum Starego Sącza na rynek. Kiedy jednak na jednym ze skrzyżowań prawie nie dostrzegam samochodu, bo akurat patrzę w dół, dochodzę do wniosku, że robi się niebezpiecznie. Zbyt niebezpiecznie. To jest koniec.
Licznik wskazuje przejechane 1554 km. Mam poprawiony rekord życiowy w jeździe non-stop i teraz to musi wystarczyć. Przywracam rowerowi starą geometrię i jadę na objazd Starego Sącza. Potem kieruję się do nieodległego Nowego Sącza, tam zalegam na dobre kilka godzin w fajnej knajpce, porządkuję notatki, kupuję pamiątki i odpoczywam, a wieczorem nocny pociąg wiezie mnie na północ.
Podsumowanie.
Źle zaczęło się już podczas pierwszej doby, kiedy to straciłem mnóstwo czasu na pozbieranie się po problemach żołądkowych. Obawa przed powtórzeniem się dolegliwości zmusiła mnie do skorygowania planów noclegowych i w zasadzie odpuszczenia walki o powrót do Rozewia.
Mocno się jednak rozczarowałem będąc zmuszonym przerwać jazdę z powodu urazu, którego przyczyny nie potrafię sobie wytłumaczyć i którego nigdy nie zaznałem. Byłem przygotowany na bóle kolan, ścięgien, pleców, połamanych w czerwcu żeber. Przypuszczałem, że d… może mi odpaść od tylu godzin w siodełku :-). Dopuszczałem, że nie będę mógł patrzeć na rower po iluś tam dniach. Ale szyja? Tutaj nawet tabletki przeciwbólowe nie pomogły. Swoje jedyne podejrzenia kieruję na rogi zamontowane w moim rowerze na których opierałem się przez długie kilometry walcząc na ścianie wschodniej z południowym wiatrem. Może taka wyciągnięta i dość nietypowa dla mnie geometria miała wpływ na ten uraz. Pozostaje mi to sprawdzić już w przyszłym roku.
Sama idea imprezy bardzo mi się podoba i już wiem, że za 4 lata spróbuję tej sztuki która nie udała się w tym roku. Do tego czasu postaram się objechać pozostałe odcinki MRDP, tak aby w 2017 r. nic mnie turystycznie nie rozpraszało. Nie ukrywam, że ciężko było mi jechać obok takich znanych miejsc ściany wschodniej jak Supraśl, Grabarka, Jabłeczna, Kostomłoty, czy też Sobibór lub Bełżec ze świadomością, że nie mogę ich dokładnie obejrzeć. Że nie wspomnę o moich ulubionych górach, nieznanym mi Beskidzie Sądeckim, Pieninach czy Sudetach.
Bogatszy w tegoroczne doświadczenia spróbuję jeszcze raz i wierzę, że ta sztuka uda mi się również na rowerze MTB.
Pozdrower :-).
Ps. Rzućcie też okiem na inne relacje z MRDP. Pasjonująca lektura :-).
Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP
Dane wyjazdu:
244.00 km
0.00 km teren
12:32 h
19.47 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:23.0
Podjazdy:3139 m
Rower:CUBE REACTION
MRDP - V etap
Czwartek, 22 sierpnia 2013 · | Komentarze 3
Trasa: Ustrzyki Dolne-Tylicz.FOTOGALERIA
Kolejny dzień zaczynam o 3 rano i ruszam dużą obwodnicą bieszczadzką. Trasa mi dobrze znana i z BB Tour, i z innych wojaży sakwiarskich. Za Ustrzykami Górnymi zaliczam konkretne podjazdy na przełęcze Wyżną i Wyżniańską, a potem zjazd do Wetliny. W Cisnej jestem w porze śniadania, ale że brakuje kilkunastu minut do godziny 8, to obsługa w jednym z barów nie jest jeszcze gotowa, a raczej nie chce być gotowa. Nie to nie, są też inne możliwości.
Zbliżam się do Komańczy i opuszczam Bieszczady. Droga do Tylawy poprawiona w stosunku do zeszłorocznej jazdy i jedzie się przyjemnie. Za Tylawą pojawiam się na DK 9 i od razu na ,,dzień dobry’’ TIR zdmuchuje mnie prawie do rowu. Bo po co zachować większy odstęp? W Dukli zjadam obiad i ruszam dalej.
Do Nowego Żmigrodu (punkt kontrolny w kwiaciarni, gdzie pani od razu wiedziała, że jadę MRDP:-) ruch duży, potem im bliżej Gorlic tym jedzie się spokojniej. Podziwiam energetyczny krajobraz okolic – elektrownie wiatrowe przeplatają się z szybami naftowymi. Taki mały Kuwejt :-). Tutaj też zaczynam odczuwać pierwsze problemy ze sprawnym podnoszeniem głowy – na razie przechylam ją lekko w bok i tak jadę.
Przelatuję przez Gorlice i jadę dalej pamiętając, aby w Ropie zjechać z DK 28. Zjeżdżam, robię zakupy i ruszam w Beskid Niski i Sądecki. Ten drugi po raz pierwszy rowerem. Pierwszy podjazd pokonuję w siodle, ale jak widzę już kościół (dawna cerkiew) w Banicy i za nim ściankę odpuszczam od razu :-). Co za sens jechać 3 km na godzinę całą szerokością drogi. A jeszcze coś mi wyskoczy z góry :-).
Sekcja druga podjazdu do Mochnaczki Wyżnej też daje ognia, ale że jest znacznie dłuższa i przez to mniej stroma, to udaje mi się wdrapać bez podchodzenia. Myślami już jestem na zjeździe do Tylicza i Muszyny, ale na razie podziwiam widoki. Na zjeździe wykręcam 61 km/h i gdyby nie widok stojącego radiowozu to kto wie, kto wie :-).
Ściemnia się, a że szukanie noclegu po zmroku nie jest łatwe postanawiam zostać w Tyliczu i tutaj regenerować się przed jutrzejszymi Tatrami. Szyja przestaje działać, nawet nie boli mocno, tylko po prostu nie mogę podnieść głowy.
Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP
Dane wyjazdu:
243.00 km
0.00 km teren
11:52 h
20.48 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:24.0
Podjazdy:1964 m
Rower:CUBE REACTION
MRDP - IV etap
Środa, 21 sierpnia 2013 · | Komentarze 4
Trasa: Zosin-Ustrzyki Dolne.FOTOGALERIA
Znad granicy ruszam o godzinie 3, śniadanie zjadam na stacji benzynowej w Hrubieszowie i przez Tomaszów Lubelski i Lubaczów kieruję się do Radymna. Asfalty na tym etapie w niczym nie przypominają wczorajszych zmagań z materią. Do tego wiatr zmienił kierunek i wieje z północy. Odcinek z Radymna do Przemyśla zapowiada się bajkowo :-).
Przed Radymnem, gdzie jest punkt kontrolny jadę przez las po nowym asfalcie i na mapie widzę rzeczkę, której linia drogi nie przecina. Zastanawiam się czy przyjdzie brodzić w wodzie z rowerem, co w końcu na maratonie szosowym byłoby sporą atrakcją :-).
Mostki jednak są, bez problemów zatem docieram do DK 4, gdzie ruch jest bardzo duży, bo to droga do przejścia granicznego w Korczowej. Do Radymna daleko jednak nie jest, podbijam kartę i ruszam dalej. Klasyczny odcinek interwałowy do Przemyśla pomaga mi pokonać wiatr w plecy, a ładny zjazd do miasta zapamiętam na długo.
W Przemyślu czas na obiad i ruszam dalej. Nawigacja po mieście jest nieco zawiła, ale czytelna i niebawem wyjeżdżam z jednego z większych miast na trasie MRDP. Jest wtorek 21 sierpnia, godzina 12. Minęły cztery doby jazdy. Mam zrobione 1171 km i nie widzę możliwości zdążyć na metę w limicie czasu. Straty czasowe są zbyt duże, robić 300 km w górach nie wydaje mi się realne bez zarzynania się, a w końcu jestem na urlopie wypoczynkowym :-). Szczecin w 10 dób to mój aktualny cel.
Za Fredropolem widzę zbierające się na niebie chmury burzowe, więc wkładam na siebie przygotowane na taką okazję rzeczy – kurtkę i ochraniacze na buty. Lokalni bikerzy mówią, aby w taką pogodę nie jechać remontowaną drogą na Huwniki, ale skorzystać z objazdu. Stosuję się do ich rady i jadę objazdem. W czasie podjazdu niebo się otwiera i rzeka wody leci na mnie. Asfalt na podjeździe słabo istnieje – wygląda to jak sekcja dla MTB :-). Do tego ulewa nie przeszkadza ciężarówkom normalnie pracować, a to doprawdy ciekawy widok jak sypią się kamyki z góry, a za nimi toczy się kilkutonowy samochodzik. Rowerzyście pozostaje integrować się prawie z poboczem i mocno trzymać kierownik.
W końcu dotarłem do Huwnik, na zjeździe zdejmując okulary bo tylko przeszkadzały. Terenowe ochraniacze Endury po drodze dokonały żywota przemakając zupełnie razem z butami. Wcześniej neopren wytrzymywał opady, ale widocznie nie aż takie.
Za Huwnikami rozpoczynam 9 km wspinaczkę do Arłamowa, gdzie także trwają prace drogowe. Niebawem będzie ładny asfaltowy dywanik, ale na razie jest brzydko, pada deszcz a ciężarówki jeżdżą z przodu i z tyłu. Na szczęście wszyscy mamy świadomość trudności i na drodze panuje pełna empatia.
Z Arłamowa do Krościenka jadę już bez towarzystwa całej tej menażerii, deszcz także ode mnie odstąpił. Z uwagi na totalne przemoczenie nóg decyduję, że nocleg będzie w Ustrzykach Dolnych, a nie Górnych bo trzeba szukać suszarki i suszyć w szybkim tempie buty.
Nocuję zatem w agroturystyce vis-a-vis ustrzyckiej Biedronki, gdzie robię też zakupy na jazdę górską.
Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP
Dane wyjazdu:
294.00 km
0.00 km teren
14:10 h
20.75 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:850 m
Rower:CUBE REACTION
MRDP - III etap
Wtorek, 20 sierpnia 2013 · | Komentarze 5
Trasa: Dubicze Cerkiewne-Zosin.FOTOGALERIA
Noc jest bardzo jasna, łysy świeci mocno i jedzie się bardzo przyjemnie. W Dubiczach spałem z nogami w górze, co sprawiło że i one dobrze wypoczęły. Dodam, że po problemach żołądkowych z pierwszej doby zdążyłem już zapomnieć. Zwracam jednak nadal dużą uwagę na to co jem.
Mijam Kleszczele, widzę drogowskaz na Grabarkę i z bólem turystycznego serca rezygnuje z odwiedzin. W Siemiatyczach jestem o 3 rano i na stacji benzynowej spożywam śniadanie. Potem zjeżdżam w dolinę Bugu, który od tej pory będzie stałym towarzyszem jazdy aż do Zosina. Droga prowadzi nieco lepszymi asfaltami w kierunku Janowa Podlaskiego, ale zanim tam dojadę korzystam ze sklepo-piekarni w Konstantynowie, której zapachy przyciągają i kuszą z daleka :-).
W Janowie Lubelskim widzę, że do sławnej stadniny są 4 km w jedną stronę i ze smutkiem rezygnuję z jej odwiedzin. Za to w Pratulinie nie mam wątpliwości, aby odwiedzić Sanktuarium Męczenników Podlaskich, bo słyszę o nim po raz pierwszy.
Niebawem natykam się na pole kukurydzy dozorowane przez … czołg, chyba T-34 :-). Punkt kontrolny w granicznym Terespolu osiągam o 7.30, wcześniej przejeżdżając nad drogę celną z Koroszczyna do przejścia w Kukurykach. Tylu kamer na metr kwadratowy jeszcze nie widziałem.
W Terespolu dłuższy postój mam na przejeździe kolejowym gdzie przetacza się z rowerową prędkością rosyjski skład towarowy. Z nudów robię kilka fotek.
Za Terespolem na trasie jest Kodeń, gdzie poddaję analizie znane sanktuarium maryjne i robię kilka zdjęć. Towarzyszy mi piękne bezchmurne niebo i nieodmiennie południowy wiatr. Momentami droga (bardzo nierówny asfalt) dotyka granicznej rzeki Bug co wykorzystuję na wykonanie zdjęć malowniczo meandrującej rzeki. Pora obiadowa wypada we Włodawie, ładnym miasteczku na ścianie wschodniej. Raczę się makaronem i tak wzmocniony ruszam w lasy włodawsko-sobiborskie. Na polach zieleni się tytoń, wszak Lubelszczyzna to krajowe zagłębie upraw tej ładnej, a jakże szkodliwej rośliny. Mijam Sobibór, odpuszczając sobie wizytę w dawnym obozie zagłady z czasów II wojny światowej, przejeżdżam przez Wolę Uhruską i docieram do Dorohuska.
Tutaj zaczyna się jazda szlakiem poznanym w zeszłym roku w ramach rekonesansu przed MRDP. Mam jednak nieodparte wrażenie że z asfaltem na odcinku do Zosina stało się przez zimę coś strasznego. Zamierzam nocować w Horodle, gdzie jest duży dom weselny, ale okazuje się być cały zajęty przez ekipę budowlaną. Ruszam więc do Zosina i tam nocuję w motelu przy przejściu granicznym, przy okazji podstemplowując kartę kontrolną.
Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP
Dane wyjazdu:
297.00 km
0.00 km teren
13:11 h
22.53 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:22.0
Podjazdy:1604 m
Rower:CUBE REACTION
MRDP - II etap
Poniedziałek, 19 sierpnia 2013 · | Komentarze 0
Trasa: Stańczyki-Dubicze Cerkiewne.FOTOGALERIA
Mijam uśpione miejscowości, docieram do kolejnego punktu kontrolnego w Wiżajnach na polskim biegunie zimna. Nie ma mowy o pieczątce, musi wystarczyć fotka z tablicą. Docieram do Szypliszek przy DK 8 gdzie spotykam otwarty bar. Pora na śniadanie jest dobra (3 rano;-) więc jajecznica z gorzką herbatą ląduje na stole. Po jedzeniu czuję się jak nowo narodzony i ruszam dalej.
Droga prowadzi z góry mapy na dół, więc śmieję się że mam teraz z górki. Stan dróg pozostawia jednak wiele do życzenia, chociaż zdarzają się odcinki przyjemne.
Mijam Sejny (kolejny punkt kontrolny) i już jadę DK 16 w kierunku Augustowa. Na tej drodze mam najbardziej niebezpieczny incydent na trasie MRDP. Tir wyprzedzając traktor zmusza mnie do zjechania na trawiaste pobocze, które na szczęście jest równe i rower utrzymuje równowagę. Serdecznie pozdrawiam kierowcę słowami powszechnie stosowanymi w takich sytuacjach i jadę dalej.
Niebawem opuszczam krajówkę i dalej kryjąc się w cieniu lasów Puszczy Augustowskiej jadę w kierunku Lipska. Tutaj kończą się lasy i wracamy do walki z południowym wiatrem. Do Sokółki gdzie wyznaczono punkt kontrolny docieram około 10 rano. Prowiantuję się w sklepie i ruszam na Supraśl w którym nigdy jeszcze nie byłem. Będąc tam nie mogę sobie odmówić kilku zdjęć prawosławnego klasztoru, a że lokalna restauracja ma w swojej ofercie pierogi z kaszą gryczaną … :-). W międzyczasie mija druga doba od czasu ruszenia z Rozewia. Licznik pokazuje 603 km. Nie mam w zasadzie żadnego zapasu kilometrów przed etapami górskimi.
Po obiedzie drogą przez Puszczę Knyszyńską docieram do Michałowa i zbliżam się do zalewowego Jeziora Siemianowskiego, które słynie z grobli na której jest linia kolejowa. Robię tutaj krótki odpoczynek podczas którego obserwuję spory ruch jachtów i żaglówek na zalewie. Kolejny punkt kontrolny to Narewka na obrzeżach Puszczy Białowieskiej. Jestem w niej przed 16. Niebo w końcu zachmurzone, kropi deszcz, fajnie.
W okolicach Hajnówki korzystam z nowej drogi rowerowej, której asfalt jest równy jak stół i w porównaniu z szosą - ech, to nie ma co porównywać. Jadę tak dobre kilka kilometrów!, aż docieram do Hajnówki. W mieście trzeba bacznie obserwować drogowskazy, bo jest dużo skrzyżowań i łatwo o pomyłkę.
Wyjazd na Białowieżę wyprowadza mnie z miasta i od razu wbijam się w przebudowę drogi i znane z Mazur wahadło. Wykorzystuję ponownie obecność amortyzatora w moim uszosowionym góralu i lecę poboczem. Za szybko jechać się nie da, ale przynajmniej nie stoję w korku i nie wybijam się z rytmu.
Do Siemiatycz, gdzie chciałem nocować mam jeszcze 70 km i raczej nie dotrę tam w rozsądnej porze, a muszę naładować akumulatory do oświetlenia. Korzystam więc z reklamy przydrożnej, która mówi że w Dubiczach Cerkiewnych jest schronisko PTSM. Zjawiam się tam, ale że w nocy nikt nie z niego nie wypuści to dziękuję i idę na kwaterę prowadzoną przez baptystów. Tutaj nie ma problemu, aby o północy wyjść z domu i dlatego zostaję na odpoczynek, który trwa do 1 w nocy. W międzyczasie ładuję baterie i loggera ( nie wiem w sumie po co) i ruszam w trasę.
Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP
Dane wyjazdu:
403.00 km
0.00 km teren
19:01 h
21.19 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:2267 m
Rower:CUBE REACTION
MRDP - I etap
Sobota, 17 sierpnia 2013 · | Komentarze 9
Trasa: Rozewie - Stańczyki.FOTOGALERIA
Z kwatery w Jastrzębiej Górze oddalonej o kilkaset metrów od latarni morskiej w Rozewiu na miejsce startu wyjechałem swoim ,,Kubusiem’’ bez pośpiechu przed godziną jedenastą. Zamierzałem dobrze wczuć się w atmosferę miejsca startu i na spokojnie oczekiwać godziny ,,0’’, czyli 12.00. Słońce ładnie świeciło oraz wiał ciepły i mocny południowy wiatr.
Miło było spotkać bikerów z Elbląga (Mariusz-Sierra i Artur-ArturBike), którzy zarywając nockę przybyli na kołach nas dopingować. Godzina minęła szybko na rozmowach z innymi maratończykami, ostatnich oględzinach sprzętu i wysłuchaniu odprawy technicznej prowadzonej przez startującego dyrektora MRDP Daniela Śmieję. On też startował na rowerze MTB oczywiście lekko dostosowanym do specyfiki maratonu szosowego. Reszta chłopaków miała różnej klasy maszyny szosowe, od zupełnie normalnych po wysokiej klasy karbonowe cuda. Bardzo różnie wyglądał też sposób ,,zatowarowania’’ roweru – od plastikowego kufra, przez torby podsiodłowe po sakwy. Przed startem dokonałem też kalibracji licznika – taką dokładną metodę pomiaru jaką zastosował Daniel widziałem po raz pierwszy.
W końcu pada sygnał do startu i powoli opuszczamy plac przed latarnią morską. Z pewnością każdy z nas obiecywał sobie w myślach, że najpóźniej za 10 dni chce ją znowu zobaczyć. Chwilę potem wjeżdżamy na kostkę brukową, która jeszcze nieświadomie dla większości stanowi swoiste memento po jakich drogach przyjdzie nam kręcić korbami :-).
19 osobowy peleton spokojnie jedzie do Władysławowa, gdzie kostka w końcu się kończy i przechodzi w asfalt. Prędkość bikerów automatycznie wzrasta, na rogatkach miasta chłopaki jadą już pod wiatr ponad 30 km/h i oczywiście nie jest to tempo dla mnie. Ja uskuteczniam spokojne ,,patataj’’ w granicach 23 km/h i po raz ostatni widzę grupkę w okolicach Pucka. Na przeciwnym pasie ciągnie się potężny sznur samochodów w kierunku Mierzei Helskiej – wszak trwa długi weekend.
W Redzie zatrzymuję się przy sklepie uzupełnić napoje i wjeżdżam na główną drogę prowadzącą przez Trójmiasto. W terenie zabudowanym wiatr jest mniej dokuczliwy i w końcu mogę trochę przyspieszyć. Zielona fala mi sprzyja, a jak nie sprzyja to jej nieco pomagam ;-). W końcu jednak zaczyna się od granic Gdyni potężny zator i znowu trzeba zwolnić. Przebudowa ulicy Morskiej trwa aż do zjazdu na obwodnicę i potem znowu robi się luźno. Przelatuję przez Gdynię, zakaz jazdy rowerem w Sopocie omijam ulicą równoległą, bo nie spytałem na starcie, czy organizator pokryłby koszty ewentualnego mandatu :-).
Planuję w Gdańsku Oliwie zajechać do Mc Donaldsa na obiad, bo pora ku temu stosowna, a i snikersów mam już dość. Jak planuję, tak też robię. Mija około 30 minut i już jadę dalej.
W centrum Gdańska zmienia się kierunek jazdy na wschodni i wiatr już nie jest tak upierdliwy. Opuszczam Trójmiasto bez większego żalu – jazda między blachosmrodami to w końcu moja codzienność. Ruszam na wschód, ale na razie kawałek do mostu pontonowego w Sobieszewie to jazda na … północ. Poznaję potęgę wiatru – 30 km/h osiągam lekkimi ruchami korby. Wszystko co dobre szybko się jednak kończy i w Sobieszewie wjeżdżam na Mierzeję Wiślaną. Las chroni przed słońcem i bocznym wiatrem, a zielony kolor jest bardzo pożądany. Na promie przez Wisłę w Świbnie melduje się kilka minut przed 16. Obsługa informuje mnie, że ekipa była dwa kursy temu, czyli około 1 godziny. Byli tak kochani, że zapłacili za mnie 5 zł i ja już nie muszę :-)). Dzięki chłopaki! :-).
Za Wisłą zbliżam się do pierwszego punktu kontrolnego w Stegnie, a że nie wiem co i jak mój logger zapisuje postanawiam zbierać pieczątki na karcie z opisem trasy i fotografować tablice z nazwami miejscowości w których są wyznaczone punkty kontrolne.
Dalsza jazda do Elbląga to doskonale znane żuławskie drogi, pokonywane po wielokroć w czasie różnych wycieczek rowerowych. Gdy na horyzoncie pojawiła się ciemna wstęga Wysoczyzny Elbląskiej i białe wieżowce osiedla Zawada zacząłem się zastanawiać, czy kibicom chce się jeszcze czekać na ostatniego ze stawki:-). Odpowiedź na to pytanie otrzymałem na moście Unii Europejskiej nad rzeką Elbląg, gdzie siedzieli sobie Fish, Radek, Radek-Dziurson i Sebastian-Zadlo. Zrobili m fotki, a ja popędziłem do dopingującej rodziny( żona, syn, mama, tata, babcia) stojącej przy trasie przejazdu przez Elbląg. Trzeba było się zatrzymać, porozmawiać i przyjąć prezenty ;-). Przeszliśmy razem kilka metrów, (pchałem rower na takim małym podjeździe! :-) i czas było się pożegnać. W międzyczasie dotarli chłopaki z mostu UE i w ich towarzystwie opuściłem rodzinne miasto.
Elbląska ekipa towarzyszyła mi do Milejewa, gdzie skręcili w kierunku Łęcza bo tam była impreza z okazji otwarcia wiaty rekreacyjnej. Z pewnością dobrze się bawili ;-). Ja zaś ruszyłem w kierunku granicy z Rosją i do Gronowa, gdzie był drugi punkt kontrolny dotarłem około 21. Po drodze zjadłem niezawodne hot dogi na Orlenie w Braniewie i zrobiłem zakupy na nocną jazdę. W Gronowie podbiłem kartę w przygranicznym kantorze i musiałem w kilku zdaniach opowiedzieć co to za impreza, bo ludzie widzieli tylko szybko jadących kolarzy, ale nie wiedzieli co i jak oraz po co :-).
Za Gronowem jadę przez zupełnie wyludnione okolice, taki typowy koniec świata. Droga jest mi znana z innych wycieczek, dlatego trudności w nawigacji brak. Pojawiają się za to trudności przy przyjmowaniu płynów – czuję dziwną gorycz w ustach i nie bardzo wiem z czym to wiązać. Od początku trasy nawadniam się Poweradami, napoje są mi dobrze znane i nigdy nie powodowały problemów. Także menu mam dość standardowe i nie zawierające żadnych nowości. A więc co jest?
Pedałuję zatem dalej w ciemną, ciepłą noc. Jak to nocą wiatr się uspokoił i nie wywierał znaczącego wpływu na tempo jazdy. Przelatuję przez Lelkowo budząc wszystkie psy, w Górowie Iławeckim jest już środek nocy i śpi wszystko, nawet wesołe czworonogi. Widzę, że prędkość zaczyna mi siadać poniżej 20 km/h także siadam i ja na przystanku w rowerowo dobrze brzmiących Piastach Wielkich z zamiarem krótkiej regeneracji. Wygodny przystanek sprawia, że wyciągam nogi i tak mijają … prawie dwie godziny. Ładna mi krótka regeneracja :-).
Wstaję i ruszam w dalszą drogę. Niebawem docieram do Bartoszyc i tutaj kończy się droga, którą znam. W Sępopolu nigdy jeszcze nie byłem, a tam jest trzeci punkt kontrolny na trasie MRDP. Wyjazd z Bartoszyc jest mało intuicyjny, a że to niedziela rano to nie bardzo jest się kogo spytać. I tak przez dłuższy czas nie wiem czy dobrze jadę. W końcu jednak uzyskuję potwierdzenie dobrze obranego kierunku. Poza tym przed miastem wyprzedza mnie ekipa z Gorlic, a oni nie mogą się mylić :-). W Sępopolu jestem około 5 rano i zastanawiam się czy jest tu całodobowa stacji paliw. Stacja jest, ale nie całodobowa, także nici z ciepłego śniadania. Na słodycze nie mogę już patrzeć, muli mnie na sam widok czekolady czy batonów. W torbie mam owsiankę, która potrzebuje tylko wrzącej wody, dlatego postanawiam wypatrywać domostw gdzie ludzie już nie śpią i mogą mi zasponsorować kubek wrzątku ;-).
Docieram do Glitajn i tam udaje mi się znaleźć dom w którym się już nie śpi. Konwersacja z miłą gospodynią podczas oczekiwania na wrzątek i sama konsumpcja owsianki trwają jakiś czas. Na koniec dobra kobieta życzy mi powodzenia i błogosławi na dalszą drogę. Miłe i naprawdę wzruszające przeżycie :-).
Niestety, nie pomaga mi to w pokonywaniu dalszych kilometrów. W Barcianach dogania mnie Marek-Transatlantyk, który nocował w Bartoszycach. Robimy małe zakupy w sklepie i próbuję coś zjeść. Banany wydają mi się dobrym wyborem, ale mój żołądek jest innego zdania. Sytuacja robi się niedobra – bo bez jedzenia to ja mogę jechać, ale na najbliższą stację PKP :-/.
Postanawiam bardzo powoli jechać dalej i żyję nadzieją, że cyrk żywieniowy skończy się tak samo szybko jak się zaczął. Transatlantyk, co oczywiste, w tej sytuacji odjeżdża a ja niebawem mijam śluzę Kanału Mazurskiego w Leśniewie.
Droga przed Węgorzewem jest w przebudowie, są liczne wahadła na których często jadę niewyasfaltowaną częścią jezdni aby nie prażyć się w słońcu. Docieram w końcu do Węgorzewa ( 50 km w sześć godzin!), gdzie w pizzerii próbuję zjeść delikatny makaron zapiekany z sosem. Idzie całkiem dobrze, ale kończy się tak samo jak o poranku. Przepraszam przestraszoną obsługę za zamieszanie i opuszczam Węgorzewo. Nie mam sił na dalszą jazdę zatem w cieniu przydrożnego drzewa ucinam sobie dłuższy popas. Zasypiam i po tym odpoczynku ( trwał z 2-3 godziny) ruszam w dalszą drogę. Zastanawiam się co może być moim napędem do dalszej jazdy, a że docieram do Bań Mazurskich próbuję kultowych lodów domowej roboty. Na wszelki wypadek siadam w ustronnym miejscu :-). Lody jednak są dobrym wyborem, problemów nie sprawiają. Czuję, że mocy przybywa także ruszam dalej. Docieram do Gołdapi, gdzie trwają zawody biegowe i część ulic jest czasowo wyłączona z ruchu. Rowerzystów jednak przepuszczają. Mijam Jędrusia, gdzie kiedyś z Robertem jedliśmy wspaniałe kartacze, jednak teraz nawet o nich nie myślę.
Za Gołdapią zaczynają się Mazury garbate, co oznaczą nieco większe hopki niż dotychczas. Po wyeliminowaniu izotoników jadę na zwykłej wodzie i lodach. Dieta dość oryginalna jak dla mnie, ale skuteczna. Zastanawiam się nad koncepcją dalszej jazdy, bo prognoza wiatrowa na poniedziałek jest nadal niepomyślna i będzie wiało z południa. Dobre jest to, że nie powinno być już tak gorąco. Druga w zasadzie nieprzespana noc może nie być dobrym pomysłem w tych okolicznościach (chociaż takie miałem założenia przedstartowe) i dlatego postanawiam skorzystać z usług gospodarstwa agroturystycznego w Stańczykach ( obok sławnych mostów kolejowych).
Zjeżdżam około 1 km z trasy maratonu i doprowadzam się do porządku. Na kwaterze przebywam od godziny 19 do północy. Ruszam w dalszą drogę po zjedzeniu kartaczy (a co tam – zaryzykowałem :-) przygotowanych przez właścicielkę i czuję się dobrze.
Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP



