INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 284.763 kilometry, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.91 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)

DO MRDP 2025 ZOSTAŁO



baton rowerowy bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Wpisy archiwalne w kategorii

WYCIECZKI >150

Dystans całkowity:42095.00 km (w terenie 2844.00 km; 6.76%)
Czas w ruchu:1892:19
Średnia prędkość:22.25 km/h
Maksymalna prędkość:67.00 km/h
Suma podjazdów:170027 m
Maks. tętno maksymalne:182 (97 %)
Maks. tętno średnie:143 (75 %)
Suma kalorii:845633 kcal
Liczba aktywności:192
Średnio na aktywność:219.24 km i 9h 51m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
194.00 km 15.00 km teren
09:44 h 19.93 km/h:
Maks. pr.:37.00 km/h
Temperatura:20.0
Podjazdy:791 m

ŻUŁAWY, POWIŚLE, KKE*

Piątek, 22 maja 2020 · | Komentarze 8

* - Kraina Kanału Elbląskiego.
Trasa: ELBLĄG-Jazowa-Lubstowo-Szawałd-Malbork-Piekło-Sztum-Licze-Prabuty-Dzierzgoń-Nowe Dolno-Żurawiec-ELBLĄG

MAPA

GPS

GALERIA (z opisem)



Bardzo okrężną drogą ruszyłem do Sztumu odwiedzić nieprzypadkowo w tym terminie grób mojej Mamy. I tak do Malborka miałem już 50 km, a na tablicy Sztum pojawiło się prawie 90 km. Normalnie byłoby 40-45 km :-)

Doskonała pogoda towarzyszyła mi na całej trasie, włącznie z odpowiednim wiatrem tam i nieco mniej odpowiednim z powrotem. Jak łatwo zobaczyć wracałem do Elbląga także mało oczywistą ze Sztumu drogą, bo przez … Prabuty. Doszły mnie bowiem wieści, że droga rowerowa Kwidzyn-Prabuty na którą wjechałem w miejscowości Licze została już ukończona. Pojechałem ją zatem przetestować, co widać dość szczegółowo w galerii.

Wcześniej wytrząsłem się na płytach i brukach Żuław Wiślanych przed Szawałdem, spojrzałem na puste okolice zamku krzyżackiego w Malborku, gdzie normalnie trwałby teraz sezon wycieczek. Potem dojechałem do Piekła omijając zniszczony asfalt przy Rezerwacie Przyrody Mątawski Las eleganckim skrótem terenowym wzdłuż Nogatu. Bez niepokoju przejechałem przez Piekło i zaraz w Białej Górze spędziłem trochę czasu analizując szerzej nieznane wrota, śluzę i jaz na Liwie, która tutaj uchodzi do Nogatu.

Tutaj pożegnałem się z Żuławami i zacząłem wspinaczkę na Powiśle. Przez Sztum, Postolin i Szadowo (wioska WOŚP) dotarłem do Licza, gdzie oględzinom poddałem nieczynny dworzec kolejowy na towarowej linii Prabuty-Kwidzyn. Potem był sympatyczny przelot równie sympatyczną drogą rowerową (formalnie ciągiem pieszo-rowerowym) do Prabut i tam pierwsze w tym sezonie lody na świeżym powietrzu.

Trochę czasu poświęciłem na wiadukty kolejowe w Prabutach i przy okazji odkryłem dobre miejsca do fotografowania/filmowania pociągów na magistrali warszawskiej. Kiedyś Was tam zaproszę na polowanie na Pendolino :-)

Z Prabut droga wiodła na Kamieniec Suski, ale jak po 4 km nowego asfaltu wrócił stary, łaciaty i dziurawy (taki był kiedyś na całym tym odcinku) to postanowiłem na Dzierzgoń pojechać sobie starym torowiskiem i drogami polnymi, które – byłem przekonany – będą lepsze niż asfalt MTB. No i tak faktycznie było. Szczegóły w galerii i na mapie.

W Dzierzgoniu zajrzałem po raz pierwszy na dawny dworzec PKP i ująłem fotograficznie św. Katarzynę (to tydzień pod jej patronatem, bo wcześniej było Braniewo i katarzynki) i ruszyłem na Bągart. W jego okolicach dostrzegłem ogromne dźwigi i początki stawiania wiatraków energetycznych. Mają stanąć giganty do 180 metrów wysokości!

Kawałek za Dzierzgonką spotkałem się z Andrzejem, który wyjechał mi naprzeciw na swojej nowej kolarce Fuji w stylu retro. Po zrobieniu samoobsługowych zakupów ekologicznego szczypioru, czosnku, że o rzodkiewce nie wspomnę,  jego błękitna maszyna cięła kilometry szybciej niż mój Cube i dlatego zupełnie padnięty z radością ujrzałem tablicę ELBLĄG.




Dane wyjazdu:
152.00 km 1.00 km teren
07:15 h 20.97 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:3.0
Podjazdy: m

SZTUM, KWIDZYN

Poniedziałek, 25 listopada 2019 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Jegłownik-Ząbrowo-Królewo-Klecie-Lasy-Łoza-Dąbrówka Malborska-Sztum-Postolin-Klecewko-Trzciano-Brokowo-Piekarski Młyn-Kwidzyn-Mareza-Ryjewo-Sztumska Wieś-Sztum-Kalwa-Tropy Sztumskie-Żuławka Sztumska-Markusy-Karczowiska Górne-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)



Tradycyjnie już odwiedziłem miejsca godne mojej pamięci i bliskie mojemu sercu w Sztumie i Kwidzynie. 

Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
345.00 km 4.00 km teren
14:10 h 24.35 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:-2.0
Podjazdy:1715 m

KSIĘŻYCOWA JASIENICA

Sobota, 23 listopada 2019 · | Komentarze 9

Trasa:WARSZAWA-Marki-Radzymin-Wołomin-Stare Grabie-Jasienica-Tłuszcz-Wyszków-Pułtusk-Przasnysz-Nidzica-Olsztynek-Ostróda-Miłomłyn-Małdyty-Krosno-Rzeczna-Bogaczewo-ELBLĄG

MAPA

GALERIA (z opisem)




Na mapie ulic Księżycowych widocznej u Roberta została jedna czerwona pinezka, oznaczająca ostatnią do odwiedzenia ulicę o tej nazwie. Ostatnią na dzień 23 listopada 2019 r. rzecz jasna – Fliker liczymy dalej na Ciebie :-)

Jako weterani różnych wariackich, ekstremalnych, oryginalnych i trudnych rowerowań postanowiliśmy tym razem podarować sobie odrobinę luksusu i tym razem ustawiliśmy trasę jazdy z wiatrem, czyli z Warszawy do Elbląga. Mój pierwotny plan był dokładnie odwrotny.

W cztery godziny dotarliśmy PKP do Warszawy Centralnej, skąd ruszyliśmy w listopadową noc, zimną i gwiaździstą, i nawet księżycową w kierunku ulicy Księżycowej, która znajduje się w Jasienicy Mazowieckiej obok Tłuszcza. Zaprowiantowaliśmy się kalorycznie w eleganckim Orlenie na Al. Solidarności i już byliśmy gotowi do nocnego podboju Mazowsza.

Ulica Radzymińska wyprowadziła nas ze stolicy, w Markach poczułem się jak u siebie (znalazłem swoje miejsce w życiu )a przed Radzyminem skręciliśmy na Wołomin dowiadując się jak silny i mocny wiatr będzie napędzał nas w drodze do Elbląga. Na razie jednak wiał w twarz i po dwukrotnym zdjęciu rękawiczek palce miałem już załatwione. Mam je bardzo mało odporne na niskie temperatury. A pancerne rękawice Chiba Alaska zostały w domu … Na szczęście jak na zamówienie wyłonił się Orlen w Tłuszczu, gdzie sprawność w dłoniach wróciła do normy.

Wcześniej, lekkim terenem przed Jasienicą, na którego piaskach lekko popływali sobie Robert i Krzysiek jadący na szosowych slickach wjechaliśmy prosto na ulicę Księżycową, gdzie obecnie stoi sobie aż jeden domek, a sama uliczka jest gruntowa.
Z Tłuszcza do Wyszkowa był najtrudniejszy nawigacyjnie odcinek, bo tutejsze drogi stanowiły dla mnie całkowitą nowość a jazda nocą w nowych okolicach zawsze niesie ryzyko nawigacyjnej skuchy. Jak już jednak dotarliśmy w okolice S8 przed Wyszkowem to sprawa znacznie się uprościła.

Tam przekroczyliśmy Bug i wskoczyliśmy na Orlen po kawę. Dochodziła 4 rano i pora była odpowiednia, aby przed zimnem poranka rozgrzać się, uzupełnić termos i odgonić sen. Od Wyszkowa do Pułtuska jechaliśmy jakąś absurdalnie długą prostą, na której panował ożywiony ruch TIR-ów w związku z objazdem spowodowanym remontem mostu na Narwi w Wierzbicy. Napędzani już wiatrem w plecy trzymaliśmy im koło. Prawie ;-)

W końcu pojawiło się na wschodzie jaśniejące niebo co oznaczało początek dnia i niespodziewanie niskie temperatury, nawet do -9 stopni. Wszystkie kałuże były całkiem zmrożone, w bidonie zrobiła się lodowa krupa i tylko termos dał radę. A mieliśmy jechać w odwrotnym kierunku … To byłaby masakra.

Przez Pułtusk przejechaliśmy bez postoju i zatrzymaliśmy się na śniadanie w podprzasnyskim Lesznie w otwartym sklepie spożywczym, a potem jeszcze poprawiliśmy na Orlenie w Przasnyszu. I już można było kręcić dalej. Jechałem Cube na oponach 2,1 i licznik pokazywał rzadko widziane u mnie prędkości w granicach 27-34 km/h. A na takich oponach to już bardzo rzadko.

Nic więc dziwnego, że Nidzica i wraz z nią pagórki warmińsko-mazurskiego województwa pojawiły się dość szybko. Zatrzymaliśmy się w przyjemnym wizualnie, przyjaznym rowerzystom (nikt nie robił problemów, że z rowerami weszliśmy do środka – żeby i one się ogrzały) i dobrym jakościowo przybytku o nazwie Cafe&Restaurant Biała u podnóża nidzickiego zamku krzyżackiego. Godzina była 11, więc w sumie nie wiem, czy jadłem II śniadanie czy może wczesny obiad :-). Wziąłem zestaw śniadaniowy i poprawiłem rosołem oraz żurkiem.

Dalsza jazda bez trzymanki wiodła już drogami technicznymi i starą DK7 wzdłuż S7. Towarzyszyło nam piękne słońce, znikomy ruch na drogach i całkiem ładne okoliczności przyrody. Szybko minęliśmy Olsztynek, pokonaliśmy największy podjazd na trasie czyli dolinę Drwęcy w Rychnowie i na chwilę zatrzymaliśmy się na Orlenie w Ostródzie. Dolałem herbaty do termosu i już można było jechać dalej. Teraz już dobrze, wręcz za dobrze znaną i przez to lekko nudnawą drogą przez Miłomłyn i Małdyty dojechaliśmy do Żuław Wiślanych, gdzie znowu zapadły ciemności, ale my już byliśmy prawie w domu.

Elbląg ujrzeliśmy o godzinie 19 i szybko udaliśmy się na zasłużony odpoczynek. Dzięki Panowie za wspólne kręcenie i pogaduchy. Łatwo nie było.




Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
162.00 km 30.00 km teren
07:40 h 21.13 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy:1694 m

SZLAK KANAŁU ELBLĄSKIEGO ELBLĄG-OSTRÓDA-ELBLĄG

Niedziela, 20 października 2019 · | Komentarze 8

Trasa: ELBLĄG-Komorowo Żuławskie-Węzina-Karczowizna-Jelonki-pochylnia Jelenie-pochylnia Oleśnica-pochylnia Kąty-Buczyniec-Marzewo-Małdyty-Liksajny-Miłomłyn-OSTRÓDA-Miłomłyn-Małdyty-Pasłęk-Bogaczewo-Komorowo Żuławskie-ELBLĄG

GPS (Elbląg-Ostróda)

MAPA

GALERIA (z opisem odcinkowym)







Czternastu bikerów ruszyło z elbląskiego ronda Kaliningrad na świeżo oznakowany szlak Kanału Elbląskiego Elbląg-Ostróda-Elbląg. Pomarańczowe znaki szlaku pięknie zaświeciły w świetle lampy błyskowej, bo są wykonane z folii odblaskowej, co na upartego umożliwia nawigację po szlaku także po zmroku.

Testerzy nowego szlaku Kanału Elbląskiego rekrutowali się nie tylko z Elbląga. Była bowiem z nami ekipa z Miłomłyna spod znaku Przystani na Wyspie, która jest miejscówką nie tylko dla wodniaków.

My jednak niebawem doczekaliśmy się klimatycznego wschodu słońca, który obserwowaliśmy z wiaduktu w Komorowie Żuławskim. Dotarliśmy tam jadąc szybkim tempem przez Gronowo Górne i Nowinę zahaczając w ten sposób o skraj Wysoczyzny Elbląskiej. Już za chwilę pedałowaliśmy po płaskich Żuławach Wiślanych w kierunku początku (końca) Kanału Elbląskiego. Do tego punktu znaki szlaku w Węzinie nakazują skręcić w prawo, na drogę z płyt betonowych ,,jumbo’’. Teraz przez 6 km czekały na nas drgania całego ciała spowodowane jazdą po dziurkowanych płytach. No, ale jak się chce zobaczyć wyjście Kanału Elbląskiego z Jeziora Druzno ;-).

W Karczowiźnie na chwilę pojawił się nowy asfalt i jest to najlepsze miejsce do bezpośredniej obserwacji Kanału Elbląskiego na tym odcinku. Dobra nawierzchnia sprzyja obserwacji ruchu na wodzie w trakcie sezonu.

Za chwilę przekroczyliśmy Kanał Elbląski mostem pamiętającym niemieckie czasy i dwukilometrową drogą szutrową dojechaliśmy do Jelonek. Tutaj grupa na skrzyżowaniu chwilę poczekała na emisariusza Krzysztofa, który pojechał sprawdzić czy lokalny sklepik jest otwarty, Wczesna pora i wolna niedziela dały dość oczywisty efekt :-)

Jadąc przez chwilę ścieżką rowerową wzdłuż drogi wojewódzkiej nr 527 mogliśmy ,,podziwiać’’ ultra wysoki krawężnik na przejeździe rowerowym przez tą drogę. Jest on jednak łatwy do ominięcia i to jest dobra wiadomość. Po drugiej stronie drogi także mieliśmy asfalt, którym niebawem dojechaliśmy do Kanału Elbląskiego rzucając okiem na miejsce odpoczynku przy samym moście.

Z mostu widać było już po prawej stronie pochylnię Jelenie w kierunku której znaki szlaku nas skierowały. Przypominam, że natomiast skręcając w lewo dojedziemy po około 1 km do pochylni Całuny, która jest pierwszą patrząc od strony Elbląga. Jest ona poza szlakiem, ale warto ją obejrzeć bo różni się systemem napędowym i koła wodnego tam nie zobaczymy.

My natomiast ponownie przywitaliśmy się na 6 km z płytami ,,jumbo’’ i ruszyliśmy na najciekawszy odcinek szlaku prowadzący w bezpośredniej bliskości kanału i pochylni. Szlak prowadzi przez pochylnię Jelenie, Oleśnica i Kąty i to na tej ostatniej zrobiliśmy sobie krótki postój. Tutaj też pożegnaliśmy się na dobre z betonowymi płytami i zamieniliśmy je na piękną, ale krótką asfaltową czerwoną drogę rowerową a potem na zwykły asfalt drogi wojewódzkiej 526.

Pochylnię Buczyniec zostawiliśmy z boku, bo szlak przez nią nie prowadzi, ale oczywiście osoby które jej nie widziały muszą na chwilę ze szlaku zjechać, aby obejrzeć Izbę Historii Kanału Elbląskiego, zajrzeć do maszynowni i sfotografować pomnik Steenkego.

Ekipa pokonała tymczasem dość długi podjazd i dotarła do skrzyżowania dróg na Lepno i na Marzewo. Zanim dotrzemy do Marzewa warto zatrzymać się na wspomnianym skrzyżowaniu i rzucić okiem na wiszący poniżej most Moniera, czyli zabytkowy (1894 r.) most z żelbetu, który jest najstarszą tego typu konstrukcją w Polsce północnej. Urokliwie wyglądają także dwa stateczki Cyranka i Cyraneczka stojące w sezonie na przystani nieopodal mostu (żeby je tam zobaczyć, trzeba być wcześnie rano, bo potem pływają po KE).

W Drulitach oko cieszy odnowiony już pałac w którym w sezonie mieści się restauracja. Jadąc zgodnie ze znakami szlaku za chwilę dojechaliśmy do Marzewa, skąd starą drogą krajową nr 7 (DK7), która obecnie jest cicha, pusta i wygodna zjechaliśmy do Karczemki, gdzie po kolejnym przekroczeniu Kanału Elbląskiego skręciliśmy w lewo na drogę techniczną wzdłuż S7. Jak to droga techniczna, poprowadzona jest ona bez niwelacji terenu co sprawia, że ma charakter interwałowy i można się na niej zmęczyć. Stara DK7 jest łatwiejsza pod tym względem, za to na technicznej spotkanie auta graniczy z cudem :-).

Już tylko kilka kilometrów dzieliło nas od Małdyt, gdzie grupa zatrzymała się pod zamkniętym Zajazdem Kłobuk, a najbardziej głodni udali się na miejscowy Orlen zapewne na hot dogi i zapiekanki. Tutaj do grupy dołączył Robert jadący z Ostródy, a w sumie z Warszawy (do Ostródy przyjechał PKP). Oczywiście zawrócił z nami do Ostródy :-)

Przejechaliśmy przez Małdyty i rozpoczęliśmy około 20 kilometrową jazdę terenową prawie do samego Miłomłyna. Do samoistnego piękna lasów Pojezierza Iławskiego dołączyło słońce niemrawo, a potem z pełną mocą wyglądające zza chmur i zrobiło się naprawdę zjawiskowo. Zdjęcia tradycyjnie nie oddają pełnego uroku. To był najładniejszy odcinek całej trasy, której całej widokowo ciężko coś zarzucić.

Czoło naszego peletoniku pomknęło do przodu, a ja z drugą grupą zatrzymałem się nad Kanałem Bartnickim (Duckim) gdzie zrobiliśmy sobie okolicznościową fotkę w tym ładnym miejscu. Za Kanałem Duckim leśna nawierzchnia ustąpiła bardzo staremu asfaltowi pokrywającemu płyty betonowe. Plusem takiej nawierzchni jest w zasadzie tylko to, że błoto to się na niej nie zrobi. Chociaż cały odcinek Małdyty-Miłomłyn jechaliśmy w warunkach mocno deszczowego tegorocznego października to nigdzie nawierzchnia nie sprawiła nam – jadących zarówno góralami, trekingami (ja na oponach 35 mm) jak i gravelami – problemów.

W Liksajnach zaszły spore zmiany w stosunku do przejazdu sprzed 2 lat. Pomost kąpielowy nad jeziorem Ruda Woda już nie straszy szczegółami konstrukcji a i ośrodek wypoczynkowy zyskał nową jakość. Zatrzymaliśmy się też przy moście nad przesmykiem łączącym jezioro Ruda Woda z Krebs przy którym w towarzystwie pomnikowego dębu stoi fragment pomnika oberlandzkich flisaków poległych podczas I wojny światowej.

Stąd było już niedaleko do Miłomłyna, gdzie dotarliśmy przez węzeł Miłomłyn Północ w ciągu drogi S7. W Miłomłynie jeden jedyny raz zjechaliśmy ze szlaku obejrzeć  Przystań na Wyspie, której właściciel Tomek kręcił z nami korbami od samego Elbląga. Klimatyczna miejscówka przypadła nam do gustu i myślę, że ognisko zimową porą jest pewne. A przede wszystkim miejsce jest warte odwiedzin od strony wody, bo szlak kajakowy Kraina Kanału Elbląskiego też posiada.

Po tej wizji lokalnej i odpoczynku wróciliśmy na ostatnie 13 km szlaku prowadzącego z Miłomłyna - po krótkim wyjeździe asfaltowym – szutrem dawnego torowiska kolejowego Ostróda-Miłomłyn.
Przed wjazdem na torowisko zauważyłem leżący w rowie słupek drogowy ze znakiem kierującym w lewo, poza asfalt. Został on wyrwany przez nieznanych sprawców chwilę po zabetonowaniu, a że w tym miejscu jego brak mógłby skutkować przejechaniem lewoskrętu, to wbiłem go z powrotem w ziemię.
Kilka kałuż sprawnie zostało ominiętych i długimi prostymi przemierzaliśmy ostatnie km trasy. Niebawem ukazała się naszym oczom niebieska tafla Jeziora Drwęckiego i to z obydwu stron. Był to znak, że jedziemy po grobli wykonanej w poprzek jeziora dla poprowadzenia linii kolejowej. Na moście nad przesmykiem zrobiliśmy ostatnie zdjęcie grupowe przed metą na bulwarze Jeziora Drwęckiego. Tutaj też spotkaliśmy Andrzeja, który szlak pokonał jadąc przed nami i ruszając z Elbląga 30 minut szybciej.

Dwa kilometry dalej, przy przystani pasażerskiej nasza jazda po szlaku Kanału Elbląskiego dobiegła końca. Przejechanie 85 km zajęło nam niecałe 6 godzin brutto. Teraz nadszedł czas na zasłużony odpoczynek oraz obiad. Jak na zamówienie w Ostródzkie odbywał się festiwal food trucków, więc ciężko było w tej sytuacji jechać na Orlen :-). Postawiliśmy na kuchnię tajską i ryż.

Po obiedzie grupa podzieliła się na podgrupy, koledzy z Miłomłyna wrócili swoim sposobem do siebie, część ekipy elbląskiej ruszyła w kierunku Elbląga asfaltem drogi technicznej wzdłuż S7 a ja wraz z pozostałą piątką zarządziłem odwrót torowiskiem do Miłomłyna i dalej już asfaltem. Powrót szlakiem do Elbląga nie wchodził bowiem – wbrew pierwotnym zamierzeniom – w grę, bo musicie wiedzieć, że całą trasę przejechałem z uszkodzoną przednią piastą w której kuleczki łożyska wydawały bardzo niepokojące odgłosy. Wolałem więc nie fundować jej zbytniego obciążenia, a takim jest jazda po nierównej nawierzchni.

Dlatego też gdy dotarliśmy do Miłomłyna, po drodze klejąc dętkę w rowerze Adama (przy okazji wyszło, że na wycieczkę trekingiem zabrałem ze sobą dętkę w rozmiarze 26 cali – sic!), gdzie ponownie zrobiliśmy zakupy w sklepie Olivia i popychani pięknym, południowym wiatrem ruszyliśmy do Elbląga w którym byliśmy o 17:20, czyli po nieco ponad 10 godzinach na trasie.

Dziękuję za tak liczny odzew na wezwanie i za wspólne kręcenie korbami. Szlak Kanału Elbląskiego Elbląg-Ostróda-Elbląg uważam oficjalnie za otwarty ;-)

Podsumowanie:


- nowy szlak Kanału Elbląskiego (KE) jest bardziej terenowy niż jego poprzednik  Elbląg-Iława,

- nowy szlak wykorzystuje istniejącą infrastrukturę drogową, prace przy nim polegały wyłącznie na wykonaniu oznakowania,

- nowy szlak prowadzi po drogach z małym lub bardzo małym ruchem samochodowym, największy ruch samochodowy można spotkać na odcinku Elbląg-Gronowo Górne-Elbląg

- na tym szlaku jest znacznie więcej możliwości podziwiania jezior wchodzących w skład KE niż na szlaku Elbląg-Iława,

- na szlaku występują wszystkie rodzaje nawierzchni (asfalt, szuter, płyty ,,jumbo’’, polbruk, płyty drogowe, kostka kamienna, bruk); najwięcej jest asfaltu (37 km), dróg gruntowych (30 km) i płyt ,,jumbo’’ (12 km),

- na szlaku nie ma długich podjazdów; do Ostródy zyskujemy wysokość, z Ostródy tracimy wysokość,

- nowy szlak jest krótszy niż Elbląg-Iława, idealny na dwudniową eksplorację,

- na szlaku spokojnie sobie poradzą rowery trekingowe, crossowe, gravelowe i oczywiście MTB. Z uwagi na 12 km płyt zalecam opony o szerokości minimum 35 mm w rowerze nieamortyzowanym, z amorem można pokusić się o 30 mm. Rowery powinny być wyposażone w przerzutki, bo to jednak Żuławy nie są i trochę podjazdów występuje,

- nowy szlak łączy się z innymi szlakami Krainy Kanału Elbląskiego co umożliwia łatwe komponowanie tras,

- na szlaku w sezonie nie ma trudności z zaopatrzeniem, obiadami czy noclegami,

- szlak jest oznakowany idealnie, posiadanie mapy jest obecnie niekonieczne,

- szlak omija dwie pochylnie, pominięcie Całun rozumiem z przyczyn logistycznych, pominięcia Buczyńca nie rozumiem; miejsce należy do kategorii ,,must see’’ z uwagi na najszerszą ofertę turystyczną,

- znaki szlaku malowane na drzewach nie są odblaskowe i jest ich - wg. mnie - zbyt dużo, lepsze byłyby drogowe lub z tworzywa na słupkach modrzewiowych z uwagi na lepszą widoczność nie tylko po zmroku, ale i w słońcu (te malowane zlewają się z tłem leśnego krajobrazu).

- nowy szlak jest pozycją obowiązkową dla rowerzysty przebywającego w Krainie Kanału Elbląskiego i naprawdę warto go przejechać.


Uwaga: Integralną częścią relacji jest fotorelacja w galerii!





Dane wyjazdu:
240.00 km 10.00 km teren
10:15 h 23.41 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:30.0
Podjazdy:1030 m
Rower:BOCAS

OLSZTYN, OLSZTYNEK

Wtorek, 11 czerwca 2019 · | Komentarze 6

Trasa: ELBLĄG-Pasłęk-Godkowo-Miłakowo-Świątki-Barkweda-Dywity-Olsztyn-Stawiguda-Olsztynek-Ostróda-Miłomłyn-Małdyty-Pasłęk-ELBLĄG

GPS

MAPA

GALERIA (z opisem)




Przydarzyła się konieczność wyjazdu do Olsztyna, więc zabrałem się rowerem, bo po co przegrzewać się w pociągu. Znacznie lepiej wieje na rowerze :-). Do Olsztyna o poranku faktycznie było to chłodzenie, natomiast po południu to było lanie litrów wody w siebie i na siebie, a chłodzenie odbywało się na klimatyzowanych stacjach benzynowych w Ostródzie i Pasłęku.  

Rowerowym celem podróży było sprawdzenie dróg serwisowych wzdłuż nowej S51 z Olsztyna do Olsztynka. Temat sprawdziłem dogłębnie, bo na tym odcinku zajrzałem nawet pod wiadukt przed Ameryką, gdzie w cieniu i chłodzącym przeciągu musiałem wymienić dętkę. W starej  bowiem łatka się odkleiła - chyba pod wpływem upału?

Od Olsztynka leciałem z wiatrem w plecy i to było dobre, chociaż zdradliwe. Krem z filtrem 50 oraz moczona regularnie bandana ogarnęły temat.

Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
212.00 km 10.00 km teren
10:15 h 20.68 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:18.0
Podjazdy:856 m

GV RZESZÓW-SANDOMIERZ + MARKOWA

Środa, 1 maja 2019 · | Komentarze 0

Trasa: RZESZÓW-Łańcut-Markowa-Łańcut-Leżajsk-Rudnik nad Sanem-Ulanów-Radomyśl nad Sanem-SANDOMIERZ

GALERIA (z opisem)

>>>Dalej >>>




Drugiego dnia mieliśmy zaplanowany najdłuższy przejazd na tegorocznym GreenVelo z Rzeszowa do Sandomierza z odbitką do Markowej zobaczyć Muzeum Rodziny Ulmów, które jest 10 km poza GV. Prognozy pogody były na dzisiaj lepsze, no ale cóż – górki zostały już za nami. Czekała nas jazda po płaskim, bez większych szans na spektakularne widoki.

Rzeszów opuściliśmy bez trudności, kierując się na Łańcut z jego sławnym zamkiem, który już kiedyś miałem okazję obejrzeć w środku. Teraz to byłoby trudne z uwagi na remont elewacji i wnętrz. Skupiliśmy się na podziwianiu parku oraz już odnowionych elementów. 

Dalsza droga to 10 km odbitka do Markowej, gdzie zajrzeliśmy przez płot do skansenu oraz obejrzeliśmy z zewnątrz Muzeum Ulmów oraz sad pamięci. Następnie wróciliśmy do Łańcuta i na GV.

Kolejnym miastem na szlaku był Leżajsk, gdzie zajrzeliśmy w okolice grobu cadyka Elimelecha, sprawdziliśmy IT mieszącą się w stylowym budynku Muzeum Ziemi Leżajskiejoraz obejrzeliśmy bazylikę ojców bernardynów. Nie zapomnieliśmy także o czymś dla ciała i dlatego odwiedziliśmy wyszynk pod nazwą ,, Gospoda u Więcławów’’.

Dalsze kilometry prowadziły przez królestwo wikliny w dolinie dolnego Sanu, które za swoją stolicę obrało Rudnik nad Sanem. W tej miejscowości jest zgromadzone co najmniej kilkanaście form przestrzennych, które są wykonane nie jak w Elblągu z metalu, ale z wikliny właśnie. Niektóre całkiem ogromne. 


Chwilę potem zjawiliśmy się w Ulanowie, gdzie rzeka Tanew uchodzi do Sanu i jest tak zrobiony punkt widokowy.

A potem już nie działo się zupełnie nic ciekawego, szlak GV jest poprowdzony licznym ciągami pieszo-rowerowymi na których w realiach weekendu majowego bawiły się dzieci, stały samochody, jeździły rowery, hulajnogi i rolki. Pewnym urozmaiceniem była deszczowa chmura o której krawędź zahaczyliśmy.


W końcu ujrzeliśmy długo wyczekiwany Sandomierz. Zrobiłem fotografię dworca kolejowego, którego telewizyjny widok zalanego wodami Wisły w 2010 roku miałem przed oczami. Następnie zaczęliśmy szukać noclegu, bo godzina była już późna (po 19). Ostrzegano mnie, że akurat tutaj możemy mieć problemy z noclegiem w majowy weekend i kilka pierwszych telefonów faktycznie potwierdzało ten stan rzeczy.


Wdrapaliśmy się na rynek Starego Miasta i tam dostrzegłem baner z telefonem do wolnych pokoi. Cena za eleganckie mieszkanie z aneksem kuchennym i śniadaniem na dole w restauracji była mało promocyjna (350 zł), ale nie czas było wybrzydzać. Miejscówka pod względem lokalizacji była za to absolutnie rewelacyjna. Z widokiem na ratusz z pokojowego okna.

Po zakwaterowaniu udaliśmy się na krótkie zwiedzanie, bo staranniejsze przyjrzenie się miastu Ojca Mateusza zaplanowałem na jutrzejszy poranek.


Atrakcjami tego odcinka są:

-
Rzeszów,
-
zamek w Łańcucie,
-
Markowa (poza GV)
-
pałacyk myśliwski w Julinie
-
Leżajsk,
-
Rudnik nad Sanem,
- Ulanów,
- Sandomierz.

W galerii widać wszystkie rodzaje nawierzchni jakie spotkaliśmy wraz z opisem odcinkowym. Pełen komfort zapewnia rower MTB na oponach rzędu 2 - 2,2 cala (u mnie Smart Sam 2,1) i działający amortyzator. Przeważają nawierzchnie asfaltowe różnej jakości. 





Dane wyjazdu:
152.00 km 0.00 km teren
06:05 h 24.99 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:845 m

KRAINA KANAŁU ELBLĄSKIEGO

Sobota, 30 marca 2019 · | Komentarze 2

Trasa: ELBLĄG-Pasłęk-Małdyty-Miłomłyn-Ostróda-Miłomłyn-Małdyty-Krosno-Rzeczna-Bogaczewo-ELBLĄG

GALERIA (z opisem)





Na kolejne szkolenie przewodników po krainie Kanału Elbląskiego pojechałem już jak Pan Bóg przykazał rowerem. Należało bowiem maksymalnie wykorzystać świetną pogodę oraz fakt, że w samochodzie do Ostródy miejsc nie było ;-). O poranku zabrał się ze mną jeszcze Roberto dotrzymując mi towarzystwo do Sopli za Małdytami i realizując w ten sposób  swoją setkę w drodze na Księżyc. 

Szkolenie rozpoczęło się od krótkiej prezentacji Piotra Lisowskiego oraz Krzysztofa Kowalczyka w ostródzkim Centrum Użyteczności Publicznej. Z Ostródy po atrakcjach powiatu ostródzkiego i elbląskiego poruszaliśmy się autobusem, a odcinek od pochylni Kąty do pochylni Jelenie (ok. 6 km) przemierzyliśmy piechotą, co zdarzyło mi się po raz pierwszy i pewnie ostatni. Nie da się jednak ukryć, że był to wzorcowy dzień tak lubianej przeze mnie zrównoważonej mobilności. Super! 

Odwiedziliśmy śluzę w Miłomłynie wraz z punktem zerowym, pochylnie od Buczyńca do Jeleni, Pasłęk i Sople. W Pasłęku celem wizyty był kościół św. Bartłomieja z organami Hildebrandta, oryginalnym cudem sztuki barkowej sprzed 300 lat. Opowiadał nam o nich z pasją charyzmatyczny organista Pan Jacek Matukiewicz. Niesamowity człowiek bardzo pasujący do równie niesamowitego instrumentu.

Byłem tak po raz pierwszy. Tak samo po raz pierwszy miałem okazję widzieć z zewnątrz i wewnątrz dwór w Soplach. Obiekt znajduje się tylko 200 metrów od starej DK 7 i doprawdy zabawne, że przez lata jeżdżenia tą drogą, nigdy tam nie zajrzałem. W dworze jest hotel i restauracja, która podjęła nas dobrym obiadem. 

To było też ostatni punkt programu po którym wróciliśmy do Ostródy, gdzie czekał na mnie mój dwukołowiec. Popychany lekkim wiatrem z kierunków południowych szybko łyknąłem 73 km kilometry dzielące mnie od domu, do którego dotarłem już po zmroku. 

Dziękuję Pani Stanisławie Pańczuk Prezes Stowarzyszenia Łączy Nas Kanał Elbląski LGD w Elblągu za możliwość wzięcia udziału w warsztatach.

Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
408.00 km 3.00 km teren
19:07 h 21.34 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:1.0
Podjazdy:850 m
Rower:BOCAS

KSIĘŻYCOWO DO WARSZAWY

Niedziela, 25 listopada 2018 · | Komentarze 5

Trasa: ELBLĄG-Dzierzgoń-Susz-Kisielice-Radzyń Chełmiński-Golub Dobrzyń-Obrowo-Płock-Sochaczew-Stare Babice-WARSZAWA

GPS

MAPA

GALERIA ( z opisem)




Ulice Księżycowe mnożą się jak grzyby po deszczu i pewnie jeszcze długo będą pączkować w różnych miejscach Polski. Tymczasem pojawiły się dwie idealnie położone – no, prawie idealnie – na trasie mojego służbowego wyjazdu do Warszawy.
Do Warszawy przez Obrowo i Stare Babice zapewne nikt z Was jeszcze nie jechał i szczerze sądzę, że jechać nie będzie :-). Hasło wyjazdu rzuciłem księżycowemu chłopakowi z Bikestats i padło ono na podatny grunt.

Tak więc ruszyliśmy w niedzielę około 10:20 w szarą, wilgotną i chłodną scenerię Żuław Wiślanych. Psa by nie wygonił, no ale my psy nie jesteśmy. Zaraz za Elblągiem zaczął kropić deszcz, który z różnym nasileniem padał do Żuławki Sztumskiej, gdzie przeszedł w śnieg z deszczem – na szczęście bardzo słaby. Po wspięciu się z Żuław na Pojezierze Iławskie pogoda się ogarnęła i momentami widzieliśmy przebłyski słońca i błękit nieba. A że wiatr też zaczął nam sprzyjać i jechało się zupełnie miło.

Przez Dzierzgoń dotarliśmy do Susza, gdzie w smacznie i ekonomicznie żywiącej Restauracji Warmianka (sic!) osuszyłem ciuchy i najadłem się makaronu z trzech zup. Roberto zawinszował sobie karkówkę. Po godzinnej nasiadówce ruszyliśmy w kierunku chylącego się ku końcowi dnia i przez Kisielice – z tankowaniem napojów na lokalnym Lotosie - dotarliśmy do Łasina.

Tam zjechaliśmy z krajowej 16, która w niedzielne popołudnie była całkiem przyjemna do jazdy rowerami i skierowaliśmy się na Radzyń Chełmiński. Monumentalny zamek krzyżacki, pamiętający czasu założyciela Elbląga Hermanna von Balka, w tej miejscowości jest w dość słabej kondycji, ale że był iluminowany to spróbowałem wykonać nocną fotografię za pomocą smartfona. Normalny aparat bowiem został w domu, nie wiedzieć czemu :-). Słaby efekt słabego aparatu widać w galerii.

Za chwilę jechaliśmy obwodnicą Wąbrzeźna przy której umiejscowiony jest Orlen, na którym uzupełniłem zapas herbaty w termosie bo nocka zapowiadała się długa i chłodna. Trzymaliśmy kciuku, żeby wilgoć widoczna miejscami na asfalcie nie zaczęła zamarzać, bo wtedy zaczęłaby się piesza część wycieczki. A tego chcieliśmy bardzo uniknąć.

Kolejny postój to nocna wizyta na zamku krzyżackim w Golubiu-Dobrzyniu, który wieczorową porą widziałem po raz pierwszy. Lekko przegapiwszy wjazd na dziedziniec, zafundowaliśmy sobie wspinaczkę po schodach – ot, tak dla urozmaicenia i zatrudnienia innych mięśni tych samych nóg.

Brama zamku była otwarta i weszliśmy do środka sprawdzając, że zamkowa restauracja jest czynna do 19:00 (była 19:01), ale wystawa narzędzi tortur jest nadal dostępna. Szczególnie ciekawie prezentowało się krzesło nabite gwoźdźmi w każdej możliwej konfiguracji, dla zachowania komfortu skazańca rzecz jasna ;-). To ja już wolę wąskie siodełko.

W Golubiu nie wiedzieć czemu, spodobał nam się kierunek jazdy na Rypin, co poskutkowało 2 km gratisem, kiedy już się zorientowaliśmy, że to zupełnie nie ten kierunek. Dalsza jazda przebiegała drogami znanymi z tego maratonu aż dotarliśmy do krajowej 10 w miejscowości Dobrzejewice.

Tutaj nastąpił – po 180 km - radykalny zwrot kierunku naszej jazdy na południowo-wschodni i związana z tym zmiana wiatru ze sprzyjającego na coraz mniej sprzyjający, aż wreszcie w klasyczny ,, w mordewind’’.
Do tego doszła krajowa 10 z dość masowymi ruchem towarowym. Ma ona na tym odcinku (Dobrzejewice-Lipno) szerokie pobocze, niestety często zanikające w wyniku utworzenia licznych lewoskrętów. Takie zwężenia były szczególnie niebezpieczne dla nas, gdy w z tyłu pojawiał się TIR, któremu w takim miejscu całkowicie blokowaliśmy drogę.

Po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się w Obrowie, ale jeszcze nie na Księżycowej, ale na Orlenie bo czas na kolację był idealny. Robert zamówił hot-doga, ja też zjadłem ten specjał kuchni podróżniczej oraz zabrałem się do konsumpcji dwóch rogali 7days . Potężnie kaloryczne i kompletnie niezdrowe są przydatne podczas długich tras i tylko wtedy ;-).

Po konsumpcji pojechaliśmy na obrowską ulicę Księżycową, która tabliczki jeszcze się nie doczekała. OD czego jednak satelity, GPS, nawigacje i księżycowy nos Roberta. Księżycowa nie miała żadnych szans na ukrycie.
Po jej odnalezieniu wróciliśmy na DK 10 i przez prawie 40 km jechaliśmy nią do Lipna, gdzie skręciliśmy na Płock. Zignorowaliśmy znaki objazdu z powodu remontu nie wiadomo czego (mieliśmy tylko nadzieję, że to nie most nad jakąś szeroką rzeką) i po odwiedzeniu lokalnego komisariatu ze stylowym stojakiem rowerowym w którym policjanci niewiele wiedzieli w temacie remontu popedałowaliśmy dalej.

Po dość ruchliwej DK10 jazda zamkniętą drogą była cicha i przyjemna, ale jak to u mnie, jak jest za cicho to zaczyna się pojawiać senność. Roberto też tak jakoś zaprzestał gadki i jechał sobie wygodnie w tunelu za mną :-).
Niebawem dotarliśmy do remontowanego odcinka Lipno-Kamień Kotowy charakteryzującego się nówka asfaltem i pełną przejezdnością. Elegancko, tylko co z tego jak wiatr spowalniał nas mocno.

Jak tylko wyłoniła się stacja paliw Huzar w Sikórzu to zapodałem w siebie kawę i w ten prosty sposób zapewniłem sobie spokojną i bezsenną jazdę do samego rana (było około 2 w nocy). Chwilę potem zobaczyliśmy wielką łunę świateł odbijającą się na chmurach i było wiadome, że jesteśmy u bram Płocka a konkretnie rafinerii Orlenu w tym mieście. Zaproponowałem bliskie odwiedziny tego giganta, który w nocy przypomina ogromną stację kosmiczną, jak – nie przymierzając daleko – na Księżycu ;-).

Wymagało to około 2 km odbicia i już mogliśmy przyjrzeć się znacznie większym instalacjom niż w wielokrotnie widzianym Gdańsku. Była też przy płocie stacja paliw, która stała tak blisko, że chyba miała bezpośrednie podłączenie do rafinerii. Ale że nie miała miejsc siedzących, to zrezygnowaliśmy z jej usług przewidując, że w mieście-centrali Orlenu ich stacji znajdziemy sporo i to w wyższym standardzie obsługi. O jak żeśmy się pomylili …

Pędząc elegancką trzypasmówką (DK60) minęliśmy ze dwa Orleny, w tym jeden nieczynny, żeby w końcu wylądować w Circle K, czyli na dawnym Statoilu. Wlałem tam w siebie kaloryczne cappuccino i nową herbatę do termosu i tak przygotowany mogłem przekraczać Wisłę. W okolicy tej stacji jest i McD oraz KFC, ale o 3 w nocy śladów życia tam brakowało.
Jadąc dalej krajówką dotarliśmy do nowej przeprawy nad Wisłą w postaci mostu wantowego, będącego niezwykle ambitną konstrukcją inżynierską. Nie korzystaliśmy z niego w roku podczas tej epickiej jazdy, dlatego trochę żałuję że debiut przypadł w nocy.
Nocne ciemności nie przeszkodziły, na szczęście, w zobaczeniu bardzo szerokich szczelin dylatacyjnych, które zagroziły naszym wąskim oponom (35 mm i 25 mm Roberta). Skuteczne hamowanie i ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem zapobiegły takiej glebie, po której już nic by nie było takie samo. Musieliśmy kilkakrotnie zejść z rowerów i je przeprowadzić. I weź tu człowieku, bądź senny …

Za Wisłą droga prowadziła wzdłuż rzeki, ale na szczęście gołoledź nie występowała. Odliczałem już godziny do świtu, bo ciemności w ilości 15 godzin (16-7 rano) to się mogą znudzić każdemu. Zatrzymaliśmy się jeszcze na stacji w Iłowie, gdzie uzupełniłem napoje.
Powoli budziły się do życia okoliczne wioski i ruch zaczął się zagęszczać. Niebawem mieliśmy dotrzeć do DK 50, czyli sławnej obwodnicy Warszawy dla TIR-ów. A że weekend już się skończył, to po jej zobaczeniu na rondzie w Ruszkach, momentalnie zmieniłem koncepcję jazdy do Sochaczewa. Pojechaliśmy bocznymi drogami, bo życie mamy tylko jedno :-)

Sochaczew zastaliśmy w porannym szczycie komunikacyjnym, czyli koncertowo zatkane co nam pasowało. Sprawnie meandrując między samochodami dotarliśmy do czynnego już McDonaldsa przy DK 92 i podczas godzinnego postoju zjedliśmy śniadanie.
Jadąc dalej wykorzystaliśmy szerokie pobocze tej krajówki, ale gdy się ono skończyło (na chwilę, co potem zobaczyłem) zwątpiłem w swoje szanse i w kierunku Starych Babic ruszyliśmy nieco gorszymi asfaltami, ale w ciszy i pustce. Przy okazji zobaczyłem fabrykę batonów Mars i Snickers oraz innych wynalazków.

Końcówka jazdy to pokręcona jazda w okolicach Puszczy Kampinoskiej i dłużące się kilometry do Starych Babic. To także zaproszenie dla liderki Bikestats – Elizy, do Cukierni Czubak w Starych Babicach na tradycyjne pączki. Ale że dziewczyna miała akurat problem z pralką i jeszcze większy z mechanikiem, to i pączki muszą poczekać na inną okazję.

Tymczasem należało odnaleźć ulicę Księżycową w Starych Babicach, które wreszcie pojawiły się na horyzoncie. Poszło nam to szybko i sprawnie, bo raz że dzień, a dwa to była tabliczka nie pozostawiająca wątpliwości, że to tu.

Pamiątkowa fotka i już ruszaliśmy dalej, do wspomnianego Czubaka. Paczki z ajerkoniakiem były pierwsza klasa, firmowy kajmak już nie. Teraz w rolę przewodnika i żywej nawigacji wcielił się Robert znający dobrze Warszawę, do której wjechaliśmy ulicą Górczewską. Więcej ulic nie pamiętam.

Nadszedł czas znalezienia miejsca noclegowego, obiadu i fotki pod Kolumną Zygmunta III Wazy, czyli jednego z miejsc proponowanego lądowania na zakończenie księżycowej wędrówki.

Po zasłużonym odpoczynku Robert ruszył o 5 rano na Radom, a ja PKP do Elbląga. Życie :-)




Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
184.00 km 0.00 km teren
08:05 h 22.76 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:5.0
Podjazdy:560 m
Rower:BOCAS

SZTUM, KWIDZYN

Niedziela, 4 listopada 2018 · | Komentarze 3

Trasa: ELBLĄG-Markusy-Żuławka Sztumska-Szropy-Koślinka-Sztum-Postolin-Watkowice Małe-Tychnowy-Kwidzyn-Mareza-Kwidzyn-Prabuty-Rodowo-Dzierzgoń-Gronowo Elbląskie-Jegłownik-ELBLĄG

MAPA

Tradycyjnie, jak co roku, odwiedziłem miejsca bliskie mojemu sercu w Sztumie i Kwidzynie. Na trasie towarzyszył mi Roberto lekko męcząc kolarzówkę na słabiutkich asfaltach różnych dróg wojewódzkich, powiatowych i gminnych. 
Wyborcza niedziela sprawiła, że tempo jazdy było mimo wszystko szybkie, żeby zdążyć spełnić obywatelski obowiązek co udało się spokojnie osiągnąć pomimo kontroli policyjnej za Dzierzgoniem i mało sprzyjającego wiatru od wschodu.

Tym razem galerii brak, wszystkie fotki poniżej. 



1. Czasami pytacie się po co wstawać tak wcześnie i jechać w dal. Właśnie dla takich widoków ...




2. Wycieczka bez pociągu się nie liczy ;-)


3. Balewska Karkonoska w miniaturze :-). Ktoś wie jak drogowcy oficjalnie liczą te procenty???


Robert dał radę - atak poszedł z blatu :-)


Kategoria WYCIECZKI >150


Dane wyjazdu:
178.00 km 0.00 km teren
10:29 h 16.98 km/h:
Maks. pr.:55.00 km/h
Temperatura:15.0
Podjazdy:1424 m

MARATON PÓŁNOC-POŁUDNIE - POWRÓT

Środa, 19 września 2018 · | Komentarze 2

Trasa: BUKOWINA TATRZAŃSKA-Łysa Polana-Bukowina Tatrzańska-Nowy Targ-Rabka Zdrój-Myślenice-Lanckorona-Kalwaria Zebrzydowska-Skawina-KRAKÓW

GPS

MAPA

GALERIA (z opisem)




Do Krakowa ruszyłem ze schroniska Głodówka na … południe. Zanim bowiem obrałem kierunek północny, pojechałem w kierunku wjazdu na drogę do Morskiego Oka zobaczyć sławny szlaban. Towarzyszył mi na tym fajnym zjeździe wizerunek dymiącego jak wulkan Hawrania. W Łysej Polanie poza szlabanem ujrzałem tłumy pieszych i rzędy samochodów na parkingu i poboczach. Co tutaj się musi dziać w wakacje?

Zarządziłem czym prędzej odwrót i zaglądając jeszcze za Białkę 200 metrów na Słowację rozpocząłem wspinaczkę z powrotem do Bukowiny Tatrzańskiej. Po wdrapaniu się w okolice schroniska rozpoczął się zjazd przez Bukowinę.
Zajrzałem do najsłynniejszego miejscowego hotelu, ale tylko po to aby porozmawiać z bankomatem, co wymagało niemałego zjazdu i takiegoż podjazdu. Wypłacona kasa na podjeździe bardzo ciążyła ;-).

Zaprowiantowałem się na nocną jazdę i zatrzymując się kilka razy na robienie zdjęć pomknąłem w dół opustoszałą drogą. Wstępny plan jazdy zakładał poruszanie się do Nowego Targu DK 49, a potem zakopianką do Chabówki i przez Rabkę dalej DK 7 do Myślenic. Stamtąd zaś już za dnia zamierzałem odwiedzić Kalwarię Zebrzydowską i do Krakowa dotrzeć Wiślaną Trasą Rowerową. Interesowało mnie bowiem obejrzenie powstającej S7 ze szczególnym uwzględnieniem wjazdu do długiego tunelu pod Luboniem. Słusznie zakładałem, że legendarnie niebezpieczna, zakorkowana i wąska zakopianka w nocy będzie dla mojego roweru w sam raz szeroka i pusta.

W sporym ruchu dotarłem za to do Nowego Targu i na rynku przy pomniku barana i owcy o nazwie ,,Dialog’’ stanąłem na kolację w Bistro Toscana. Zamówiłem typowe danie regionalne z Podhala, czyli tunezyjską szakszukę. Dobra była! Poprawiłem kawą i byłem gotowy do drogi. Drogi pod górę, bo z doliny Dunajca inaczej się nie da.

Prosta jak strzała dwujezdniówka wyprowadziła mnie z miasta i rozpoczął się podjazd (już jednojezdniowy), na szczycie którego całe miasto było widać jak na dłoni. Widać też było gwiaździste niebo z łysym w roli głównej i rozleniwiającą temperaturą około 15 stopni. Ech, żeby tak było ciepło jak zjeżdżałem z Krowiarek.

Na zjeździe z Rdzawki do Chabówki obejrzałem iluminację zabytkowego kościółka na Obidowej. Urzekająco piękna konstrukcja z drewna także nocą prezentuje się doskonale. Dojście do niej wymagało skakania przez bariery energochłonne dwujezdniowej już w tym miejscu zakopianki.
Dalszy dynamiczny zjazd doprowadził mnie do skrzyżowania na Rabkę Zdrój i ruszyłem w kierunku uśpionego uzdrowiska, dobrze poznanego podczas pieszych wakacji rodzinnych. Przejechałem koło Muzeum im. Władysława Orkana mieszczącego się w pięknym i iluminowanym drewnianym kościele.

Z Rabki wydostałem się na skrzyżowanie DK 7 i DK 47, które obecnie wygląda niepozornie, ale niebawem nabierze ogromu. Natomiast w okolicach Skomielnej Białej już dostrzegłem zarysy gigantycznych filarów na których opierać się będą estakady S7 i widziałem też wjazd do tunelu.

Niezłe wrażenie wywołała pracująca na trzy zmiany baza materiałowa Astaldi. Oświetlona jak stacja kosmiczna na Marsie ;-). Robiąc tą fotkę stałem dokładnie nad wjazdem do tunelu.
Od Skomielnej rozpoczął się długi zjazd do Lubnia w dolinę rzeki Raby, gdzie pożegnałem się z zakopianką i od teraz jechałem już drogami technicznymi przy niedawno otwartym odcinku S7. Tutaj, na odcinku do Myślenic widziałem 1 (słownie: jeden) samochód. Miło było go spotkać , tak w ramach urozmaicenia :-). W Lubniu dłuższą chwilę poświęciłem lokalnemu kościołowi, elegancko iluminowanemu. W Pcimiu zatrzymałem się na Orlenie, aby sprawdzić czy nie spotkam przypadkiem prezesa tej firmy, który wiele lat był tutaj wójtem.

Ekspresowa S7 cały czas biegła tuż przy drodze którą ja jechałem i mogłem zauważyć, że i tam dużego ruchu nie było. W Stróży lekko zamotałem się nawigacyjnie, bo kontynuacja odcinka w kierunku Myślenic była nieco ukryta między budynkami i za pierwszym razem w nią nie trafiłem.
Dalej było już OK i o godzinie 3 pojawiłem się w Myślenicach. Chwilę pokręciłem się po miasteczku i ruszyłem na zachód w kierunku Lanckorony i Kalwarii Zebrzydowskiej. Atrakcje i ciekawostki drogowe miałem za sobą, nadszedł czas na doznania innego rodzaju.
Droga zaczęła się lekko wspinać, co było miłą odmianą po kilometrach zjazdów i jazdy doliną Raby. W Lanckoronie poczułem nieprzepartą potrzebę snu, więc z nią nie walczyłem i zaległem na przystanku autobusowym. Ze snu obudził mnie o właściwej porze mieszkaniec, który przyszedł na autobus. Wypadało podziękować i ruszyć dalej :-).

Klimatyczny rynek w Lanckoronie wyłożony dużymi kamieniami (i otoczony drewnianymi domami) wprawił moją pękniętą obręcz w stan szoku, ale dała sobie z nim radę. Mavic robi naprawdę dobre felgi! A że lokalny sklep był już czynny (5 rano), to urządziłem sobie śniadanie.
Już tylko rzut kamieniem dzielił mnie od Kalwarii Zebrzydowskiej, przy której pierwszych kaplicach pojawiłem się o 6 rano. O Sanktuarium można napisać wiele, zainteresowani tym miejscem wszystko znajdą w sieci. Dla mnie wszystko ułożyło się idealnie, bo wschód słońca pięknie rozjaśnił na moich oczach wschodnią ścianę bazyliki.
Spędziłem w tym miejscu, wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako jedyna kalwaria na świecie, dobrze ponad godzinę czasu i naprawdę warto było.

Dalsza droga prowadziła w dolinę Wisły wzdłuż linii kolejowej. Nocna jazda bez blachosmrodów była już wspomnieniem, dlatego też dość szybko ewakuowałem się z ruchliwej o poranku DW 953 i odbiłem w kierunku promu w Czernichowie.
Przed nim wjechałem na Wiślaną Trasę Rowerową (WTR) elegancko wyasfaltowaną na wale Wisły. Nie tak jak w kujawsko-pomorskim. Sam prom też obejrzałem, chociaż głębokość Wisły w tym miejscu – jak powiedział mi pracownik – to 1,2 metra, które można by pokonać z rowerem nad głową.

Że jednak powoli zbliżała się chwila odjazdu pociągu z Krakowa zawróciłem do WTR i nią pojechałem w kierunku Krakowa. Oznakowanie trasy niebawem zaczęło płatać figle nawigacyjne, bo raz było a raz nie. Umówmy się jednak, że jadąc wzdłuż rzeki trudno się zgubić, a i kominy Skawiny też były dobrymi znakami orientacyjnymi.
Niebawem ukazał się klasztor w Tyńcu u podnóża którego WTR prowadzi. Niemiłą niespodzianką dla moich slicków oraz pękniętej obręczy był fakt, że asfalt w okolicach klasztoru przeszedł w drogę gruntową, a w lasku pojawiło się błotko. Na szczęście nie trwało to długo.

Od Tyńca poruszałem się w lekkim tłumie rowerowo-pieszo-rolkowym i spokojnym patataj dotarłem do dworca PKP. Nie bez trudności ulokowałem rower przy ochronie dworca, bo w żadnej z dwóch przechowalni nie chciano mi go przechować i udałem się pod prysznic, żeby ludzi w Pendolino nie pozabijać.

Szybka podróż na północ zakończyła tę jakże wspaniałą imprezę urodzinową. Chcę więcej takich urodzin ;-). 







Kategoria WYCIECZKI >150