Dane wyjazdu:
Temperatura:33.0
Sobotnia noc (0.00) zgromadziła na Placu Dworcowym czterech śmiałków, którzy zapragnęli pojechać rowerami w Polskę. Wycieczka odbyła się pod honorowym patronatem elbląskiej
PWSZ , co uczciliśmy założeniem okolicznościowych T-shirtów.
NA STARCIE: TOMEK, ROBERT, JA I ROMAN
© MARECKY
Tomek towarzyszył nam do Grudziądza, gdzie odbił na zachód w kierunku Wrześni, Roman z powodu kontuzji zakończył jazdę z nami pod Żurominem i udał się do mieszkającej nieopodal rodziny. Robertowi i mnie udało się przejechać całą zaplanowaną trasę.
Na trasie do Malborka towarzyszyli nam znani elbląscy ,,night-bikerzy'' Fish i Radek, którzy w Malborku w ramach przygotowań do oblężenia zamku krzyżackiego udali się nad Nogat i tyle ich widzieliśmy :-).
Jazda w nocy miała tą niezaprzeczalna zaletę, że nie było słońca :-). Przez Sztum i Kwidzyn dotarliśmy już w słońcu do Grudziądza, odkąd w trójkę kontynuowaliśmy jazdę w kierunku Włocławka. W Radzyniu Chełmińskim przyszedł czas na śniadanie (5.00), kolejny postój zaplanowany był w Golubiu, gdzie (o 8.00) słońce grzało już tak, że należało niezwłocznie użyć balsamów do opalania.
GOLUB-DOBRZYŃ I KOLUBRYNA NA PODZAMCZU
© MARECKY
W Kikole koło Lipna (na DK 10) nastąpiło oczekiwane spotkanie z grupą
WTR pod przewodnictwem Rebego. Mieli oni być nam przewodnikami po ziemi włocławskiej i z zadania wywiązali się OK.
WŁOCŁAWEK - EKIPA WTR
© MARECKY
Sprawnie dowieźli nas do swojego miasta (11.00), zaliczyliśmy po drodze elegancki zjazd do mostu na Wiśle i sprawdziliśmy ofertę miejscowej naleśnikarni.
Podczas konsumpcji omówiliśmy plany i zamierzenia związane z najbliższą edycją
BB TOUR.
WŁOCŁAWEK-GOTYCKA KATEDRA WNIEBOWZIĘCIA NMP
© MARECKY
Odcinek z Włocławka do Płocka wspominam jako najbardziej ognisty, wiem już co czuje grillowany płat karkówki :-). W Dobiegniewie pożegnaliśmy ekipę Rebego, a w Nowym Duninowie Robert i Roman poczuli nieodpartą potrzebę zanurzenia się w wodzie.
Po naszej prawej stronie był Gostynińsko-Włocławski Park Krajobrazowy z niewątpliwie urokliwymi, ale ukrytymi jeziorkami, a po lewej na wyciągnięcie ręki ogromne Jezioro Włocławskie, czyli po prostu Wisła :-). Chłopaki wybrali rzekę, chociaż nie kąpał się nikt, a aktywność na niej ograniczała się do pływania różnego sprzętu pływającego. A ja wybrałem cień dorodnych drzew :-).
NOWY DUNINÓW-MARINA NAD JEZIOREM WŁOCŁAWSKIM
© MARECKY
Po tym odpoczynku i relaksie wróciliśmy nieco odnowieni na trasę i wkrótce wjeżdżaliśmy do Płocka (15.00). Panorama miasta położonego na wysokim brzegu Wisły prezentuje się okazale. Tak samo ciekawa i bogata w zabytki jest płocka starówka. Upływający czas nie pozwolił na jej staranne i dokładne obejrzenie, ale nawet te krótkie oględziny pokazują, że Płock jest miejscem wartym zainteresowania i dłuższego pobytu. Mają tam nawet ZOO :-).
PŁOCK-BAZYLIKA KATEDRALNA WNIEBOWZIĘCIA NMP
© MARECKY
PŁOCK-FRAGMENT DRZWI PŁOCKICH W BAZYLICE KATEDRALNEJ
© MARECKY
PŁOCK-URZĄD MIEJSKI I FONTANNA AFRODYTA
© MARECKY
KATEDRA KOŚCIOŁA STAROKATOLICKIEGO MARIAWITÓW
© MARECKY
Płock był też miejscem gdzie należało zjeść obiad, co też uczyniliśmy w lokalnej pizzerii. A potem hop do fontanny :-).
PŁOCK-CHŁODZENIE CIAŁA :-)
© MARECKY
Na oglądanie z bliska rafinerii nie mieliśmy już ochoty, choć to tylko 5 km od miasta. Ale w dwie strony to byłoby ,,aż'' 10.
Tak więc o 17 wyjechaliśmy z Płocka obierając jedyny słuszny kierunek - na północ :-). Południowy wiatr nadawał się do tego w sam raz, tak więc szybko pojawił się Sierpc( 19.00), w którym niestety już się nie zatrzymywaliśmy, potem Bieżuń i Żuromin (21.00), od którego podróżowałem już tylko z Robertem.
Od godziny 18 słońce już nie było upierdliwe i tylko świeciło, a nie paliło :-). Mimo to zachód słońca ucieszył nas bardzo, mnie chyba szczególnie ;-).
RADOSNY ZACHÓD SŁOŃCA ;-)
© MARECKY
W Lubawie byliśmy o 23 i skierowaliśmy się DK 15 do Ostródy. Ruch panował na niej dość duży, ale blachosmrody podczas całego tego wyjazdu nie dały swoim zachowaniem powodów do krytyki.
W Ostródzie (1.00) udaliśmy się nad Jezioro Drwęckie, gdzie właśnie zamykano wszystkie przybytki gastronomiczne, co postawiło Roberta przed widmem śmierci głodowej ;-). Ja przezornie wiozłem od kilkudziesięciu km kabanosy z żuromińskiej ,,Biedronki''.
Z Ostródy ostatnie 70 km to podróż DK 7, gdzie szybko znaleźliśmy otwarty bar i w czasie Roberta kolacji (śniadania?), ja zapadłem w ,,zdrowy'' sen na plastikowym krześle :-). Ponieważ Robert jest z tych, co szybko jedzą, nie pospałem sobie za długo. Już te kilka minut pomogło jednak na tyle, że ekspresowo zbliżaliśmy się do Elbląga, gdzie zameldowaliśmy się kilka minut przed godziną 4.
I tak ta słoneczna epopeja dobiegła końca. To że przy okazji pobiłem o 17 km swój rekord długości trasy w trakcie jednorazowego wyjazdu to tylko miły dodatek. Na rekordy życiowe czas przyjdzie w sierpniu ;-).
Ważniejsze jest ustalenie, że podczas 48 godzin( od piątku 6 rano do niedzieli 6 rano ) spałem łącznie 3 godziny. To pozwala spokojnie myśleć o zrobieniu trasy BB Tour w rozbiciu na 2 etapy.
Poza tym sprzęt jest dotarty i gotowy do jazdy. Pewne trudności sprawiły mi na ostatnich 100 km buty, które mam od niedawna i nie są jeszcze rozchodzone. Spowodowały one powstanie porażenia palucha i piekący ból przy pedałowaniu. Ale mam na szczęście jeszcze inne buty :-).
Poza tym zużyłem prawe całe opakowanie balsamu do opalania, krem na odparzenia też był w użyciu, a przy 11 1,5 litrowej butelce wody przestałem je liczyć :-).
Pełna fotorelacja jest
TUTAJ, a szczegółowa relacja poniżej.
VISTULA TOURTemperatura 25 stopni o naszej tradycyjnej godzinie wyjazdu na długie dystanse, czyli o północy, wskazywała dobitnie, że nie będzie to łatwa wycieczka. Powagi sytuacji dodawał fakt, że elbląska PWSZ objęła honorowy patronat nad całą ekspedycją, a szczególnie dopingowała Romanowi. Wyraziło się to m.in. wyposażeniem nas w firmowe koszulki.
Na Placu Dworcowym zebrała się grupa czterech osób jadących w Polskę, dwóch planujących nocne odwiedziny malborskiego zamku krzyżackiego i małe grono odprowadzających do rogatek miasta. Sympatyczne, że chciało się ludziom nockę zarywać :-).
Ulica Warszawska z licznymi uskokami i dziurami wyprowadziła nas z miasta i za wiaduktem nad torem linii nadzalewowej grupa weszła na obroty. Tradycją staje się, że po godzinie jazdy wjeżdżamy do Malborka i tak też było tym razem.
O godzinie 1.05 byliśmy w Malborku, gdzie Fish i Radek skierowali się nad Nogat w okolicach zamku, a my skręciliśmy w lewo, na DK55 która miała doprowadzić nas do Grudziądza.
Za Sztumem (40 km-1.40) pojawiły się pierwsze górki, ale nikomu to nie przeszkodziło w zwolnieniu tempa jazdy, które wynosiło 29,1km/h. Wydawało mi się to grubym przegięciem w kontekście czekającej nas drogi, ale co było robić. Nie słuchali się mnie, moi koledzy szosowcy :-).
Na tym odcinku drodze minęło nas kilka TIR-ów jadących z Kwidzyna po dostawie drewna do celulozy, poza tym ruch w zasadzie był śladowy.
Przy wjeździe do Kwidzyna (73km-2.30) zrobiliśmy krótki postój na stacji ,,Lotos’’, gdzie uzupełniliśmy płyny. Potem ruszyliśmy przez miasto, zaliczyliśmy 8 rond, a na końcu, wyjeżdżając z miasta czekała nas niespodzianka – nie ma już kostki brukowej na podjeździe/zjeździe. Jest niezrównanej równości asfalt.
Dalsza droga do Grudziądza nie była specjalnie ciekawa, odcinek ten był robiony w ostatnich latach kilkakrotnie. Przed miastem zaczęło się robić jasno, bocialarki zostały wyłączone, a my mając 105 km wjechaliśmy o 4.10 do miasta. Na zjeździe na most nad Wisłą pożegnaliśmy się z Tomkiem jadącym do Wrześni, a sami rozpoczęliśmy szukanie drogi 534 w kierunku na Golub Dobrzyń.
Nie obyło się bez pewnych trudności, a konkretnie jasnego oznakowania, ale pomoc lokalnego kierowcy szybko ustawiła nas we właściwym kierunku.
Za Grudziądzem pojawiło się kilka całkiem ciekawych podjazdów, a ja szybko poczułem, że bez dobrego śniadania daleko nie ujadę. Na szczęście było już widać sylwetkę zamku w Radzyniu Chełmińskim, a wraz z nim pojawiła się nadzieja, że pod zamkiem będzie jakiś całodobowy wyszynk. Tak też było, obudziliśmy zaspanego właściciela i po chwili oczekiwania mieliśmy na stole jajecznicę, parówki, żurek, a i świeże bułki też :-). Była godzina 5 rano, a my mieliśmy za sobą 140 km i śniadanie przed sobą.
Gdy już sobie podjedliśmy to od razu w lepszych humorach się pedałowało. Prawdą jest, że głodny Polak, to zły Polak ;-).
Wkrótce przejechaliśmy obwodnicę Wąbrzeźna (155 km-6.30) i nasze rowery wtoczyły się na ziemie Pojezierza Dobrzyńskiego. Trasa w tym miejscu to typowe interwały góra-dół i tak na zmianę. Po przekroczeniu DK 15 już tylko było kilka kilometrów do Golubia-Dobrzynia, gdzie zameldowaliśmy się o 8.00 mając na licznikach 180 km.
Tutaj przygotowaliśmy nasze ciało na wzmożone działanie promieni słonecznych za pomocą balsamów i innych mazideł, był też czas na krótką sesję zdjęciową z zamkiem i kolubryną w roli głównej i telefon do Rebego z Włocławskiego Towarzystwa Rowerowego . Kilka osób z tej grupy miało być nam przewodnikami po Włocławku i okolicach. Ponieważ oni byli jeszcze we Włocławku, my ruszyliśmy dalej na południe drogą 554.
Pomimo trzycyfrowego oznakowania, asfalt na lokalnych drogach nie budził zastrzeżeń, był dobrej i bardzo dobrej jakości. Przez Zbójno i Kikół dotarliśmy do DK 10, gdzie czekała już na nas delegacja WTR. Szybko rzuciłem Rebemu, aby nie przesadzał z tempem, bo widać było, że nie przyjechali do nas niedzielni rowerzyści :-).
Na krajowej 10 ruch panował typowo wakacyjny, czyli duży, ale szerokie pobocze umożliwiało bezpieczną i szybką jazdę. Po dojechaniu do Lipna ( 220 km-9.50) skręciliśmy w prawo i na celownik wszedł już Włocławek. Po drodze byliśmy prawie naocznymi świadkami wypadku samochodowego (czołowe zderzenie), na szczęście nikt nie zginął, ale droga był zatarasowana i nawet nas nie chciano przepuścić. Wszystko przez zbiornik z gazem znajdujący się w rozbitym aucie i ryzyko eksplozji. Po sprawdzeniu tematu przez strażaków puszczono nas dalej.
Do Włocławka (245 km-11.05) wjechaliśmy bardzo fajnym zjazdem wprost do mostu na Wiśle. Most jest podobno zamknięty dla rowerów, ale od czego ma się Roberta ;-). Za mostem udaliśmy się do eleganckiej naleśnikarni, oferującej wbrew swojej nazwie szerokie menu, z pizzą, gyrosem i ryżem w karcie :-).
Omówiliśmy tam start w sierpniowym maratonie BB Tour, co nieco zjedliśmy i powoli ruszyliśmy w dalszą drogę. We Włocławku zajrzeliśmy jeszcze do zabytkowej katedry i oczywiście na tamę na Wiśle. Potężna konstrukcja, która oparła się sile tegorocznych fal powodziowych i była świadkiem tragedii księdza Popiełuszki robi wrażenie.
Po zrobieniu pamiątkowych fotek czekała nas 50 kilometrowa jazda wzdłuż Jeziora Włocławskiego powstałego w wyniku spiętrzenia Wisły przez tamę. Ekipa z WTR towarzyszyła nam do Dobiegniewa, dalej dojechała tylko jedna z lokalnych bikerek, która w Nowym Duninowie odbiła na Gostynin. Na tym odcinku najbardziej dało się odczuć palące słońce, Robert i Roman zdecydowali się nawet zanurzyć w Wiśle szukając ochłody. Ja lekko zwątpiłem, jak zobaczyłem bawarkowy kolor wody i po prostu położyłem się w cieniu wysokiej brzozy. Obserwacja tego zbiornika wodnego przyniosła takie spostrzeżenie, że jest on mocno wykorzystywany do sportów wodnych, jednak kapiących się tam ludzi nie zauważyłem.
Po ochłodzeniu się chłopaki obudzili mnie ręcznie, bo w międzyczasie oko mi opadło i na telefony nie reagowałem :-). Lekko zregenerowany wsiadłem na rower i pojechaliśmy dalej. Po drugiej stronie rzeki widać było kilka kominów, co do których pochodzenia nie było żadnych wątpliwości – to była rafineria w nieodległym już Płocku.
Wjechaliśmy do niego o 15.20 mając przejechane 300 km. Przy wjeździe minęliśmy zabytkowy spichlerz, po chwili przejechaliśmy most drogowo-kolejowy na Wiśle, zobaczyliśmy wielki napis ZOO i po skręcie w lewo zbliżyliśmy się do starówki. Miasto bardzo ładnie prezentuje się od tej strony, bo widać jak jest umiejscowione na wysokiej wiślanej skarpie.
Na starówce pozycja obowiązkowa to katedra z grobami królów Polski, których nam jednak nie udało się odnaleźć. Warto też zaczepić wzrokiem Drzwi Płockie odlane z brązu.
Potem nadszedł czas na wizytę w nieodległym od katedry punkcie widokowym, analizę widoku doliny Wisły i w końcu odwiedziny w lokalnej pizzerii, bo pora na obiad była idealna. Podczas czekania na jedzonko, ja ruszyłem na objazd starówki, o której sporo dobrego słyszałem.
I faktycznie, prezentuje się ona okazale, większość kamienic jest w dobrym i bardzo dobrym stanie. Dostrzegłem też dwie nowe fontanny, odnowiony Urząd Miejski, budynki sądów i stojącą nieco na uboczu tajemniczą katedrę mariawitów.
Jak wróciłem z tego krótkiego rekonesansu to pizza właśnie dymiła na stole. Po obiadku sprawdziliśmy jeszcze temperaturę wody w jednej z fontann – była doskonała – i nie bacząc na wszechobecny monitoring , używaliśmy sobie jak dzieci :-).
Myślałem jeszcze o podjechaniu do rafinerii, ale drogowskaz wskazujący 5 km w jedną stronę odwiódł mnie od tego pomysłu. Wszak to byłoby 10 km w obie ;-).
Wyjeżdżając z Płocka dochodziła godzina 17, wiadome było już, że w Elblągu będziemy nad ranem, a może i rano. Wiatr wiejący z kierunków południowych był nam teraz sprzymierzeńcem, ale zmęczenie słoneczne nie pozwalało nam w pełni go wykorzystać.
Dalszy kierunek jazdy skierował nas na Sierpc, gdzie już się nie zatrzymywaliśmy . Tam wjechaliśmy na drogę 541, która bardzo dobrym asfaltem doprowadziła nas aż do Lubawy. Wcześniej był jeszcze Bieżuń (20.00-360 km), przed którym tablica z nazwą Zamość Nowy nieco nas zmyliła ;-). Za Bieżuniem opuścił nas Roman, który z powodu bólu stóp spowodowanego kłopotami z butami zjechał do rodzinki.
W Żurominie (20.30-375km) zatrzymaliśmy się przy lokalnej ,,Biedronce’’, po raz kolejny zakupiłem picie i małe co nieco na kolację. Dalsza droga to spokojne pedałowanie na pustej szosie i w promieniach zachodzącego słońca. Nie przypominam sobie, aby w przeszłości tak mnie ucieszył zachód słońca :-). Wszystko jest względne, jak widać ;-).
Od Lidzbarka jechaliśmy już trasą znaną z majowego
maratonu do Gruduska. Przejazd przez Welski Park Krajobrazowy był bardzo miłym doznaniem, pomimo panujących już ciemności. Ściana lasu, snop światła z naszych latarek i odgłosy leśnej zwierzyny pozwalały pracować wyobraźni.
W Lubawie (23.30-425 km) z powodu robót drogowych nieco nadłożyliśmy drogi, ale w końcu wjechaliśmy na DK15 w kierunku Ostródy. Tutaj już trzeba było uważać, ruch był dość duży i dynamiczny. Droga ta ma też pobocze, także miejsca dla nas starczało.
Przed godziną 1 wjechaliśmy do Ostródy (450 km), a Robert postanowił zjeść kolację. W okolicach centrum przy Jeziorze Drwęckim byliśmy dokładnie o 1.05 i zobaczyliśmy zamykane właśnie bary i inne lokale czynne do godziny 1.00. Widmo śmierci głodowej zajrzało w oczy Robertowi, bo otwarta pozostała jedynie jakaś dyskoteka :-). Ja byłem w nieco lepszej sytuacji, bo od Żuromina wiozłem biedronkowe kabanosy.
Do sprawdzenia pozostały bary przy DK 7, na której rozpoczęliśmy ostatni etap naszej jazdy. Do Elbląga pozostawało 70 km, a my znaleźliśmy otwarty bar i podczas gdy Robert zamawiał podwójną kaszankę, mi głowa opadła na plastikowe krzesło i w tej komfortowej pozycji nieco pospałem ;-).
Zdecydowanie za szybko poszła mu ta kolacja i trzeba było zaraz wstawać. Droga do Elbląga to klasyczny powrót koni do stajni ze świeżym sianem :-). Jechaliśmy tak szybko, jakby wycieczka dopiero się zaczynała. Po drodze mogliśmy podziwiać drugi podczas jazdy wschód słońca. Ruch na drodze był skromny, jechało się spokojnie.
Nieprzyjemny incydent miał miejsce za wiaduktem kolejowym w Bogaczewie, gdzie moja opona złapała nieco piachu i o mały włos nie przeleciałem nad barierą energochłonną. Ratując się postawiłem rower w poprzek i dobrze, że Robert jechał w pewnej odległości za mną, bo byśmy się zderzyli.
O godzinie 4.03 przejechaliśmy węzeł Wschód i minęliśmy tablicę ,,Elbląg’’. Słoneczna epopeja dobiegła końca, a moja radość, satysfakcja i zmęczenie były ogromne :-).