INFO

avatar Ten blog rowerowy prowadzi MARECKY z miasta Elbląg. Mam przejechane od 1995r. 301.707 kilometrów, czyli właśnie po raz siódmy okrążyłem równik :-). Pomykam po drogach i dróżkach z prędkością 20.88 km/h i tak jest OK.
Więcej o mnie.

MOJA STRONA INTERNETOWA

marecki.home.pl

KATALOG ŻUŁAWSKICH DOMÓW PODCIENIOWYCH

DOMY PODCIENIOWE Z XVIII/XIX w.

MOJE GALERIE

FOTOSIK (do 30.04.2023)



baton rowerowy bikestats.pl 2024 button stats bikestats.pl 2023 button stats bikestats.pl 2022 button stats bikestats.pl 2021 button stats bikestats.pl 2020 button stats bikestats.pl 2019 button stats bikestats.pl 2018 button stats bikestats.pl 2017 button stats bikestats.pl 2016 button stats bikestats.pl 2015 button stats bikestats.pl 2014 button stats bikestats.pl 2013 button stats bikestats.pl 2012 button stats bikestats.pl 2011 button stats bikestats.pl 2010 button stats bikestats.pl 2009 button stats bikestats.pl 2008 button stats bikestats.pl

ARCHIWUM BLOGA

Wpisy archiwalne w kategorii

SUPERMARATONY

Dystans całkowity:34686.00 km (w terenie 918.00 km; 2.65%)
Czas w ruchu:1573:23
Średnia prędkość:21.10 km/h
Maksymalna prędkość:75.00 km/h
Suma podjazdów:180005 m
Maks. tętno maksymalne:188 (100 %)
Maks. tętno średnie:174 (92 %)
Suma kalorii:702202 kcal
Liczba aktywności:91
Średnio na aktywność:381.16 km i 20h 42m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
467.00 km 10.00 km teren
20:36 h 22.67 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:23.0
Podjazdy:1852 m

NAREW TOUR

Sobota, 1 sierpnia 2015 · | Komentarze 2

Trasa: BIAŁYSTOK-Knyszyn-Mońki-Osowiec-Gugny-Tykocin-Kiermusy-Wizna-Jedwabne-Łomża-Myszyniec-Szczytno-Olsztyn-Morąg-Pasłęk-ELBLĄG

GPS (Białystok-Myszyniec)

BIKEMAP

FOTOGALERIA







Maraton Narew Tour rozpoczął się sześciogodzinną podróżą pociągiem do Białegostoku bo wszystko co najciekawsze na trasie rowerowej znajdowało się w pobliżu tego miasta. Podróż minęła spokojnie i bez dodatkowych atrakcji ze strony PKP IC. W Białymstoku przywitała nas (Robert, Krzysiek,Mariusz i Sławek) ciemna noc (było po 23.00) i zgodnie z planem rozpoczęliśmy nocne zwiedzanie stolicy Podlasia. 

Z oczywistych względów interesowały nas szczególnie obiekty iluminowane. Całkiem sporo ich znaleźliśmy, zwłaszcza ulica Lipowa oraz Pałac Branickich robiły bardzo pozytywne wrażenie. Nie spiesząc się fotografowaliśmy je sobie po kolei i około godziny 2 w nocy ruszyliśmy w kierunku Biebrzańskiego Parku Narodowego. Wschód słońca zaplanowałem bowiem nad Biebrzą w miejscowości Osowiec-Twierdza.

Przed godziną 3 zajrzeliśmy do Knyszyna, a chwilę po 4 byliśmy na moście nad Biebrzą w Osowcu. Przejechaliśmy drewnianą kładką do wieży widokowej, zajrzeliśmy do zburzonych bunkrów i powitaliśmy wschodząc słońce.
Dalsza droga wiodła Cesarską Drogą, gdzie bardzo starałem się zobaczyć łosie o których informowały liczne znaki drogowe. Łosie jednak chyba jeszcze spały, albo doskonale się maskowały, bo nie dostrzegliśmy ani jednego pomimo wchodzenia na wieże widokowe.
Po dotarciu do Laskowca zamieniliśmy dolinę Biebrzy na dolinę Narwi i dojechaliśmy do Tykocina.

W urokliwym miasteczku zapoznaliśmy się z jego zabytkami i odwiedziliśmy kolegę Sławka. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w kierunku Pętowa - Europejskiej Wsi Bocianów, która marketingowo jest dobrze zrobiona, ale więcej boćków to jest w naszym Żywkowie.
Mieliśmy już spory apetyt na śniadanie, spróbowaliśmy więc zaatakować Karczmę Rzym w Kiermusach. Była jednak czynna dopiero od godziny 11 ale nawet jakby była otwarta już to 30 złotych za śniadanie wydało nam się grubą przesadą. Pojechaliśmy więc dalej i niebawem dotarliśmy do DK 64, którą ruszyliśmy w kierunku Łomży.

Łomża to był jednak ostatni punkt do zwiedzania na trasie, wcześniej zajrzeliśmy bowiem na Polskie Termopile, czyli miejsce skrajnie nierównej walki polskich żołnierzy z niemieckim najeźdźcami we wrześniu 1939 r. Bitwa pod Wizną na Sękowej Górze to przykład bohaterstwa 720 żołnierzy w walce z ponad 40.000 żołnierzy armii hitlerowskiej.

Przed Wizną znaleźliśmy w końcu przyzwoity wyszynk i zasiedliśmy do późnego śniadania. Nasza rozmowa z lokalnymi mieszkańcami i opowieści maratonowe skutkowały tym, że zostaliśmy poczęstowani chmielowym izotonikiem ;-). Bardzo dziękujemy za miłą niespodziankę.
Z Wizny dalsza droga wiodła do Jedwabnego, miejsca gdzie w czasie II wojny światowej została zamordowana lokalna społeczność żydowska. Na miejscu tragedii stanął okolicznościowy obelisk z elementem spalonej stodoły w której spalono żywcem około 300 osób.

Teraz na celowniku została Łomża, miasto w którym nigdy nie byłem i które było praprzyczyną tej wycieczki. Łomża jest położona na skrzyżowaniu dwóch dróg krajowych co objawiło się dużym korkiem na wjeździe do centrum. Zajrzeliśmy na Stary Rynek, gdzie elegancja przeplata się z brzydotą (fatalna hala targowa). Dowiedzieliśmy się że Hanka Bielicka była związana z tym miastem co skutkowało postawieniem stosownej ławeczki. Obejrzeliśmy też odnowioną katedrę oraz oryginalny - jakby dwuskładnikowy - Urząd Miejski :-).

Po zjedzeniu lodów pozostał powrót do domu. Czekało na nas około 250 km drogi poprowadzonej bez zbędnej finezji drogami wojewódzkimi i krajowymi. W miejscowości Łyse zatrzymaliśmy się na obiad po którym z nowymi siłami rozpoczęliśmy szaleńczą jazdę. Chłopaki jechali na rowerach MTB z grubym oponami i tylko Robert miał szosę, a ja szosowe opony w MTB. Mimo to prędkości oscylowały w granicach 25-27 km/h i dzięki takiej jeździe do Olsztyna (22.30) dotarliśmy jeszcze przez zamknięciem KFC :-).

Popas trochę trwał, bo szybkie pochłonięcie kubełków to nie jest łatwa sprawa. Potem znowu była szybka i dynamiczna jazda, tak że w Elblągu zameldowaliśmy się o 3.30 rano w niedzielę. Sławek z okazji nowej życiówki postawił po małym jasnym i tym miłym akcentem zakończył się nasz maraton.

Dzięki Panowie za towarzystwo i wspólną jazdę a Sławkowi gratuluję poprawienia życiówki.






Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
623.00 km 0.00 km teren
25:01 h 24.90 km/h:
Maks. pr.:54.00 km/h
Temperatura:36.0
Podjazdy:3990 m

PIERŚCIEŃ TYSIĄCA JEZIOR

Sobota, 4 lipca 2015 · | Komentarze 6

TRASA: ŚWIĘKITY-Lubomino-Lidzbark Warmiński-Bisztynek-Reszel-Święta Lipka-Kętrzyn-Sztynort-Kruklanki-Banie Mazurskie-Gołdap-Wiżajny-Sejny-Augustów-Olecko-Wydminy-Giżycko-Wilkasy-Szymonka-Ryn-Mrągowo-Reszel-Lutry-Jeziorany-Dobre Miasto-LUBOMINO

BIKEMAP

FOTOGALERIA


Motto: Obiad w Augustowie o 1.30 – bezcenny :-).



Zapisując się w styczniu na lipcowy maraton Pierścień Tysiąca Jezior (P1000J) miałem już wtedy silne przekonanie, że pogoda podczas tego w sumie krótkiego wypadu będzie mało rowerowa i dostaniemy w gratisie deszcz i chłód. Intuicja mnie nie zawiodła, pogoda była rowerowa inaczej, ale żeby od razu +36 w cieniu :-).



Mając taką prognozę pogody na maratonowy weekend błotniki odpiąłem od razu, kurtka deszczowa została na wieszaku a nogawki też zaległy w szafie. Zmusiłem się do wzięcia rękawków :-). Tak wycieniowany dotarłem w piątek o 14 na kwaterę w Pitynach, ogarnąłem się i po 15 zjawiłem się w bazie w Świękitach. Powitała mnie cisza i spokój, kilka namiotów pod drzewami i i nieczynne jeszcze biuro zawodów.

Pojechałem więc na zwiedzanie okolicy i obiad, który zjadłem w miłym i kompetentnym, acz totalnie nietrzeźwym, towarzystwie miejscowych bywalców ławeczki pod sklepem w Ełdytach Wielkich. Wieś słynie z najstarszego wiejskiego katolickiego kościoła na Warmii, który pochodzi z XIII wieku.

Po powrocie do bazy pobrałem pakiet startowy, porozmawiałem z przybyłymi z Elbląga samochodem Krzyśkiem i Leszkiem oraz bikerami poznanymi podczas innych maratonów. Pojawił się też Robert, który zamierzał maraton pokonać niekomercyjnie oraz kibice z Elbląga Mariusz i Władek.

Ogniskowa kolacja kiełbasiana szybko dobiegła końca i ekipa udała się spać albo do namiotów, albo do agroturystyki. Wyspać się i najeść to podstawa przed każdą długą jazdą.

Pobudka o 6 rano i szybki rzut oka na termometr – 23 stopnie - jest dobrze, bo przecież mogło być już 30 :-). Start honorowy za wozem strażackim OSP z Lubomina był zaplanowany o 7:20, a start ostry mojej grupy o 8:45. Spokojnym patataj po cudownej urody nowym asfalcie ze Świękit do Lubomina (11 km) dotarliśmy kilka minut przed godziną 8. Teraz pozostało poczekać w cieniu namiotów na swój czas. Minuty szybko zleciały i o 8:45 rozpocząłem wraz z pięcioma innymi kolegami swoją jazdę.



Założenia mojej jazdy zawierały się w zdaniu: Sprawdzić i zapamiętać fotograficznie nieznane drogi Warmii i Mazur oraz zmieścić się w  czterdziestogodzinnym limicie czasu wyznaczonym przez organizatora. Jeszcze w Lubominie dwóch kolarzy z grupy pognało prosto na Ornetę zamiast skręcić na Lidzbark Warmiński. Głośne wrzaski zawróciły ich szybko z powrotem. Nie ma to jak fair play ;-).

Ku mojemu zdziwieniu przez dobre kilka kilometrów jechaliśmy razem; zdziwieniu, bo do tej pory członków moich grup startowych widziałem góra przez kilometr. Szosowcy rzadko trzymają się górali :-). Upalna temperatura była nieco łagodzona przez dobrze wiejący w plecy wiatr oraz zacienione drzewami drogi, tak że w Lidzbarku Warmińskim pojawiłem się razem z ekipą z  WTR po godzinie od startu.

Poprowadziłem chłopaków przez miasto i tyle ich widziałem. Jadąc w granicach 26-27 km/h zwracałem baczną uwagę na kadencję, którą utrzymywałem na poziomie 90-100 obrotów. Kiedyś nazwałbym to młynkiem, ale czasy się zmieniają i o kolana trzeba dbać ;-).

I tak sobie kręcąc dotarłem do DK 57 z której zjazd w Bisztynku prowadził w kierunku Reszla gdzie czekał pierwszy punkt kontrolny (88 km). Dotarłem tam o 11:30 dostając lekkiej zadyszki na podjeździe do miasteczka.


Na punkcie najbardziej chodliwym towarem była woda, podawana zarówno na jak i do rowerzystów. Uzupełniłem jej zapasy, zjadłem drożdżówkę i zadzwoniłem do starego druha Grzegorza, że w Kętrzynie to ja będę szybciej niż o 14 :-).

Z Reszla rzut beretem jest do Świętej Lipki, gdzie tylko stanąłem kupić okolicznościowy magnes na lodówkę dla mojego młodego i zrobić fotę sławnego kościoła. Z Grzegorzem spotkałem się na rogatkach Kętrzyna i wykorzystałem jego wiedzę do szybkiego przejazdu przez miasto.

Towarzyszył mi aż do Pozezdrza, mieliśmy więc sporo czasu na pogaduchy i wspominki. Mimo tego nie uszły mojej uwadze odcinki ładnej drogi asfaltowej z Kętrzyna do Solanki, którą wykorzystaliśmy w całości. Skutkiem ubocznym dynamicznej jazdy z kolegą było moje ,,zagotowanie się’’ co zmusiło mnie w Sztynorcie do odwiedzin w sklepie i zakupu pepsi oraz loda. Klimatyzacja w sklepie była wartością dodaną, ale wiatraka tym razem nie obejmowałem :-).

Schładzając się rzuciłem okiem na remontowany pałac w Sztynorcie znany mi dotychczas z gierłożskiego parku miniatur. 

Kilka kilometrów po tej nieplanowanej pauzie dotarłem (14:22) do drugiego punktu kontrolnego na trasie maratonu w miejscowości Kolonia Harsz.



Zlokalizowany był na 137 km w malowniczym przesmyku między jeziorami Kirsajty a Dargin. Panowała na nim piknikowa atmosfera, część zawodników kąpała się w jeziorze, część sobie ucinała popołudniową drzemkę a inni - w tym ja - jedli, pili i odjeżdżali. Chociaż jezioro kusiło swoim chłodem :-). Na tym punkcie miałem też pierwszy kontakt z Krzyśkiem i Leszkiem, którzy na trasę ruszyli 35 minut po mnie o 9:20.

W Pozezdrzu pożegnałem się z Grzegorzem i samotnie ruszyłem w kierunku Kruklanek okrążając Jezioro Gołdopiwo. W tej tętniącej turystycznym życiem miejscowości zakupiłem kolejny magnes na lodówkę oraz schłodziłem się w fontannie. Za Kruklankami droga zaczęła się wznosić i pojawiły się pierwsze górki tak charakterystyczne dla Mazur Garbatych.

Do Bań Mazurskich dotarłem o 16:20 i niebyłbym sobą gdybym nie odwiedził ,,kultowej’’ budki z lodami. Ręcznie robione lody w termosach z epoki lat 80 świetnie smakują i niewiele kosztują. Cieszą się nieustającą popularnością i swoje w kolejce trzeba było odstać. Ale czy mnie się gdzieś spieszyło?

Po zasłużonej przerwie ruszyłem po gładkim asfalcie wyremontowanej DW 650 na Gołdap. Taki gładki to jednak on do samego miasta nie był, pojawiały się odcinki starej nawierzchni. W Gołdapi zlokalizowany był trzeci punkt kontrolny (203 km-17:45) na który dotarłem już w grupie elbląsko-lubelskiej z m.in. znanym z Bikestats Mariuszem.



Gołdap była cała oznakowana strzałkami odbywających się wcześniej zawodów Cezarego Zamany Gwiazda Północy. Na jej rogatkach pojawiły się jakże lubiane przez nas znaki B-9 które w połączeniu ze stanowczymi gestami lokalnej policji skierowały nas na polbrukową drogę rowerową. Mundurowi nie dali się przekonać, że nie jest to dobry pomysł dla szosowych slicków. Obyło się jednak bez mandatów i po chwili meldowaliśmy się na punkcie kontrolnym w centrum miasta.

Intensywnie myślałem o obiedzie z kartaczami w roli głównej ale chłopaki nie dali się namówić, a że ja miałem zamiar jechać dalej z nimi to zadowoliłem się arbuzami, bananami i batonikami. Obiad miał być w Rutce-Tartak na kolejnym punkcie kontrolnym.

Po dość długiej - prawie godzinnej - przerwie w Gołdapi ruszyliśmy do serca Mazur Garbatych. Dubeninki, Żytkiejmy, Wiżajny to kolejne miejscowości przez które przejeżdżaliśmy. Widać było miejscami budowę trasy GreenVelo, która na przyszły sezon będzie całkowicie gotowa. Tempo jazdy było już normalne, nie przekraczało 25 km/h. Zresztą mocno pofalowana trasa nie sprzyjała szaleńczym harcom.

Za Żytkiejmami droga zaczęła się stanowczo wspinać i tuż za Wiżajnami mieliśmy okazję być na najwyższym punkcie wyścigu – Rowelskiej Górze (298 m n.p.m.). Nagrodą był wspaniały zjazd do Rutki-Tartak, gdzie zameldowaliśmy się o 20:30. Był to 258 km trasy i w Restauracji Kalinka czekał na nas chudy żurek oraz woda.



Były też napoje, ale to już komercyjnie. Dłuższy popas regeneracyjny trwał dobrą godzinę i w końcu ruszyliśmy do Sejn. Zapadła noc i w końcu jechało się w chłodzie – było około 23 stopni :-).

Ruch samochodowy zmalał zupełnie, asfalty były jakby lepsze w porównaniu z 2013 rokiem i przed 23 pojawiliśmy się na rogatkach Sejn. Przeniesiony punkt kontrolny (294 km – 23:06) był położony przy sejnieńskiej bazylice i znaleźliśmy go po krótkich poszukiwaniach.



Sympatyczna obsługa przygotowała kawę i wodę z miętą (taki lokalny specjał) a ja zdążyłem jeszcze uwiecznić iluminację bazyliki bo za chwilę ją wyłączono i zapanowały egipskie ciemności.
Za Sejnami wjechaliśmy na DK 16, która przez Puszczę Augustowską doprowadziła nas do Augustowa. Na jego rogatkach czekał na nas Robert, który pokazał drogę na punkt kontrolny (337 km – 1:22).



Był to tzw. duży punkt kontrolny, czyli miejsce gdzie można było się normalnie przespać, umyć, wykąpać i zjeść obiad. Z tych wariantów wybrałem obiad w postaci rosołu i kotleta schabowego z ziemniakami i surówką. Pora była oryginalna, bardzo oryginalna, ale cóż – supermaratony rządzą się swoimi prawami :-).

Z Augustowa ruszyliśmy razem z budzącym się dniem krążąc po mieście bo nagle wylotowych DK 16 zrobiło się kilka. Pomoc uzyskaliśmy od Straży Granicznej, która wskazała nam nieoznakowaną drogę na Raczki. W tej plątaninie dróg zgubiliśmy Leszka i musieliśmy na niego trochę poczekać obserwując w międzyczasie niekończące się pociągi TIR-ów na obwodnicy Augustowa. Ależ to miasto odżyło dzięki wyprowadzeniu ich ruchu z centrum miasta.

Dalsza droga prowadziła DW 665 do Olecka, gdzie byłem po raz pierwszy. Naszą krótką przerwę przy zamkniętej stacji paliw wykorzystała lokalna policja na rozmowę w temacie zawodów, czyli skąd, dokąd, ile, gdzie i dlaczego tak :-)). Przed Oleckiem zauważyłem ładny modrzewiowy kościółek w Wieliczkach.

Za Oleckiem zaczęła mnie dopadać senność i szybko postanowiłem się zregenerować na przystanku autobusowym w Dunajku. Reszta ekipy pojechała dalej, mieliśmy się spotkać na punkcie kontrolnym w Wydminach. Po krótkiej regeneracji ruszyłem gonić grupę, która już rozsiadła się w Wydminach (421 km – 6:40). Zasiadłem i ja, ale czując nadchodzącego Morfeusza postanowiłem już samotnie kontynuować jazdę do Lubomina. Nie mogłem już robić tak długich przerw w jeździe.



Tak więc z Wydmin ruszyłem już sam i niebawem dotarłem do Giżycka. Uwieczniłem tam fotograficznie wieżę ciśnień, unikatowy most obrotowy i jacht o jakże nienachalnej nazwie ,,NIEPIŹDZIJ’’. Nazwa chyba wyraża prośbę do wiatru :-)). Twierdza Boyen została obejrzana w zeszłym roku i teraz została z boku. Z Giżycka wyjechałem DK 59 i z bólem serca pożegnałem się z jej dobrym asfaltem skręcając na Wilkasy. Oj, była pokusa skrócić sobie drogę do Rynu ;-).

Na szczęście tego nie zrobiłem i to nie ze względu na kary regulaminowe, ale na urok widokowej drogi wzdłuż brzegu jezior Niegocin, Bocznego i Jagodnego. Robiąc postój przy sklepie w Prażmowie wywarłem chyba duże wrażenie na zebranej pod sklepem publiczności, bo zgromadzeni sami powiedzieli mi ,,Dzień dobry’’ :-). Lodowata cola i lód zaczęły niedzielne schładzanie, ale nie było co czekać tylko trzeba było jechać dalej.

Przez chwilę jechałem DK 16 aby z powrotem skręcić w prawo na Ryn. Tą drogę już poznałem w zeszłym roku wracając z Ełku więc wiedziałem co tam się dzieje. Dział się słabej jakości asfalt i trochę górek. Widoki chwilowo się skończyły.

W Rynie zatrzymałem się na śniadanie w cukierni, wychodząc z niej zobaczyłem elbląskich chłopaków, zakupiłem ostatni magnes na lodówkę i ruszyłem dalej. Czekała teraz dobrej jakości droga krajowa 59 do Mrągowa gdzie przy amfiteatrze nad Jeziorem Czos zlokalizowano przedostatni punkt kontrolny. Dotarłem tam o godzinie 11:11 mając za sobą 500 km. Była na nim tylko woda i jakieś wafelki.



Szybko więc opuściłem miasto Mrągowiusza kierując się na Reszel. Droga znowu pięknie prowadziła między jeziorami i żal było łykać kolejne kilometry. Na skrzyżowaniu dróg przy Świętej Lipce miałem ochotę na obiad przy sanktuarium, ale uznałem że szkoda czasu i lepiej poczekać na pieczonego prosiaka w Świękitach.

Przed Reszlem trzeba było skręcić w lewo na Lutry. I tutaj zaczął się asfaltowy dramat. Taką nawierzchnię zwykłem nazywać asfalt MTB i rodzaj roweru na którym jechałem nawet się zgadzał, tylko po co miałem założone oponki 1,1! Przydałyby się tutaj moje ulubione Conti MountainKing w rozmiarze 2,2. Niestety, zostały w Elblągu :-).

Przed Lutrami czekał jeszcze masywny podjazd, altimeter pokazał prawie 220 metrów. Takich górek to się już tutaj nie spodziewałem. Zjazd zupełnie nie cieszył z powodu dobitej nawierzchni. Stanąłem w sklepie na zwyczajowy już zestaw cola + lód i ruszyłem dalej.
Kawałek dobrego asfaltu na DK 57 i już trzeba było skręcać na Kikity, gdzie nad Jeziorem Luterskim był zlokalizowany ostatni na trasie punkt kontrolny.



Należało go znaleźć między setką blachosmrodów i setkami kąpiących się wczasowiczów. Jakoś to się udało i o 13:55 podstemplowałem kartę kontrolną. Do mety zostawało 60 km.

Znana serpentyna przed Radostowem (jedyna w tej części kraju) została szybko łyknięta, ale odcinek za nią do Dobrego Miasta sam nie wiem jak udało mi się przejechać bez gumy. To już nie był asfalt, ale coś zupełnie szutrowo-asfaltowo-gruntowego. Dało się jechać tylko środkiem, a jak na złość trochę samochodów się pojawiło. Wszak to droga wojewódzka 593. Wstydzę się w jakim mieszkam województwie :-/.

Z Dobrego Miasta, w którym schłodziłem się w fontannie, droga była w nieco lepszym stanie i udało mi się bez awarii dotrzeć na metę w Lubominie, gdzie po wykonaniu pamiątkowej fotki na tablicy miejscowości zameldowałem się o 16:35 po 31 godzinach i 50 minutach przebywania na trasie.



Dowiedziawszy się, że o 18 planowana jest dekoracja zawodników nie jechałem od razu do Świękit tylko położyłem się na ławce i na godzinę zamknąłem oko. Po obudzeniu zobaczyłem, że elbląsko-lubelska ekipa jest już na mecie więc poszedłem pogratulować chłopakom i omówić pokonany dystans.



Po dekoracji pojechaliśmy na pieczonego prosiaka na posesję komandora maratonu Roberta Janika i tak zakończył się mój pierwszy udział w tym maratonie. Pozostało wrócić do domu, co też uczyniłem jadąc spokojnym tempem i docierając do Elbląga o 23:30. Wspaniały rowerowy weekend dobiegł końca :-). Dziękuję za wspólne kręcenie na tej niełatwej trasie i w niestandardowych okolicznościach przyrody.

Podsumowanie:
Zapisując się na ten maraton kierowała mną ciekawość poznania nieznanych do tej pory mazurskich dróg i spojrzenia z bliska na ten Cud Natury. Szkoda, że niektóre z nich są w bardzo złym stanie ale jak się założy grubsze opony … Tak też pewnie zrobię w przyszłym roku. Na szczęście krajobrazy były najwyższej jakości :-). Organizacja zawodów była na wysokim poziomie, ale to nie dziwi biorąc pod uwagę kto się tym zajmuje i jakie ma doświadczenie. Sympatyczny dystans pozwolił się nie skatować i ukończyć zdecydowanej większości zawodników, chociaż kilka osób odpadło na trasie.


Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
440.00 km 45.00 km teren
18:37 h 23.63 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:26.0
Podjazdy:1442 m

SOLANKA MARATON

Sobota, 27 czerwca 2015 · | Komentarze 0

Trasa: ELBLĄG-Nowy Staw-Tczew-Skarszewy-Stara Kiszewa-Wojtal-Czersk-Tuchola-Koronowo-Bydgoszcz-Inowrocław-Aleksandrów Kujawski-Ciechocinek-Nieszawa-Toruń>>PKP>>Tczew-Nowy Staw-Jazowa-Kępki-Kazimierzowo-ELBLĄG

GPS (Elbląg-Inowrocław)

BIKEMAP

FOTOGALERIA (z opisem)






Na Placu Słowiańskim zebrało się pięciu bikerów z silnym postanowieniem poświęcenia co najmniej jednej nocki na mocne kręcenie korbami. Robert, KrzysiekMariusz i Sławek zamierzali towarzyszyć mi w podróży do Inowrocławia i Ciechocinka, gdzie stoją tężnie po których spływa solanka. Nad morzem wdychamy ożywczy aerozol z jodem, tam pojechaliśmy na inhalacje NaCl.

Trasa maratonu została zaplanowana tak, aby ominąć ruchliwą DK 22 Elbląg-Czersk. W związku z tym na naszych rowerach zostały grube opony bo zapowiadała się nocna jazda po Borach Tucholskich. Teren pojawił się jednak znacznie szybciej bo już za Wikrowem przegoniłem chłopaków po żuławskiej glebie i lubianych płytach betonowych. Robert, jadący rowerem szosowym, na ten czas pojechał DK 7 i czekał na nas na wysokości Adamowa.

Dalsza droga prowadziła tradycyjną drogą przez Lubstowo, Świerki, Nowy Staw i Lichnowy do Tczewa. Nie zatrzymując się w mieście skierowaliśmy się na Skarszewy, gdzie po pokonaniu 70 km zrobiliśmy pierwszą przerwę nawigacyjno-konsumpcyjną. Robert dostał wytyczne jak dotrzeć wygodnym asfaltem do Czerska gdzie mieliśmy się spotkać ponownie. A my ruszyliśmy w kierunku Starej Kiszewy i w ten sposób dotarliśmy do Borów Tucholskich. Jasna noc sprzyjała szybkiej jeździe, księżyc świecił a i słońce w letnie noce ledwo co chowa się za horyzont. Zrobiło się też zaskakująco chłodno (5 stopni) co skutkowało tym, że skorzystałem z nogawek Sławka, które przezornie miał ze sobą. Dzięki :-).

Leśna droga momentami zamieniała się w piaskownicę, co powodowało że rowery z nabitymi maksymalnie powietrzem oponami tańczyły na boki. Potem jednak piasek ustąpił i jazda w tak oryginalnych warunkach była całkiem dynamiczna. Będąc przekonani, że Robert jadąc asfaltem przez Kościerzynę i tak dotrze szybciej od nas do Czerska odpuściliśmy sobie kamienne kręgi w Odrach (i tak każdy z nas je już widział).

W Czersku pojawiliśmy się około 4 rano i stacja Orlen była miejscem, gdzie podjęliśmy się śniadaniem. Dobra kawa, kanapki, ciepłe pomieszczenie – nocnym rowerzystom dużo do szczęścia nie potrzeba. Jak dotarł do nas Robert to ruszyliśmy w dalszą, już asfaltową, drogę do Tucholi.
Jazda przez serce Borów Tucholskich to zawsze wspaniałe uczucie, piękne zapachy i uczta dla uszu i oczu. Do tej sielanki dostosował się ruch blachosmrodów, który był minimalny. W Tucholi nastąpiła krótka przerwa przy sklepie i potem zatrzymaliśmy się przy wiadukcie linii kolejowej Tuchola-Koronowo. Było to już na drodze K25, gdzie ruch w kierunku nad morze był już dość duży.

Okazały wiadukt z 1909 roku (bardzo podobny do tego z Lewina Kłodzkiego) wznosi się wysoko nad jezdnią, a prowadzą na niego zarośnięte ale możliwe po pokonania, schodki. Na szczycie zrobiliśmy sobie sesję fotograficzną i niebawem stanęliśmy nad Koronowem. Nad, bo do miasteczka położonego nad Brdą wszystkie drogi prowadzą w dół.
Zanim tam zjechaliśmy obejrzeliśmy pomnik bitwy z 1410 roku o której pierwszy raz słyszałem. Cóż, ten rok kojarzy się tylko z jedną bitwą :-).

W Koronowie zakupiliśmy sporo jedzenia na prawdziwe śniadanie. Zjedliśmy je w miejscu odpoczynku rowerzystów (MOR) przy nowej trasie rowerowej Koronowo-Bydgoszcz. Wiedziałem o tym, że jest w wyniku styczniowego rozpoznania tematu koronowskiego mostu nad Brdą.
Po dłuższej przerwie ruszyliśmy w kierunku Bydgoszczy. Idea wykorzystania trasy dawnej linii wąskotorowej na budowę ścieżki rowerowej jest perfekcyjna. W ten sposób spokojnie można podróżować rowerem nie przejmując się ruchem samochodowym na ruchliwej i wąskiej DK 25.

Ścieżka ma długość 20 km i włącza się w Bydgoszczy w miejskie drogi rowerowe. Jej nawierzchnia to po kolei (od Koronowa): asfalt, polbruk niefazowany, droga leśna i droga szutrowa. Mogą się po niej poruszać prawie wszystkie typy rowerów, za wyjątkiem szosowych. I nasz biedny Robert jechał sobie obok nas, a nie z nami :-). Trzeba uważać na przejazdach przez drogi poprzeczne, bo nie są oznakowane przejazdami rowerowymi a przejściami dla pieszych i w sumie należałoby z roweru schodzić. Dyskusyjna jest też ilość i rozmieszczenie wygrodzeń, ale cóż, pewnie tak było w projekcie :-).

W Bydgoszczy zafundowałem chłopakom klika gratisowych kilometrów, bo oznakowanie tymczasowe nieco mnie zmyliło. Z Bydgoszczy wyjechaliśmy DK 25 i do Brzozy Bydgoskiej jechaliśmy po wygodnym jej poboczu. Plan zakładał jazdę do Inowrocławia bocznymi asfaltami dróg wojewódzkich, ale z uwagi na nieubłagany upływa czasu zrezygnowaliśmy z tego i pojechaliśmy ,,na skróty’’ DK 25. To było jednak tylko 31 km, a nie ponad 50.

I w ten sposób dotarliśmy do pierwszego z uzdrowisk na naszej trasie. Inowrocław powitał nas dobrym oznakowaniem swoich głównych atrakcji i bez zbędnego błądzenia znaleźliśmy się w parku zdrojowym. Obok niego znajduje się tężnia o bardzo nieregularnym kształcie tworzącym zamkniętą całość. Bocznym wejściem dotarliśmy na jej szczyt gdzie odbyła się krótka sesja fotograficzna.
To chodzenie tak zaostrzyło nam apetyty, że niebawem wylądowaliśmy w kawiarni zdrojowej oferującej też dania obiadowe. Nie mieli co prawda w menu ,,rowerowego’’ makaronu ale przecież kotlety, pierogi czy flaki to też dobre dopalacze :-).

Po dłużej przerwie ruszyliśmy w dalszą drogę. Wiatr zaczął nam bardzo sprzyjać, tak że szybko pokonaliśmy gmatwaninę kujawskich asfaltów przed Aleksandrowem Kujawskim i znaleźliśmy się na wprost Ciechocinka. Tak jak Inowrocław był dla mnie miastem zupełnie nieznanym, tak w Ciechocinku pokazałem chłopakom wszystkie najbardziej znane punkty tego miasteczka. W porównaniu do 2010 roku, kiedy ostatni raz bawiłem w tym uzdrowisku, tężnie się skomercjalizowały i wstęp w ich okolice jest płatny. Krzysiek jednak wynegocjował wejście gratis i to nam się spodobało.

Po godzinnym krążeniu wśród tłumów kuracjuszy uszyliśmy w kierunku Nieszawy zamierzając pokonać Wisłę za pomocą unikatowego bocznokołowego promu rzecznego. Mnie też ciekawiło jak się ma ,,nasz’’ prom Wacław II z Kępin Wielkich na Nogacie. Został on bowiem przekazany samorządowi Nieszawy po likwidacji przeprawy promowej na Nogacie.

Do Nieszawy dotarliśmy drogą wzdłuż Wisły znajdując na niej oznakowanie Wiślanej Trasy Rowerowej. Dynamiczny zjazd do Wisły i … zaskoczenie. Prom był nieczynny z uwagi na niski stan wody w Wiśle. No, tego to się nie spodziewaliśmy. Plan przewidywał odwiedzenie zamku w Golubiu-Dobrzyniu, ale jak to zrobić jak najbliższy most w Toruniu, a dzień nieubłaganie dobiega końca.

Narada bojowa poskutkowała jedynym słusznym postulatem jazdy do Torunia na PKP, a zamek w Golubiu poczeka na swoją szansę ,,inną razą’’. Czekał nas teraz ładny podjazd przez Nieszawę i w drodze do DK 91 przejazd obok sadów czereśniowych. Ochota na szaberek była ogromna ;-). Jadąc pustą krajówką zajrzeliśmy jeszcze na miejsce katastrofy kolejowej w Brzozie Toruńskiej i niebawem byliśmy przy kasach biletowych dworca Toruń Główny.

Pociąg z przygodami (niezawodne rowerowo PKP!) zawiózł nas do Tczewa, skąd o 23 ruszyliśmy w końcówkę trasy do domu. Wracało się tak przyjemnie - zwłaszcza po postoju w barze w Lichnowych - że nieco wydłużyliśmy trasę jadąc przez Kępki i Bielnik II. W Elblągu byliśmy około godziny 2 i tak zakończyła się ta nasza solankowa jazda na grubych oponach.

Dziękuję Panowie za wspólne kręcenie i towarzystwo, gratuluję Sławkowi pobicia swojej rowerowej życiówki i zapraszam już niebawem na kolejną długą jazdę. Pozdrower.



Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
412.00 km 150.00 km teren
19:28 h 21.16 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:0.0
Podjazdy:2091 m

KORONOWO-MOST KOLEJOWY

Sobota, 31 stycznia 2015 · | Komentarze 7

Trasa: ELBLĄG-Jazowa-Lubstowo-Nowy Staw-Tczew-Gniew-Nowe-Świecie-Trzeciewiec-Kotomierz-Koronowo-Serock-Świekatowo-Lniano-Drzycim-Jeżewo-Grupa-Dragacz-Grudziądz-Kwidzyn-Sztum-Malbork-ELBLĄG

BIKEMAP

FOTOGALERIA (wszystkie zdjęcia autorstwa Krzyśka)

Motto: Nie będzie Anglik pluł nam w okienko, ni dzieci nam angliczył  :-))

Inspiracją do tej wycieczki był wpis na stronie  Artura, gdzie natknąłem się na pierwszą informację o zabytkowym moście kolei wąskotorowej w Koronowie i jego wykorzystaniu na potrzeby rowerzystów.
W piątkowy wieczór (18.30) ruszyliśmy więc z  KrzyśkiemRobertem w kierunku Bydgoszczy. Robert z racji braku czasu nie mógł nam towarzyszyć na całej trasie, a Krzysiek nie był jeszcze pewien co z tego wyjdzie. Ja w sumie też, bo to pogoda była głównym rozdającym.

Wyjazd z Elbląga odbywał się przy bardzo sympatycznej, bezopadowej aurze i bezpiecznej (ryzyko gołoledzi) temperaturze +1. Tak miło i dobrze było 10 km do Nogatu w Jazowej gdzie zaczął na nas padać deszcz, stopniowo przechodzący w deszcz ze śniegiem, tak że od Nowego Stawu jechaliśmy już w mokrej brei. Od Tczewa (50 km) sytuacja się unormowała i padał już tylko mokry śnieg.
W Tczewie (21.20) zajrzeliśmy na dworzec PKP planując zakup w lokalnej cukiernio-piekarni sławnych słodkich bułek, ale ku naszemu smutkowi okazało się że pracuje tylko do 20.00. Trzeba było obejść się smakiem i zaatakować bar z hamburgerami i innymi hot-dogami. Złe to nie było, ale jednak bułki z pieca byłyby lepsze :-).

Śnieg nie przestawał padać co skłoniło Roberta aby już w mieście Republiki zakończyć jazdę z nami i zawrócić do Elbląga. Nie dał się namówić chociaż na Kwidzyn, gdzie my chcieliśmy zawrócić. To by nastąpiło gdyby pogoda zupełnie się popsuła. W Tczewie przeprowadziliśmy telefoniczno-internetowe konsultacje pogodowe z Mariuszem i wynikało z nich że poprawa pogody jest spodziewana około godziny 2 w nocy.
Tak więc pojechaliśmy dalej i faktycznie opad śniegu stopniowo zanikał żeby się już wcale później nie pojawić, a temperatura na szczęście nie spadała poniżej zera. Minimalny ruch samochodowy ułatwiał jazdę, ale jak pod naszymi oponami pojawiła się zaśnieżona i nierówna trylinka to Krzysiek zaproponował jazdę po wale. I tak do Wielkich Walichnów jechaliśmy sobie po równej nawierzchni z płyt betonowych kilka razy przenosząc rowery nad lub pod szlabanami grodzącymi wał wiślany przed ruchem samochodowym.

Dalsza droga zaprowadziła nas do Gniewu, przed którym podjazd od strony nomen omen Ciepłego zupełnie mnie zatkał i rozgrzał. Tutaj zamiast wjechać na dawną DK 1 (obecnie DK 91) i pojechać szybko i prosto na południe postanowiliśmy jechać bliżej Wisły.
Zatem w Nicponi skręciliśmy w lewo i na dzień dobry zafundowaliśmy sobie konkretny podjazd do Tymawy. Dało radę go ogarnąć, ale prawdziwym wyzwaniem stał się dla mnie zjazd w dolinę Wisły. Warunki pogodowe zupełnie pozbawiły mnie bowiem klocków hamulcowych w tylnym kole, a przednie to wiecie jak łatwo wprowadzić w poślizg na śniegu. Na szczęście protektor na butach działał jak należy a i obniżenie ciśnienia w oponach pomogło :-). Przecięliśmy drogę na nowy most przez Wisłę w kierunku Kwidzyna i wtedy spojrzałem na Krzyśka czy nie ma zamiaru jednak zawrócić do domku. Nie zamierzał :-).

Wjechaliśmy na odcinek znany z 46 Harpagana i pognaliśmy lekko pod górę w kierunku rezerwatów Wiosło Duże i Małe. Na jakimś skrzyżowaniu Krzysiek odpalił GPS w komórce bo coś mi się nie zgadzało i po analizie wjechaliśmy na rowerowy szlak czarny Doliny Dolnej Wisły. Ogarnęła mnie lekka panika bo szlak mocno meandrował, śniegu było coraz więcej, droga wyglądała jakby się miała skończyć i obawiałem się jazdy do tyłu. Na szczęście oświetlenie mieliśmy tak potężne, że znaki były nie do przeoczenia. Był to najbardziej klimatyczny odcinek trasy, środek nocy, cisza, biało dookoła i dwóch wariatów na kołach. W pewnym momencie zauważyliśmy światełko w lesie – ktoś sobie biwakował w namiocie  :-)

Kilka kilometrów przed Nowym dostrzegłem odblaskowe znaki Wiślanej Trasy Rowerowej , tak więc byłem już pewien że do Nowego trafimy bezproblemowo. Tak też się stało i na stacji benzynowej w tym mieście (2.30) zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
Czas na eksperymenty trasowe zakończył się definitywnie i dalsza droga prowadziła już DK 91. Była ona konkretnie odśnieżona i posolona więc można było rozwinąć skrzydła. Ruch panował minimalny, a pobocze jednak nie bardzo nadawało się do jazdy.
Szybko dotarliśmy więc do Świecia (5.00), gdzie w wyniku błędnego oznakowania pojawiliśmy się na S5 stanowiącej obwodnicę tego miasta. Obyło się bez przykrych konsekwencji ;-).

Większym problemem stał się wzrastający ruch samochodów wszelakich na DK 5 jadących w kierunku Bydgoszczy i Świecia. Nie ma ona pobocza i należało jechać w miarę szeroko aby uniknąć spychania przez spieszące się nie wiadomo gdzie samochody.
Plan zakładał dojazd do Bydgoszczy i jazdę  ścieżką rowerową do Koronowa wzdłuż DK 25 tak aby wykorzystać wiatr z kierunków południowych. Ponieważ jednak jazda w porannym szczycie to nie jest to co lubimy najbardziej odwróciliśmy kolejność i postanowiliśmy skupić się na koronowskim moście wiedząc, że droga rowerowa z pewnością będzie zasypana śniegiem i jazda nią teraz nie będzie dobrym pomysłem.

Tak więc skręciliśmy w Trzeciewcu na DK 56 i zostało nam 20 km do Koronowa. Ta krajówka była cicha i pusta, chociaż istniało ryzyko lądowania nam na głowach samolotu jako że jest na niej drogowy odcinek lotniskowy :-).
W Koronowie pojawiliśmy się parę minut po godzinie 7 i udaliśmy się do lokalnej Biedronki na śniadanie. Po posiłku zafundowaliśmy sobie ostry podjazd na DK 25 osiągając najwyższy punkt wycieczki, czyli 125 metrów n.p.m. Ruszyliśmy nią na południe wypatrując przy drodze drogi dla rowerów. Udało nam się dojechać do wsi Stopka pod Koronowem, gdzie na stacji Orlen dowiedziałem się że ścieżka biegnie pod lasem a most jest w samym Koronowie - o tam prosto :-).

Zawróciliśmy więc i po kilkudziesięciu metrach skręciliśmy z DK 25 i przez pola pojechaliśmy w kierunku Brdy. Po chwili byliśmy na poszukiwanej drodze, którą poznałem po charakterystycznych niebieskich barierkach. Była zaśnieżona i oblodzona, czyli wyglądała tak jak przewidywaliśmy. W końcu kto normalny jeździ rowerem w styczniu ? A jednak kilka śladów opon było widocznych :-).

Opis techniczny ddr, wrażenia i błędy macie opisane w linku powyżej, więc nie będę się powtarzał. Dodam tylko że ścieżka nie jest zbyt szeroka i rowery z przyczepkami mogą mieć problem aby się swobodnie wyminąć. Ostrożnie popedałowaliśmy więc w kierunku miasteczka, ciesząc się ze świecącego słońca i ładnej zimy dookoła.

Jeszcze przed mostem obejrzeliśmy sobie MOR, czyli miejsce odpoczynku rowerzystów. Niebawem tego typu trzy punkty pojawią się i w Elblągu w związku z budową Szlaku GreenVelo
Sam most wywarł na nas duże wrażenie. Kiedyś jeździł po nim  pociąg wąskotorowy, a teraz cieszyć się z niego mogą rowerzyści i piesi. Most jest bardzo malowniczo zawieszony nad lustrem Brdy i po remoncie prezentuje się doskonale. Piękne są zwłaszcza ażurowe filary i przęsła. Kilkaset metrów za mostem ścieżka się kończy i należy się włączyć do ruchu po ulicy.

W ten sposób podarowaliśmy sobie jazdę do Bydgoszczy, która wydłużyłaby niepomiernie całą wycieczkę i zaczęliśmy odwrót , tak aby zrobić w sumie więcej kilometrów niż pewien biker z wysp. On i tak będzie pierwszy ;). Przebiegał  lokalnymi drogami o różnym stopniu zaśnieżenia i oblodzenia. Nie obyło się bez błędu nawigacyjnego kosztującego kilka kilometrów.

Na drugie śniadanie zatrzymaliśmy się w Lnianie, gdzie w sklepie był stolik jak znalazł z dwoma krzesłami a miła pani zrobiła Krzyśkowi herbatę. Dalsza droga to spokojne kręcenie w kierunku Grudziądza, gdzie planowaliśmy zjeść obiad. Za Jeżewem wjechaliśmy w lasy i mogliśmy podziwiać piękno zimy, jakiej nie ma w naszych okolicach.

Pewne zdumienie u nas wywołał tylko fakt, że droga wojewódzka (DW 272) Jeżewo-Dolna Grupa na pewnym odcinku była drogą gruntową. Za Dolną Grupą po zjeździe w dolinę Wisły zima i śnieg ustąpiły miejsca czarnej i suchej nawierzchni asfaltu. Przejazd po długaśnym moście grudziądzkim (1,1 km) to zawsze niezapomniane przeżycie, zwłaszcza jak wieje silny wiatr. Tym razem wiał z południa i bystry nurt Wisły wywoływał duże wrażenie. 

Wspięliśmy się na grudziądzką starówkę podziwiając zrewitalizowane nadbrzeże Wisły (przystań jachtowo-kajakowa, ciekawa architektura i kładka pieszo-rowerowa) i w poszukiwaniu obiadu trafiliśmy do przyjaznej rowerowo Restauracji Tomato, gdzie nafaszerowałem się makaronem, a Krzysiek kotletem de volaille. Tak przygotowani ruszyliśmy o 16.00 z wiatrem na północ. Prostą i banalną do bólu drogą przez Kwidzyn, Sztum i Malbork dojechaliśmy o 20.30 do Elbląga kończąc po 26 godzinach nasza epopeję styczniową. 

Dziękuję Kristofer za dotrzymanie towarzystwa na całej trasie. Maratończyk z Ciebie co się zowie! 

Poniżej 4 fotki moje - potem aparat padł. GPS też padł i nic nie zapisał. Reszta fotek autorstwa Krzyśka. 


1. Most Tczewski


2. Wielkie Walichnowy


3. Rowerowy szlak czarny Doliny Dolnej Wisły i Rezerwat Wiosło Duże


4. Droga lotniskowa przed Koronowem



Na stacji w Nowym © http://kbialy2002.bikestats.pl/


Spuszczone powietrze należy uzupełnić © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Siedzę sobie na DK 5 © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Na ddr Bydgoszcz-Koronowo © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Miejsce Odpoczynku Rowerzystów w Koronowie na ddr Bydgoszcz-Koronowo © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Koronowo - zabytkowy most kolei wąskotorowej © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Koronowo - zabytkowy most kolei wąskotorowej © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Koronowo - zabytkowy most kolei wąskotorowej © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Koronowo - zabytkowy most kolei wąskotorowej © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Co jest na tej mapie? © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Kociewska zima © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Droga wojewódzka 272 © http://kbialy2002.bikestats.pl/

Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
296.00 km 0.00 km teren
14:02 h 21.09 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:-8.0
Podjazdy:1802 m

ELBLĄG-JÓZEFÓW

Sobota, 29 listopada 2014 · | Komentarze 6

Trasa:ELBLĄG-Pasłęk-Małdyty-Ostróda-Gierzwałd-Uzdowo-Działdowo-Mława-Ciechanów-Pułtusk-Serock-Legionowo-Warszawa-JÓZEFÓW

FOTOGALERIA  (z opisem)


Z Elbląga wyjechałem z Robertem już w piątek o godzinie 18, tak aby zdążyć na początek warsztatów w sobotę o godzinie 10.00. Jazda miała charakter czysto komunikacyjny, bez zwiedzania, oglądania  i robienia fotek.  Chociaż jak na przejeździe kolejowym w Mławie przejechał nam przed nosem Pendolino to za aparaty chwyciliśmy, ale było już za późno :-). 

Od początku nasza jazda to była wojna z silnym, czołowym lub bocznym wiatrem. Dodatkowo jechałem po asfalcie na oponach terenowych,  aby móc wziąć udział w niedzielnym treningu po terenowych okolicach Józefowa.  To też dodatkowo spowalniało naszą jazdę. 

Przerwy na ogrzanie się nie mogły być w związku z tym długie, najdłuższa była na stacji Orlenu w Ciechanowie. Było to po strasznym odcinku Mława-Ciechanów, gdzie nawet mocarne rękawice Chiba Alaska zaczęły mnie zawodzić. Potem było już lepiej, ale do Józefowa dotarliśmy jednak spóźnieni o godzinie 11, pomimo skorzystania z PKP na odcinku Legionowo-Warszawa Wschodnia.

Szybko się zakwaterowaliśmy, odświeżyliśmy i  na wykłady. Nasze pojawienie się w strojach BB Tour wywołało niemałe zdziwienie; a sposób przyjazdu na zajęcia wywołał lekkie niedowierzanie :-). Uczestników warsztatów było około 20 osób. Każdy mógł się zapisać na indywidualne, krótkie konsultacje z fachowcem od pozycjonowania na rowerze ze sklepu AirBike. Skorzystałem rzecz jasna z tej możliwości. W trakcie pierwszej części zajęć zdążyliśmy dowiedzieć się, że bikefitting zapewnia maksymalne dopasowanie roweru do użytkownika ( a nie odwrotnie)  i są możliwe szczegółowe ustawienia tak drobnych elementów jak kształt, długość i grubość wkładki do butów. Nie mówiąc o długości mostka, siodła, kierownicy czy innych dużych rzeczy. 

Potem były wykłady i zajęcia z treningu funkcjonalnego prowadzone przez trenerkę z CRS. Polegały one na pokazaniu ćwiczeń, które pomagają korygować różnego rodzaju problemy charakterystyczne dotykające rowerzystów. Trzeba było trochę pozginać się  i pomęczyć i tak zmęczone kolana :-). 

Po zajęciach udaliśmy się na zasłużony odpoczynek w czym standard hotelu **** niewątpliwie pomagał ;-). 

Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
1054.00 km 0.00 km teren
42:36 h 24.74 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:18.0
Podjazdy:5673 m

BAŁTYK-BIESZCZADY TOUR 2014

Sobota, 23 sierpnia 2014 · | Komentarze 26


Trasa: ŚWINOUJŚCIE-Płoty-Drawsko Pomorskie-Kalisz Pomorski-Bydgoszcz-Toruń-Włocławek-Łąck-Gąbin-Sochaczew-Żyrardów-Mszczonów-Grójec-Białobrzegi-Radom-Rzeszów-Brzozów-Sanok-Lesko-Ustrzyki Dolne-USTRZYKI GÓRNE

FOTOGALERIA (łącznie z dojazdem do Świnoujścia  i powrotem do Przemyśla - 490 zdjęć) 


Po pierwszej, typowo turystycznej w 2010 roku jeździe na trasie BB Tour (TUTU)  nadszedł czas na jazdę bardziej zgodną z ideą tej imprezy, która jest w końcu wyścigiem. Oczywiście wszystko było osadzone w granicach rozsądku, bo na trasę zabrałem mojego ulubionego ,,Kubusia’’, który tylko oponami przypominał rower szosowy. A czerwony bagażnik o wszystko mówiącej nazwie Piknik sprawiał wrażenie jazdy na podmiejską działkę :-).

Podstawowym celem jazdy było sprawdzenie, czy zeszłoroczna kontuzja karku podczas MRDP ponownie objawi się w podobny sposób i po podobnym dystansie. Dlatego też zdecydowałem się obudować BB Tour 2014 dodatkowymi wycieczkami, tak aby łącznie zbliżyć się do dystansu 1500 km pokonanego podczas zeszłorocznego MRDP w podobnym czasie. Celami pobocznymi było poprawienie czasu przejazdu BB Tour z 2010 roku , który wynosił 65 h 8 minut oraz sprawdzenie nowej (w stosunku do 2010 roku) trasy tego maratonu.

Nocna jazda ze Szczecina do Świnoujścia i objazd wyspy Wolin dzień później to ponad 300 km przygotowawczych, potem nastąpiła jazda zasadnicza i na deser 150 kilometrowy powrót z Ustrzyk Górnych do Przemyśla na PKP. Przeżyłem :-).

Start w sobotę miałem wyznaczony o godzinie 9:58 co pozwoliło mi niesamowicie się wyspać, najeść, spakować się i bez pośpiechu zameldować się na starcie. Był czas na kilka rozmów, fotek z Robertem, spokojny montaż GPS i słuchanie zapowiedzi spikera wyprawiającego w Polskę kolejne grupy szosowych harpaganów.

Wreszcie nadeszła oczekiwana godzina i ruszyliśmy. Wiadomo było, że wieje bardzo korzystny wiatr, a i chmury nie zwiastowały problemów. Szosowcy od razu wskoczyli na poziom ponad 30km/h i nie musiałem się głowić, jak zachować regulaminowy odstęp kategorii solo :-)).

Krajowa ,,3’’ wprowadziła mnie pod górę ze Świnoujścia i niebawem na terenie Wolińskiego Parku Narodowego pojawiły się pierwsze hopki. W okolicach Dargobądza pojawiły się znaki zakazu dla rowerów i trzeba było jechać przez wieś. Podjazdu to nie pozwoliło ominąć ;-).

Wyspę Wolin opuszczam przez miasto o tej samej nazwie po niespełna godzinie kręcenia i widzę, że z tym wiatrem to będzie jazda! Adrenalina podsuwa pomysł aby cisnąć dobrze ponad 30 km/h ale rozum podpowiada, że wtedy z Torunia, no najdalej z okolic Warszawy, wrócisz sobie do domku pociągiem.

Pierwszy postój robię w Golczewie, gdzie kupuję colę i loda. Zaś na pierwszy punkt kontrolny w Płotach (12:47) docieram 17 minut po jego zamknięciu (wg. opisu w karcie kontrolnej), ze średnią prawie 29 km/h. Oczywiście zamknięty nie był, ja zaś o dziwo nie byłem ostatni. Bułki drożdżowe znikają w oka mgnieniu i ruszam dalej. Tutaj też zmieniam mocowanie GPS bo niefortunne umieszczenie go w Świnoujściu nad górną rurą powoduje, że obcieram o niego udami.

PK Płoty © MARECKI

Ktoś mnie wyprzedza, kogoś wyprzedzam ja, jest ruch na szosie. W końcu startuje nas prawie 180 osób, dobrze ponad sto więcej niż w 2010 roku. W Drawsku Pomorskim (15:00) punkt kontrolny wg. opisu jest przy Biedronce z lewej strony drogi wjazdowej i widząc ją niewiele namyślam się i daję na skróty przez pole. W końcu mój rower ma geny MTB :-). Punktu kontrolnego jednak nie ma, innej Biedronki w Drawsku też nie ma i już wiadomo, że punkt kontrolny jest błędnie opisany. Cóż, zdarza się na elbląskich alleycatach, bywa i na BB Tour. Wracam do głównej drogi i natykam się na punkt, też przy sklepie, ale o nazwie Intermarche czy jakoś tak. Mają drożdżówki za które dziękuję, biorę kanapki, wodę i jazda.

PK Drawsko Pomorskie © MARECKI

Jazda przez Pojezierze Drawskie to zawsze wspaniałe przeżycie. Nie dziwię się, że jest tutaj park narodowy. Emocjonujące są też tablice w pięciu, jak dobrze pamiętam, językach zabraniające wstępu do lasu z uwagi na poligon wojskowy. Ciekawe jakby wyglądała nasza jazda podczas działań poligonowych i ostrych strzelań? Też by była ostra?
Na jednym z podjazdów zatyka mnie na moment i powoduje że spuszczam nieco z tempa, a tętno osiąga swój max – 177/min. Nie ma co chojrakować. Niebawem długim zjazdem docieram do Kalisza Pomorskiego i skręcam na zachód. Jadę bardzo przepisowo, zatrzymuję się na czerwonym świetle chociaż w pobliżu ani żywej duszy. Ach te kary regulaminowe ;-).

Teraz do Torunia jazda będzie się toczyć (z małymi wyjątkami) DK 10, która nie ma pobocza ale i ruch jest przeciętny. Wiatr za to jest niezmiennie sprzyjający, a ja częściej niż na licznik prędkości patrzę na kadencję. Staram się trzymać ją w granicach 90 obrotów na minutę, tak aby nie było młynka, ale i przepychania korb kolanami. Wyprzedzam kilkunastu bikerów, jeden z nich utkwił mi w pamięci bo jechał z dwoma sakwami. A mi się wydawało, że to ja robię za turystę :-). Interesujące są też tablic ostrzegające przed …żubrami! Wiecie coś o żubrach w tych okolicach?

,,Nielegalny’’ postój robię na Orlenie w Wałczu. Obdzwaniam rodzinę, bo widzę że spragnieni wieści, wciągam dwa hot dogi, kanapki, sezamki. To moja obiadokolacja, bo nie udaje mi się znaleźć baru w którym w 2010 roku konsumowałem pyszne, energetyczne i tanie pierogi z soczewicą. Licznik wskazuje 200 km pokonane w czasie 7,5 godziny brutto. Pytanie, czy to nie za szybko kołacze mi się z tyłu głowy?

Dalsza jazda to zjazd z DK 10 gdzieś za Wałczem, krótka jazda w deszczu sprowadzonym przez pojedynczą chmurkę i wjazd do Piły inną drogą niż w 2010 roku. Punkt kontrolny znajduję bez problemu (19:17) . Pobieram kanapki i wodę, drożdżówek mam już dość. Ruszam dalej i mało optymalnie wyjeżdżam z miasta wbijając się w środek obwodnicy (DK 10). Z pewnością kilka kilometrów już mam gratis.

PK Piła © MARECKI

Teraz należy pamiętać o zakazie jazdy rowerem na S 10 w okolicach Wyrzyska i konieczności wjazdu do miasta. Tak też robię i podjazdem z kostki kamiennej wracam na DK 10. Zapadł już zmrok i należy rower przygotować do jazdy nocnej. Wkrótce mijam Nakło nad Notecią i zbliżam się do dużego punktu kontrolnego w ,,Chacie Skrzata’’ w Kruszynie. Duży punkt oznacza możliwość zjedzenia coś na ciepło, przespania się i wykąpania. Melduję się tam o 22:50 i na kolację zjadam schabowego z ziemniakami i surówką oraz dużo rosołu z makaronem. Biwakuję tam około 40 minut i ruszam w dalszą drogę.

PK Kruszyn © MARECKI

Pomny zbędnego wjazdu w 2010 roku do Bydgoszczy, teraz pilnuję się aby w odpowiednim momencie skręcić w prawo. Zaraz zaczyna się nawigowanie aby nie wjechać na S 10 i poruszać się drogą techniczną. Bardzo się przydało sprawdzenie tego odcinka podczas czerwcowego Maratonu 777, kiedy to za dnia zapamiętałem wszystkie szczegóły. A więc jak mijałem kościół w miejscowości Ciele, wiedziałem że jest OK. Potem jeszcze jeden węzeł drogowy pokonany jak po sznurku i zanurzyłem się w czerń lasów Puszczy Bydgoskiej. Jest coś niesamowitego w samotnej jeździe nocą przez las. Dlatego jak tylko zobaczyłem przed sobą czerwone, mrugające światełka postanowiłem je dogonić. Minąłem trójkę kolarzy, ale ich tempo było zbyt wolne dla rozpędzonego Mareckiego :-).

Przed Toruniem mijam bar w którym podczas mojej pierwszej edycji BB Tour spałem na krześle czekając na hamburgera dobre dwie godziny. Teraz na hamburgera jakoś nie mam ochoty ;-). Zbliżam się do toruńskiego punktu kontrolnego, który został przeniesiony z pierwotnie podanej w karcie kontrolnej lokalizacji. Nie mam jednak trudności z jego odnalezieniem i o 1:50 podpisuje listę obecności. Coś tam jem, ale doprawdy nie pamiętam już co.

PK Toruń © MARECKI

Dalsza droga to krajowa ,,15’’ przez przedmieścia Torunia i dojazd do DK 1, która po otwarciu A 1 w niczym nie przypominała dawnej ,,jedynki’’ Cisza, spokój i pustki. Zanim to jednak nastąpiło miałem przymusowe postoje pod sygnalizatorami na skrzyżowaniach. Czujniki nie wykrywały rowerzystów dlatego jazda na czerwonym było nieunikniona. Po co swoją drogą w weekend sygnalizacja działa całą dobę?

Po przejechaniu nad autostradą (ona nie spała) zacząłem odczuwać trudy jazdy i oczy zaczęły się same zamykać. Do tej pory ożywczo działał na mnie ruch samochodowy, ale tutaj nic się nie działo. A autostrada była zbyt oddalona od DK 1 aby jej hałas mógł coś pomóc. Uznając więc, że nie warto kopać się z koniem skorzystałem z ,,wygodnego’’ przystanku autobusowego w okolicach Wagańca. Zbyt ciepło nie było, toteż włożyłem na siebie wszystko co miałem i tak sobie około godziny pospałem.

Pobudka nastąpiła około 4 rano, ledwie ruszyłem w trasę a wyłonił się zajazd ,,Wagant’’. Fajna nazwa - tak nazywał się 20 lat temu mój pierwszy poważny rower. Pora na śniadanie było idealna, więc postanowiłem skorzystać. Zestaw śniadaniowy za 17 złotych (jajecznica z 3 jaj, pieczywo, szynka, ser żółty, herbata, ogórki i pomidory) wsparłem 10 pierogami z mięsem i po takiej biesiadzie byłem gotowy na niedzielne kręcenie korbą po kujawsko-mazowieckich równinach.

Włocławek pojawił się kilka minut po godzinie 6, punkt kontrolny zorganizowany przez niezawodnego Rebego z WTR był wyposażony we wszystko co trzeba. Ale że ja byłem napchany to i za dużo nie zabrałem. Wyjazd z miasta na drogę wzdłuż Zalewu Włocławskiego jest podobno łatwy i intuicyjny, ale ja temat tak zamotałem, że wylądowałem z powrotem na DK 1 (dobrze że nie na punkcie kontrolnym). Powolne zwiedzanie miasta w końcu udało mi się zakończyć, ale co dokręciłem kilometrów to moje.

PK Włocławek © MARECKI

Dalsza jazda wiodła drogą poznaną podczas maratonowej jazdy Vistula Tour w 2010 roku. Teraz tylko należało pamiętać, aby w miejscowości Soczewka skręcić na Łąck. Zjazdu udało się mi nie przegapić i dalsza droga prowadziła drogami gmin Łąck i Gąbin. Pojawiły się interesujące, asfaltowe drogi dla rowerów z których momentami nawet próbowałem korzystać. Na asfalcie widać było ślady deszczu, a prognoza pogody zapowiadała deszczowy Armagedon w okolicach Warszawy. Na razie jednak było ciepło, słonecznie i z lekkim wiatrem z boku.

W Gąbinie mieścił się kolejny punkt kontrolny na którym zameldowałem się o 9:36. Widok śpiących ludzi w namiotach wojskowych nieco zaczął podkopywać moje morale, więc zabrałem swoje zabawki i ruszyłem dalej. Niebawem minęła doba od startu ze Świnoujścia a licznik pokazywał 500 km z małym okładem.

PK Gąbin © MARECKI

Jazda obwodnicą dla TIR-ów, bo tak popularnie nazywa się DK 50 okrążająca Warszawę to zawsze dreszczyk emocji. Chociaż w niedzielę większość z nich stoi na parkingach to jednak nie wszystkie. Pojawiły się też znaki zakazu jazdy rowerem co zmusiło do jazdy przez Sochaczew, potem Żyrardów ( w którym byłem o 13: 05 na ósmym na trasie punkcie kontrolnym z doskonałym, makaronowym menu. ) i Mszczonów.

PK Żyrardów © MARECKI

W tym ostatnim mieście zaczął padać deszcz, który z różną intensywnością towarzyszył mi do Radomia. Jeszcze przed Mszczonowem z parą bikerów poszukiwaliśmy drogi aby nie jechać na zakazach, ani tym bardziej nie władować się na A 2 przez węzeł Wiskitki :-). I znowu doszło kilka kilometrów gratis.

Byłem wyposażony w ochraniacze Fast Rider, ale jakoś tak je umiejętnie założyłem, że został otwór który został przez wodę skwapliwie wykorzystany. I tak miałem mokre nogi w ochraniaczach :-) . Ale przynajmniej ciepło było.

Za Mszczonowem kończyła się powoli jazda DK 50, by w Grójcu zjechać z niej i popedałować wśród sadów jabłoniowych i innych upraw w kierunku Pilicy. Zanim to nastąpiło trzeba było jednak zasięgnąć języka wśród mieszkańców bo wyjazd z miasta prosty nie był, a ja już miałem dość gratisowych kaemów.

Droga wśród jabłonek była ładna, dobrej jakości i kusząca, tak bardzo kusząca że jak zobaczyłem drzewko wyraźnie poza płotem to skorzystałem z okazji i spróbowałem dorodnego okazu. Oj, nie wie Putin co traci :-).

Punkt kontrolny w Białobrzegach (17:03) to odliczone drożdżówki i coś do picia, a że w sąsiedztwie odbywał się jakiś festyn z dziką muzyką to uciekałem stamtąd szybko nie biorąc nic. Teraz zaczął się nawigacyjnie najtrudniejszy dla mnie odcinek, bo droga techniczna wzdłuż S7 meandrowała jak, nie przymierzając, zakola Amazonki. Do tego, żeby nie było zbyt łatwo drogowskaz ,,Radom’’ pojawił się słownie raz. Gdyby nie pomoc okolicznych kierowców, których bez pardonu zatrzymywałem z wyciągniętą mapą krążyłbym tam długo. I tak przeżyłem chwile grozy, jak droga asfaltowa zgrabnie przeszła w stumetrowy odcinek gruntowy. Właśnie kładli tam asfalt :-).

PK Białobrzegi © MARECKI

W końcu dotarłem do Jedlińska, gdzie S 7 przechodzi w DK 7 i można było jechać już bez łamańców. W Radomiu lekko wjechałem do centrum i po swojemu dotarłem do DK 9, która była ostatnią krajówką na trasie BB Tour. Wyjazd z Radomia w okolicach godziny 20:00 w strugach deszczu, za pomocą asfaltowych ścieżek rowerowych aby zmniejszyć chlapanie wodą przez setki, tysiące samochodów wracających z weekendu do miasta to zdecydowanie najtrudniejsze doświadczenie tegorocznej edycji.

W końcu jednak blachosmrody poszły spać, a TIR-y jeszcze się nie obudziły ( nastąpiło to po 22:00) i na spokojnie dotarłem do drugiego dużego punktu kontrolnego w Iłży. Zajazd MOYA (21:15) oferował tak jak Chata Skrzata posiłek w postaci rosołu, schabowego z ziemniakami i surówką, możliwość noclegu i prysznica. Schabowego skonsumowałem ze smakiem, chociaż nie ma to jak makaron z sosem lub inny ryż.

Nocleg nie był mi potrzebny, postanowiłem wykorzystać definitywny koniec deszczu (prognoza na poniedziałek była wzorcowa włącznie z kierunkiem wiatru) i od razu ruszać dalej. Uczciwie przejechana nocka gwarantowała dojazd na metę za dnia. Po kilku kilometrach doszedłem grupę 4 bikerów i zachowując stosowny odstęp jechałem sobie za nimi. Jeden z nich co podjazd ( zaczęły się bardziej konkretne podjazdy) wyraźnie odpadał od grupy, ale jego towarzysze czekali na niego. Mnie taka jazda nie urządzała, także włączyłem 5 bieg i kolegów szosowców odstawiłem. Moc w nogach czułem potężną, trafiłem chyba na swój dzień. Dodatkowo pomagał mi ruch ciężarówek, bo ich hałas odganiał sen i powodował skupienie na jeździe.

Nie potrafiłem jednak zrezygnować z nocnej fotki iluminowanej Bramy Warszawskiej w Opatowie (0:20) i dłuższej przerwy konsumpcyjno-fotograficznej przy moście kolejowo-drogowym na Wiśle koło Tarnobrzegu (2:20). Tym samym wjechałem do ostatniego województwa trasy wyścigu - podkarpackiego. Zbliżał się punkt kontrolny w Nowej Dębie, opisany skomplikowanie: ,,50 metrów za Karczmą Jargula, po prawej stronie’’. Weź tu człowieku znajdź Jargula w środku nocy :-). Nowa Dęba mocno się zmieniła w stosunku do 2010 r. Ruch w miasteczku uspokoiły dwa ronda, przez które przejechałem z duszą na ramieniu, że karczmę gdzieś minąłem, ale w końcu ją dojrzałem.

PK Nowa Dęba © MARECKI

Teraz tylko chwila i już pakowałem się w ciepłe mury, chyba szkoły (3:55). Ciepło pochodziło z elektrycznych ogrzewaczy i jedną z tych ,,farelek’’ postanowiłem podsuszać sobie buty. Po dobrej godzinie takiego grzania byłem prawie suchy i niebezpiecznie zacząłem się kiwać na krześle, a oczy zaczęły się zamykać. Poza tym chrapanie z głębi korytarza zupełnie nie nastrajało do jazdy :-). Oj, dobrze tam było, ale szybko poderwałem się na równe nogi, założyłem buty i w drogę. Zaczynało świtać i to też pomogło spędzić ochotę na sen. Dodam, że punkt było obsługiwany przez sympatyczną ekipę, służącą rowerzystom na osiemsetnym kilometrze wszystkim co najważniejsze. W menu był makaron i to też miało potężne znaczenie. Na tym punkcie spędziłem najwięcej czasu, prawie dwie godziny.

Dalsza droga zbliżała mnie do ostatniego dużego miasta na trasie – Rzeszowa. Pojawiłem się tam w porannym szczycie komunikacyjnym (był już poniedziałek) i ten Sajgon ogarnąłem bez większych trudności. Doświadczenie w jeździe miejskiej procentowało, a że ktoś tam trąbił . Życie :-).

Dwunasty punkt kontrolny to zajazd Taurus w Boguchwale (7:57), na granicy z Rzeszowem. Punkt przygotowany bardzo profesjonalnie przez Rowerowy Lublin z odżywkami, owocami (pokrojone brzoskwinie!!!), słodyczami, sokami,  napojami oraz żurkiem w zajeździe. Miało się ochotę zabrać całe stoły, tylko jak :-). Po takim naładowaniu akumulatorów jazda przez góry wydawała się lekka, łatwa i przyjemna.

PK Rzeszów © MARECKI

W sumie tak też było, po drodze pamiętam poczucie smutku że zbliżam się do końca tej fajnej imprezy. Zanim jednak ujrzałem metę był jeszcze punkt w Brzozowie (10:21), gdzie w 2010 roku lokalne OSP przygotowało super menu, a teraz w ich rolę wcieliły się sympatyczne panie z Koła Gospodyń Wiejskich. W ofercie był .. żurek. W sumie bardzo lubię tą zupę, dlatego nie było problemem zjeść ją po raz kolejny.

PK Brzozów © MARECKI

Zaraz potem zaliczyłem Sanok, gdzie zatwardzenie na ulicach osiągnęło lekko apokaliptyczny wymiar. Wszystko stało, a ja jechałem chociaż z trudem, bo lokalni kierowcy nie mają w dobrym zwyczaju zostawić marginesu z prawej strony. No, ale jakoś udało się bez strat przelecieć i do Zagórza dotarłem chwilę potem. Wspinaczkę na sławną serpentynę nad miastem odbyłem sam, bo ruch wahadłowy wstrzymał na chwilę blachosmrody.

Szybki zjazd do Leska, postój w sklepie i nadszedł czas na wspinaczkę do Ustrzyk Dolnych. Najpierw powoli, a od Uherców Mineralnych to już regularnie pod górę. Nie forsowałem się, jechałem 13-15 km/h, podziwiając widoki i ciesząc się jak dziecko ładną pogodą.

Ostatni punkt kontrolny w Ustrzykach Dolnych osiągnąłem o godzinie 14:05 po szaleńczym zjeździe z Ustjanowej Górnej. Coś tam zjadłem, chwilę odpocząłem i ruszyłem na ostatnie 46 km. Tylko kataklizm mógł sprawić, że nie dałbym rady dotrzeć na metę.

PK Ustrzyki Dolne © MARECKI

Spokojne patataj , pozwalające mimo wszystko wyprzedzić jeszcze kilka osób, doprowadziło mnie do Ustrzyk Górnych , gdzie o godzinie 17.06 dzwon oznajmił mi po 55 godzinach 8 minutach koniec wyścigu. Ostatnie kilometry jechałem w towarzystwie bikera, którego doszedłem przed Lutowiskami i spędziliśmy ten czas na rozmowie oraz degustacji mini-oscypka kupionego u przydrożnego sprzedawcy. Na mecie czekał obiad i zimny radler od Warki. Smakowite. Na zasłużony wypoczynek w Hotelu Górskim PTTK poszedłem około 19 i spałem do rana dnia następnego.

PK - meta Ustrzyki Górne © MARECKI

Tym samym poprawiłem wynik 65 godzin 8 minut z 2010 roku o dokładnie 10 godzin. Biorąc pod uwagę czas netto jazdy (42,5h) widać, że jest jeszcze z czego ściągnąć. Tylko po co? Szkoda zdrowia :-). 

Dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w organizację tej oryginalnej imprezy za ich pracę. Gratuluję triumfatorom, triumfatorkom i finiszerom, a reszta niech się nie przejmuje tylko podchodzi spokojnie do kolejnej edycji. To już za 2 lata. Pozdrower.

Ps. A tutaj czeka już przyszłoroczne wyzwanie :-). Się kręci i to jest najważniejsze!






Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
777.00 km 0.00 km teren
33:11 h 23.42 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:3702 m

MARATON 777

Sobota, 7 czerwca 2014 · | Komentarze 20

Trasa: ELBLĄG-Pruszcz Gdański-Kościerzyna-Bytów-Miastko-Biały Bór-Szczecinek-Okonek-Jastrowie-Złotów-Więcbork-Mrocza-Nakło nad Notecią-Bydgoszcz-Solec Kujawski-Toruń-Golub Dobrzyń-Rypin-Brodnica-Nowe Miasto Lubawskie-Ostróda-Morąg-Małdyty-Pasłęk-Rzeczna-Jelonki-Stankowo-Krzewsk-Raczki Elbląskie-Elbląg-Władysławowo-Kępa Rybacka-Nowakowo-ELBLĄG

TRASA

FOTOGALERIA


DystansCzas jazdy
















Idea maratonu 777 powstała w mojej głowie po uzyskaniu informacji, że Elbląg w roku 2014 będzie obchodził 777-lecie założenia. Od pomysłu przeszedłem do planowania trasy i w ten sposób powstała pętla z Elbląga przez Kościerzynę, Bytów, Szczecinek, Bydgoszcz, Toruń, Mławę i Ostródę do Elbląga. Pozostało namówić paru pozytywnie zakręconych ,,wariatów’’ i pojechać w trasę :-)

Namawianie poszło całkiem sprawnie, tak sprawnie że w trasę ruszyły dwie ekipy. Jedna już o 18 (KrzysiekMariusz, Leszek) ruszyła na trasę, obawiając się niepotrzebnie zbyt dużego tempa grupy drugiej, która o godzinie 22 wystartowała z Placu Słowiańskiego w towarzystwie licznego grona kibiców na rowerach. Ludzi było tyle, że sam nie wiedziałem kto ile zamierza jechać, poza Robertem rzecz jasna.

Peletonik ruszył w trasę ulicami Warszawską i Żuławską, aby potem skręcić na obwodnicę Elbląga i DK 7 popedałować na zachód. Zdążyłem ustalić, ze dalej niż granice miasta zamierza jechać osiem osób. Mirek towarzyszył nam do Nowego Dworu Gdańskiego, a Radek do Wisły w Kiezmarku. W międzyczasie dogoniliśmy bikera, który jechał na Hel i do ronda w Przejazdowie jechał on z nami. Tempo jazdy było wspomagane wiatrem w plecy, co skutkowało wskazaniami licznika w granicach 30 km/h.

Niebawem zameldowaliśmy się więc w Pruszczu Gdańskim ( 60 km) i zaczęła się wspinaczka na Kaszuby. Wysokościomierz niebawem dotarł w okolice 250 metrów n.p.m a tempo jazdy zbytnio nie spadło! Czas było ogarnąć chłopaków, bo istniało ryzyko przegrzania się już po 100 km. ,,Szczęście’’ sprzyjało, bo w Kościerzynie podczas popasu stacji benzynowej ujawniła się przebita dętka i postój się przedłużył. Zadzwoniłem też do Krzyśka z pytaniem, gdzie są i usłyszałem że w Szczecinku. Oznaczało to, że około 100 km przed nami.

Chwilę potem zaczęło świtać i mogliśmy zacząć podziwiać urokliwe kaszubskie krajobrazy. Poranne mgły przed Bytowem skusiły nas do krótkiej sesji foto, po której poddaliśmy analizie zamek krzyżacki w tym mieście, jeden z ostatnich na szlaku zamków gotyckich którego jeszcze nie miałem w swojej kolekcji. Tutaj też trzech kolegów (Mariusz, Sławek i trzeci biker – sorry, imię umknęło mi w mrokach nocy) zawróciło do Elbląga.

Dalszą jazdę kontynuowałem z Robertem i Wojtkiem. Chłopaki na szosówkach jechali nieco z przodu, ale czekali na mnie co jakiś czas :-). Odcinek między Bytowem a Miastkiem to bardzo sympatyczna droga w lesie z licznymi zakrętami, podjazdami i zjazdami co powodowało że jazda była ciekawa i urozmaicona .

W Miastku zrobiliśmy pierwszą próbę śniadaniową, ale otwarty pensjonat gotował tylko dla swoich gości. Dla trzech bikerów składników na śniadanie nie było. Skończył się też pomagający wschodni wiatr i teraz wiało z boku. Szukając dalej śniadania dotarliśmy do sławnej z licznych fotoradarów miejscowości Biały Bór, gdzie w Hubertusie udało nam się złapać Pana Boga za nogi. Za 20 zł zaoferowano nam śniadanie w formie … bufetu. Stół opustoszał prawie zupełnie po naszym ,,śniadanku’’ – zrobiliśmy istny twister :-)).

Teraz można było spokojnie jechać dalej, chociaż trzeba przyznać, że jak na drogi krajowe okolice te nie są bogato wyposażone w gastronomię.

W Szczecinku zatrzymaliśmy się przy sklepie, współczując przy okazji mieszkańcom miasteczka życia na rozwidleniu dwóch dróg krajowych, gdzie nawet w sobotę ruch był duży. Za Szczecinkiem jazda prowadziła w kierunku południowym, a wiatr zaczął wariować. Tak bardzo, ze zdobyłem się na wysiłek dogonienia traktora z przyczepami i w jego tunelu powietrznym spędziłem kilka kilometrów.

Chłopaki w tym czasie relaksowali się w fontannie w Okonku, gdzie i ja do nich dołączyłem. Fajna sprawa, bo i upał po drodze się zrobił ;-). Niebawem pożegnaliśmy się z drogami krajowymi i za Jastrowiem skręciliśmy w kierunku Złotowa i Więcborka. Tutaj rzucił się nam w oczy oryginalny most kolejowy, na widok którego palce same zacisnęły się na klamkach hamulcowych.

Dalsza droga to mozolne pedałowaniu po nudnej drodze, z długimi prostymi i bez lasów. I tak aż do Nakła nad Notecią, które ominęliśmy obwodnicą na DK 10 i trasą znaną z BB Tour ruszyliśmy w kierunku Bydgoszczy.

Obiadokolację zjedliśmy w przydrożnym zajeździe przed miastem i omijając centrum pojechaliśmy obwodnicą poznając przy okazji szczegóły trasy BB Tour, który w sierpniu będziemy ponownie jechać. Obwodnica jest bowiem na odcinku drogą ekspresową i rowerem nie można się tam poruszać. Za Bydgoszczą zaczął zapadać zmrok i zaczęła się druga noc w siodle.

Na początek nocki pewne ożywienie wprowadziła grupa rowerzystów, która jechała poboczem po lewej stronie, celując na czołowe zderzenie z nami. Przed Toruniem odwiedziłem stację benzynową, gdzie przetestowałem kawę mrożoną. Dobra rzecz, chociaż droga.

Chłopaki w tym czasie byli już na dworcu PKP w Toruniu, bo Wojtek postanowił zakończyć jazdę na 470 km. Nasze namowy i przekonywania, że to już blisko i z ,,górki’’ nie przyniosły efektu. Kupił bilet i oddalił się na zasłużony odpoczynek. Gratuluję życiówki osiągniętej w bardzo dobry sposób i wiem, że masz potencjał na nieco więcej.

Nocny Toruń to fotografie na moście drogowym przez Wisłę, rzut oka na tętniącą życiem starówkę ( godzina 0.00), nowa estakada przy wyjeździe z miasta i zarys nowego mostu drogowego przez Wisłę. To także kryzys senny, który zmusił mnie do krótkiej pauzy na przystanku autobusowym w Lubiczu Górnym.
Robert w tym czasie odpowiadał na pytania zaniepokojonych służb, co nam się stało, że jeden śpi na przystanku, a drugi siedzi w trawie :-)

Dalsza jazda prowadziła do Golubia-Dobrzynia. Tempo jazdy siadło, 50 km jechaliśmy około 3 godzin, ratując po drodze życie sympatycznego jeża i gdzieś tam jeszcze przysypiając. Za Golubiem trasa prowadziła do Rypina, gdzie w lokalnym sklepie wzbudziliśmy lekki popłoch pytając się o możliwość zjedzenia śniadania. Możliwości nie było. 

Postanowiliśmy nie pchać się dalej drogami wojewódzkimi na Mławę, gdzie pewnie nic nie było, a mapa mówiła że drogi nie mają zakrętów i lasów też brak, i ruszyliśmy na północ w kierunku Brodnicy. Kierunek wiatru też pewnie miał znaczenie.

W Brodnicy udało się znaleźć wyszynk, na śniadanie zjadłem spaghetti, a Robert schabowego. Typowe polskie śniadanie ;-). Interwały okolic Kurzętnika przelecieliśmy jak z procy. Nawiązałem kontakt telefoniczny z ekipą jadącą od godziny 18 i ku mojemu lekkiemu, a w zasadzie dużemu zdziwieniu usłyszałem, że są w Ostródzie!!! Szok :-).My w tym momencie mieliśmy do niej 40 km, ale chłopakom nie chciało się czekać.

W Ostródzie nadszedł czas na obiad (pizza) i lody. Zgodnie z planem ruszyliśmy na Łuktę aby przez Morąg i Małdyty zameldować się w Pasłęku. Na liczniku miałem 700 km i należało teraz ,, cudownie’’ rozmnożyć 20 km i zrobić 70. Normalnie bowiem z Pasłęka do Elbląga jest 20 km. Robert nie miał takich problemów bowiem jemu 777 km pojawiło się na liczniku szybciej z tego powodu, że jeździł w piątek przed głównym wyjazdem.

W Pasłęku zatem pożegnaliśmy się, a ja ruszyłem dookoła Jeziora Druzno, a potem na Wyspę Nowakowską. Wjeżdżając ulicą Mazurską do Elbląga miałem 762 km i po ponad 30 godzinach jazdy trzeba było jeszcze 15 km dokręcić. Czegóż się nie robi dla magii cyferek, ale to był już lekki masochizm :-)

W końcu trzy siódemki pojawiły się na liczniku i w ten sposób można było zjechać do domu. Gratuluję wszystkim finiszerom maratonu 777, niezależnie ile kilometrów wykręcili. Tyle osób pobiło swoje rekordy życiowe, że to coś niesamowitego. Jest moc w narodzie elbląskim :-). 

Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
530.00 km 0.00 km teren
24:01 h 22.07 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:5.0
Podjazdy:2160 m

WROCŁAW

Wtorek, 25 marca 2014 · | Komentarze 23

TRASA: Elbląg-Dzierzgoń-Susz-Kisielice-Radzyń Chełmiński-Stolno-Unisław-Bydgoszcz-Mogilno-Słupca-Pyzdry-Kalisz-Ostrów Wielkopolski-Oleśnica-Wrocław

GPS (łączony w Bikemap)

         
W związku z otrzymanym zaproszeniem na Kongres udałem się do Wrocławia. To miasto  jest jednym z polskich liderów systemowego promowania komunikacji rowerowej, dlatego też wziąłem rower aby na miejscu dokonać terenowego audytu wrocławskiej infrastruktury. 
Wyjechałem o godzinie 10 we wtorek, zakończyłem jazdę w środę około godziny 17. Jazda była bardzo urozmaicona, wiosenna i jak znalazł marcowa. Nie poskąpiono mi i deszczu, i gradu, i wiatru, i słońca, i mgły, i mrozu też. Zwłaszcza te dwa ostatnie składniki  bardzo utrudniły mi jazdę, bo od Bydgoszczy do Pyzdr musiałem często stawać i wykonywać rozgrzewające ,,fikołki'' na przystankach.  Były też odcinki, gdzie mgła zamarzała nie tylko  na mnie ale i na asfalcie, co przy oponach 1,1 dodawało jeździe emocji ;-). Serdecznie dziękuję za taką adrenalinę!

Potem wyszło słońce i towarzyszyło mi już do końca jazdy.  Drogę do Wrocławia poprowadziłem co do zasady drogami wojewódzkimi, aby uniknąć zmasowanego ruchu samochodowego. Plan się udał, poza odcinkiem Kalisz-Ostrów Wielkopolski, gdzie natężenie blachosmrodów przeszło wszelkie oczekiwania.

Końcówka jazdy to dawna DK 8, gdzie od Oleśnicy do Wrocławia nie ma zakazów jazdy rowerem, a dwujezdniowa szosa jest bardzo komfortową drogą rowerową.

Wszystkie fotki z trasy poniżej.

Ostatnia droga wieprzowinki © MARECKI

Dolina rzeki Osy © MARECKI

Dolina rzeki Osy © MARECKI

Dolina rzeki Osy © MARECKI

Dolina rzeki Osy © MARECKI

Dolina rzeki Osy © MARECKI

Dolina rzeki Osy © MARECKI

Radzyń Chełmiński - zamek krzyżacki w oryginale © MARECKI

Radzyń Chełmiński - makieta zamku © MARECKI

Radzyń Chelmiński - makieta zamku © MARECKI

Amber One czyli A1 niedaleko Grudziądza © MARECKI

Kalisz - fabryka dzinsów © MARECKI

Kalisz - COSSW © MARECKI

Kalisz - COSSW © MARECKI

Kalisz - COSSW © MARECKI

Odpoczywam sobie © MARECKI

Twardogóra - kościół p.w. Św. Trójcy i Matki Boskiej © MARECKI

Twardogóra - kościół p.w. Św. Trójcy i Matki Boskiej © MARECKI




Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
385.00 km 0.00 km teren
17:04 h 22.56 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:8.0
Podjazdy:450 m
Rower:

OPŁOTKAMI Z WARSZAWY

Czwartek, 7 listopada 2013 · | Komentarze 6

TRASA

Czemu tak? Bo pogoda była dobra a i w Ostrołęce nie byłem :-)). Towarzyszył mi południowy wiatr, brak deszczu, dobre asfalty i tylko noc mogłaby być nieco krótsza. Najbardziej emocjonujący był wyjazd z Warszawy, bo rzadko mam okazję jeździć po trzypasmowych ulicach w towarzystwie stada samochodów. Jednak na zachowanie kierowców blachosmrodów nie mogę narzekać, bo jeździli poprawnie.

Ostrołęka - most na Narwi © MARECKI

Ostrołęka - urząd miejski © MARECKI

Przystankowa twórczość ludowa na Kurpiach :-)) © MARECKI

Przystankowa twórczość ludowa na Kurpiach :-)) © MARECKI

Tajemnicze magazyny balotów © MARECKI

Tajemnicze magazyny balotów © MARECKI

Szczytno - urząd miejski w zamku krzyżackim © MARECKI

Szczytno - zamek krzyżacki © MARECKI

Szczytno - karuzela na plaży © MARECKI

Duże zmiany nad jeziorem © MARECKI

Urzekające :-)) © MARECKI
Kategoria SUPERMARATONY


Dane wyjazdu:
73.00 km 0.00 km teren
03:53 h 18.80 km/h:
Maks. pr.:46.00 km/h
Temperatura:25.0
Podjazdy:273 m

MRDP - VI etap

Piątek, 23 sierpnia 2013 · | Komentarze 12

Trasa: Tylicz-Stary Sącz. Zjazd z trasy maratonu na PKP w Nowym Sączu.

FOTOGALERIA

Pobudka o 1 w nocy, ( te moje noclegi trwały po 4-5 godzin, najdłużej biwakowałem z suszarką w dłoni w Ustrzykach Dolnych), śniadanie i w drogę.
Do Muszyny (punkt kontrolny tylko z fotką) towarzyszy mi kosmiczna mgła, tak że korzyści ze zjazdu nie mam zbyt wielkich. Mijam jeszcze w Tyliczu wytwórnię wód mineralnych (chyba Kropla Beskidu), a w Muszynie Muszyniankę.

Urokliwą drogą widokową wzdłuż Popradu mijam kolejne miejscowości zdrojowe i zastanawiam się jak jechać dalej, skoro widzę na 4-5 metrów przed rowerem. Najlepiej jedzie mi się na zjazdach, bo wtedy człowiek naturalnie patrzy w dół. No, ale do Rozewia cały czas z górki nie będzie :-)). Wzdłuż drogi prowadzi linia kolejowa i jadący pociąg podpowiada mi jedyną słuszną koncepcję.

Na rogatkach Starego Sącza jestem o 7 rano, postanawiam dokonać rewolucji w kokpicie mojego roweru. Podnoszę kierownicę, odwracam mostek na ,,+’’( ten ruch konsultuję telefonicznie z Jankiem z elbląskiego Neksusa, który perfekcyjnie przygotował mi sprzęt do jazdy), pionuję rogi i obniżam lekko siodełko. Robi się z tego prawie rower miejski, siedzi mi się nawet wygodnie, ale prędkość jazdy to około 15 km/h. To już za wolno nawet jak na urlopową jazdę :-).

Mimo wszystko jadę jeszcze do centrum Starego Sącza na rynek. Kiedy jednak na jednym ze skrzyżowań prawie nie dostrzegam samochodu, bo akurat patrzę w dół, dochodzę do wniosku, że robi się niebezpiecznie. Zbyt niebezpiecznie. To jest koniec.

Licznik wskazuje przejechane 1554 km. Mam poprawiony rekord życiowy w jeździe non-stop i teraz to musi wystarczyć. Przywracam rowerowi starą geometrię i jadę na objazd Starego Sącza. Potem kieruję się do nieodległego Nowego Sącza, tam zalegam na dobre kilka godzin w fajnej knajpce, porządkuję notatki, kupuję pamiątki i odpoczywam, a wieczorem nocny pociąg wiezie mnie na północ.

Podsumowanie.
Źle zaczęło się już podczas pierwszej doby, kiedy to straciłem mnóstwo czasu na pozbieranie się po problemach żołądkowych. Obawa przed powtórzeniem się dolegliwości zmusiła mnie do skorygowania planów noclegowych i w zasadzie odpuszczenia walki o powrót do Rozewia.

Mocno się jednak rozczarowałem będąc zmuszonym przerwać jazdę z powodu urazu, którego przyczyny nie potrafię sobie wytłumaczyć i którego nigdy nie zaznałem. Byłem przygotowany na bóle kolan, ścięgien, pleców, połamanych w czerwcu żeber. Przypuszczałem, że d… może mi odpaść od tylu godzin w siodełku :-). Dopuszczałem, że nie będę mógł patrzeć na rower po iluś tam dniach. Ale szyja? Tutaj nawet tabletki przeciwbólowe nie pomogły. Swoje jedyne podejrzenia kieruję na rogi zamontowane w moim rowerze na których opierałem się przez długie kilometry walcząc na ścianie wschodniej z południowym wiatrem. Może taka wyciągnięta i dość nietypowa dla mnie geometria miała wpływ na ten uraz. Pozostaje mi to sprawdzić już w przyszłym roku.

Sama idea imprezy bardzo mi się podoba i już wiem, że za 4 lata spróbuję tej sztuki która nie udała się w tym roku. Do tego czasu postaram się objechać pozostałe odcinki MRDP, tak aby w 2017 r. nic mnie turystycznie nie rozpraszało. Nie ukrywam, że ciężko było mi jechać obok takich znanych miejsc ściany wschodniej jak Supraśl, Grabarka, Jabłeczna, Kostomłoty, czy też Sobibór lub Bełżec ze świadomością, że nie mogę ich dokładnie obejrzeć. Że nie wspomnę o moich ulubionych górach, nieznanym mi Beskidzie Sądeckim, Pieninach czy Sudetach.
Bogatszy w tegoroczne doświadczenia spróbuję jeszcze raz i wierzę, że ta sztuka uda mi się również na rowerze MTB.
Pozdrower :-).

Ps. Rzućcie też okiem na inne relacje z MRDP. Pasjonująca lektura :-).


Kategoria SUPERMARATONY, G/MRDP