INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 301.707 kilometrów, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.88 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)



baton rowerowy bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Wpisy archiwalne w kategorii

G/MRDP

Dystans całkowity:8475.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:349:15
Średnia prędkość:20.34 km/h
Maksymalna prędkość:75.00 km/h
Suma podjazdów:69782 m
Maks. tętno maksymalne:188 (100 %)
Maks. tętno średnie:174 (92 %)
Suma kalorii:145672 kcal
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:292.24 km i 15h 11m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
12.00 km 0.00 km teren
00:50 h 14.40 km/h:
Maks. pr.:32.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy: m

Z METY MRDP

Piątek, 5 września 2025 · | Komentarze 0

Trasa: JASTRZĘBIA GÓRA-Rozewie-WŁADYSŁAWOWO>>>ELBLĄG









C.d.n.






Dane wyjazdu:
311.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:40.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:1593 m

MRDP - ETAP XII

Środa, 3 września 2025 · | Komentarze 0

Trasa: DZIWNÓW-Kołobrzeg-Darłowo-Ustka-Smołdzino-Wicko-Krokowa-ROZEWIE

MAPA (całość MRDP)

GALERIA (z opisem, całość)

Dalej >>> 




Opuszczenie ostatniego noclegu na tym maratonie wymagało obudzenia gospodyni, która wczoraj została zapoznana ze specyfiką mojego spania i z czego wynika konieczność wyjazdu o 3 rano. Nie robiła trudności, zrozumiała 😊

Wystartowałem sprawnie, obawiając się chłodu poranka, tym bardziej, że wody dookoła było dużo – Bałtyk a rzeka Dziwna po drugiej stronie. Niepotrzebnie, bo to była ciepła nocka.

Pustą drogą, która w zasadzie taka była do Kołobrzegu – wszak to już było po wakacjach – jechało się przyjemnie, nie licząc tych kilku ambitnych kierowców którzy trąbili na mnie, kierując gestami na zasypane szyszkami, igłami i Bóg wie raczy wiedzieć czym jeszcze drogi rowerowe, które czasami się pojawiały.

Wiedziałem o ich stanie, bo wczoraj od Międzyzdrojów próbowałem trochę nimi jechać. Ale wieczorem doszli jeszcze piesi, a to już był hardcore 😁

Także pedałowałem sobie spokojnie, licząc po 6 godzin brutto na każde 100 km, co dawało mi czas przybycia na metę o godzinie 21.

Pierwszy postój zaliczam na śniadanie w Pobierowie, na stacji BP. Wchodzi jakaś zapiekanka sprzedana przez okienko i pepsi. Napotykam tutaj z dwóch zawodników, którzy nockę jechali, jeden z nich to Zdzisław Piekarski, doświadczony Ultras.

Robię swoje i ruszam. Mijam Trzebiatów, Kołobrzeg, wszystko już kiedyś jechane i pamiętane.

Coraz mniej kilometrów, coraz mniej wątpliwości, że to faktycznie się dzieje, że powoli zamykam kółko dookoła Polski. Wiatr tym razem raczej nie sprzyja, wieje z boku, z południa. Tylko czasami pomaga, ale grunt że nie wieje ze wschodu.

Od Kołobrzegu ruch na starej krajówce nieco większy, ale nie to co było tutaj kiedyś, jak nie było obok S6. Potem skręcam na Mielno, miejscowość z super pasami rowerowymi w jezdni, najlepszym rozwiązaniu jakie można sobie wymyślić. Bez pieszych, bez szyszek, bez problemów.

Odtąd często trasa będzie prowadziła szlakami EuroVelo nr 10 i nr 13, w sumie prawie do Elbląga idzie już nimi dotrzeć 😉

Mijam Darłowo, zbliżam się do końca województwa zachodniopomorskiego korzystając z nowej, świeżo skończonej drogi wojewódzkiej nr 203 Darłowo-Ustka. Jedzie się elegancko, tylko upał jakby dokucza bo droga jest zupełnie bez cienia, czyli czuję się jak jajko na patelni.

Cóż, trzeba się nawadniać, trzeba korzystać ze sklepów, jeść lody, pić wodę i zmierzać do mety.

Zbliżam się do Ustki, za którą wiem, że nie będzie tam zbytnio okazji zjeść obiad, ale że przy drodze w Ustce niczego nie namierzam, to przelatuję miasto i jadę dalej. W końcu lody to też dobre jedzonko 😉

Docieram do Smołdzina, które po raz pierwszy odwiedziłem jeszcze w XX wieku, podziwiając wtedy Górę Rowokół znajdują się nieopodal. Teraz mam 100 km do mety i żadne Rowokoły mi nie w głowie.

Wkrótce wjeżdżam na drogę wojewódzką nr 213, którą będę jechał aż w okolice Żarnowca. Kilometry trochę się dłużą, droga ładna, ale nudna, bo jechana całkiem niedawno.

Szykuję się mentalnie na ostatni solidny podjazd MRDP, czyli wspinaczkę z poziomu Jeziora Żarnowieckiego do Krokowej.

Zanim to nastąpi jest zjazd, bardzo ładny i szybki. Potem mijam elektrownię szczytowo-pompową Żarnowiec i zaczynam jazdę pod górę.

Końcówkę podjazdu kręcę na oparach, motywuję się sztosami nienadającymi się do cytowania. Wcześniej w różnych miejscach odpalałem muzykę z YouTube, specjalnie zamówionego na 1 miesiąc darmowego okresu próbnego. Ale to było na dobrym telefonie z ogromną baterią, a nie na bieda Samsungu 😁

W końcu podjazd został za mną, a ja z wiatrem w plecy wpadłem do Krokowej. Chwilę potem była Karwia, gdzie zobaczyłem 5% na telefonie. Podłączyłem powerbank i ruszyłem na ostatnią, naprawdę ostatnią prostą do Jastrzębiej Góry.

Odpoczynek już przed startem zaplanowałem optymistycznie w hotelu Primavera, który teraz należało zarezerwować. Sprawnie załatwiłem formalności i ruszyłem na metę pod latarnią morską w Rozewiu. To było ostatni kilometr, podczas którego chciało mi się śpiewać, tańczyć, płakać, wszystko mi się chciało chcieć 😂

Ale że ludzie byli dookoła, to tylko sobie spokojnie jechałem drogą rowerową. Tą samą, którą MRDP się zaczynało 23 sierpnia.

Na mecie czekał na mnie Zenon Wosiek, kolega z Elbląga, który zgłosił się jako wolontariusz MRDP do obsługi mety. Nakręcił niesamowity film z mojego wjazdu na metę, film który jest tak autentyczny, że aż mi się wierzyć nie chce. Nie jest długi, ale wyraża wszystko w tamtym momencie. Zobaczycie go w galerii, wrażliwe uszy z góry przepraszam 🤦 Dzięki Zenek, raz jeszcze 😍

Oficjalnego SMS z mety wysłałem – nie bez trudności, bo komórka nie naładowała się – o 20:26 i taki też czas widnieje w wynikach. 272 godziny i 26 minut przebywałem na trasie, w końcu ją pokonując i ustanawiając swój nowy rekord jazdy non-stop. 2/3 celów zostało zrealizowane!

Pozostało z Zenkiem udać się na obiad finiszera, który był oczywiście smakowitym makaronem. W biurze zawodów było jeszcze kilku ultrasów z dyrektorem Danielem na czele, był czas na rozmowy, pierwsze wrażenia i dokładne obejrzenie medalu. Medalu, który od roku 2017 jest wręczany także osobom, które nie ukończyły MRDP w limicie czasu 240 godzin.

Wtedy, kiedy w wyniku awarii zjechałem z trasy do Przemyśla, bo wiedziałem że nie zdążę w limicie na metę, byłem oburzony i wkurzony polityką organizatora, który według mnie w ten sposób deprecjonował trudność MRDP.

Argument, że ludziom który jechali 11, 12 a i 14 dni należy się docenienie w ten sposób nie trafiały do mnie. Tym bardziej, że w 2017 roku mogłem naprawić rower (pękły 2 szprychy) i jechać spokojnie dalej. Ale się wycofałem, bo limity na ultramaratonach są najważniejsze. Nie zrobiłbym tego, gdyby wiedział wtedy o zmianie polityki nagradzania.

Ponieważ jednak punkt widzenia zależy czasami od punktu siedzenia, to teraz, w roku 2025 nie miałem żadnych oporów, aby medal zamykający moje ,,puzzle MRDP” przyjąć. Jako docenienie trudu włożonego w trasę, ale ze świadomością, że celu sportowego nie osiągnąłem. Ktoś jeszcze dodał: zapłaciłeś, to bierz 😂

Po tych ciekawych rozmowach nadszedł czas na prawdziwy, w końcu prawdziwy, nocleg. Udałem się do Primavery i po wieczornym rytuale poszedłem na dłuuuuugie spanie. Tak długie, że na śniadanie serwowane do godziny 10:00 zszedłem lekko po godzinie 9. Długo spałem, długo jadłem a potem poszedłem na długi masaż relaksacyjny i jeszcze dłuższy spacer po bałtyckiej plaży.

Zaczęła się rehabilitacja … rowerzysty spełnionego ❤️











Dane wyjazdu:
265.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:23.0
Podjazdy:1609 m

MRDP - ETAP XI

Wtorek, 2 września 2025 · | Komentarze 0

Trasa: KOSTRZYN nad ODRĄ-Cedynia-Gryfino-Szczecin-Wolin-Międzyzdroje-DZIWNÓW

MAPA (całość MRDP)

GALERIA (z opisem, całość)

Dalej >>> 




Budzik jak zwykle budzi za szybko, za głośno i w ogóle nie wiadomo, po co dzwoni. No ale skoro hałasuje to trzeba wdrażać rytuał poranny, uzupełniony o zejście do recepcji i sprawdzenie, czy łaskawie śniadanie w torbie czeka. No, jest i to jest dobra wiadomość o poranku chwilę po godzinie 2 😊

Zjadam je, ubieram się i sprawdzam pokój Kazika. Też gotowy, także ruszamy.

Pustymi ulicami opuszczamy Kostrzyn obok ogromnych zakładów papierniczych. Nie pada, ale czuć wilgoć w powietrzu, a prognoza mówi, że padać będzie. Godzinowo wychodzi mi, że będę wtedy w okolicach Szczecina.

Pojawia mi się refleksja, że jeszcze 5 dni temu byłem w Bieszczadach, a dzisiaj pojawię się po drugiej stronie Polski, w Szczecinie. Brzmi to lekko zwariowanie 😉

Pewne za to jest, że dzisiaj o 12:00 upływa limit 240 godzin przeznaczonych na regulaminowe pokonanie MRDP. To już od wielu kilometrów i dni jest nierealne, teraz walka idzie o to, żeby w końcu tę trasę przejechać.

Dlatego nie gonię szybciej jadącego Kazika, bo na ultra, a już na pewno na tym etapie tak długiego maratonu nie należy jechać nie swoim tempem. To może być niezdrowe.

Tymczasem na trasie zaczyna kropić deszcz, jestem niedaleko Mieszkowic, gdzie skręcam z DK 31 na lokalne asfalty w kierunku Siekierek i Cedyni. Przed Cedynią zaglądam na drugie śniadanie do McD, gdzie jajecznica z wrapem wchodzi jak marzenie – jak ja marzyłem o jajkach 😁

W tym czasie leje całkiem zgrabnie, trochę przeczekuję i w końcu ruszam. Mijam Cedynię, wspinam się do wsi Piasek, a potem nowym asfaltem jadę do Krajnika Dolnego z panoramą niemieckiej rafinerii w Schwedt.

Wkrótce znowu pedałuję po DK 31. Tym razem samotnie, w deszczu i sporym ruchu. Emocjonujące warunku potęgują się przy elektrowni Dolna Odra, gdy jadąc w okolicy setek słupów energetycznych słyszę trzaski wyładowań elektrycznych. Do kompletu widowiska brakuje tylko burzy z piorunami 🤦😉

W Gryfinie robię sobie przerwę pączkowo-sklepową i uzupełniam kalorie oraz picie. Teraz zaczyna się najtrudniejszy odcinek, czyli mijanka Szczecina przez Zdroje i Dąbie, prawobrzeże tego miasta.

Ruch jest duży, deszcz pada, a nawet leje, jadę środkiem drogi, bo pobocze jest w koleinach zalanych wodą, ze studzienkami, dziurami i innym niewidocznym syfem.
A skończyć MRDP w Szczecinie to już byłby totalny pech.

Tymczasem to kończy się limit czasu – podsumowuję to na fejsie:
,,Dla porządku informuję, że limit 240 godzin na pokonanie trasy 3200 km MRDP Maraton Rowerowy Dookoła Polski właśnie minął w samo południe (12:00). Ja tymczasem piszę te słowa z zalewanego wodą Szczecina, co oznacza że nie uporałem się z trasą w tym limicie. A jak wiadomo, limity w ultra są najważniejsze. Jak dobrze pójdzie to trasę tę pokonam, ale to jeszcze chwilę potrwa. Zostało z 430 km. Także popchajcie jeszcze trochę kropeczkę, chociaż nie obrażę się, jak już macie dosyć tej pomocy. Pozdrawiam wszystkich serdecznie”.

W końcu pada tak, że rzeka płynie i pasem ruchu na którym ja jestem. Godne wspomnienia jest to, że nikt na mnie nie trąbi, nikt nie wyprzedza na wariata, ciąg samochodów grzecznie jedzie za mną.

Szacun dla Szczecina, doceniam 👌 Zapewne pewne znaczenie ma to, że świecę w tył z trzech lampek: Bontragera Flare i 2x Mactronic Walle.

Wyłania mi się Orlen to skręcam i odpoczywam nad kawą patrząc, ileż to jeszcze będzie tego deszczu. Nie za dużo, także czekam i jak już tylko kropi i niebo ma niebieskie przebłyski ruszam dalej. W sumie kropi na mnie do Wolina, ale to wszystko w znośnej, letniej temperaturze.

Trasę od Szczecina znałem, bo kiedyś sprawdziłem ją z Endrju, a i w 2022 roku na Zachód MRDP prowadziła podobnie.

Samochody otaczały mnie do Goleniowa, no ale skoro tamtejszy park przemysłowy jechałem lekko po godzinie 14 to pustych dróg nie należo oczekiwać. A potem było coraz ciszej, coraz zieleniej i coraz fajniej. Do czasu 😪

Nad Zalewem Szczecińskim w Stepnicy zobaczyłem, że ekran Hammera zaczyna dziwnie mrugać. Mrugnął raz, mrugnął dwa i zrobił się ciemny. Po chwili się włączył i było OK. Za Wolinem akcja się powtórzyła, ale ciemność została na dłużej i ekran już mi nic nie wyświetlił.

Tym sposobem zostałem bez nawigacji i bez możliwości kontaktu z kimkolwiek. Nawigacja na tym etapie to był mniejszy kłopot, bo jak i gdzie jechać to ja wiedziałem, ale telefon nie tylko do tego służy.

W Międzyzdrojach udałem się zatem na poszukiwania serwisu, żeby zdiagnozować co też się wydarzyło i spróbować naprawić. 

Dla porządku dodam, że w okolicach nowej drogi S3 za Dargobądzem Daniel w ramach przybliżania przyrody Wolińskiego Parku Narodowego poprowadził MRDP gruntówką przez las. Nie za długą, ale po deszczu wybornie szosową 😂

Tymczasem w serwisie usłyszałem lekko druzgoczącą diagnozę, że telefon jest zalany. Wodoodporny Hammer … zalany … Pod obiektywami aparatu były widoczne krople, także to była prawda. Prawdopodobnie rozszczelnił się przez włącznik, często używany z definicji.

Nie mogłem zostać bez telefonu, więc ta przygoda kosztowała mnie 400 zł wydane na jakiegoś biednego Samsunga, którego bateria nie starczała na jeden dzień. Prawie bez używania nawigacji.

W Międzyzdrojach straciłem dobrą godzinę, robiło się już ciemno, ale ruszyłem dalej, aby spać jak najbliżej mety, którą planowałem osiągnąć jutro do wieczora.

Z wiatrem w plecy pognałem na wschód, znowu spotkałem Kazika, który planował już longiem ciągnąć na metę.

Przez chwilę pomyślałem, że to dobra idea, ale jak w Dziwnowie pojawiła się miejscówka tuż przy drodze o nazwie ,,Dom Gościnny Nord”, to jednak poszedłem spać.

Te 5 godzin odpoczynku już nie miało większego znaczenia dla końcowego wyniku, a zwiększało bezpieczeństwo.

Budzik ustawiłem na 2 w nocy, odbyłem rytuał wieczorny i zasnąłem. Jutro miał być wielki dzień!






Dane wyjazdu:
296.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:1695 m

MRDP - ETAP X

Poniedziałek, 1 września 2025 · | Komentarze 0

Trasa: PIECHOWICE-Świeradów Zdrój-Zgorzelec-Gubin-Frankfurt nad Odrą-Słubice-KOSTRZYN nad ODRĄ

MAPA (całość MRDP)

GALERIA (z opisem, całość)

Dalej >>> 



Cichutko i prawie na paluszkach (w podkutych butach SPD to prawie niemożliwe) opuszczam kwaterę w Piechowicach a śniadaniem na rozruch są dwa batoniki musli kupione wczoraj w lokalnej Żabce. Na inne śniadanie o 2 w nocy tutaj liczyć nie mogę.

Ruszam do Szklarskiej Poręby, gdzie zaczynam podjazd z Dolnej do Górnej przez Średnią. Mijam zeszłoroczną metę RAP 1800 i porównując, to teraz jestem w znacznie lepszej formie niż po tamtym maratonie.

Tam upał i szaleńcze tempo finiszu dokonało zniszczenia, teraz niewątpliwie jadę w sposób znacznie bardziej rozważny.

Podjazd wkrótce się kończy, a zaliczam go bez pchania. Teraz Zakręt Śmierci i jazda w dół do Świeradowa Zdrój. Tam będzie ostatni podjazd MRDP, ale wcześniej Orlen na którym planuję konkretne śniadanie.

Pędzę w dół, robi się niezwykle zimno, a ja rozgrzany podjazdem zaczynam marznąć. Nie chce mi się stawać, więc Orlen w Świeradowie witam, jak się wita oazę na pustyni. Wpadam i od razu zaczynam robić herbatę, bez podchodzenia do kasy 😂

Obsługa patrzy nieco zdziwiona, ale że z herbatą nie uciekam, to i policji nie wzywają😉

Dorzucam do tego hot doga i burgera i powoli wraca do mnie życie. To był jedyny tak lodowaty poranek na całej trasie.

Za Świeradowem droga dalej prowadziła w dół, ale już było mi ciepło. Zatrzymałem się na chwilę w Sulikowie z jego słynnymi domami przysłupowymi, kojarzącymi mi się z naszymi żuławskimi podcieniami.

Potem był Zgorzelec w którym widać było ślady weekendowych imprez nad Nysą Łużycką. Teraz był 1 września i zabawy się skończyły, a zaczęła szkoła. Zrobiłem tam małe zakupy i ruszyłem dalej.

Trasa zrobiła się płaska, wiatr nie przeszkadzał i jechało się dobrze. Mnie nic szczególnie nie bolało, jada na wysokiej kadencji (90+) od samego początku sprawdziła się. Kolana spuchły, lewe ścięgna spuchły, ale utrudniało to chodzenie a nie jechanie. Po maratonie także.

Z każdym kilometrem zbliżałem się do kilku odcinków specjalnych, czyli lubuskich bruków. Rok 2022 i prawie nie ukończony maraton Zachód MRDP nauczyły mnie dokładnie, jak pokonać je bez eksplodujących dętek i pękających opon.

Po prostu jechałem po kamieniach i po kostce w ogóle nie dotykając piaszczystego pobocza. Te odcinki nie są długie, można je cierpliwie przejechać z prędkością 10-15 km/h, traktując to jako odpoczynek.

Nagrodą na tych drogach była całkowita pustka od samochodów, bo te kilka sztuk w dzień roboczy to trudno liczyć jako ruch. Do tego fajne lasy Borów Dolnośląskich, sympatyczna pogoda i otwarte wszystkie, nawet najmniejsze sklepiki.

Spokój jazdy na 10 km zaburzyła jazda DK 12 od Starych Czapli do Trzebieli, gdzie od granicy z Niemcami ciągnęły się TIR-y. Ale potem znowu zapanował spokój.
A jak w Brodach skończyły się odcinki brukowane i piaszczyste, to już w ogóle zrobiło się milutko. A do tego całkiem gorąco, bo słońce przygrzewało konkretnie i o porannym chłodzie dawno już zapomniałem.

Dość powiedzieć, że na stacji paliw w Starosiedlu przed Gubinem pochłonąłem całe, litrowe opakowanie czekoladowych lodów Grycan. Nie róbcie tego poza ultra! 😂
W Gubinie, wiedząc, że w ramach mijanki promu na Odrze w Połęcku trasa MRDP prowadzi z 50 km przez Niemcy, odwiedziłem McD i zjadłem tam obiad, ładując także elektronikę.

Upchnąłem jeszcze dwie puszeczki coli i tak przygotowany – żeby nie wydawać euro w Niemczech – wjechałem na szlak Odra –Nysa po niemieckiej stronie przez przejście graniczne Żytowań. Chyba nie muszę pisać, że byłem tutaj po raz pierwszy.

Szlak na tym odcinku – do Frankfurtu nad Odrą/Słubic – jest poprowadzony asfaltem, albo na koronie wału(węższy i sprawiający wrażenie starszego) albo u podnóża (szerszy) i wyglądający jak droga techniczna. Czasami występowały i tu, i tu. Pojawiały się także miejscowości i wtedy nie było widoczności Nysy albo Odry.

Co najważniejsze – nie było zupełnie żadnych samochodów, tylko ruch rowerowy, pieszy (biegacze) albo hulajnogi. Asfalty dobrej jakości, bez porównania z tym co oferowało Połęcko i jego okolice.

Dłuższy postój zrobiłem przy dawnej elektrowni w Eisenhüttenstadt , której niemiecka nazwa (Vogelsang) powinna się w Elblągu dobrze kojarzyć 😉 Stojące już tyle lat kominy z cegły sprawiają duuuuże wrażenie.

Po powrocie do Polski przez centrum Frankfurtu wjechałem do Słubic i rozpocząłem ostatnie 30 km tego dnia, do Kostrzyna nad Odrą, gdzie zamierzałem przenocować.
Na tych kilometrach towarzyszył mi ponownie Kazik Kosiński, Ultras z Płocka. Mocno poobijany w wyniku gleby nie poddał się i walczył do końca. Tymczasem razem przejechaliśmy dość ruchliwą krajówkę nr 31 na odcinku do Kostrzyna.

Zameldowaliśmy się w hotelu Bastion o którym miałem dobre mniemanie, słyszałem że to jeden z punktów kontrolnych RAP. Tymczasem na ,,dzień dobry” usłyszeliśmy same ,,nie”🤦

Pani w recepcji nie wie, czy uda się zrobić dla nas lunch pakiety, nie wie czy da radę je dostarczyć nam do pokoju, albo pod pokój i na koniec nie chciała nas z rowerami w pokojach (oczywiście ją przekonaliśmy). Miejsce przyjazne rowerzystom jak nic – może tylko dla Remka 😉

Uratowało ich umiejscowienie, bo byli na wjeździe do miasta, przy samej krajówce.

Tymczasem była pora rytuału wieczornego, ustawienia budzika na 2 w nocy i lulu. Postanowiliśmy z Kazikiem razem ruszyć, a potem to się zobaczy…













Dane wyjazdu:
227.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:70.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:3465 m

MRDP - ETAP IX

Niedziela, 31 sierpnia 2025 · | Komentarze 0

Trasa: STRONIE ŚLĄSKIE-Międzylesie-Zieleniec-Kudowa Zdrój-Radków-Głuszyca-Mieroszów-Lubawka-Kowary-PIECHOWICE

MAPA (całość MRDP)

GALERIA (z opisem, całość)

Dalej >>> 




Tak jak ,,odprawiałem” rytuał wieczorny, tak też poranki o 1 w nocy miały swój schemat. Dzwonienie telefonu, orientacja w ciemnościach i kojarzenie, czy na pewno już trzeba wstawać, potem proces wstawania – koniecznie z prawej nogi😉 i start do łazienki.

Tam wiadomo co i przystępowałem do jedzenia. W międzyczasie czytałem, co tam piszecie ciekawego – jeszcze raz wielkie dzięki za kibicowanie, za myślenie o wariacie, co to porywa się na istne szaleństwo.

Przez ciekawość napiszę Wam, że w kategorii krótkich wiadomości wygrał mój Młody z tekstem ,,Odwagi i do przodu! Tak chcę by Ci się udało”. Umie motywować, nie ma co❤️ Wjechał mi na ambicję!

Tymczasem po 2 w nocy rozpocząłem ze Stronia wspinaczkę na przełęcz Puchaczówka. Piękny podjazd z równie wspaniałym zjazdem, który jednak w warunkach nocnych musiał być pokonany ostrożnie.

Do tego pod jego koniec zaczął padać deszcz, także do Wilkanowa wjechałem razem z opadem. Tam przestało padać i kiedy już myślałem, że do Międzylesia dotrę na tamtejszy Orlen na sucho, już na krajówce nr 33 zaczęło lać jak z cebra.

Dobrze, że była pusta bo mogłem bez problemowo na zjazdach jechać środkiem jezdni, która nie była taka zalana.

Na Orlenie zjadłem drugie śniadanie, trochę się ogrzałem i ruszyłem dalej. Prognozy pokazywały, że ten deszcz to taki epizod i potem z każdą chwilę powinno być ładniej.

Tak faktycznie było, ale teraz jeszcze musiałem uważać, żeby się nie przewrócić na śliskiej kostce DK 33 w samym miasteczku. A potem wraz ze wschodem słońca rozpocząłem wspinaczkę ku Zieleńcowi, najwyższemu dzisiaj punktowi trasy.

Obecnie to jest dzielnica Dusznik Zdrój. Droga w jego kierunku to Autostrada Sudecka (tylko z nazwy oczywiście) na której spotkałem wymalowane różne, motywujące na wesoło, napisy dla jadących MRDP. Fajnie😊

Jej początkowy odcinek to było pchanie dziko stromego – albo tak mi się tylko wydawało – podjazdu, który na szczęście nie był długi. A potem to już takie interwały i w końcu delikatne zdobywanie wysokości, aby po przekroczeniu 900 metrów n.p.m znaleźć się pod wyciągami Zieleńca.

Stąd czekał szaleńczy zjazd do przełęczy Polskie Wrota na DK8 i dalej równie piękny zjazd do Kudowy Zdrój. W Kudowie zatrzymałem się przy pączkarni, bo zapach świeżo smażonych pączków był zniewalający, a czekająca wspinaczka Drogą Stu Zakrętów na przełęcz Lisią usprawiedliwiała wszystko 😂

Zjadłem 3, popiłem wodą i ruszyłem dalej. Marzyłem, żeby dzisiaj opuścić góry, czyli dotrzeć do Świeradowa Zdrój, ale jak to z planami bywa 😉

Niebawem oglądałem najwyższy szczyt Gór Stołowych, czyli Szczeliniec Wielki, a potem zaczął się zjazd do Radkowa. Potem podjazd, potem zjazd i tak na zmianę. Zero nudy, a jeszcze słońce przyjemnie grzało.

Przed Głuszycą czekał odcinek specjalny, czyli asfalt o charakterze MTB między Włodowicami a Świerkami Kłodzkimi. I to nie był tylko podjazd, ale także na zjeździe też nie było mowy o rozwinięciu prędkości, pomimo pełni dnia – mijała właśnie 8 doba jazdy a licznik pokazywał około 2200 km.

Jak jesteśmy przy liczniku, to właśnie w tych okolicach przestał on ze mną współpracować i się zepsuł. Raz pokazywał prędkość, raz nie. Także i km na koniec dnia przestały się zgadzać, bo jak nie mierzył prędkości, to i nie naliczał kilometrów. Od teraz służył mi jako zegarek; ta awaria nie miała większego znaczenia.

W Głuszycy w końcu byłem za dnia i mogłem się przyjrzeć temu miasteczku. A że pora była obiadowa, to i przyjrzałem się lokalnemu kebabowi, chociaż to było nieco ryzykowne, jak to w kebsach.

No, ale przy trasie nie było niczego innego, a ja skręcałem na Unisław, gdzie i ze sklepami mogły być kłopoty. Kebab wszedł na spokojnie, popiłem wszystko ayranem i pojechałem dalej.

Przejeżdżając przez Rybnicę Leśną spojrzałem na tamtejszy przystanek autobusowy, na którym nocowałem podczas ostatniej nocki RAP 1800 w zeszłym roku i zostałem obudzony przez mieszkańców. Na MRDP noclegi przystankowe nie wystąpiły z przyczyn oczywistych.

Dalej był Unisław w którym nie znalazłem nic do picia, a bidony właśnie opustoszały. Dobrzy ludzie poratowali mnie flaszką mineralnej, a ja za parę km minąłem Orlen w Mieroszowie, którego akurat nie miałem na swoje ściągawce.

Dalej była wspinaczka w kierunku Chełmska Śląskiego, remontowana w zeszłym roku droga była już gotowa i można było lecieć na pełnej prędkości koło domków chełmskich tkaczy.
W Lubawce spotkałem Kazimierza Kosińskiego, którego Garmin wariował i uparcie kazał mu zawracać, twierdząc, że źle jedzie. Mój Garmin w głowie i w Hammerze twierdził inaczej i na szczęście Kazik dał się przekonać 😁

Trochę pojechaliśmy razem, potem ja odskoczyłem na wspinaczce pod przełęcz Kowarską i paskudnym zjazdem, tzw. Drogą Głodu zameldowałem się w Kowarach.

W Kowarach podczas odpoczynku zadzwoniłem do Lake Hill Spa nad Zbiornikiem Sosnówka z pytaniem, czy jest możliwość masażu pleców ,,na cito”?
Zaczynałem coraz bardziej odczuwać trudy tej podróży i wcielałem w życie koncepcje awaryjne. Ośrodki z masażami też były na ściągawce. Pani była bardzo uprzejma, ale nie dała rady pomóc.

Trzeba było kręcić dalej i liczyć, że koniec gór da odpocząć kręgosłupowi. A do końca daleko już nie było, Świeradów sobie odpuściłem, bo prowadził do niego podjazd na Zakręt Śmierci w Szklarskiej Porębie. A to zła nazwa była w tym momencie …

Minąłem za chwilę skrzyżowanie na Karpacz i dziękując Opatrzności, że trasa MRDP tam nie prowadzi (RAP tam jeździ) i omija długi podjazd przez miasto do skoczni narciarskiej Orlinek, skręciłem w kierunku Piechowic.

Planowałem spanie w Szklarskiej Porębie Dolnej, tak aby zaczynać znowu dzień od rozgrzewającego podjazdu, ale jak w Piechowicach zobaczyłem przy drodze agro ,,U Jolki” z komunikatem ,,wolne pokoje” to się nie wahałem.

Zafundowałem sobie najszybszy koniec dnia (poza awaryjną Rutką-Tartak), szybko wdrożyłem rytuał wieczorny i zaległem na całe 6 godzin spania. Jutro czekał definitywny koniec gór, czekały bruki województwa lubuskiego i ciekawy, zupełnie nieznany odcinek przez Niemcy na szlaku Odra-Nysa.

Budzik ustawiłem na 2 w nocy i padłem do łóżka.







Dane wyjazdu:
266.00 km 0.00 km teren
h km/h:
Maks. pr.:52.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:2486 m

MRDP - ETAP VIII

Sobota, 30 sierpnia 2025 · | Komentarze 0

Trasa: MILÓWKA-Istebna-Wisła-Cieszyn-Kietrz-Głubczyce-Głuchołazy-Złoty Stok-STRONIE ŚLĄSKIE

MAPA (całość MRDP)

GALERIA (z opisem, całość)

Dalej >>> 





Budzi mnie kapanie deszczu w okno połaciowe kilka minut przed godziną pobudki. Jestem lekko zdziwiony, bo w prognozach susza.

Nic, wstawać trzeba, bo chociaż to urlop, to jednak z kategorii katorżniczych 😉Zjadam małe co nieco na rozpęd, bo do Koniakowa, a potem do Wisły będą miał dwa podjazdy i energia się przyda.

Wychodzę z hotelu, deszcz już nie pada, ale gwiazd też nie widać, także chmury jakieś są.

Zaczynam podjazd w miejscowości Szare, jednej z legend MRDP, bo jego część prowadzi po dobrze znanym ludziom z Żuław Wiślanych betonowych płytach typu ,,jumbo”. Dziurkowanych.

Wcześniej przeczekuję ulewę pod szczęśliwie napotkanym w czas kościołem. Nie pada zbyt długo i ruszam od razu, bo nie chce mi się czekać, w końcu wyspany jestem a zaplanowany dzisiaj etap do Kotliny Kłodzkiej to całkiem solidne ponad 250 km.

Po wspomnianych płytach robię sobie rundę pieszą (a taka ładna, asfaltowa droga techniczna wzdłuż S1 jest do Koniakowa. I to bliżej granicy, Daniel).

Potem przyspieszam, bo nie chcę być z porannym szczytem komunikacyjnym w Cieszynie, który generuje z każdej strony ruch do i z miasta, a jeszcze dodatkowo do i z Czech.
Mijam Koniaków, Istebną, zaliczam przełęcz Kubalonka i szybko lecę w dół do Wisły. Miasto Małysza jeszcze śpi, jedzie się super, oczywiście nic już nie pada od Koniakowa.

Potem włącza się wiatr, także Ustroń pojawia się po chwili a ja skręcam na Cieszyn. Wyrabiam się idealnie, o 5 rano jestem w Cieszynie i wyjeżdżając z niego zaczynam obserwować samochodozę.

Ale mnie to już nie dotyczy. W Zebrzydowicach mijam zawsze hałasującą stację kolejową, a potem na chwilę wpadam do Czech – pod koniec dnia czeskich dróg będzie więcej niż 5 km😉

Zaraz potem jest Godów Pawła i Sebastiana, czyli Silesia Maraton Team a ja zatrzymuję się w Gorzyczkach przy węźle A1, gdzie znanej stacji paliw z dobrym barem Uniwar wyrosła imponująca konkurencja – foto w galerii. Nazywa się toto ,,Dyskont Paliwowy” i jest stacją z dużym zapleczem gastro w Łaziskach. Chociaż przy Uniwarze stoi McD😁

Śniadanie w formie pierogów to zawsze ekstraklasa, rower wewnątrz to też się chwali, a chwila rozmowy z profesjonalną obsługą zostaje w pamięci na długo. Super.

Dobrze najedzony ruszyłem za zachód przez płaskie, ale nie jak Żuławy, okolice pogranicza polsko-czeskiego. Województwo opolskie jest zamieszkałe przez mniejszość niemiecką, co znalazło swoje odzwierciedlenie w nazwach niektórych miejscowości, były dwujęzyczne.

W Głubczycach zatrzymałem się na mrożoną kawę, aby uczcić 2000 km trasy. To był cel najbardziej podstawowy – zrobić nową życiówkę. I oto ona była😍

Potem był Prudnik, gdzie przez chwilę chciałem zjeść obiad w McD, ale że trasa prowadziła przez centrum, a nie obwodnicą, to już tam nie zjeżdżałem. I dobrze, bo ostatecznie obiad zjadłem w Głuchołazach, mieście które jeszcze się nie podniosło ze zniszczeń po zeszłorocznej powodzi.

Tym samym wsparłem lokalny biznes w postaci baru ,,Mała Gastronomia”, klimatycznego, mocno retro lokalu z super właścicielem i dobrym jedzeniem. Atakowałem się plackami ziemniaczanymi w potrojonej porcji i na słodko.

Dalsza droga prowadziła w kierunku Czech, po mojej lewej stronie były czeskie wzniesienia, ale tymczasem było płasko i tak miało być aż do Złotego Stoku. Do Polski wróciłem tuż przed tym miastem i bez postoju rozpocząłem wspinaczkę na przełęcz Jaworową, rozpoczynając w ten sposób podbój Kotliny Kłodzkiej.

Szybko ją podjechałem, kogoś tam dogoniłem, szybko zjechałem i przez spustoszony wodą Lądek Zdrój ruszyłem do Stronia Śląskiego z myślą o znalezieniu tam noclegu.

Wyszło to całkiem sprawnie i w przyjemnym hotelu Stronie już po chwili wdrażałem swój wieczorny rytuał. ,,Atrakcją” miejsca był tymczasowy, metalowy most nad rzeką Biała Lądecka, na który wychodziły okna mojego pokoju. Hałas był uroczy, ale w siódmej/ósmej dobie maratonu przeszkadzał może z 2 minuty 😂

Budzik ustawiłem na 1 w nocy i odpłynąłem …









Dane wyjazdu:
245.00 km 0.00 km teren
12:27 h 19.68 km/h:
Maks. pr.:61.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:3543 m

MRDP - ETAP VII

Piątek, 29 sierpnia 2025 · | Komentarze 0

Trasa: PIWNICZNA ZDRÓJ-Krościenko nad Dunajcem-Łapszanka-Zakopane-Zawoja-Jeleśnia-MILÓWKA

MAPA (całość MRDP)

GALERIA (z opisem, całość)

Dalej >>> 



Regularność na ultra to rzecz bardzo ważna, więc budzę się o 1 zastanawiając się gdzie ja jestem, zjadam śniadanie, wypijam herbatę i ubieram się w to samo co zwykle poza spodenkami. Assosy idą do torby, a na tyłku do samej mety mam Endury.

Jak już jesteśmy w tych ,,okolicach” to dodam, że prewencyjne smarowanie maścią Alantan + wdrożyłem już od pierwszego noclegu, w Bartoszycach. Tyłek przetrwał do samego końca w dobrej kondycji 😊

Za oknem w ciszy nocy słychać szum wody, ale to nie deszcz a Poprad.


Ruszam krajówką nr 87 na północ, szykując się mentalnie na trudne podjazdy i zjazdy Beskidu Sądeckiego z Bystrym Wierchem (Cebulówką) na czele. Robiłem je rok temu, także wiem że będzie pchanie. Grunt, że nie pada, bo wąskie i asfaltowe zjazdy byłyby już zupełnie zwariowane.

Pracowicie kręcę korbami, to w górę, to w dół, wizualizuję sobie już Tatry, bo dookoła generalnie ciemno i straszno😉 Jak dostrzegam położone przez halny drzewo na drodze, to może i naprawdę straszno.

Tymczasem mijam Brzynę i zaczynam tuptać podjazd pod Cebulówkę (Bystry Wierch). To okaże się później, za płytami w Szarym, najdłuższym spacerem na całym MRDP.

W końcu osiągam szczyt i dalej powoli, chociaż nieco szybciej, zaczynam zjazd – początkowo po betonowej nawierzchni, a potem po asfalcie. Że jest wąsko, kręto i miejscami wilgotno oraz ciemno (drzewa) to jadę na hamulcach, bo po co się zabić.

I tak docieram do Dunajca wzdłuż którego trochę teraz pojeżdżę.

Poranek na drodze w kierunku Krościenka jest szczytem, tym razem komunikacyjnym, więc korzystam z drogi rowerowej Velo Dunajec, jak tylko się pojawia. Raz się pojawia, raz znika, a od Krościenka jadę już sobie w kierunku Hałuszowej z podjazdem na przełęcz Osice. Robię go w siodle, bo co za dużo, to niezdrowo.

Tutaj dostrzegam Tatry, ale nie podziwiam, bo teraz czeka mnie znowu zjazd do Dunajca, tyle że szeroką i z nowym asfaltem drogą do zapory wodnej w Sromowcach Wyżnych. Obok tej drogi pojawiła się droga rowerowa, ale na zjeździe nie została przeze mnie wykorzystana.

W Niedzicy zatrzymuję się na drugie śniadanie przy budce piekarni-cukierni Steskal. To taka sama tradycja u mnie, jak lody w kiosku w Baniach Mazurskich. Staję tam od lat o ile jest czynne, jestem już także rozpoznawany 😁

To świetne miejsce na uzupełnienie kcal przez podjazdem Łapszanki, podjazdem łagodnym ale długim. Pakuję w siebie pączki i drożdżówki, popijam colą i jestem gotowy. Dzwony mszy pogrzebowej – jak się dowiedziałem od sprzedawczyni – przypominają o marności istnienia i z takim to optymizmem ruszam na podbój Królowej Łapszanki.

Panorama Tatr z tego miejsca jest dla mnie absolutnie urzekająca i ponadczasowa. Od początku MRDP wiedziałem, że jak tutaj dojadę, to bez sesji foto się nie obędzie. Vide galeria.
Życzę każdemu, żeby chociaż raz tutaj dotarł rowerem, naprawdę warto, chociaż może być trudno. Czystość krajobrazu jest perfekcyjna, jeszcze ...

Po odpoczynku na Łapszance zjeżdżam w dół przez Rzepiska do Jurgowa i zaczynam podjazd na Głodówkę, najwyższe miejsce na całej trasie MRDP (1097 m. n.p.m.). Podjazd Brzegi robię na dwa razy, po postoju przy lokalnym sklepie, gdzie zjadam prawie cały słoik kiszonych ogórków i dwie bułki z opakowaniem sera żółtego i konserwą gulaszu angielskiego. Ot, taka odmiana po słodyczach 😉

Ogórki chodziły mi po głowie od pewnego czasu, a w Zakopanem nie chciałem się już zatrzymywać. Kilka ogórków dostaje zawodnik, którego numeru nie pamiętam, a który zatrzymuje się

Tymczasem robi się gorąco, zbliża się południe, czyli kolejna, 6 już doba jazdy. Najszybsi na MRDP docierają już nad morze a ja właśnie minąłem Głodówkę. Do znanego schroniska tym razem nie zaglądam.

Na drodze Oswalda Balzera do Zakopca natykam się na ruch wahadłowy związany z remontem nawierzchni. Korzystam z nowego asfaltu, nie stoję w korku, a ruch jest olbrzymi.
Nie przeszkadza to jakiemuś jełopowi na rowerze jechać z naprzeciwka bez trzymanki i fotografowaniu/filmowaniu swojej partnerki też na rowerze, jadącej za nim. Oj, jak ja go serdecznie opier… , instagramera pierd… 🤦😂

Na finałowym zjeździe do miasta staram się nie pomylić drogi, bo rok temu podczas RAP zjechałem na nisko i do Kościeliska miałem więcej podjazdu niż to było konieczne.
Teraz jestem czujny i na wylotówkę w kierunku Chochołowa wbijam się zgodnie ze śladem niedaleko Krzeptówek.

Oblężenie ulic nadal trwa, godzina jest ogólnie fatalna, no, ale ja umiem jeździć w takich warunkach. W sumie to nie jest trudne, ale nie będę się nad tym rozwodził.

Zaczyna się kolejne tracenie wysokości w kierunku Dunajca, a dodatkowo halny ustawia się idealnie w plecy. I zaczyna się jazda bez trzymanki aż do Czarnego Dunajca. 30 km/h a i 40 momentami, bez pedałowania, czyste szaleństwo.

Jakby ten wiatr był przeciwny, to na trasie MRDP pewnie spędziłbym z dobę dłużej 😂

Tymczasem mijam kolejne wsie, w oczach rośnie Babia Góra, którą kiedyś trzeba będzie zdobyć piechotą, a teraz zdobywam przełęcz Krowiarki w jej masywie, jakże dobrze znaną i lubianą.

Potem jest Zawoja, długaśna ulicówka, gdzie pod jej koniec zatrzymuję się w kolejnej tego dnia cukierni na kawę i ciacho.

Dalej wspinam się na przełęcz Przysłop, gdzie rok temu miałem duży kryzys na RAP, a teraz szybko zjeżdżam do Stryszawy, czyli zaczynam jazdę w kierunku Beskidu Żywieckiego.
Część drogi w kierunku Soły prowadzi inaczej niż rok temu i od razu się zastanawiam, ile dodatkowych podjazdów Daniel znalazł w jakichś Pewelkach.

O dziwo, nie ma żadnych niespodzianek, a droga prowadzi dalej od granicy niż trasa RAP przez Koszarawę.

Niemniej do Jeleśni docieram około godziny 18, a to za wcześnie na spanie. Postanawiam znaleźć coś dalej, tak aby kolejny dzień zacząć ,,szarym” podjazdem do Koniakowa.
Nocleg muszę znaleźć w Węgierskiej Górce albo w Milówce. Mapa mówi, że to nie powinno być trudne.

I tak też jest, bo po dotarciu do Milówki ląduję w hotelu Beskid, który ma wolne pokoje. Wieczorny rytuał zostaje spełniony i po ustawieniu budzika na godzinę 1 ruszam w objęcia Morfeusza. Najwyższe góry mam za sobą, ale wcale nie najtrudniejsze.













Dane wyjazdu:
246.00 km 0.00 km teren
11:43 h 21.00 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:23.0
Podjazdy:3048 m

MRDP - ETAP VI

Czwartek, 28 sierpnia 2025 · | Komentarze 0

Trasa: USTRZYKI GÓRNE-Cisna-Komańcza-Krempna-Banica-Muszyna Zdrój-PIWNICZNA ZDRÓJ

MAPA (całość MRDP)

GALERIA (z opisem, całość)

Dalej >>> 




Wstaję około 2 w nocy, zjadam śniadanie w formie torebkowej i ruszam w Bieszczady. Mijam Zajazd pod Caryńską i w myślach obiecuję sobie pojawić się tutaj za rok, na mecie kolejnej edycji BB Tour. Tymczasem zaczyna się podjazd pod przełęcz Wyżniańską na którym spada mi łańcuch na stronę szprych.

Reaguję natychmiast, nie daję mu się zakleszczyć i na spokojnie wyciągam go na ostatnią, 34 zębową koronkę.

Chwilę potem widzę za sobą samochód, którego światła i odgłos opon burzą tę absolutną ciszę i ciemność mi towarzyszącą od początku podjazdu. Samochód okazuje się terenówką Straży Granicznej. Padają pytania, co ja tutaj robię, skąd jadę i czy nie potrzebuję pomocy. Krótko opowiadam, co i jak, mundurowi na hasło MRDP reagują kiwaniem głowami, musieli już mieć kontakt z innymi zawodnikami😉

Potem na długie kilometry znowu pogrążam się w samotności, za przełęczą jest dynamiczny zjazd na którym nie szaleję, jeszcze jest ciemno a po co w jakiegoś niedźwiedzia uderzyć😂
Wkrótce zaczyna się drugi z kanonicznych w tych okolicach podjazdów, czyli przełęcz Wyżna od Brzegów Górnych.

Niebo jaśnieje i wygląda na to, że na jej szczycie uda mi się obejrzeć początek wschodu słońca. To zawsze magiczny moment, a w sercu Bieszczad to już w ogóle wspaniałe przeżycie. Vide galeria 😉

Zjazd do Wetliny to już pełna prędkość, widać wszystko i nic nie może mnie zaskoczyć. Droga dalej pusta, jadę środkiem, tak to można podróżować aż do Cisnej z uśpioną kolejką leśną. Podróżować, aż do momentu kiedy całą szerokość drogi zajmuje stado koni będących bez człowieka. Jak tutaj nie kochać Bieszczad! 😁

Sympatyczne czworonogi wiedziały jednak doskonale, gdzie skręcić, także za chwilę asfalt był już pusty i można było kręcić.

Dotarcie do Komańczy oznacza pożegnanie z Bieszczadami i początek Beskidu Niskiego. Ilość lasów się zmniejsza, na prostych zaczynam czuć podmuchy wiatru w plecy. Prognozy mówią coś o halnym; jak w plecy, to nie widzę przeciwwskazań.

Trasa do Krempnej prowadzi dobrze znanymi asfaltami, za to od Krempnej mamy nowość od Daniela, czyli jazdę przez Magurski Park Narodowy (wspinaczkę w tym układzie) w kierunku Ożennej a potem przełęcz Beskid na granicy państw i przelot z 15 km przez Słowację. Debiutuję na tym odcinku.

Tankuję bidony w Krempnej i odpoczywam z lodami w cieniu, bo słońce operuje mocno i trzeba się chronić. Dochodzi 5 doba jazdy, jestem prawie na 1500 km. W końcu ruszam, cały czas pod górę po nowym asfalcie z regularnie rozmieszczonymi progami spowalniającymi. Teraz są OK, na odwrotnej trasie Gór MRDP będą przeklinane 😂

Jadę przez tereny w zasadzie niezamieszkałe, w pewnym momencie ukazuje mi się szeroka, zielona panorama nieskażona niczym widocznym przez człowieka. Prawie jak Łapszanka ;-) Podoba mi się Magurski Park Narodowy.

Skupienie jednak trzeba utrzymać i nie podniecać się zanadto, bo na zjeździe do Ożennej wiatr halny pokazuje mi swoją siłę i prawie wrzuca mnie do rowu. Stożek w swoich Evanlite mam najmniejszy z możliwych, 30 mm, a mimo to miota mną równo. 50 km/h to jest wszystko, co mogę utrzymać na kierownicy, większa prędkość grozi katastrofą. Będę o tym pamiętał przez najbliższe 2-3 doby.

Wjeżdżając do Słowacji zostaję dogoniony przez familię na rowerach elektrycznych, których w takiej chwili nie lubię 🤷 Słowacja jak się zaczęła, tak się i szybko skończyła. Zapamiętałem drogę wysypaną jakimś dziwnym żwirkiem, równą, ale nie do końca asfaltową. Ale na oponach 32 mm to nie był problem.

Trasa powrotna do Polski prowadziła przez przejście graniczne w Koniecznej i stąd, skoro wcześniej była wspinaczka, teraz czekał na mnie długi zjazd w kierunku Kwiatonia.
Tutaj czuję coś dziwnego w bucie, okazuje się że jedna ze skarpetek Endura Merino Winter ma dziurę i palec sobie wystaje.

Skarpetkom zatem dziękuję za współpracę i ubieram jakiś letni model Assosa – poza spodenkami to była jedyna, zdublowana część garderoby w torbie.

Coraz bliżej było do Banicy, jednej z legend MRDP, podjazdu którego najbardziej stromej części nie udawało mi się podjeżdżać w czasach jak kręciłem maratony na rowerze MTB z koronką 22 w korbie. Tym bardziej nie miałem złudzeń teraz, na przełożeniach 34x34. Także dałem nogom odpocząć, trochę sobie pochodziłem, zrobiłem zdjęcie, wsiadłem i pojechałem.

Chwilę potem władowałem się w jakieś roboty drogowe w Czyrnej, ale dało radę po nich jechać. Przede mną widziałem podjazd na górę Piorun, o tyle trudny że pod wiatr, a łatwy bo zrobiony bez schodzenia.

Za Piorunem zaczął się wielokilometrowy zjazd w dolinę Popradu, przez Mochnaczkę, Tylicz i Powroźnik. Bardzo fajny😉

Plan na ten dzień zakładał nocleg w Piwnicznej Zdrój w świetnym hotelu Majerzanka, gdzie odpoczywałem rok temu podczas RAP 1800. Nie inaczej było i teraz, dojechałem tam około 19, pobrałem śniadanie w torebce, zregenerowałem się prywatnymi biczami wodnymi w brodziku i poszedłem spać. Budzik ustawiłem na 1 w nocy i zasnąłem.












Dane wyjazdu:
288.00 km 0.00 km teren
13:43 h 21.00 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:2413 m

MRDP - ETAP V

Środa, 27 sierpnia 2025 · | Komentarze 0

Trasa: DOŁHOBYCZÓW-Hrebenne-Horyniec Zdrój-Medyka-Przemyśl-Arłamów-Ustrzyki Dolne-USTRZYKI GÓRNE

MAPA (całość MRDP)

GALERIA (z opisem, całość)

Dalej >>> 



Wychodzę na paluszkach z agroturystyki w Dołhobyczowie, żeby nie pobudzić śpiących gospodarzy, a na zegarku widzę godzinę 2:30. Dzisiaj w planach co najmniej Ustrzyki Dolne, a najlepiej Górne.

Ruszam drogami pogranicza, widzę łunę jakiegoś ukraińskiego miasta (chyba Szeptycki) – na szczęście to łuna oświetlenia ulicznego – a sam w totalnej samotności kręcę kilometry w kierunku ogromnego przejścia granicznego w Hrebennem.

W okolicy wsi Setniki robię skuchę nawigacyjną i nie jadę doliną rzeki Rzeczycy, tylko nieco wyżej. Kilometrowo nieco straciłem, ale temperaturowo zyskałem bo nadrzeczne mgły widziałem z góry, a nie wokół siebie.

W Machnowie Nowym jest już otwarty sklep, więc atakuję się śniadaniem w towarzystwie jednej z legend polskiego ultra, Wojtka Łuszcza. Ja mam dużo sera żółtego, Wojtek ma kiełbasę – wymieniamy się, bo wiadomo, że obce smakuje najlepiej 😂

Poranek jest bardzo rześki, grzejemy się we wnętrzu sklepu a do tego zostajemy podjęci herbatą z prywatnych zasobów pani ekspedientki. Super!

Najedzeni, ogrzani – tak to można podróżować. Ruszamy, nieco odjeżdżam Wojtkowi, ale jeszcze kilka razy będziemy się dzisiaj widzieć w drodze do Przemyśla. Potem już się nie zobaczymy.

Niebawem osiągam Lubyczę Królewską, potem widzę wielki plac budowy S17 przed Hrebennem i pobocze zastawione TIR-ami ze znaczkami UA.

Skręcam w boczną drogę i obieram kierunek na Horyniec Zdrój. Prowadzi do tego dalekiego uzdrowiska piękny zjazd, który pamiętam jako podjazd z zeszłorocznego Wschodu MRDP. W Horyńcu uzupełniam picie i jadę dalej.

Dołącza do mnie zawodnik, którego numeru niestety nie pamiętam i jedziemy sobie parę km razem. Jesteśmy tam spragnieni rozmowy, że przelatujemy jakiś zakręt – ja wyłączyłem nawigację w telefonie, bo widziałem u niego Garmina, a on pomyślał podobnie i wyłączył swoją 😂

To było koło Majdana Lipowieckiego; czy komukolwiek to coś mówi? 😉

W końcu odjechał do przodu, bo jednak jak SOLO, to SOLO.

Niebawem dotarłem do Wielkich Oczu na GreenVelo, potem była Korczowa i A4 a następnie Medyka w której poczułem upał. Szybko zaplanowałem odpoczynek w McD w Przemyślu, a że pora była obiadowa …

Minęła też 4 doba jazdy, licznik opiewał na 1240 km. Wjazd pod złote litery wymagał zjechania z trasy, ale że prowadziła ona bokiem Przemyśla, to nie były to dodatkowe km. No, może z jeden km.

Podczas obiadu główkowałem, czy ryzykować, poświęcić z dwie nocki i zredukować do absolutnego minimum spanie, jechać na chemii (Kofaktin Shot) i jeszcze powalczyć o limit, czy też skupić się na najważniejszym – przejechać w końcu całą trasę MRDP i zrobić życiówkę.

Oceniłem, że ryzyko kontuzji jest jednak duże i nie warte przegrania znowu całej imprezy. Swoją drogą, w roku 2017 Przemyśl opuszczałem po 3 dobach 10 godzinach jazdy na MTB Cube 26 cali, a teraz na wypasionym Treku po 4 dobach 2 godzinach. Ech, PESEL. Jestem przekonany, że na Treku w roku 2017 …, tak, tak 😊

Za Przemyślem pojawiło się pierwsze pchanie roweru, Aksmanice w pewnym momencie okazały się za duże na przełożenia 34x34. Poznałem dobitnie różnicę jak się robi Przemyśl na 500 km – patrz RAP, a jak na 1250 – MRDP. Jest różnica 😉

Potem był zjazd do Huwnik i zacząłem podjazd do Arłamowa. Znany, lubiany, długi i łagodny. Zjazd do Krościenka też bardzo lubię, zwłaszcza, że wszystko w końcu było jechane w dzień i przy pełnej widoczności.

Przeleciałem przez Ustrzyki Dolne, a że czas był dobry to ruszyłem do Ustrzyk Górnych, bo co jak co, ale miejsc noclegowych w tamtejszym Hotelu Górskim PTTK mogłem być pewny.
Mimo wszystko zadzwoniłem, aby zrobić rezerwację i usłyszałem, że recepcja jest czynna do 21, a potem to mogę sobie spać w hotelowym lobby. No i trzeba było nieco spiąć pośladki. Miałem nieco ponad 2 godziny na 30 km po jakichś tam górkach.

Lubię góry, także ruszyłem raźno i na punkcie widokowym nad Lutowiskami pozwoliłem sobie na przerwę z zapiekanką w dłoni. Zachód słońca był gratis.

Potem teren nieco się wypłaszczył, chociaż do Ustrzyk Górnych całkiem płasko nie jest i droga nieco się wznosi. Za dnia to wszystko lepiej widać. W Hotelu Górskim zameldowałem się o 20:20, dostałem zniżkę noclegową jako członek PTTK (na słowo, legitymacji nie miałem przy sobie) i ruszyłem do pokoju pod prysznic.

Zasypiając przypomniał mi się rok 2010, kiedy to w tym samym miejscu spałem po ukończonej swojej pierwszej edycji BB Tour. Wtedy to była meta, teraz do mety było daaaleko😊






Dane wyjazdu:
283.00 km 0.00 km teren
14:10 h 19.98 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy: m

MRDP - ETAP IV

Wtorek, 26 sierpnia 2025 · | Komentarze 0

Trasa: ZABUŻ-Terespol-Dorohusk-Zosin-Hrubieszów-DOŁHOBYCZÓW

MAPA (całość MRDP)

GALERIA (z opisem, całość)

Dalej >>> 



Budzę się o 1 w nocy jeszcze przed budzikiem, ale słysząc padający deszcz myślę sobie, że to jeszcze nie czas. Zamykam oczy, ale po chwili postanawiam sprawdzić, czy coś z fajnego lunch box’u przejdzie mi przez gardło. Próbuję pomidora i ogórka z chlebem w pakiecie z herbatą i czujnie siedzę przy drzwiach łazienki😉

Czujność nie jest potrzebna, więc powoli zaczynam się pakować , ładując resztę śniadania gdzie tylko się da. Mało jest tych miejsc, ale jakoś wszystko gniotę i jest OK.

Cisza za oknem mówi mi, że nie pada, więc szybko schodzę na dół mijając się z Dawidem Hornem (24), którego jeszcze kilka razy spotkam na trasie.

Ruszam w trasę, Dawid jedzie lekko za mną, zgodnie z regułami. Przez uśpione Podlasie, w ciszy i ciemnościach jedzie się dobrze, nic nie dolega, zajadam żelka i zastanawiam się, kiedy zacznie się podjazd z doliny Bugu. Trasa prowadzi przez nieznane mi miejscowości, kiedyś do Janowa Podlaskiego trasa MRDP prowadziła inaczej. Teraz widać nowe asfalty; Daniel zrobił dobre rozeznanie.

Mijam Janów i na horyzoncie pojawia się łuna oświetlonego Terespola, a tak naprawdę to tamtejszej granicy i drogi granicznej do przejścia w Kukurykach. Nad tą drogą prowadzi zdradliwy most w którym wąska opona może się zaklinować, więc trzeba uważać.

W Terespolu korzystam z drogi rowerowej, a potem już normalnie lecę na Kodeń. Ten Kodeń, w którym miałem spać poprzedniej nocy. Teraz jest rześki poranek z mgłami unoszącymi się nad granicznym Bugiem.

Na śniadanie w tamtejszym Domu Pielgrzyma jest jeszcze za wcześnie, więc jadę dalej. Aha, hotelowe śniadanie z Zabuża zjadłem już przed Terespolem – bez konsekwencji 😉
Zapasy jedzenia i picia uzupełniam w znanym mi sklepiku w Sławatyczach i jadę dalej na południe. Korzystam z drogi rowerowej prowadzącej szlak GV, bo asfalt ma ona nadal lepszy niż DW 816 z Terespola do Zosina. Ciekawe, czy za naszego życia doczekamy się tam całościowego remontu?

Niebawem osiągam Włodawę na 930 km trasy. W Lasach Sobiborskich po raz ostatni na następne prawie 1000 km (do Milówki) pada na mnie deszcz, dobra deszczyk. Mały i krótki. Niebawem też mija 3 doba jazdy a ja wtedy jestem w Woli Uhruskiej na 960 km.

Norma 320 km na dobę zrealizowana co do kilometra. Ale to oznacza, że nie mam zupełnie żadnego zapasu na góry. A w górach robić 320 km/dobę to potrafią tylko najlepsi, a ja musiałbym mieć rower elektryczny 😁

Za Wolą zaczynam sobie przypominać trasę zeszłorocznego RAP 1800, a zbliżając się do Dorohuska postanawiam zjeść tam obiad. Lokalsi coś mówią o Biedronce, jakieś dzieci wysyłają mnie do Żabki na hot-dogi, a ja tymczasem znajduję lokal ,,Dobra Micha” przy samym dworcu kolejowym. Kilkanaście stojących obok TIR-ów utwierdza mnie, że tutaj dobrze żywią, więc i ja próbuję.

Wjeżdża zupa pomidorowa, wjeżdża schabowy, wjeżdża zimne piwo bez procentów. Myślę sobie – jak rzygać to na bogato, a z Dorohuska pociąg na Warszawę w razie ,,W” jakiś jedzie. Naprawdę znowu myślałem o wycofie, jakbym nie mógł normalnie jeść.

Obiad zjadłem, poczekałem chwilę ze startem, porozmawiałem z przesympatyczną szefową tego lokalu i w końcu ruszyłem dalej.

Odliczam kilometry do Zosina, męczę się z asfaltem, zaraz potem go chwalę, bo raz jest łaciaty, a raz gładki. Wiem, że od Zosina do Hrubieszowa czeka na krajówka nr 74, która prowadząc na zachód będzie centralnie pod wiatr.

Tak też jest, do tego dochodzi spory ruch i cieszę się, jak w końcu osiągam Hrubieszów. To miasto wydaje się dobrym miejscem do spania, jest infrastruktura, ale jest też godzina 17 z minutami. To oznacza, że jak tutaj pójdę spać, to ruszę około północy, czyli z 6 godzin jazdy nocą. A w nocy to się śpi😉

Patrzę na mapę, gdzie by tutaj powalczyć o nocleg, skoro ten zaplanowany na tę noc w Przemyślu, jest za górami i za lasami – 200 km!

I widzę agroturystykę w Dołhobyczowie, malutkiej miejscowości z przejściem granicznym do Ukrainy.

Docieram tam bez kłopotów, chociaż droga od Hrubieszowa jest pagórkowata bo stopniowo oddala się od Bugu. Przy jednej z ulic wita mnie grupa kibiców krzycząc ,,Dawaj Marek, brawo!”, co ja kwituję jakże błyskotliwą odpowiedzią: ,,A skąd wy wiecie, jak mam na imię”? 😂🤦

Obiecuję im wrócić i porozmawiać, jeżeli okaże się, ze w agro nie ma dla mnie miejsca. Ponieważ jednak miejsce jest, to idę pod prysznic, a nie do tych niesamowitych ludzi, którzy sprawili mi taką wspaniałą niespodziankę. Z tego co słyszałem i czytałem potem, nie tylko mnie. Dzięki za wsparcie! 😍

Ja tymczasem robię sobie bicze wodne na obie nogi i to będzie od tej pory codzienna, świecka tradycja. Zapoczątkowana z sukcesem w zeszłym roku na RAP 1800.

Integracja z poduszką kończy ten dzień, ostatni dzień płaskiego jechania. Czas na góry!